Tytut orygina�u The Wedding Copyright � 1996 by Julie Garwood Marzena Wasiiewska Redaklor Ma�gorzata �bikowska [lustracja na ok�adce Robeit Pawlickj Opracowanie ok�adki Robert Maciej Sk�ad i �amanie For the Polish iranslation Copyright � 1997 by Wydawnictwo Da Capo For ihe Polish �dition Copyrighi � 1997 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie 1 ISBN 83-7157-135-6 Primed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN Mojej siostrze i drogiej przyjaci�ce Mary Kathleen Murphy McGuire Szkocja, rok 1103 Donald MacAlister nie chcia� umiera�. Resztkami uciekaj�cych sil, z wrodzonym sobie uporem, walczy� o �ycie. Pozornie wydawa� by si� mog�o, �e starzec powinien niecierpliwie oczekiwa� Tej, kt�ra skr�ci�aby jego m�ki. On jednak by� got�w m�nie stawi� czo�o cierpieniu, gdy� najpierw musia� przekaza� jedynemu potomkowi swoje dziedzictwo, a dopiero potem zamkn�� na zawsze powieki. A tym dziedzictwem by�a nienawi��. MacAlister pragn��, by jego syn zap�on�� ��dz� zemsty. Postanowi� walczy� ze �mierci� do czasu, gdy nabierze pewno�ci, �e ch�opiec zrozumie, jak wa�ne jest wyr�wnanie rachunk�w z wrogiem. Tak wiec czepia� si� kurczowo resztek �ycia i male�kiej kruchej d�oni synka, wbijaj�c w niego gasn�ce spojrzenie ciemnych, piwnych oczu. - Pom�cij mnie, Connorze MacAlister. Przyjmij m� nienawi�� do swego serca, chro� j� i hoduj troskliwie do czasu, gdy doro�niesz. A wtedy zg�ad� nieprzyjaci� moim mieczem. Nie b�d� m�g� umrze� spokojnie, dop�ki nie dasz mi s�owa, �e pom�cisz z�o, jakie wyrz�dzono twemu ojcu. Przyrzekasz? - Tak. ojcze - odpowiedzia� Connor z zapa�em. - Pomszcz� ci�. - Czujesz, �e p�onie w tobie ��dza zemsty? - Czuje. Donald skin�� g�ow� z zadowoleniem. Teraz ju� m�g� pogodzi� si� ze �mierci�, gdy� zyska� pewno��, �e jego pocomek wype�ni sw� powinno��. Connor udowodni� wielokrotnie, �e jest niezwykle inteligentny, tote� ojciec ufa� mu bezgranicznie. Donald MacAIister da�by wiele za to, by zobaczy�, jak jego syn wyrasta na m�czyzn�. Wiedzia� jednocze�nie, i� tylko g�upcy pragn� rzeczy niemo�liwych, a on mia� rozp�atany brzuch i z�aman� nog�. B�g okaza� si� wszak�e mi�osierny - odebra� starcowi czucie a� po kolana. - Powiedz mi, ojcze, kto to zrobi�. - Zaatakowali mnie Kaernowie, ale oni przybyli tu z dalekiej p�nocy. Nie mog�o im zale�e� na naszej ziemi. S� jednak spokrewnieni z MacNare'amiT podejrzewam wi�c. �e to oni maczali w tym palce. MacNare'owie zawsze byli chciwi. A ich w�dz nigdy nie poprzestanie na tym. co ma. Zabij go, nim narobi ci k�opot�w. Ale dzia�aj rozwa�nie - upomnia� syna Donald. - Ani Kaernowie, ani MacNare'owie nie s� wystarczaj�co przebiegli, by uknu� tak zuchwa�y plan. Z pewno�ci� kto� nimi kierowa�. Ufam, �e poznasz nazwisko zdrajcy. Mam wszak�e przeczucie, �e wr�g zakrad� si� w szeregi mojego klanu. - Kto� z naszych ci� zdradzi�? - Connor nie posiada� si� z oburzenia. - Rozwa�am t� mo�liwo�� od przedwczoraj. Kaernowie dostali si� tutaj tajemnym przej�ciem. Najwidoczniej kto� udzieli� im wskaz�wek. Zdrajca pochodzi z naszego gniazda, a twoim zadaniem b�dzie skr�ci� go o g�ow�. Musisz znale�� wszystkich winnych, nim obmy�lisz plan zemsty. A gdy ju� b�dziesz got�w, wybij ich do nogi. S�dz�, �e nale�y r�wnie� zabi� dzieci tych nikczemnik�w. - Znikn� z powierzchni ziemi, ojcze. Donald zacie�ni� u�cisk na d�oni syna. - Udziel� ci teraz ostatniej nauki. Przyjrzyj si�, jak umieram, a potem id� do lasu. Tam czeka na ciebie Angus. On ci powie, co masz dalej robi�. Zaczeka�, a� ch�opiec skinie g�ow� na znak zgody i zn�w nabra� powietrza w p�uca. - Rozejrzyj si� i powiedz, co widzisz. Connor obj�� wzrokiem otaczaj�c� go ruin�, a w piersiach wezbra� mu szloch. Od�r spalenizny i zakrzep�ej krwi przyprawia� go o md�o�ci. - Nasz dom leg� w gruzach, ale zamierzam go odbudowa�. - Z pewno�ci�. Uczy� z niego twierdz� nie do zdobycia. Wyci�gnij wnioski z moich b��d�w, synu. - Nikt nie zdo�a si� tu wedrze�. Obiecuj�. - Co z moimi lud�mi? - Wi�kszo�� zgin�a - wyszepta� ch�opiec z rozpacz� w g�osie. - Ale ich synowie powr�c�. Przywdziej� twe barwy i okrzykn� ci� wodzem. B�d� ci� s�ucha� tak jak ich ojcowie mnie. Nadchodzi czas rozstania. Opatrz rany, by nie straci� zbyt wiele krwi. Zr�b to natychmiast, a ja tymczasem odpoczn�. Connor pospiesznie wykona� polecenie, cho� nie uwa�a�, by jego obra�enia wymaga�y banda�owania. Krew pokrywaj�ca cia�o pochodzi�a bowiem g��wnie z ran ojca. - Na pewno zostan� ci blizny. B�d� ci zawsze przypomina� o tym czarnym dniu. - I bez nich o nim nie zapomn�. - Z pewno�ci�. Boli ci�? - Nie. Donald mrukn�� z zadowoleniem. Cieszy� si�, �e ch�opiec si� nie skar�y. Mia� zadatki na prawdziwego wojownika. - De masz lat, ch�opcze? - Pewnie dziewi�� lub dziesi��. - S�dz�c po wzro�cie, pozostajesz nadal dzieckiem, ale w twych oczach p�onie wzrok m�czyzny. Dostrzegam w nich w�ciek�o�� i jestem z ciebie dumny. - M�g�bym ci� zabra� do lasu. - Nie b�dziesz przecie� wl�k� za sob� trupa. - Odczuwasz b�l, ojcze? - Ju� nie. Jestem dziwnie odr�twia�y. To prawdziwe b�ogos�awie�stwo. Inni mieli gorsz� �mier�, - Zostan�, dop�ki... - Wyjdziesz, kiedy ka�e ci wyj��. Musisz ratowa� �ycie. Nasi wrogowie z pewno�ci� tu powr�c�, by doko�czy� dzie�a. - Mamy czas, ojcze. S�o�ce stoi wysoko na niebie, a oni zabrali ze sob� beczki z winem. Nie pojawi� si� tu wcze�niej ni� jutro rano. - W takim razie posied� jeszcze chwil� - zezwoli� Donald. - Czy Angus wy�le mnie do Euptiemii? Mam jej powiedzie�, co si� sta�o? - Nie. Nic jej nie m�w. - Afe ona jest twoj� �on�. - Drug� �ona - sprostowa� Donald. - Nigdy nie ufaj kobiecie, synu. Tylko g�upcy tak czyni�. A ona i tak si� wszystkiego dowie, gdy przyjedzie tutaj z Raenem. Chc�, �eby� wtedy by� ju� bardzo daleko. Nie �ycz� sobie, by wychowywali ci� jej krewni. To pijawki. Connor skin�� g�ow� na znak, �e rozumie. - Ufa�e� mojej matce? W pytaniu ch�opca pobrzmiewa�a nutka niepokoju. I cho� Donald pragn��, by jego syn zachowa� w sercu idealny obraz tej, kt�ra wyda�a go na �wiat, postanowi� mimo wszystko powiedzie� mu prawd�. - Wierzy�em jej bezgranicznie, co sta�o si� przyczyn� mych cierpie�. Isabelle by�a moj� s�odk� umi�owan� �on� i jak mi za to odp�aci�a? Umar�a, pozostawiaj�c mnie w rozpaczy. Ucz si� na moich b��dach i oszcz�d� sobie niepotrzebnego b�lu. Teraz rozumiem, �e nie powinienem si� �eni� po raz drugi, ale kierowa�em si� zmys�em praktycznym i chcia�em pozostawi� po sobie spadkobierc�w, na wypadek, gdyby tobie przydarzy�o si� jakie� nieszcz�cie. Pope�ni�em b��d. Euphemia mia�a ju� syna z pierwszego ma��e�stwa i nie mog�a urodzi� wi�cej dzieci. Cho� bardzo si� stara�a. Urwa�, by pozbiera� my�li. - Nie mog�em kocha� Euphemii ani �adnej innej kobiety. Nie powinienem jednak ignorowa� twojej macochy. Ona w niczym nie zawini�a. Musisz odkupi� moj� win�. Traktuj j� z nale�nym szacunkiem i spr�buj jako� wytrzyma� z jej rozpieszczonym synalkiem. Obowi�zuje ci� lojalno�� wobec rodziny. - B�d� o tym pami�ta�. Dok�d Angus zamierza mnie wys�a�? Powiniene� mi powiedzie� - nalega� ch�opiec. Specjalnie przeci�ga� rozmow�, by sp�dzi� jak najwi�cej czasu z ojcem. - Przecie� Angus m�g� zgin�� w drodze do lasu. - S�dzisz, �e powierzy�bym tak wa�n� spraw� jednemu cz�owiekowi? Nie jestem g�upcem. Inni r�wnie� wiedz�, co nale�y robi�. - Chc� us�ysze� ten rozkaz bezpo�rednio z twoich ust, ojcze. - Ufam tylko jednemu cz�owiekowi i do niego w�a�nie musisz si� uda�. Opowiedz mu, co si� tutaj wydarzy�o. - Mam mu wyja�ni� wszystko, co wiem? - Oczywi�cie. - Mog� mu wierzy�? - Bezgranicznie - odpar� Donald. - �w szlachetny m�� odpowiednio si� tob� zaopiekuje. Daj mi s�owo honoru, �e a� do �mierci b�dziesz traktowa� go jak brata. A on na pewno ci� nie zawiedzie. Id� ju�. Id� do Aleca Kincaida. Connor oniemia� ze zdziwienia. - Przecie� to (woj wr�g, ojcze. Nie m�wisz tego powa�nie. - Jak najpowa�niej - odpar� z moc� Donald. - A�ec Kincaid jest dobrym, szlachetnym cz�owiekiem i jednym z najpot�niejszych m��w w Szkocji, a tobie potrzeba jego si�y. Connorowj nadal trudno by�o si� pogodzi� z wol� ojca. - Ale ty 2 nim walczy�e�? - zaoponowa� nie�mia�o. - To prawda - odpar� Donald z u�miechem, czym wprawi� ch�opca w zdumienie. - Jednak sercem by�em daleki od tej wojny, a Kincaid doskonale o tym wiedzia�. Nasze ziemie s�siaduj� ze sob� na wschodzie, zrozumia�e wi�c, �e chcia�em si� wedrze� na jego teren. On mi na to oczywi�cie nie pozwoli�, ale rozumia� moje zap�dy. Gdyby by�o inaczej, ju� dawno by nas pozabija�. - Jest a� tak pot�ny? - Tak. Nie zapomnij pokaza� mu miecza. Chc�, �eby zobaczy� krew na jego ostrzu. - Ojcze, �aden z MacAlister�w nie b�dzie mi towarzyszy�, je�li oddam si� pod opiek� tego cz�owieka. - Zrobisz, jak ka��. Jeste� zbyt m�ody, by to zrozumie�, zaufaj wi�c memu os�dowi. Musisz mi przysi�c, �e natychmiast wyruszysz do Kincaida. - Tak, ojcze. - Czas si� po�egna�. Ju� i tak zmitr�yli�my zbyt du�o czasu, a mnie cudem uda�o si� nie umrze�, cho� czuj�, �e powoli zapadam w wiekuisty sen. Connor nie m�g� si� jednak oderwa� od ojca. - B�d� za tob� t�skni� - szepn��. - Ja za tob� r�wnie�. - Kocham ci�. - Wojownicy nie rozmawiaj� o takich sprawach, synu. I cho� darz� ci� mi�o�ci�, nie b�d� o niej opowiada�. - �cisn�� r�k� ch�opca i przymkn�� powieki. Byl ju� got�w na przyj�cie �mierci. Widzia� nienawi�� w oczach Connora i zyska� pewno��, i� zostanie pomszczony. Czeg� wi�cej m�g� pragn��? Umar� kilka minut p�niej - a umiera� tak. jak �y�: dostojnie, z godno�ci�, na wyznaczonych przez samego siebie warunkach. Connor siedzia� przy nim jeszcze chwil�. Nagle us�ysza� czyj� szept. Odwr�ci� si� i ujrza� m�odego wojownika, kt�ry usi�owa� wsta�, lecz brak�o mu si�. Connor nie...
a.atus