Krentz Jayne Ann - Lekkomyślna namietność.pdf

(1353 KB) Pobierz
125828989 UNPDF
NM`IC\GD`
Ü\F`L
G`ÚÚHFRLEG\
G\FD`MGHL^
ORMNĀ HKRBDG\ĀN7 M`^ÚE`LL K\LLDHG
125828989.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
— Jak daleko posuniesz się, żeby mnie uwieść? — zapytał
z zainteresowaniem Yale Ransom.
Wkładająca właśnie podany przez niego elegancki
zamszowy płaszcz Dara Bancroft zamarła w bezruchu.
— Uwieść? — powtórzyła ze zdziwieniem. — Nie mam
pojęcia, o czym mówisz! Jeśli myślisz, że to dlatego zgodziłam
się wyjść z tobą z tego przyjęcia...
— Nie obrażaj się, kochanie — uspokoił ją szybko Yale
narzucając jej płaszcz na ramiona.
Jego dłonie nie wyglądały jak ręce księgowego. Biedny
człowiek. Tak się stara, ale zawsze znajdzie się jakiś drobiazg,
który go zdradzi.
— Chętnie się na to zgodzę — mówił dalej Yale otwierając
przed nią drzwi. — Szukam przecież maklera, a twój szef
twierdzi, że firma Edison, Stanford i Zane może mi w tym
pomóc.
— Panie Ransom — zaczęła chłodno Dara — nie wiem, jak
prowadzi się interesy u was w Los Angeles, ale tutaj w Oregonie
nie robimy tego w ten sposób!
— Jaka szkoda — mruknął z żalem Yale. — To naprawdę
bywa bardzo przyjemne.
— Uważaj, Yale — ostrzegła go z uśmiechem. — Coraz
gorzej ci idzie udawanie dżentelmena z Południa.
— Naprawdę? A tak bardzo się staram.
— Wiem — parsknęła śmiechem Dara. Pozwoliła mu się
prowadzić w kierunku zaparkowanego przed domem alfa romeo.
— Ale przy mnie nie musisz udawać.
Spojrzał na nią z ukosa swymi orzechowymi oczami.
Ciemne oprawki okularów nie były w stanie ukryć niepewności
tego spojrzenia.
— Tak dobrze mnie znasz? — zapytał. — Po dwóch
godzinach?
2
125828989.003.png
— Makler musi umieć szybko oceniać sytuację — odparła z
uśmiechem Dara.
— I w tym krótkim czasie doszłaś do wniosku, że nie
jestem typem dżentelmena z Południa, tak? — zapytał,
pomagając jej wsiąść do samochodu.
— No, cóż, wiem, że bardzo się starałeś, by udawać
zacnego, konserwatywnego urzędnika, ale...
— Ale?
— Ale myślę, że zanim zostałeś urzędnikiem mówiącym z
południowym akcentem, robiłeś w życiu wiele innych rzeczy!
— odparła bez wahania.
Miała wrażenie, że jakaś dziwna, ale przyjemna fala
przepływa przez jej żyły. Uczucie to zaskoczyło ją po raz
pierwszy przed dwiema godzinami, kiedy wyciągnęła rękę do
przedstawionego jej Yale’a Ransoma. Uśmiechnęła się do pary
inteligentnych, zaciekawionych orzechowych oczu.
Yale Ransom odpowiedział jej szerokim, promiennym
uśmiechem, który był niewątpliwie reakcją na jej zachowanie.
Błysk pokrytego złotą koronką zęba zaskoczył Darę, ale mocny
uścisk dłoni wiele powiedział jej o dopiero co poznanym
mężczyźnie.
Niedługo pozostali sobie obcy. Z błogosławieństwem jej
szefa, gospodarza przyjęcia, szybko stali się nierozłączni. Darze
nie przeszkadzała świadomość, że to jej urok ma skłonić Yale’a,
by powierzył swoje pieniądze ich firmie. Mężczyzna ten
zainteresował ją wcale nie jako potencjalny klient.
Jest coś w tym człowieku, myślała Dara, siedząc w jadącym
ulicami Eugene samochodzie. Coś, co bardzo działa na jej
zmysły. Była pewna, że ich znajomość dopiero się zaczyna.
Trudno było jakoś logicznie wytłumaczyć, dlaczego właśnie
Yale’a wybrała spośród wszystkich gości. Był dokładnie tym, za
kogo chciał uchodzić. Właściwie nawet aż za bardzo.
Może to właśnie jest odpowiedź. Yale Ransom bardzo się
starał, by udawać kogoś, kim pragnął być. Krótko ostrzyżone
miodowobursztynowe włosy idealnie pasowały do eleganckich i
3
125828989.004.png
niewątpliwie bardzo drogich rogowych oprawek okularów.
Mieszkańcy doliny Willamette w stanie Oregon nigdy nie
ulegali kaprysom mody, ale nawet w tym konserwatywnym
środowisku ciemną marynarkę, spodnie i nie rzucający się w
oczy krawat Yale’a Ransoma uznano by za wyjątkowo
eleganckie.
Śnieżna biel kołnierzyka koszuli kontrastowała z jego ostro
rzeźbioną twarzą ze zmarszczkami wokół oczu i zaciśniętymi
ustami. Dara uznała, że Yale musi mieć jakieś trzydzieści
siedem, osiem lat.
Tak, wszystko w nim było konserwatywne, spokojne,
wystudiowane, godne zaufania i profesjonalne. Nawet lekki
południowy akcent znamionować miał konserwatywnego
dżentelmena, który nadal ceni takie cnoty jak honor i uczciwość.
Jednak Dara gotowa była zjeść swój własny zamszowy
płaszcz, jeśli ten mężczyzna naprawdę wychowany był wśród
kwitnących magnolii w bogatej, arystokratycznej rodzinie z
Południa.
Była w nim pewna twardość, przecząca wizerunkowi
spokojnego dżentelmena. Widać ją było we wszystkim, od ostro
rzeźbionych rysów twarzy, której nie można było określić jako
piękną, po sto osiemdziesiąt centymetrów znakomicie
umięśnionego ciała. Elegancka marynarka i spodnie nie były w
stanie ukryć jego męskiej siły, w każdym razie nie przed oczami
Dary. Także szkła okularów nie przyćmiewały bystrości
spojrzenia orzechowych oczu.
Przeprowadziwszy tę analizę, Dara uznała, że powinna się
go strzec. Nie był w jej typie, a w wieku lat trzydziestu powinna
już wiedzieć, jaki dokładnie mężczyzna nie jest w jej typie! Ale
kiedy uśmiechnął się do niej promiennym uśmiechem, któremu
błysk złotej koronki dodał nieco awanturniczości, cały ten
pracowicie opracowany wizerunek legł w gruzach.
Od tej chwili intrygował ją niezmiernie. Jego silne ręce,
orzechowe oczy, kontrast między rolą, jaką odgrywał, a tym,
kim był naprawdę — wszystko to stanowiło fascynującą
4
125828989.005.png
łamigłówkę.
— Dokąd jedziemy? — zapytała bez szczególnego
zainteresowania. Przejeżdżali właśnie przez miasteczko
uniwersyteckie we wschodniej części miasta.
— A czy to ważne? — zapytał grzecznie Yale, nie
odrywając wzroku od przedniej szyby samochodu.
— Raczej tak. Nie mam zamiaru jechać teraz z tobą do
domu, Yale.
— Rozumiem — mruknął po chwili.
Zwolnił i zjechał na pobocze. Szybkim, zdecydowanym
ruchem wyłączył silnik i zwrócił się w jej stronę.
— Czy to znaczy, że zamierzasz pojechać ze mną do domu
później? — zapytał, obrzucając taksującym spojrzeniem całą jej
postać.
Dara uśmiechnęła się protekcjonalnie.
— Powtarzam ci, Yale, że my tu w Oregonie nie jesteśmy
tacy szybcy. Wyszłam z tobą z przyjęcia, bo sugerowałeś, że
pójdziemy do jakiegoś nocnego klubu na drinka i tańce. Tylko
nie mów, że nie umiesz tańczyć — dodała. — Nie pasowałoby
to do tak mozolnie wypracowanego wizerunku!
— Dam sobie radę. Dokąd chciałabyś pójść? Jak mi ciągle
przypominasz, jestem tu nowy i nie znam tutejszych lokali —
dodał, celowo przerzucając na nią odpowiedzialność za wybór.
— Nie ma ich wiele — odparła chłodno Dara. — Eugene
liczy zaledwie sto tysięcy mieszkańców, ale jakoś sobie
radzimy. Niech chwilę pomyślę...
Przygryzła wargę i zastanawiała się przez kilka minut. Yale
nie odrywał od niej wzroku. Jego pewność siebie rozbawiła ją.
Był przekonany, że wie, jak skończy się ten wieczór.
Ale tu, oczywiście, się myli. Dara nie miała zamiaru
zaprzeczać, że czuje do niego dziwny pociąg, ale znała siebie na
tyle dobrze, by wiedzieć, że potrafi panować nad swoimi
uczuciami.
Dopóki nie rozwiąże łamigłówki, jaką jest Yale Ransom,
będzie ostrożna.
5
125828989.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin