Palmer Diana - Brylancik.rtf

(238 KB) Pobierz
Diana Palmer

Diana Palmer

BRYLANCIK

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wciąż padało. Kenna Dean powiesiła płaszcz przeciwdeszczowy na wieszaku stojącym opodal biurka. Na podłodze pojawiły się kałuże wody. Dziewczyna odgarnęła z czoła mokre włosy i ner­wowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Spóźniła się zaledwie dziesięć minut, lecz krótki spacer po desz­czu wystarczył, aby jej nowe, zamszowe buty po­kryły się błotem, a spódniczka poczęła przypominać mokrą ścierkę. Westchnęła ciężko. W sobotę wydała dość pokaźną sumę, aby zmienić swój codzienny wygląd. Tak bardzo chciała, żeby Denny Cole do­strzegł w niej kobietę, a nie tylko sekretarkę po­trafiącą zaparzyć niezłą kawę... Tymczasem lunął deszcz, autobus odjechał, nim zdążyła dobiec do przystanku, i musiała dotrzeć do biura na piechotę. Fatalnie zaczął się ten tydzień!

Drzwi gabinetu stanęły otworem i w progu ukazała się młodzieńcza sylwetka Denny'ego. Mężczyzna uniósł brwi. Wyraźnie był rozbawiony. Kenna dosko­nale zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu. Wysoka, szczupła, obdarzona przez naturę niewielkim biustem, oklejona była w tej chwili przemoczonym ubraniem, które zdawało się podkreślać wszelkie wady figury. Poczuła, że tusz do rzęs poczyna spływać jej po policzkach.

- Proszę bardzo. Może pan mówić bez skrępowania. - Lekko wydęła pełne wargi pokryte różową szminką. - Wiem, że wyglądam jak klown.

- Na szczęście jestem dżentelmenem - mruknął Cole. Uśmiechnął się szeroko, demonstrując olśniewa­jąco białe zęby, wsunął ręce w kieszenie i podszedł bliżej. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Co mamy dziś w programie?

Oczywiście. Myślał wyłącznie o pracy. Nie zwracał uwagi na nic, nawet na koszmarny wygląd swej sekretarki. Kenna zaklęła w duchu. Gdyby wcześniej przewidziała reakcję szefa, zaoszczędziłaby sobie wy­datków i rozczarowania.

Sięgnęła po notatnik leżący w górnej szufladzie biurka i zaczęła przeglądać stronice.

- O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Baker w sprawie roszczeń majątkowych, o dziesiątej trzydzie­ści rozprawę, a o czternastej trzydzieści spotkanie z sędzią Monroe. Czy to właśnie on ma poprowadzić proces Jamesa?

Cole skinął głową.

- W takim razie, jeśli rozprawa nie zakończy się przed czasem, spotkanie nie dojdzie do skutku.

- Chyba żartujesz - parsknął Cole. - Henry nigdy mi tego nie wybaczy. Co mam do roboty wieczorem?

- Nic.

- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą. - Najwyższy czas, żebym się umówił z Margo. Ciężko mi wytrzymać bez niej choćby pięć minut.

Kenna zmusiła się do uśmiechu, choć wcale nie było jej wesoło. Przypomniała sobie ciemnowłosą i ciemnooką piękność, którą od dwóch miesięcy często widywano w towarzystwie Cole'a. Sprawa wyglądała na poważną. Plotkowano nawet o rychłym małżeństwie. Kenna poczuła ucisk w piersiach. Minął już rok od czasu, gdy zapalała szczerym uczuciem do swego szefa... choć on potrafił docenić wyłącznie jej biegłość w sztuce maszynopisania.

- Regan już przyszedł? - odezwał się Cole. Kenna drgnęła. Prawdę mówiąc, nie przepadała za starszym bratem Denny'ego. Odczuwała dziwny nie­pokój na widok jego surowej twarzy i potężnej sylwe­tki. Regan i Denny byli przyrodnimi braćmi i może to właśnie powodowało, że tak bardzo się różnili wy­glądem i zachowaniem. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Regan porzucił dochodową prak­tykę adwokacką w Nowym Jorku i przyjechał do Atlanty.

- Nigdzie go nie widziałam - zamruczała w od­powiedzi. - Dopiero przyszłam i...

- .. .i z całą pewnością nie miałaś zamiaru go szukać - dokończył Cole. - Dlaczego w jego obecności stajesz się tak nerwowa? Gdy wchodzi, sprawiasz wrażenie, jakbyś próbowała się ukryć.

Kenna poruszyła się niespokojnie. Posiadała dość temperamentu, aby uchodzić za osobę „z charak­terem”, lecz sam widok Regana wystarczał, że miała ochotę zaszyć się w ciemnym kącie, ewentualnie cisnąć popielniczką w tego ponurego mężczyznę. Co gorsza, Denny całkowicie polegał na opinii i doświadczeniu swego brata. Dziewczyna usiłowała więc uniknąć kłopotów i po prostu schodzić mu z drogi.

- Ostatnio mam wiele pracy - powiedziała wymijająco. - Porządkuję kartotekę, piszę odwołania, zaba­wiam niecierpliwych klientów...

- Wiem, wiem - westchnął Cole. Przechylił głowę, przez co kosmyk jasnych włosów opadł mu na czoło.

- Powiedz prawdę. Po prostu go nie lubisz.

- W jego obecności czuję się nieco skrępowana - odpowiedziała z namysłem, tak dobierając słowa, aby nie urazić swego szefa.

- Dlatego, że jest sławny? - spytał Denny. - Fakt, gdy Regan pojawia się w Hollywood lub Nowym Jorku, dziennikarze mają co opisywać. Słyszałem, że kobiety lgną do niego niczym muchy do miodu. Nic dziwnego, ma spore dochody i potrafi być czarujący... Hm... Ciekawe, dlaczego nie przyjechał z Nowego Jorku ze swoją sekretarką?

Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.

- Sandy była całkiem niezła...

Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę.

- To znaczy... Nie myśl, że ty...

Na wargach Kenny pojawił się wątły uśmiech.

- Może po prostu nie miała ochoty tu przyjechać - powiedziała.

- Może. - Cole odwrócił się. - Jeśli pojawi się pani Baker, natychmiast przyślij ją do mnie. Odebrałaś pocztę?

- Już biegnę - odparła pośpiesznie dziewczyna.

- Zaparzyłaś kawę? - rzucił przez ramię.

Oczywiście, zamruczała w duchu, poza tym wypas­towałam podłogę, odkurzyłam meble, wytrzepałam dywany i pomalowałam drzwi wejściowe. Wszystko w przeciągu trzech minut.

- Jeszcze nie - odpowiedziała słodkim tonem.

- Zrobię to zaraz po odebraniu listów, dobrze?

Cole westchnął ciężko.

- Nie każ mi zbyt długo czekać - wycedził i wszedł do swego gabinetu.

- Mężczyźni... - jęknęła Kenna i ruszyła w stronę drzwi. W progu omal nie wpadła na Regana.

Z trudem zmusiła się do zachowania spokoju. Brat Denny'ego wyglądał imponująco. Niewątpliwie samą posturą potrafił odstraszyć potencjalnego napastnika. Miał brązowe, prawie czarne oczy, które w chwilach złości potrafiły zamienić się w dwa sople lodu. Szeroką twarz szpecił dość duży nos, złamany co najmniej w dwóch miejscach.

Kenna lekko zadrżała i szybko usunęła się w bok. Regana otaczała niepokojąca aura, ponura mina zdra­dzała kwaśny humor. Kenny zresztą nigdy nie widziała uśmiechu na jego twarzy.

- Spodziewam się ważnego listu z Nowego Jorku - powiedział oschłym tonem. - Proszę przynieść pocztę.

Wszedł do swego gabinetu. Kenna przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, po czym uklękła na dywanie i złożyła głęboki pokłon. Nim zdążyła pod­nieść głowę, Regan ponownie ukazał się w progu. Na jego twarzy z wolna pojawił się wyraz zdziwienia. Kenna zerwała się z klęczek i usiłowała zapanować nad drżeniem kolan.

- Chcę ci podyktować pewne oświadczenie, więc gdy wrócisz z listami, weź swój notatnik i przyjdź do mnie. - Głos Regana brzmiał niezwykle oficjalnie.

- Jeśli masz zamiar wziąć udział w jakimś przed­stawieniu, ćwicz raczej po godzinach pracy.

Odwrócił się i trzasnął drzwiami.

Za plecami dziewczyny rozległ się stłumiony chi­chot. Kenna odwróciła głowę i zobaczyła Denny'ego, który był świadkiem całego przedstawienia. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym niemal równocześnie wypadli na korytarz i wybuchnęli głośnym śmiechem.

- Wydawało mi się, że zemdlejesz, gdy Regan otworzył drzwi gabinetu - wykrztusił Denny. Oparł się plecami o ścianę. - Ale się ubawiłem!

Kenna popatrzyła na niego z czułością. W niczym nie przypominał swego brata.

- Nic nie poradzę, że mam taki charakter - powie­działa. - Gdy słyszę rozkazy wydawane tonem zwycię­skiego konkwistadora...

- Regan zawsze był taki. Nauczyłem się w skupie­niu słuchać jego poleceń, kiwać głową i robić swoje. W wielu wypadkach podobna metoda okazywała się najbardziej skuteczna.

Spojrzał na dziewczynę.

- Biedactwo... wiem, że przeżywasz trudne chwile. Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat uparł się, abyśmy mieli wspólną sekretarkę...

Policzki Kenny nagle pokryły się rumieńcem.

- Nie ma sprawy - zamruczała. Dla Denny'ego była gotowa wykąpać się w jeziorze pełnym krokodyli.

- Pójdę po listy, zanim jego lordowska mość powróci z biczem w dłoni. Potem zaparzę kawę.

- Bez pośpiechu. - Cole mrugnął porozumiewawczo okiem. - Nie daj się zastraszyć. Prawdę mówiąc, Regan nie jest tak groźny, na jakiego wygląda. Życie go nie rozpieszczało...

Przerwał i stanął na baczność.

- Głowa do góry, wciągnąć brzuch! - zakomen­derował z akcentem brytyjskiego podoficera. - Zro­zumiano, żołnierzu?

Kenna zasalutowała.

- Tak jest, sir!

Odwróciła się i pobiegła w stronę windy. Godzinę później Denny wpadł do sekretariatu. W pośpiechu włożył płaszcz przeciwdeszczowy.

- Znów się spóźnię - westchnął z uśmiechem. - Powinienem wrócić około wpół do czwartej. Jeśli będziesz musiała się ze mną skontaktować wcześniej, szukaj mnie w sądzie.

- Oczywiście - obiecała. - Powodzenia.

- Dzięki. Postaram się wypaść jak najlepiej. Och... odszukaj akta Myersa i zrób z nich kilka kopii. Przygotuj list... Coś w rodzaju: „Szanowny Panie Anderson, w załączeniu przesyłam odpis do­kumentów dotyczących sprawy Myersa o ustalenie własności spornego terenu. Z najnowszych ustaleń wynika, że obszar, który został przeznaczony pod budowę parkingu, rzeczywiście znajduje się w rę­kach prywatnych. Z niecierpliwością oczekuję na Pańską odpowiedź...” I tak dalej. Wszystko zro­zumiałaś?

Kenna zapisywała te polecenia na odwrocie koper­ty, gdyż Cole jak zwykle nie czekał, aż sięgnie po notatnik. Skinęła głową.

- Dobrze.

- Trzymaj się, skarbie - zawołał przez ramię. W drzwiach przystanął na chwilę.

- Jeśli zadzwoni Margo, powiedz jej, że będę czekał w umówionym miejscu o szóstej. Mam bilety na przedstawienie baletowe.

Wyszedł. Kenna smutnym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Była rozżalona. Nienawidziła Margo, ponieważ Margo była zbyt piękna. Ognista Argentyn­ka o kruczoczarnych włosach, przepięknych oczach, wspaniałej cerze i boskich kształtach. Dziewczyna otworzyła torebkę i smętnie spojrzała w lusterko na swoje odbicie. Westchnęła ciężko. Ktoś o podobnym wyglądzie nie powinien spodziewać się dowodów męskiego uwielbienia. Przestań się nad sobą rozczulać i weź do pracy, pomyślała.

Czas mijał niepostrzeżenie. Regan siedział zamknię­ty w swym gabinecie. Przyjmował klientów, prze­prowadził kilka rozmów telefonicznych, ale na szczęś­cie nie pojawiał się w sekretariacie. Dziewczyna była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Czuła głęboką niechęć do ponurego prawnika, który jej zdaniem mógł budzić sympatię najwyżej wśród stada grzechotników.

Drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Regan Cole podszedł do biurka sekretarki.

- Proszę o dokumenty dotyczące sprawy Myersa - wycedził.

Akta leżały na biurku, lecz przestraszona Kenna zerwała się z miejsca, podbiegła do szafki i poczęła przetrząsać szuflady.

Mężczyzna spojrzał na nią z niesmakiem, po czym zerknął na biurko. Powoli wyciągnął rękę i podniósł teczkę.

- Wydaje mi się, że są tutaj - powiedział. Dziewczyna odwróciła głowę, zaczerwieniła się i spuściła powieki.

- Tak, proszę pana - odparła. Nie potrafiła wymyś­lić nic więcej.

Regan otworzył teczkę i przez chwilę studiował akta. Skierował ponury wzrok na dziewczynę.

- Co miałaś zamiar z tym zrobić?

- Pan Cole prosił mnie, abym zrobiła kilka odbitek i napisała list z krótkim wyjaśnieniem sprawy - od­powiedziała chłodnym tonem.

Regan jęknął głucho i rzucił dokumenty na biurko.

- Mógłby choć raz uprzedzić mnie, że sam zrobi to, o co mnie prosił.

- Bardzo się śpieszył - wyjaśniła Kenna. - Początek dzisiejszej rozprawy wyznaczono na dziewiątą trzy­dzieści.

Regan wsunął dłonie do kieszeni i obrzucił dziew­czynę przeciągłym, taksującym spojrzeniem.

- Koniec oględzin? - spytała po dłuższej chwili. - Przyjrzał mi się pan dokładnie?

- Przyjrzałem ci się już pierwszego dnia po przyjeź­dzie - odparł mężczyzna i odwrócił głowę. - Czy Denny ma zamiar dziś wieczór spotkać się z tą... Margo?

Kenna poczuła nagłą satysfakcję, słysząc ton nie­chęci w jego głosie.

- O to musiałby pan zapytać go osobiście - od­powiedziała.

Popatrzył na nią z ukosa.

- Bez przesady, panno Dean - warknął. - Denny jest dorosłym mężczyzną. Nie potrzebuje opieki ze strony sekretarki.

- Większość sekretarek czuwa nad postępowaniem swojego szefa - odparowała ze spokojem.

- Do pewnej granicy. - Regan zmarszczył brwi. - Jak długo tu pracujesz?

- Prawie dwa lata.

- A kiedy zakochałaś się w moim bracie? - Coś na kształt uśmiechu pojawiło się na jego twarzy.

Kenna poczuła, że blednie jak płótno, lecz po chwili jej oczy błysnęły wojowniczo zza szkieł okularów.

- Trudno zachować obojętność przebywając cały­mi dniami w towarzystwie takiego mężczyzny - od­powiedziała.

Regana najwyraźniej bawiło jej zdenerwowanie.

- A co sądzisz o mnie? - spytał.

- Wprost pana uwielbiam - odpaliła.

- I dlatego dziś rano biłaś pokłony przed drzwia­mi mojego gabinetu? - spytał z niezmąconym spoko­jem.

Kenna poczuła rumieniec na policzkach. Szybko opuściła głowę i zaczęła przerzucać papiery leżące na biurku.

- Upuściłam ołówek i po prostu chciałam go podnieść.

- Bez wątpienia - mruknął. Uniosła wzrok.

- Chce pan coś jeszcze wiedzieć? - zapytała.

- Chcesz, żebym odszedł? - odpowiedział pytaniem. - Nie przypuszczałem, ze kobieta z takimi zaletami może czuć się skrępowana w obecności mężczyzny.

Kenna nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Zaletami? - powtórzyła.

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.

- Niewiele tego, ale zawsze... - Znacząco wydął usta. - Włożyłaś to śmieszne ubranko, żeby zwrócić uwagę Denny'ego?

Kenna zacisnęła wargi.

- Słucham? - wykrztusiła.

- Lepiej wyglądałabyś w górniczym kombinezonie. Dziewczyna popatrzyła na swego rozmówcę.

- Panie Cole... wiem, że jest pan jednym z moich pracodawców - powiedziała lodowatym tonem - ale to nie daje panu prawa do krytykowania moich strojów.

- Musisz dbać o swój wygląd - padła odpowiedź. - Jesteś swego rodzaju wizytówką firmy.

Kenna wskazała palcem swoją bluzę.

- To ostatni krzyk mody - powiedziała. - Podobne ubrania nosili pionierzy wyruszający na Dziki Za­chód...

- Nic dziwnego, że wciąż byli narażeni na ataki Indian - mruknął mężczyzna.

Dziewczyna zacisnęła pięści. Zagryzła usta. Miała ogromną ochotę zaatakować właśnie jego.

- Musisz zmienić styl, jeśli chcesz, aby mój brat zrezygnował z towarzystwa tej Latynoski - dodał Regan. - Dziś przypominasz rozkapryszoną dwunas­tolatkę. Poza tym... masz potargane włosy. Co z nimi robisz? Oglądasz horrory przed przyjściem do pracy?

Kenna ścisnęła trzymany w dłoni skoroszyt.

- Pan również nie jest ideałem męskiej urody - powiedziała. - Ma pan zbyt duży nos i stopy, i...

- Proszę, proszę. Żabka zaczyna atakować!

- Och!

Niewiele myśląc, Kenna cisnęła skoroszytem w je­go kierunku. Dokumenty rozsypały się po podłodze.

Regan pokiwał głową. Niespodziewany uśmiech złagodził jego ostre rysy.

- Dobrze, że nie trafiłaś, kotku - powiedział.

- Potrafię oddać.

- Pan zaczął! - W zielonych oczach dziewczyny płonął ogień. Pomimo zniszczonego makijażu wy­glądała urzekająco.

- To zależy od punktu widzenia.

Spokojnym ruchem włożył papierosa do ust i sięg­nął po zapalniczkę. Kenna zawahała się chwilę, po czym przykucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone papie­ry. Drżały jej dłonie. Nigdy dotąd nie była tak wściekła na żadnego mężczyznę.

Nagle przypomniała sobie, że ów mężczyzna jest jednocześnie jej szefem. Że w każdej chwili może wyrzucić ją z pracy... i pozbawić towarzystwa Denny'ego.

Nieśmiało zerknęła w jego stronę. Skończyła ukła­dać dokumenty i wstała.

- Czujesz skruchę? - Chłodny uśmiech Regana wyraźnie świadczył, że mężczyzna zna powód zmiany w jej zachowaniu.

Kenna głośno przełknęła ślinę. Dla Denny'ego była gotowa do wszelkich poświęceń.

- Bardzo przepraszam, panie Cole - powiedziała cicho. - Nigdy więcej to się nie powtórzy.

- Biedny, mały Kopciuszek. - Regan zaciągnął się dymem. - Siedzi przy popielniku, w czasie gdy zła siostra odbiera jej ukochanego księcia.

- To prawie tak przykre, jak pocałować ropuchę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin