2_ORINOKO.txt

(680 KB) Pobierz
Arkady Fiedler
Orinoko

ISKRY      WARSZAWA      1963
Ilustracje,   okładkę   i   rysunek
na stronę tytułowš projektował
STANISŁAW   ROZWADOWSKI
Wyklejkę projektował MIECZYSŁAW   KOWALCZYK
1. Spotkanie na morzu
i
PR1NTED    IN    POLAND
Państwowe Wydawnictwo Iskry", Warszawa 1983 r Nakład 50,000 + 250 egz. Ark, wyd. 22,2. Ark. druk. 23,25 + 8 wklejek. Papier druk. mat. kl. V, 65 g, 61 X 86 z f-ki we Włocławku. Oddano do składania w lutym 1963 r. Druk ukońazono w listopadzie 1963 r. Wrocławska Drukarnia Dziełowa. Zam.   nr   677/A   OS-2   Cena   zł   27.
rze dwie doby po opuszczeniu bezludnej wyspy  naszej Wyspy Robinsona, jakem jš przezwał  płynęlimy równym kursem na wschód, dwa razy co rano widzšc prociuteńko przed sobš czerwonš tarczę słońca, kiedy wyłaniało się spoza oceanu. Ocean słał się pusty, nie było widać nijakiego statku jak okiem sięgnšć, co nas otuchš napawało. Wiatr i fale szły od północnego wschodu i chociaż niewprawne dłonie rozpinały żagle, a przeciwne pršdy morskie utrudniały nam żeglugę, przecież szkuner nasz na żółwiu nie jechał i czynił niezłe postępy.
Przez cały dzień pierwszy i drugi z oka nie tracilimy stałego lšdu, rozpocierajšcego się na południu smugš wyboistš; wybrzeże tej częci Ameryki Południowej, a cilej mówišc: Wenezueli, | było wzgórzyste.
Wódz Manauri i jego Indianie wypatrywali na dalekim lšdzie I znajomej góry, pod którš, jak mnie zapewniali, leżały ich wio-1 ski. Nosiła miano Góry Sępów.
  Ale czy poznacie jš z tak daleka?   wyrażałem wštpliwoć.  Siła mil oddziela nas od lšdu i Tam jeden szczyt wydaje się bliniakiem drugiego...
  Poznamy, Janie, naszš górę, poznamy!  odpowiadał Manauri  w  języku  arawaskim,   a  moi  młodzi  przyjaciele,  Arnak i Wagura, którzy cztery lata przebywali w niewoli u Anglików, jak zwykle tłumaczyli mi słowa wodza na język angielski.
  Może statek przybliżyć do lšdu?  podsunšłem myl.
  Nie trzeba! Bliżej mogš być skały podwodne i nietrudno o  rozbicie... Górę Sępów poznamy. Ma uderzajšce oblicze,  wi-| doczne z daleka...
Jakże żarliwie wypatrywali                                     Ś, zwiastun-*
i lepszych dni. Rozumie]            ŚŚ tam, w v               Arawaków,
kończy się nasza bieda. Tam mol Indiańscy przyjaciele znajdš
ię znowu wród swoich po szczęliwej ucieczce z okrutnej iewoli hiszpańskiej na wyspie Margarita; tam również szecio-3 Murzynów, takoż byłych niewolników, będšcych obecnie z na-li, dozna na pewno u przyjaznego szczepu ochrony i gociny. l ja? Ja, rozbitek z kaperskiego okrętu, wyrzucony przez fale a bezludnš wyspę, na której blisko półtora roku z dwoma mło-ymi Arawakami, Arnakiem i Wagurš, wiodłem żywot Robinso-a, liczyłem na to, że raz stanšwszy na lšdzie południowoamery-ańskim, łatwo będę mógł dotrzeć przy pomocy Indian do anielskich wysp na Morzu Karaibskim.
Wiedziałem, że Indianie ci nie zawiodš mych nadziei; że po-logš mi ochoczo i z całego serca; wród straszliwych dowiad-zeń ostatniego tygodnia zwišzała nas wierna, chyba dozgonna rzyjań.
Była to walka na mierć i życie. Na naszš wyspę na chybkim :kunerze przypłynęła za zbiegłymi niewolnikami zaciekła po-oń.   Zgraja   kilkunastu   Hiszpanów,   wyposażona   w   rusznice
w gończe ogary na ludzkš nastawione zwierzynę, mylała, że itwo pokona i wyłapie bezbronnych niewolników. Kosa trafiła a kamień wszelako.
Nad zbiegami objšłem dowództwo i  w broń ich wyposażane Ś nie pozwoliłem im zginšć. Kierowało mnš nie tylko ser-eczne współczucie dla ich niedoli, ale jednoczenie i własnej roniłem skóry.
W zażartych potyczkach, jakie się wywišzały, wróg natłukł am sporo ludzi. Jedenacioro naszych postradało życie, alemy ' końcu walnie wzięli górę. Wszystkich Hiszpanów udało nam ię wybić do nogi, szkuner ich zagarnšć.
A oto na zdobytym statku, pełni dobrej myli po odniesionym wycięstwie, prulimy fale Morza Karaibskiego, dšżšc ku oj-zystym   stronom   wyswobodzonych   Indian.   Czy   dziwić   się,   że
takš niecierpliwociš wyglšdalimy nad wybrzeżem morskim tory Sępów, znaku zbawienia? I że niejeden z nas w cišgu nych dwóch dni żeglugi spozierał ukradkiem wstecz, azali nie
ciga nas nowa pogoń mcicieli z wyspy Margarity? Ale los by łaskawy. Morze stało bezludne, dał czysta, wiatry sprzyjajšce.
Z nastaniem drugiego wieczoru kazałem ukrócić żagle, ażeby w mroku nie wpać na jaTde podwodne licho. Ster powierzyłem Manauriemu i Arnakowi na zmianę. Noc upłynęła spokojnie, bez
wypadku.
O wicie trzeciego dnia nagłe na pokładzie wielki krzyk i przerażenie.
  Hiszpanie!      złowróżbnie   niby   grom    przeszyło    powietrze.
  Goniš nas!
  Pocig za nami!                                                                   ;
  Uciekajmy!
Kto spał jeszcze, na równe zrywał się nogi. Co żywo skoczyłem do steru. Czuwał u niego, wachtę sprawujšc, Arnak.
  Tam! Tam oni!  popiesznie objanił, mnie chłopak wskazujšc dłoniš na północ.
Wszyscy, którzy włanie sen spędzili z powiek, patrzyli z wypisanym na twarzach lękiem.
Noc miała się ku końcowi. Niebo zbladło; już wit wyjaniał morze i wszelakie na nim przedmioty. W mrocznej oddali majaczyły kontury widma  nie widma. Tak, to był statek, wielka trzymasztowa brygantyna. W ćmie jeszcze panujšcej wydawała się potężnym okrętem, gronie wyolbrzymiałym. Szła w tym samym co my kierunku wschodnim, jeno dalej na morzu, odległa od nas  jeli półmrok oczu nie zwodził  o jakie trzy czwarte mili, a może i kęsek mniej.
  Rozwinšć całe żagle!  krzyknšłem przejšwszy ster z ršk Arnaka.
Arnak przetłumaczył mój rozkaz. Natychmiast zakrzštali się Manauri, Wagura i Murzyn Miguel i dopadli żagli, pocišgajšc innych za sobš.
  Arnak, ty przy mnie pozostań!  zawołałem., by w razie potrzeby mieć tłumacza pod rękš.
Bylimy żeglarzami od siedmiu boleci, tyle tylko, że ja ongi szereg miesięcy spędziłem  na okręcie  kaperskim.  Wszakże  In-
[ianie   Arawakowie,   mieszkańcy   wybrzeża,   od  pokoleń  zżyci morzem, łatwo pojęli tajemnice szkunera i jego olinowania. Żagle, w czasie nocy cišgnięte do połowy, teraz rozwinęlimy 7 całej okazałoci. Statek rozpędził się. Woda po burtach gło-iej zabulgotała. Kiedym zwrócił go bardziej ku lšdowi, ażeby dsunšć się od brygantyny, wiatr, dmšcy dotychczas z przodu d lewej burty, dostalimy bardziej z boku i to dodatkowej jesz-ze przysporzyło nam chyżoci.
  Czy nas odkryli, jak mylisz?  zapytaj mnie Arnak, łe-zšc bacznie brygantynę.
  Chyba nie! Jeszcze nie rozedniało należycie, zresztš bry-antyna idzie, jak dotšd, starym swym kursem.
  Może oni wcale nas nie goniš?
  Tak i ja tuszę. Mógł prosty przypadek sprowadzić ich na jn szlak.
  Hiszpan to czy kto inszy?
  Skocz no po perspektywę!
Ludzie,  którzy pomogli  rozpišć żagle  i  zakończyli  tę  pracę, :hodzili się na rufie, dokoła steru.
  Podpływasz do brzegu?  zapytał wódz Manauri z niepo-Djem.
  Podpływam-,   ażeby  od   brygantyny  być   jak   najdalej!   Ś yjaniłem.
  Tu morze niepewne, wiele raf pod wodš...
  Nie ma dla nas inszej  rady,  trzeba próbować szczęcia!... ;ań. Manauri, na dziobie statku i do pomocy we kilku ludzi najlepszymi oczyma. Dajcie mi znać, jeli co zauważycie! W ra-2 czego krzyknijcie, w którš stronę sterować!...
Tak też kilku uczyniło i zajęło stanowiska na przodzie, pod-
pomagać przy przestawianiu żagli.
Przez lunetę nietrudno było rozpoznać, że to hiszpańska bry-ntyna. Gdy rozwidniło się nieco bardziej, oni takoż i nas od-yli, a odkrywszy, zaraz ku nam statek swój kierowali. Czy wodowała nimi li tylko zwykła ciekawoć, czy był to istotnie cig z Margarity? Może spostrzegli wprzódy nasze do uciecz-zboczenie, co zwidziało im się podejrzane? Cokolwiek bšd, leżało ich unikać jak dżumy.
Zwrot brygantyny w naszš stronę wywołał u nas na pokładzie, rzecz prosta, pewne poruszenie. Widoczny stał się zamiar Hiszpanów: chcieli z bliska nam się przypatrzyć, co my za jedni, a to równałoby się naszej zgubie, gdyby zamysł swój wykonać potrafili. Stojšcy dokoła Indianie i Murzyni wznieli ku mnie stroskane spojrzenia, jak gdyby szukajšc pomocy czy rady.
  Nie ma obawy!  zawołałem gromkim głosem.  Nie dogoniš nas!
  Skšde taki pewny, Janie?  zapytał Manauri.
  Brygantyna   ma   głębokie   zanurzenie.   Dlategom   zwrócił nasz szkuner ku wybrzeżu, bo tam między mielizny brygantyna gonić za nami się nie odważy.
  A jeli się odważy, jeli to nasi przeladowcy?
  To wylšdujemy i ukryjemy się na lšdzie... Ale do tego nie dojdzie. Patrzcie! Szybciej płyniemy niż oni. Coraz bardziej zostawiamy brygantynę w tyle...
Szkuner nasz był długi i wšski, kształtem podobny do migłego szczupaka, brygantyna za ciężkawa i krępa, przypominajšca żółwia. I w istocie nie potrzeba było wielkiej bystroci, ażeby zmiarkować, że odstęp między dwoma statkami stale rósł  nawet wtedy, gdy podpłynšwszy pod brzeg, wzięlimy znowu pierwotny, wschodni kurs.
Nagle tajemniczy wist rozległ się w powietrzu i o dwa stajania od nas, z prawej burty, armatnia kula wzbiła fontannę wody, a w chwilę póniej doszedł nas głuchy odgłos wystrzału od strony brygantyny. To Hiszpanie pucili za nami w ruch artylerię.
Ludzie na szkunerze zdrętwieli z przerażenia. Murzynka Dolores, której ostatnie wypadki na wyspie jak gdyby umysł przyćmiły nieco, krzyknęła na głos. Potem lamentowała, dopóki Indianka Lasana nie objęła jej troskliwie i nie uciszyła jak dziecko.
  Arnak!     rzekłem  dononie   i   z   całym  spokojem,   iżby wszyscy zauważyli moje opanowanie.  Zabierz kilku przyjaciół i wniecie na pokład całš naszš broń: muszkiety, gułdynki, gar-łacze, pistolety. Nabijemy je... Przynie także szable i rapiery...
,__          przetłumaczył słowa moje  na język ara-
Arnak
4/\i\  rzecz  pozornie  tak  nikła,  tak  nie  majšca  nic Wtedy  Z'   napjQciem panujšcym na pokładzie, że aż się zdu-spolncgo   ' jturat teraz naszła m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin