Mead Richelle - Melancholia sukuba 01 - Melancholia sukuba.doc

(1358 KB) Pobierz
RICHELLE MEAD

Richelle Mead

Melancholia Sukuba

Rozdział 1

Statystyki pokazują, że większość śmiertelników zaprzedaje dusze z pięciu powodów: seksu, pieniędzy, władzy, zemsty i miłości. W tej kolejności.

Nie powinnam więc mieć wyrzutów sumienia, że przyszło mi asystować przy numero uno, ale cała ta sytuacja wydawała mi się... cóż, obleśna. A skoro ja to mówię, to coś znaczy. Może po prostu nie ma już we mnie empatii, zastanawiałam się. Minęło zbyt wiele czasu. Kiedy byłam dziewicą, ludzie wierzyli, że łabędzie mogą zapładniać dziewczęta.

Parę kroków dalej Hugh czekał cierpliwie, aż pokonam swoje opory. Z rękami w kieszeniach idealnie odprasowanych spodni opierał potężne ciało o swojego lexusa.

- Nie rozumiem, o co tyle krzyku. Robisz to bez przerwy.

To nie do końca prawda, ale oboje wiedzieliśmy, co miał na myśli. Zignorowałam go, udając, że uważnie rozglądam się po okolicy. Co nie poprawiło mi humoru. Przedmieścia zawsze mnie dołowały. Identyczne domy. Ulizane trawniki. O wiele za dużo SUV - ów. Gdzieś w ciemnościach nie przestawał ujadać pies.

- Akurat tego nie robię - odparłam w końcu. - Nawet ja mam zasady.

Hugh parsknął, wyrażając swoją opinię na temat moich zasad.

- Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to nie myśl o tym w kategoriach wiecznego potępienia. Uznaj to za akt litości.

- Akt litości?

- Właśnie tak. - Wyciągnął palmtop natychmiast upodabniając się do zajętego biznesmena. W czym nie było nic dziwnego.

Hugh to profesjonalny diablik, mistrz namawiania śmiertelników do sprzedaży dusz, ekspert od cyrografów i kruczków prawnych, tak otrzaskany, że każdy prawnik zzieleniałby z zazdrości.

I mój przyjaciel. Co poniekąd nadaje nowe znaczenie porzekadłu: Kiedy ma się takich przyjaciół, komu potrzebni...

- Posłuchaj tego - ciągnął. - Martin Miller. Mężczyzna, oczywiście. Rasy białej. Niepraktykujący luteranin. Pracuje w sklepie z grami w centrum handlowym. Mieszka tutaj, w piwnicy domu rodziców.

- Jezu.

- Mówiłem ci.

- Litość czy nie, mimo wszystko to takie... ekstremalne. Mówiłeś, że ile ma lat?

- Trzydzieści cztery.

- Fuj.

- No właśnie. Gdybyś ty była taka stara i nigdy nie zaliczyła, pewnie też szukałabyś ekstremalnych rozwiązań. - Spojrzał na zegarek. - To jak: zrobisz to czy nie?

Pewnie spóźniał się przeze mnie na randkę z jakąś seksowną śmiertelniczką o połowę młodszą od niego - oczywiście mam na myśli wiek, na jaki wygląda. Tak naprawdę Hugh dobiega setki. Położyłam torebkę na ziemi i posłałam mu groźne spojrzenie.

- Jesteś mi winien przysługę.

- Jestem - przyznał. To była jednorazowa robota, chwała Bogu. Diablik zwykle zatrudnia do talach zleceń kogoś z zewnątrz, ale dzisiaj temu komuś coś się pochrzaniło z harmonogramem.

Nie wyobrażałam sobie, komu zwykle zlecał takie fuchy.

Ruszyłam w stronę domu, ale zatrzymał mnie.

- Georgina?

- Tak?

- Jest... coś jeszcze...

Odwróciłam się. Nie podobał mi się ton jego głosu.

- Tak?

- On, ehm, no... miał specjalną prośbę.

Uniosłam brew i czekałam.

- Bo widzisz, ehm, on jest naprawdę wkręcony w... to całe zło. No wiesz, wyobraża sobie, że jeśli sprzedaje duszę diabłu, to powinien stracić dziewictwo z... no, demonicą...

Przysięgam, nawet pies przestał szczekać, kiedy to usłyszał.

- Żartujesz.

Hugh nie odpowiedział.

- Ja nie jestem... nie. Nie ma mowy...

- Oj, Georgina. To przecież nic. Ozdobnik. Trochę iluzji.

Proszę? Zrób to dla mnie? - Smutna mina, przymilny ton.

Trudno było mu odmówić. Jak już wspomniałam, jest świetny w swoim fachu. - To naprawdę ważne... pomóż mi...

Jęknęłam niezdolna oprzeć się żałosnemu wyrazowi jego szerokiej twarzy.

- Jeśli ktoś się o tym dowie...

- Buzia na kłódkę. - Miał nawet czelność wykonać pantomimę zamykania ust na kluczyk.

Zrezygnowana schyliłam się i rozpięłam paski pantofli.

- Co robisz? - zapytał.

- To moje ulubione buty. Od Bruno Maglisa. Nie chcę, żeby mi je wessało w trakcie przemiany.

- No tak, ale... przecież możesz je stworzyć z powrotem.

- Nie będą takie same.

- Będą. Możesz stworzyć każde buty, jakie zechcesz. To jakaś głupota.

- Słuchaj - rzuciłam ze złością. - Mam się tu z tobą wykłócać o buty czy iść zrobić faceta z twojego prawiczka?

Hugh wreszcie zamilkł i zapraszającym gestem wskazał mi dom. Podreptałam po trawie, czując, jak źdźbła łaskoczą moje bose stopy. Furtka na patio od tyłu, z którego schodziło się do piwnicy, była otwarta, jak obiecał Hugh. Weszłam do uśpionego dom modląc się, żeby nie mieli psa, i zastanawiając się ponuro, jakim cudem osiągnęłam takie dno. Moje oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności i wyłowiły z niej wygodny rodzinny salon klasy średniej, z kanapą, telewizorem i regałami książek. Po lewej były schody prowadzące na górę, na prawo odchodził korytarz.

.Skręciłam w korytarz, po drodze zmieniając postać. Uczucie było tak znajome, tak naturalne, że nie potrzebowałam lustra, żeby wiedzieć, co się dzieje. Moje drobne ciało stało się wyższe; wciąż było szczupłe, ale bardziej żylaste, jakby wyrzeźbione. Lekko opalona skóra przybrała odcień śmiertelnej bladości. Sięgające do połowy pleców włosy pozostały tej samej długości, ale stały się kruczoczarne. Ich delikatne fale wyprostowały się jak drut. Moje piersi - już i tak imponujące - urosły jeszcze bardziej. Teraz mogłam z powodzeniem konkurować z bohaterkami komiksów, na których Martin Miller z pewnością się wychował.

Co do stroju... zniknęła bluzka i śliczne spodnie z Banana Republic. Na moich nogach pojawiły się czarne skórzane buty sięgające ud, pasujące do skórzanego gorsetu i spódnicy, w której nie mogłam się schylić. Spiczaste skrzydła, rogi i pejcz uzupełniały kreację.

- Dobry Boże - mruknęłam, przypadkiem dostrzegając efekt mojej metamorfozy w małym ozdobnym lustrze.

Miałam nadzieję, że żadna z okolicznych demonie się o tym nie dowie. Te dziewczyny naprawdę miały klasę.

Odwróciwszy się od lustra, spojrzałam na swój cel: zamknięte drzwi na końcu korytarza z żółtą tabliczką Roboty na wysokości. Wydawało mi się, że słyszę dobiegające zza nich odgłosy gry komputerowej, ale wszystko ucichło, kiedy zapukałam.

Po chwili drzwi się otworzyły i stanęłam twarzą w twarz z gościem metr siedemdziesiąt wzrostu, z sięgającymi ramion mysimi włosami, mocno przerzedzonymi nad czołem. Duży owłosiony brzuch wyzierał spod koszulki z Homerem Simpsonem. Facet trzymał w dłoni paczkę chipsów.

Kiedy mnie zobaczył, paczka upadła na podłogę.

- Martin Miller?

- T - tak - sapnął.

Strzeliłam z bata.

- Jesteś gotów się ze mną zabawić?

Dokładnie sześć minut później opuściłam rezydencję Millerów. Jak widać, poważny wiek klienta nie idzie w parze z jego wytrzymałością.

- Szybko ci poszło - stwierdził Hugh, widząc, jak idę przez ogródek od frontu. Znów opierał się o samochód, paląc papierosa.

- Co ty powiesz. Masz jeszcze jednego?

Wyszczerzył zęby i podał mi własnego papierosa, taksując mnie wzrokiem.

- Obrazisz się, jeśli powiem, że te skrzydła nawet mnie kręcą?

Wzięłam papierosa i spojrzałam na Hugh. Potem szybko się rozejrzałam i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, przeobraziłam się, wracając do swojej zwykłej postaci.

- Wisisz mi ogromną przysługę - przypomniałam mu, wkładając z powrotem szpilki.

- Wiem. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że to ty wisisz mnie. Nieźle się podładowałaś. Lepiej niż zwykle.

Nie mogłam zaprzeczyć, choć nie czułam się z tym dobrze.

Biedny Martin. Fajtłapa czy nie, skazanie duszy na wieczne potępienie to słona cena za sześć minut.

- Chcesz iść na drinka? - zapytał Hugh.

- Nie, już późno. Wracam do domu. Chcę poczytać książkę.

- Ach, oczywiście. Kiedy jest ten wielki dzień?

- Jutro - oznajmiłam uroczyście.

Diablik roześmiał się, kpiąc z mojej obsesji.

- To tylko autor mainstreamowych kryminałów, dziewczyno. Nie Nietzsche czy Thoreau.

- Nie trzeba bawić się w surrealizm czy transcendentalizm, żeby być świetnym pisarzem. Wiem coś o tym, bo spotkałam ich paru w życiu, a to już ładnych kilka lat.

Hugh odchrząknął, widząc moją dumną minę, i skłonił się szyderczo.

- Nie śmiałbym dyskutować z damą na temat jej wieku.

Cmoknęłam go w policzek i przeszłam dwie przecznice, do miejsca, gdzie zaparkowałam. Otwierałam właśnie drzwi auta, kiedy poczułam ciepłe mrowienie - nieomylny znak, że w pobliżu jest inny nieśmiertelny. Wampir, stwierdziłam na milisekundę, zanim pojawił się przy mnie. Do licha, ale oni są szybcy.

. - Georgino, moja śliczna, mój słodki sukubie, moja bogini rozkoszy - wyrecytował, kładąc teatralnie dłonie na sercu.

Cudownie. Tylko tego mi było trzeba. Duane jest chyba najbardziej obleśnym nieśmiertelnym, jakiego znam. Goli jasne włosy tuż przy skórze i przejawia fatalny gust zarówno jeśli chodzi o strój, jak i dezodorant.

- Idź sobie, Duane. Nie mam ci nic do powiedzenia.

- Oj, nie bądź taka - zagruchał, kładąc rękę na drzwiach samochodu, które chciałam otworzyć. - Nawet ty nie możesz tym razem udawać cnotki. Popatrz na siebie. Promieniejesz.

Udane polowanie?

Nachmurzyłam się na tę aluzję do życiowej energii Martina - wiedziałam, że spowija mnie jak obłok. Uparcie spróbowałam otworzyć drzwi, przytrzymywane przez Duane'a. Bez skutku.

- Sądząc po tym, jak wyglądasz, będzie nieprzytomny przez parę dni - dodał wampir, przyglądając mi się uważniej.

- Domyślam się, że ktokolwiek to był, podobała mu się jazda. I na tobie, i do piekła. - Posłał mi leniwy uśmiech, odsłaniając koniuszki spiczastych zębów. - To musiał być ktoś wyjątkowy,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin