Opowiadania4.txt

(6 KB) Pobierz
13
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        Elegia
        Upodobania nasze (m�wi� o upodobaniach ludzi wielkich) trudne bywaj� cz�stokro� 
        do wyt�omaczenia. Ja na przyk�ad nami�tnie lubi� przep�dza� poranki na ch�rze 
        naszego ko�cio�ka...
        Zaledwie rozpocznie si� "prymaria", wst�puj� na kr�te schody z czerwonych 
        cegie�, z kt�rych ka�d� wy��obi�y do po�owy liczne pokolenia organist�w, 
        chodz�cych t�dy Godzien' nie; otwieram ma�e drzwi i zawsze �yczliwym u�miechem 
        odpowiadam na taki� u�miech w�adcy ch�ru, pana Anzelma Wiewi�rskiego, postaci 
        znanej i popularnej w okolicy naszej, jak pos�g Kopernika z Krakowskiego 
        Przedmie�cia w Warszawie.
        Podczas gdy posta� znana jak warszawski pos�g Kopernika stwarza tony dziwne, 
        niesforne, jakby ob��kane, z przyjemno�ci� zapuszczam oko w ciemn� g��bi� 
        gotyck�, pe�n� szczeg�lnego p�mroku, powa�n� i, nie wiedzie� czemu, 
        naprowadzaj�c� my�li smutne.
        Bia�y, figlarny promie� porannego s�o�ca odchyla niekiedy przemoc� kraj kotary z 
        li�ci lip i kasztan�w, os�aniaj�cej w�skie okna, i wkracza w t� ustro� 
        po�wi�con� Bogu: rozcina smugi i k��by niebieskiego dymu kadzid�a, skacze po 
        zrujnowanej posadzce z piaskowca, wst�puje ostro�nie na brudne, chropowate, 
        odwiecznym py�em okryte, pe�ne p�ytkich zag��bie� �ciany, zagl�da w szczeliny 
        ocienione paj�czynami i wygania mroki wieczyste, co jak stada czarnych p�az�w 
        wychodz� ze szczelin i uciekaj� przed nim w wiecznie ciemne k�ty ostro�uk�w; 
        jakby ze czci� dotyka marmurowych, kroplami wilgoci zalanych tablic pami�tkowych 
        i zdaje si�, pogr��ony w zadumie g��bokiej, odczytywa� imiona m��w zgas�ych od 
        dawna...
        Ile razy podmuch wiatru wzmo�e si�, ga��zie sosen, grab�w z ledwie rozwini�tymi 
        listeczkami i r�owawe p�ki kasztan�w kiwaj� si�, niby zatopione w modlitwie, i 
        k�ad� na ramach okien. W�wczas spada, po�lizgn�wszy si� na gzemsie okna, 
        szatanwiatr. Rozbije si� �miertelnie na kamieniach, zawyje z b�lu, zepnie na 
        pazury, pragn�c dosi�gn�� okien, a widz�c, �e nigdzie wyj�cia nie ma, chodzi jak 
 
        z�odziej doko�a filar�w, cicho mrucz�c, pr�buje obrywa� chor�gwie i zrzuca� 
        obrazy - a� wreszcie poczyna bi� g�ow� o �ciany, wi� si� w spazmach, �kaj�c 
        dzikim, przejmuj�cym p�aczem...
        Zag�usza go dopiero j�k organ�w. Do j�ku tego przyzwyczajonym by� trzeba. Co do 
        mnie, lubi� te pos�pne, dysonansowe tony, podobne do g��bokich westchnie� 
        nieszcz�ciem udr�czonego ch�opa, te ni st�d, ni zow�d w poch�d ton�w powa�nych 
        wpadaj�ce weso�e allegra, podobne do �piewki dziewczyny, kt�ra upada pod 
        ci�arem pracy w skwarne letnie po�udnie.
        Opr�cz mnie i pana Anzelma obecny jest zawsze na ch�rze Tomek czy Szymek - 
        "kalikancista". Jest to wyrostek mniej wi�cej dwudziestoletni, mocno ospowaty, z 
        g�ow� w kszta�cie garnka, poros�� p�owym w�osem, kt�ry czesze tylko w niedziel� 
        i �wi�ta "z wystawieniem".
        Oczy ma kalikancista bladoniebieskie, patrz�ce zawsze oboj�tnie, w pr�ni�, po 
        ch�opsku. Wiosenn� por� ubranie jego sk�ada si� z dziwnie d�ugiej zgrzebnej 
        koszuli, pod szyj� na czerwon� wst��eczk� zwi�zanej i przepasanej paskiem. Spod 
        koszuli wymykaj� si� spodnie si�gaj�ce do kostek. Wielkie, z ��tej sk�ry 
        chodaki bez cholew dope�niaj� reszty jego odzie�y.
        Tomek czy Szymek jest w�asno�ci� zarz�du parafii. Wychowano go, nauczono �piewa� 
        godzinki, kalikowa�, je�dzi� z dobrodziejem "po kol�dzie" i spe�nia� wszelkie 
        gospodarsko-ko�cielne obowi�zki. Po nabo�e�stwie pasa byd�o. Pan Wiewi�rski 
        zapewnia� mi� niejednokrotnie, �e "bestyja" g�os ma dobry - "dokumentny"...
        Kilka dni temu trafi�em na nabo�e�stwo �a�obne, odprawiane nad trumn� m�odej 
        dziewczyny, jednej z naj�adniejszych i najbogatszych gospodarskich c�rek, 
        zmar�ej niespodziewanie...
        Nad przyczyn� tej dziwnej �mierci namedytowa�y si� ju� ciotki i kumoszki, 
        naszepta�y przyjaci�ki. Pierwsze i drugie siedzia�y obecnie w �awkach i, 
        ocieraj�c mokre od �ez twarze, kiwa�y �a�o�nie g�owami.
        Bia�a, sosnowa, w niebieskie kwiaty pomalowana trumna sta�a po�rodku ko�cio�a na 
        niskim katafalku, mi�dzy dwoma szeregami gromnic.
 
        Organista wy�piewa� ju� Dies illa..., wypada�o �piewa� "Witaj, Kr�lowo nieba"... 
        a �e, jak mi si� otwarcie przyzna�, nie by� "w sztosie" - kaza� �piewa� 
        kalikanci�cie. Mrugaj�c figlarnie powiekami, nachyli� mi si� do ucha pan 
        Wiewi�rski i szepta�:
        - Prosz� ja pana dobrodzieja, ten, kt�rego tu pan dobrodziej widzi, nicpo�, 
        zaleca� si� tak�e do nieboszczki Sroczanki... Ha, ha! A jak�e... Bywa�o, po�lemy 
        go pa�� byd�o - ju�ci byd�o w �ycie, a tego nie ma... Gdzie? Z Marynk� na 
        zap�ociu wyszczerzaj� do siebie z�by. W zimie - ani utrzymaj! Tu byd�u trza 
        zadawa�, a ten drze pod okna Sroki - mryga� na nieboszczk�, Panie �wie� jej...
        - Mia� �piewa�? - wtr�ci�em.
        - No, dalej - jazda! - zakomenderowa� mistrz, zast�puj�c ucznia w kalikowaniu i 
        akompaniuj�c mu jedn� r�k�. Ch�opak zbli�y� si� ku organom. Oczy mia� 
        przys�oni�te rz�sami, zbiela�e wargi dr�a�y mu - "zawstydany" by� bardzo. Min�a 
        d�uga chwila, nim �piewa� zacz��. Pierwszy d�wi�k jego g�osu s�aby by�, 
        nie�mia�y i dr��cy. Za pierwszym nast�pi� drugi, bardziej ju� twardy, lecz jakby 
        rozbity, podobny do d�wi�ku poderwanej nagle palcami struny wiolonczeli. Nagle 
        Szymek podni�s� g�ow�, wyprostowa� si�, zblad� jak p��tno, r�koma uczepi� si� 
        balustrady ch�ru i za�piewa�...
        G�os jego wznosi� si� i jakby zaokr�gla�, a� wreszcie rozla� si� pie�ni� 
        szerok�.
        Pierwszy raz s�ysza�em �piew taki. By�o w tym �piewie co� porywaj�co swojskiego, 
        jakby przed zm�czonym obczyzn� wzrokiem odkry� si� nagle krajobraz rodzinny...
        Z oczu Szymka spada�y krople �ez. Nie �piewa� ju�, ale oddawa� si� szalonemu 
        szcz�ciu, bezmiernej rado�ci, jakiej do�wiadcza artysta w natchnieniu. Chwilami 
        wia�a z jego pie�ni jaka� nieokie�znana, dzika si�a m�odo�ci - chwilami ko�ysa�a 
        si� ta pie�� w mi�osnym wzruszeniu, jak si� ko�ysze �an �ytni pod wiatru 
        podmuchem - by spa�� za chwil� do drgaj�cych �ka�.
        Melodia znana sta�a si� czym� nowym, oryginalnie stworzonym przez �piewaka, i 
        ka�dy jej d�wi�k by� okrzykiem niezd�awionej, brutalnej, ch�opskiej nami�tno�ci, 
 
        zanurzonej w otch�ani oszala�ego �alu bez wyj�cia po bezcennej stracie.
        Gdy wy�piewa� ostatnie t�skne tony, do nawo�ywa� podobne, zas�oni� oczy r�kawem 
        koszuli i jak szalony rzuci� si� ku drzwiom...

                                       KONIEC ROZDZIA�U
Zgłoś jeśli naruszono regulamin