Pesah.pdf

(315 KB) Pobierz
38035144 UNPDF
Żydowskie święta Pesah rozpoczynają się 15 dnia miesiąca Nisan. W tym roku, 5759 - 31
Marca 1999 o zachodzie słońca.
Poniżej wzruszające wspomnienie z dzieciństwa Belli Chagall (żony Marca Chagalla) z jej
książki Burning lights. (AMK)
PESAH
BELLA CHAGALL
(Z angielskiego przełożył Andrzej Kobos)
SEDER
Od wczesnego ranka uczę się mah-nisztanah. Jako najmłodsze dziecko, muszę zadać ojcu
cztery pytania.
- "Aj! każdego roku robisz te same błędy!" - wymyśla mi jeden z moich braci.
- "A dlaczego każdego roku są te same cztery pytania?"
Dla niego to cała przeprawa, żeby mnie nauczyć wyrecytować te cztery pytania. Bo, nie
cztery, ale czterdzieści pytań kłębi się w mojej głowie - ale któż odważyłby zadawać pytania
ojcu! - Strofują mnie przecież przez cały okrągły rok: - "Ty głupia, dlaczego ciągle zadajesz
pytania, cały czas!"
Ale ojca tu nie ma, więc mogę go pytać: "Ojcze, dlaczego nagle, tak z niczego, stałeś się
cesarzem na seder? Dlaczego tak jest, że jak tylko nadejdzie pierwszy dzień tych świąt, to
przestajesz być królem, a całe nasze królestwo znika? Ojcze, dlaczego Eljasz Prorok nie
siedzi obok ciebie podczas sederu? On z całą pewnością mógłby być cesarzem, ponieważ jego
kielich jest największy, najpiękniejszy. Ojcze, dlaczego jego kielich pozostaje nawet nie
38035144.001.png
tknięty na środku stołu? Dlaczego Eljasz Prorok nie zjawia się chociażby na czas recytowania
plag? Dlaczego on nie je z nami, i dlaczego dopiero po kolacji otwieramy drzwi aby go
zawołać? Ojcze, dlaczego obiecuje on nam każdego roku: 'Następnego roku w Jerozolimie,'
podczas gdy on sam ukrywa się w ciemnościach nocy? Dlaczego, dlaczego?"
- "Dlaczego kręcisz się w kółku, ty zaspańcu" - beszta mnie brat - "Tu jest twoja linijka,
powtarzaj ją za mną."
Raz jeszcze, od początku strony do końca, powtarzam na głos cztery pytania.
W naszym mieszkaniu wrze. Chodzę w kółko powoli, jakbym niosiła w głowie dzban pełen
pytań. Wyszeptuję je cichutko. Boję się, że mogę je wychlapać z mojej pamięci.
Dzień mija. Zapachy jedzenia na Pesach przychodzą skądś i wychodzą. Havah pędzi jak
wicher z kuchni do jadalni i z powrotem. Co minutę zatrzymuje się, i liczy coś na palcach.
- "Charoset ?" i zagina jeden palec. "zaro upieczone ?" i zagina drugi. "bezah już ugotowane.
Co jeszcze? Karpas. Gdzie jest Sasza?" - wykrzykuje nagle. "Właśnie kiedy jej potrzeba, to jej
nie ma. Seder czy nie - dla niej wszystko jedno. Baszinke, idź i znajdź ją. Pewnie poszła do
piwnicy z Iwanem. Kolacja gotowa." - Havah spluwa na bok, jakby robiło się jej niedobrze na
samą myśl o ich chamecu.
Wybiegam... i nie poznaję naszej piwnicy. Jej czarne ściany lśnią. Sasza opróżniła ją tak
dokumentnie, że zrobiła się wielka i pojemna. Nie ma w niej śmieci. Nie pachnie już naftą,
ani mieszanką kwaszonej kapusty i kiszonych ogórków. Beczki są ustawione za drewnem. Na
środku piwnicy opróżniła coś na kształt jadalni na tydzień Paschy. Sasza siedzi na klocku
drewna, jak kłoda, a obok niej na innym pieńku siedzi Iwan, dozorca domu. Nad ich głowami
połyskuje mała blaszana lampka. Wystaje nieco ze ściany, ściana jest mokra, ale komin jest
tak wypolerowany, że płomyk jest świeży i radosny. Przechyla się na boki, migoce na białej
sukni Saszy, opadającej do gołej ziemi. Jej stół jest pełen jedzenia. Wypełnia nim swoje
policzki i nie przestaje się śmiać. Czarnobrody Iwan - którego kożuszek czyni podobnym do
niedźwiedzia - bez przerwy obciera swoje mokre wąsy.
- "A... Baszutke, chcesz kawałek chameca?" I śmieje się szorstko.
- "Sasza!" - odracam się tyłem do niego - "Havah cię woła! Wszyscy już przyszli i zaraz
zacznie się seder!"
Ciągnę ją za rękaw, nie powinna być w piwnicy sama z pijanym Iwanem. Unosi swoje
spódnice, bierze je w rękę, rzuca ostatni śmiech Iwanowi w twarz, i wybiega z piwnicy razem
ze mną.
- "Baszutke, czy naprawdę wszyscy już tam są? Hi-hi-hi. Pospiesz się." Schody uginają się
pod jej stopami.
Na górze, w jadalni świętuje się już w pełni. Stół rozciąga się od jednej ściany do drugiej -
biały stół sederowy w milczącym świetle czerwonych kielichów. Lśniący obrus kłuje w oczy.
Świeczniki błyszczą. Białe świece, jeszcze nie zapalone, sterczą w powietrze. Nawet sufit
lśni, odbijając wypolerowane łańcuszki kandelabru. Każdy kopczyk macy jest zawinięty w
serwetkę, która wygląda jak cztero-pomponiasty tales. Wielkie, obleczone na biało poduszki
sterczą z krzeseł w zakłopotaniu, dyszą na macę. Surowe oprawy książek Haddadah połyskują
złoconymi literami.
Pierwsza wchodzi matka w białej odświętnej sukni. Jej twarz jaśnieje. Z włosami
zakręconymi do góry wygląda wyższa. Jej suknia jest szeroka, długa, obrzeżona koronkami,
cekinami, wstążkami; ciągnie się po podłodze, szeleści, wypełnia cały pokój swoim szumem.
Matka podchodzi do świec, zapala je, okrąża je szeroko dłońmi, jakby błogosławiąc cały stół
razem ze świecami.
Jest teraz ciepło i jasno, jakby zostało zapalonych nie tylko siedem świeczek matki, ale setki
ich na raz. Ich ciepłe płomyki pieszczą zimny odblask obrusa, chociaż one same zostały
właśnie pogłaskane ciepłymi dłońmi matki.
W mieszkaniach sąsiadów z naszego podwórka również palą się świece. Światełka świec
wszystkich ludzi krzyżują się jedne z drugimi. Wydają się rozrzucać gorejące złoto. Odbijają
się w oknach, oświetlają stół; igrają na wyhaftowanych kwiatach obrusa, na butelkach wina,
które stoją czekając. Czynią czerwone kielichy jeszcze czerwieńszymi.
Płomyk za płomykiem liże biały stół. Jeszcze nie jest on zupełnie gotowy. Ciągle się go
nakrywa. Nikt się nie zastanawia czy stół utrzyma te wszystkie rzeczy, które na nim są.
- "Havah, obrałaś jajka? Gdzie jest osolona woda?" - Matka krząta się wokół stołu, chce
sprawdzić go cały oczami, czy aby czegoś nie brakuje. "Daj mi jeszcze jedną poduszkę.
Całkiem zapomniałam, że będziemy mieli jeszcze jednego gościa. I nałóż na nią świeżą
obleczkę."
Kilka nowych poduszek zostaje rozłożonych. Krzesła, jak ciężarne kobiety, wyginają w górę
swoje brzuchy.
- "Mamo, kto przychodzi? Ilu nas będzie na sederze?"
- "Ah" - mówi, machając ręką, "kto by ich tam liczył? W końcu to jest święto!" A potem -
"Cicho! właśnie nadchodzą z szul."
Słyszę pomruk nieznanych mi głosów. Wchodzi jakiś gość. - "Gu yom-tov! Jak się pani
miewa?" mówi do matki. - "Czy to są państwa chłopcy? Czy oni już są po bar-micwa?" - I
szczypie każdego w policzek.
Pierwszy, który przyszedł jest dalekim krewnym ojca, domokrążca w sąsiednich
miasteczkach. Wie, że dla mojego ojca krewny jest świętym gościem. Wprosił się sam na nasz
seder a zachowuje się tak, jakby był we własnym domu. Nuci melodie, chodzi w koło, głośno
siąka nos, moralizuje, daje rady. Pierwszy wylewnie wita każdego nowego gościa.
Teraz jest już głośny tłum, wszyscy czekają na ojca. Aby skrócić sobie czas opowiadają
historyjki, wymieniają żarty- "Czego się teraz uczysz, Baszinke? Znasz dobrze rosyjski?" -
ktoś mnie pyta.
- "Czy masz dobre stopnie?" - pytają mnie nagle mój brat i siostra, którzy przybyli z daleka.
Spoglądam na nich, jakby również byli obcymi. Nie widuję ich przez cały rok. Brat studiuje
za granicą, siostra mieszka w innym mieście. W tym roku przywiozła dwoje swoich małych
dzieci. Raczkują na kolanach każdego, a specjalnie, jeśli ktoś ma długie nogi, prosząc go o
"przejażdzkę."
Wszyscy są weseli. Tylko oczy jednego starego kawalera są smutne, zadumane. Patrzy na
bawiących się chłopców. Przypomina pewnie sobie, że on także miał kiedyś ojca i matkę i
swój dom. I przesuwa się do kąta, jak mały chłopiec.
- "Gut-yom-tov" - Wchodzi trzech żołnierzyków, wszyscy przebrani na Paschę, i staje w
szeregu. Zgiełk w pokoju zwabił ich do środka.
- "Spokój, ojciec nadchodzi!"
Wrzawa nagle cichnie.
* * *
Nie od razu poznaję ojca. Jakiś nowy ojciec! W drzwiach staje biały król, ubrany na biało od
stóp do głów. Nie widać go w jego szerokim, białym, jedwabnym płaszczu. Biały jedwab
migoce, pęcznieje w fałdach, potrzymywanych grubym pasem. Rękawy zwisają w dół jak
skrzydła, długie i szerokie, zakrywając ręce i palce. Biała, jedwabna jarmułka połyskuje na
jego siwych włosach. Ta białość czyni go tęższym i mocniejszym. Coś specjalnego
promieniuje z jego twarzy. Jakiś biały aromat dochodzi od niego. Gdyby tak ojciec pomachał
rękoma, te rękawy uniosłyby go jak skrzydła. Patrzę mu w twarz. Koniec końców, jest on
dzisiaj cesarzem.
- "Gut yom-tov!" - mówi ojciec.
- "Gut yom-tov!" - odpowiadamy wszyscy.
Rozpoczyna się seder.
Ojciec zajmuje samotne miejsce u szczytu stołu. Oparty o dwie nadęte poduszki, prawdziwie
siedzi jak cesarz na tronie. Za nim do stołu rusza cała kompania. Potrącają jedni drugich,
odsuwają krzesła, tłoczą się przy stole. Inni siedzą na swoich wielkich poduszkach, jakby
wyniesieni na wysokości. Ojciec pierwszy wyjmuje serwetkę z zastawy sederowej i rzuca
ostre spojrzenie na rzeczy ustawione przed nim. Oczy matki zatrzymują się. Czyżby o czymś
zapomniano? Spod jego żółtej macy, wystają, jak kawałki mchu ze starego dachu, gałązki
38035144.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin