NADZIEJA PODDAWANA PRÓBOM.doc

(320 KB) Pobierz

 

 

Jacek Salij OP

NADZIEJA PODDAWANA PRÓBOM

 

 

Wydawnictwo W drodze

 

Słowo wstępne

Wiara poddawana próbom
Dlaczego moja wiara jest tak mała?
"Na większą chwałę Bożą"
Kara Boża
W jaki sposób słowo Boże dociera do nas?
Prawdą jest Chrystus
Jak czytać Stary Testament?
Czy możemy być pewni swojego zbawienia?
Wybranie przez Boga
Krew Chrystusa
Czy Chrystus Pan odkupił wszystkich ludzi?
Kto zmartwychwstał razem z Chrystusem?
Czyściec i modlitwa za zmarłych
Ogień czyśćcowy
Dogmaty i wolność sumienia
Sprostowanie na temat wolności
Eucharystia w perspektywie Bożej wszechmocy
Dziewięć pierwszych piątków
Mieszanie się Kościoła do polityki
Kobieta i mężczyzna w Kościele
Po co są księża?
Czy księża są kapłanami?
Dlaczego następcę Piotra nazywamy Ojcem Świętym?
Kłopoty ze zrozumieniem moralności ewangelicznej
Kochać samego siebie
Mądry płacz i fałszywa radość
Pokora "kształtem jest miłości"
"Obyś był zimny albo gorący"
"Nie sprzeciwiajcie się złu"
"I nie wódź nas na pokuszenie"
"Nie rzucajcie pereł przed świnie"
Nieuzasadniona zazdrość o ukochaną osobę
O co chodzi w katolickiej etyce małżeńskiej?
Wierność małżonkowi niewiernemu
Potrzeby seksualne osób z upośledzeniem umysłowym
Reklamowanie prezerwatywy w walce z AIDS
Lęki i rozpacze uwarunkowane kulturowo
Coś gorszego od hipokryzji
Przykazanie "Nie kradnij" w naszych spowiedziach
Łatwe pieniądze
Szacunek dla samego siebie
Powołanie do życia w samotności
Odnówmy w sobie prawdę o Trójjedynym Bogu
Wojna religijna we własnym domu
Apokalipsa czytana po gnostycku
Jak to było z pierwszymi chrześcijanami?
Apostazja pod przykrywką pobożności
Agresja przeciw cudzym świętościom
Zapowiedzi upadku chrześcijaństwa
Dzisiejsza wieża Babel
Uciekajmy z Babilonu!
Moda na wróżby i czary
Strachy wielkie i małe
Prawo karmy
Egzorcyzmy

 

 

 

(c) Copyright by Jacek Salij OP

Cum permissione auctoritatis ecclesiasticae


W drodze
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów
60-920 Poznań, ul. Kościuszki 99

SŁOWO WSTĘPNE

 

 

 

Nie jest tak, żeby katolik umiał odpowiedzieć sobie na wszystkie pytania religijne, które mu się nasuwają, i na wszystkie zarzuty przeciwko wierze, które do niego dochodzą. Nie da się jednak być wierzącym na serio, jeśli komuś nie zależy na ciągłym pogłębianiu swej wiedzy religijnej i jeśli ktoś w ogóle nie szuka odpowiedzi na przynajmniej najbardziej gorące pytania i zarzuty, które przed nim stają.

Już ćwierć wieku -- dokładnie od roku 1973 -- odpowiadam w miesięczniku W drodze na nadchodzące od czytelników pytania, dotyczące wiary, Kościoła, Pisma Świętego, sensu życia, poszczególnych zagadnień etycznych itp. Opublikowane tam listy wydałem następnie w czterech książkach (oprócz książki niniejszej są to: Szukającym drogi, Pytania nieobojętne oraz Poszukiwania w wierze). Ponieważ odnośna rubryka w miesięczniku W drodze wciąż żyje i podejmuję tam coraz to nowe pytania, z którymi różni ludzie się do mnie zwracają, zapewne za jakiś czas ukaże się jeszcze piąty tomik w tej serii.

Sądzę, że nie da się obiektywnie ustalić stopnia ważności poszczególnych pytań. Pytanie, które komuś wyda się nieważne lub czysto akademickie, dla kogoś innego może mieć znaczenie kluczowe w odkrywaniu logiki wiary, a nierozwiązanie może stać się przeszkodą nie do pokonania w drodze do Boga. Odpowiadając od wielu lat na pytania, dotyczące wiary i moralności, nauczyłem się podejmować z całą powagą również te pytania, które na pierwszy rzut oka mogą wydać się błahe lub tylko luźno związane z wiarą.

Być może ta lub inna moja odpowiedź wyda się zupełnie niezadowalająca, a na pewno żaden z tych listów nie zawiera odpowiedzi wyczerpującej. Z drugiej jednak strony ufam, że w książce tej (jak i w trzech pozostałych) można znaleźć nie tylko próbę odpowiedzi na niektóre pytania, jakie każdy z nas rzeczywiście sobie stawia. Mam nadzieję, że przedstawia ona pewien styl myślenia religijnego, który pogłębia umiejętność radzenia sobie z rozmaitymi problemami religijnymi i moralnymi, jakie mogą się w naszym horyzoncie pojawić. Było bowiem moim zamiarem podejmować poszczególne pytania w sposób twórczy i samodzielny, a zarazem w jak największej łączności z naszymi ojcami w wierze. Jest to styl myślenia religijnego i moralnego typowo katolicki. Do Czytelnika należy osąd, w jakim stopniu zamysł ten udało mi się zrealizować.

Przede wszystkim jednak nie zapomnijmy o tym, że pogłębianie swojej wiedzy religijnej jest wprawdzie czymś bardzo ważnym, ale to tylko środek do celu. Celem wiary jest Jezus Chrystus. Być chrześcijaninem znaczy szukać bliskości z Chrystusem, który żyje, otwierać się na Jego światło i moc. Być zaś chrześcijaninem-katolikiem znaczy szukać Chrystusa w Kościele, który, jak zakochana małżonka, wprowadza nas w głębię nauki swojego Oblubieńca i Mistrza, umożliwia nam dotarcie do Jego potężnej miłości, a nawet bezpośrednie uczestnictwo w Jego Najświętszej ofierze i karmienie się Jego Ciałem. Żyjący Chrystus jako towarzysz i Pan mojego codziennnego życia jest ostateczną odpowiedzią na różne pytania religijne, jakie przed nami stają.

Dlatego nie bójmy się pytań, dotyczących naszej wiary. Różne religijne trudności, a nawet wątpliwości, zawierają bowiem w sobie obietnicę większego zbliżenia do Chrystusa.

Jacek Salij OP

 

WIARA PODDAWANA PRÓBOM

 

 

Swojego przyszłego męża poznałam w grupie studentów, która się spotykała na codziennej mszy św. Chcieliśmy być małżeństwem żarliwie katolickim i rzeczywiście nim byliśmy. Okazuje się jednak, że czas zrobił swoje. Przyszły dzieci i całe związane z tym zabieganie, szara praca zawodowa, kłopoty w rodzinach naszych braci i sióstr, choroby wszystkich czworga naszych rodziców, nie kończące się trudności finansowe. Cały ten kołowrotek bardzo nas oddalił od Boga. Niedawno uświadomiłam sobie, że nam, którzyśmy na mszę św. biegali codziennie, zdarza się czasem nie być w kościele nawet w niedzielę. O tym w kazaniach się nie mówi. A gdyby tylko czasem głośno powiedzieć o tym, że takie procesy się dokonują, niejednego z nas by to poruszyło. My z mężem musieliśmy to sobie uświadomić sami.

 

Chwała Bogu, że w końcu z tej próby wyszliście zwycięsko. Ale swoim listem daje mi Pani okazję do zwrócenia uwagi na wiele innych prób, w których może się znaleźć nasza wiara. Dla Państwa taką próbą było zatonięcie w codziennych obowiązkach i kłopotach. Zapewne w okresie Waszej młodzieńczej gorliwości w wierze nie przejęliście się dostatecznie tym, że Bóg chce być obecny w całej naszej codzienności, również w tej szarej i trudnej. Kiedy więc przyszło tak zwane dorosłe życie, młodzieńcza fascynacja wiarą minęła i okazało się, że była ona podobna do krótkiego, wiosennego deszczu, po którym wnętrze gleby pozostało jednak suche. Ufajmy, że teraz zaczął się dla Was okres wiary naprawdę głębokiej, czas przenikania wiary w każdy wymiar i w każdy dzień Waszego życia.

Próby, jakim podlega nasza wiara, mogą być bardzo różne. Taką próbą może być wejście w nowe środowisko, gdzie wiara jest postrzegana inaczej niż w moim środowisku dotychczasowym. Są środowiska, w których wiara jest czymś oczywistym. Otóż jeśli ktoś pochodzący z takiego środowiska znajdzie się wśród ludzi niewierzących lub mało wierzących, musi się bardzo wewnętrznie zmobilizować, ażeby nie ulec atmosferze tego nowego środowiska. Wiara wielu nie wytrzymuje tej próby i ulega częściowemu lub nawet całkowitemu załamaniu stosunkowo szybko po przeniesieniu się do nowego miasta lub kraju, czy w jakieś nowe środowisko zawodowe lub towarzyskie. Za to ci wszyscy, którzy pilnują wówczas wiary jak swego najcenniejszego skarbu, wychodzą z takiej próby z wiarą umocnioną i odnowioną.

Dla niektórych ludzi próbą, w której ich wiara ulega rozbiciu niby okręt podczas burzy morskiej, jest możliwość osiągnięcia jakiegoś atrakcyjnego dobra za cenę nieprzyznawania się do Chrystusa lub złamania Bożych przykazań. W obliczu takiej pokusy okazuje się nieraz, że wiara nie jest dla kogoś czymś najważniejszym i że taki powierzchowny chrześcijanin niewiele się przejmuje słowem Pana Jezusa o tym, iż nawet zapanowanie nad całym światem nie zrównoważyłoby człowiekowi szkody poniesionej na duszy (Mt 16,26).

Owym dobrem, które ktoś może wybrać wbrew Chrystusowi, bywa niekiedy drugi człowiek (Mt 10,37). Dziś zdarza się to wręcz często, że katolik wiąże się małżeństwem z osobą, która jest mężem lub żoną kogoś innego. Osobiście najtrudniej mi zrozumieć taką decyzję u osoby, która odznaczała się przedtem żywą pobożnością. Zawsze przypominają mi się wtedy słowa Pana Jezusa z przypowieści o siewcy, słowa o tym człowieku, który "słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje, ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały" (Mt 13,20n).

Rzecz jasna, nie brakuje Bogu prawdziwych przyjaciół, którzy również w próbach bardzo trudnych niezmiennie przy Nim trwają, a doznawana przez nich próba przyczynia się tylko do tego, że związują się z Bogiem jeszcze mocniej. To właśnie takich ludzi dotyczy obietnica zapisana w Liście Jakuba: "Błogosławiony człowiek, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują" (1,12).

Nie jest moim zamiarem sporządzać wyczerpującej listy prób, jakim może być poddana nasza wiara. Ale wspomnijmy przynajmniej o duchowym trzęsieniu ziemi, jakiego ktoś może doznać, kiedy umiera najdroższa mu osoba, o której ocalenie modlił się bardzo gorąco. Albo kiedy ktoś zbyt często musi słuchać kazań, potwierdzających najbardziej negatywne stereotypy księdza. Albo kiedy ktoś jest świadkiem lub nawet ofiarą jakiegoś nagannego postępowania ludzi Kościoła. Albo kiedy komuś nagle zabrakło człowieka, który stanowił główną podporę w jego życiu duchowym. Nie sądzę, żeby dało się wyliczyć wszystkie przyczyny, mogące spowodować u kogoś zamieszanie w wierze.

O tych doświadczeniach, przez które musi przejść nasza wiara, mówi się w Nowym Testamencie uderzająco często. Raz po raz wzywa się tam nas do wytrwania w wierze, nawet jeśli w oczach ludzi wystawia to nas na śmieszność, izolację lub prześladowanie. "Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mt 10,22; 24,13); "Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie" (Łk 21,19); "Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was" (J 15,4); "Wytrwajcie w miłości mojej!" (J 15,9); "Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia" (Ap 2,10) -- to najbardziej znane wezwania Nowego Testamentu, aby trwać w wierze również wówczas, kiedy to wymaga szczególnego zmobilizowania się.

"Nic nam nie pomoże cały czas naszego życia i naszej wiary -- czytamy w pochodzącym z roku około 130 Liście Barnaby (4,9) -- jeśli teraz, w porze niegodziwości i wśród nadchodzących zgorszeń, nie stawimy oporu, jak to przystoi dzieciom Bożym, aby Czarny nie mógł się wślizgnąć".

Wróćmy do Nowego Testamentu. Znajdziemy tam dwa obrazy, które szczególnie trafnie podkreślają znaczenie trwania w wierze aż do końca, pomimo wszelkich prób, na jakie nasza wiara może być wystawiona. Wspomnieliśmy już o obrazie pszenicy, która nie zrealizuje sensu swojego istnienia, dopóki nie wyda plonu (Mt 13,18-23). Plonem wiary jest życie wieczne. To właśnie dlatego "nic nam nie pomoże cały czas naszej wiary", jeśli obumrze ona w nas przed wydaniem tego plonu.

Obrazem drugim są zawody sportowe. Sportowcy, którzy nie dobiegną do mety albo biegną byle jak, uczestniczą w nich na próżno (1 Kor 9,24-27; Flp 3,13n; 2 Tm 2,5; 4,7n). W Liście do Hebrajczyków znajduje się nawet następujące wezwanie: Jeśli chcesz dobiec do mety, musisz się odchudzić, musisz zrzucić z siebie ten ciężar, który ci w biegu przeszkadza; owym niepotrzebnym i przeszkadzającym tłuszczem, którego musisz się pozbyć, jest, rzecz jasna, twój grzech (Hbr 12,1).

Warto wiedzieć, że cały List do Hebrajczyków jest jednym wielkim wezwaniem do wytrwałości w wierze, skierowanym do chrześcijan, którzy niejeden już raz cierpieli za wiarę, ale którzy się w końcu zmęczyli wysoką ceną, jaką wciąż musieli płacić za swoją wierność Chrystusowi. Z Listu wynika, że jego bezpośredni adresaci nie mogli już udźwignąć zarówno społecznej marginalizacji, jak coraz to nowych prześladowań za wiarę.

Przejmująco brzmi słowo Boże zwrócone do tych dzielnych, ale skrajnie zmęczonych ludzi, ażeby mimo wszystko się nie poddawali, tylko jeszcze mocniej przylgnęli do Chrystusa: "Przypomnijcie sobie dawniejsze dni, kiedyście to po oświeceniu wytrzymali wielką nawałę cierpień, już to będąc wystawieni publicznie na szyderstwa i prześladowania, już to stawszy się uczestnikami tych, którzy takie udręki znosili. Albowiem współcierpieliście z uwięzionymi, z radością przyjęliście rabunek waszego mienia, wiedząc, że sami posiadacie majętność lepszą i trwającą. Nie pozbywajcie się więc nadziei waszej, która ma wielką zapłatę. Potrzebujecie bowiem wytrwałości, abyście spełniając wolę Bożą, dostąpili obietnicy" (Hbr 10,32-36).

Takiej samej wytrwałości potrzebuje katolik, bardzo już zmęczony swoją samotnością, przed którym staje trzecia już lub czwarta z kolei szansa ułożenia sobie życia rodzinnego, ale bez kościelnego ślubu. Ponadludzka wytrwałość, możliwa tylko dzięki łasce Bożej, potrzebna jest również człowiekowi udręczonemu nieszczęściami, na którego spada jeszcze jakieś następne nieszczęście. Zarazem błogosławiony ten człowiek, który ludziom tak udręczonym potrafi dodać otuchy i pomóc im w trwaniu przy Jezusie jako naszej jedynej nadziei.

Co dobrego dzieje się w próbach wiary, jeśli staramy się przejść przez nie, mocno trzymając się Jezusa? Najkrócej odpowiada na to pytanie Apostoł Piotr: "radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu" (1 P 1,6n).

Tu chciałbym się zwierzyć z mojego niedawnego odkrycia. Mianowicie zauważyłem, że tę słabość wiary, którą my, Polacy, nazywamy wątpieniem i chwiejnością w wierze, nowotestamentalna greka określa jako dwoistość. Człowiek chwiejny w wierze to dla Apostoła Jakuba dipsychos, "ktoś o rozdwojonej duszy" (Jk 1,8; 4,8). "Wątpić" to w Nowym Testamencie diakrinein, czyli "dwójmyśleć", "dwójsądzić", wyznawać jednocześnie dwie niezgodne z sobą rzeczy (Mt 21,21; Rz 4,20; Jud 22; Jk 1,6). "Wątpić" to ponadto distazein, czyli "wychylać się w dwie strony" (Mt 14,31; 28,17).

Bo rzeczywiście: Nawet człowiek, który gorąco się stara oddawać całe swoje serce Jezusowi, nieraz zauważa w sobie taką cząstkę, która nie zna Boga i nie chce Mu zaufać. Ta dwoistość, jaką w sobie nosimy, istotnie obniża wartość naszej wiary. Toteż różne próby, przez jakie nasza wiara musi przechodzić, są dla niej szansą. Są jak ogień, w którym może się w nas wypalać to wszystko w naszych poglądach i postawach, co nie jest przeniknięte wiarą. Musimy się tylko gorąco modlić -- za siebie i za naszych bliźnich -- ażeby w tych próbach nie stało się z nami coś odwrotnego, ażeby sama nasza wiara się w nich nie załamała.

 

DLACZEGO MOJA WIARA JEST TAK MAŁA

 

 

Czytam w Księdze Liczb o ciągłym niedowiarstwie Izraelitów i widzę, że ze mną jest tak samo. Dlaczego moja wiara jest tak mała? Tyle we mnie myśli negatywnych, tyle lęków, tyle niepokoju -- zamiast spokojnego zawierzenia się Bogu, pokoju, radości. Czy powodem jest jakiś grzech? Jaki? Czy mogę to zmienić? Modlę się, czytam Pismo Święte, chodzę na Eucharystię, a wiara moja jest taka mizerna i małoduszna.

 

Koniecznie musi Pani przeczytać bardzo dobrą książkę ks. Tadeusza Dajczera pt. Rozważania o wierze. Ja ze swej strony spróbuję zastanowić się nad tym, kiedy nasza wiara jest głęboka i autentyczna. Następnie przypomnę jedno szczególnie znane przejście od wiary jałowej i nieśmiałej do wiary, która naprawdę ogarnia całego człowieka i całe jego życie. Przypomnę mianowicie relację św. Augustyna o swoim własnym nawróceniu.

Kiedy mówimy o wierze, zawsze musimy pamiętać o tym, że jest ona darem Bożym, i to takim darem, za pomocą którego Bóg wzywa mnie do tego, żebym ja się do Niego coraz więcej zbliżał i Go pokochał. Zatem im więcej będzie mi zależało na tym darze, tym więcej będę go otrzymywał. Pod tym względem z wiarą jest trochę podobnie jak z innymi naszymi uzdolnieniami: niewiele przyjdzie mi z tego, że mam talent muzyczny albo szczególne zdolności do języków obcych, jeśli ja te moje talenty zakopuję w ziemi i nie staram się ich rozwijać.

Największe nasze talenty marnujemy prawdopodobnie najczęściej. Wszyscy bez wyjątku otrzymaliśmy od Boga zdolność do wzajemnej miłości. Gdybyśmy starali się trochę więcej ten talent wykorzystać, nie byłoby wśród nas tyle egoizmu, samotności, krzywdy, bezduszności, nie chodzilibyśmy tak bardzo poranieni przez siebie wzajemnie.

Wiara jest talentem, przekraczającym miarę ludzkiej natury, i być może marnujemy go jeszcze częściej niż zdolność do wzajemnej miłości. Stanowczo zbyt wiele wśród nas wiary byle jakiej, martwej, niewiele nas do Boga zbliżającej. Jest tak nie dlatego, że Bóg skąpo obdarza łaską wiary, ale dlatego, że otrzymany od Niego talent wiary my lubimy zamknąć w sejfie i nie pozwalamy mu się rozwijać. Toteż pierwszą moją reakcją na Pani list było dziękczynne westchnienie: "Dzięki Ci, Boże, że budzisz w naszych sercach taką tęsknotę za większym oddaniem się Tobie!"

Bo żywą wiarę poznać przede wszystkim po tym, co jest tak wyraźne w Pani liście: po pragnieniu całkowitego zawierzenia siebie Bogu. Człowiek głęboko wierzący stara się przezwyciężyć w sobie odziedziczony po pierwszych rodzicach odruch podejrzewania Pana Boga o to, że może jest nam za mało życzliwy albo że Mu na nas nie zależy, albo że ma wobec nas jakieś inne plany niż te, o których nam mówi.

Wiara autentyczna każe nam zawierzać siebie Bogu w doli i w niedoli. W doli -- żebym nie zmarnował swego zdrowia, pomyślności, dobrych relacji z bliźnimi, różnych możliwości działania, ale żebym umiał w całej tej mojej pomyślności być blisko Boga, który jest Źródłem wszelkiego dobra i moim Szczęściem ostatecznym. Również w niedoli człowiek autentycznie wierzący zawierza siebie Bogu, którego wszechmocna, ale zarazem pokorna i mądra miłość chce mnie bezpiecznie przeprowadzić przez to nieszczęście, krzywdę, samotność, chorobę oraz wszelką inną niepomyślność, jaka na mnie spadła.

Człowiek nie podburza wtedy sam siebie przeciwko Panu Bogu pytaniami: "Jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego nie położy kresu temu złu? Czyżby nasz los był Mu obojętny?" Owszem, modli się o oddalenie kielicha goryczy, ale stara się to robić na podobieństwo modlitwy z Ogrodu Oliwnego. Przede wszystkim jednak wiara każe mu w dniach utrapień jeszcze więcej powierzać się Bogu: "Boże, tylko Ty możesz mnie ochronić przed moją słabością. Nie dopuść do tego, aby te utrapienia oddaliły mnie od Ciebie. Niech Twoja święta obecność i moc rozświetlają to wszystko, co dla mnie tak trudne".

Ponieważ zaś taka postawa człowiekowi udręczonemu, nawet jeśli jest bardzo szczerze oddany Bogu, wydaje się nieraz ponad siły, wiara pobudza wówczas człowieka do pokazywania Bogu swojej słabości i niedowiarstwa: "Wierzę, Panie, ale zaradzaj memu niedowiarstwu. Wierzę, że Tobie bardziej niż mnie samemu zależy na moim dobru. Ale Ty sam racz usuwać we mnie te przeszkody, które stawiam Twojej łasce. Ty sam racz mnie uzdalniać do tego, żebym w doli i niedoli cały zawierzał się Tobie". Z postawy całkowitego zawierzenia się Bogu płyną wszystkie inne cechy wiary głębokiej. Człowieka, oddającego Bogu całe serce, ogarnia wewnętrzna radość i pokój, i życzliwość wobec wszystkich ludzi i całego stworzenia, i chęć dzielenia się swoją radością z innymi. Człowiek jest wówczas cały przeniknięty duchem wdzięczności wobec Boga, a modlitwa staje się dla niego potrzebą równie oczywistą jak jedzenie czy oddychanie.

Biada mi, gdybym choremu wmawiał, że jest zdrowy. Toteż zastrzegam się, że być może intuicja mnie tu zawodzi. Muszę to jednak napisać: Z tonu Pani listu wnoszę, że wbrew temu, co Pani pisze o myślach negatywnych, lękach i niepokoju, jest w Pani wierze wiele prawdziwej radości i pokoju. To zdarza się nam wręcz często, że zauważamy w sobie to, co bardziej powierzchowne, a nie zauważamy tego, co głębokie, że to, co szybko przeminie, nie pozwala nam zauważyć w sobie tego, co dobrze zakorzenione. Na przykład, człowiek zmęczony bardziej zauważa swoje zmęczenie niż to, że jego życie jest piękne i pełne sensu. Kochający się małżonkowie w momencie sprzeczki całą swoją uwagę zwracają na drobiazg, który ich podzielił, i prawie znika z ich pola widzenia cała miłość, jaka ich głęboko łączy. Otóż czuję przez skórę, że te wszystkie "myśli negatywne, lęki i niepokój", o jakich Pani pisze, to tylko niewielka cząstka Pani sytuacji duchowej. Przypuszczam, że już teraz nosi Pani w sobie niemało radości i pokoju. Świadczy o tym to intensywne pragnienie zawierzenia się Bogu całkowicie, o którym Pani pisze.

Z czego nie wynika, że nie musi już Pani pracować nad oczyszczeniem i pogłębieniem swojej wiary. To jest potrzebne każdemu z nas. Taka jest przecież logika naszego powołania do życia wiecznego, że światło, które w sobie nosimy, rośnie w nas i świeci coraz jaśniej, ażeby mogła nas w końcu ogarnąć całkowicie i bez reszty Światłość Wiekuista.

Szczególnie istotny odcinek tego procesu -- swoje przejście od wiary byle jakiej do wiary autentycznej -- opisał z wielką psychologiczną wnikliwością św. Augustyn. Zwierzenia Augustyna cytuję w znakomitym przekładzie Zygmunta Kubiaka: "Zdumiewało mnie -- wspomina Augustyn ten okres w swoim życiu, kiedy już odnalazł Boga, ale nie umiał jeszcze podjąć życia w pełni chrześcijańskiego -- że chociaż miłowałem już Ciebie, a nie jakieś widmo zamiast Ciebie, jednak nie byłem stały w radowaniu się moim Bogiem. Oto Twój czar porywał mnie ku Tobie, a niebawem odrywała mnie od Ciebie moja własna siła ciężkości i znowu spadałem ku rzeczom tego świata, płacząc. Owa siła ciężkości to były nawyki cielesne. Ale pamięć o Tobie nie gasła we mnie ani też w żadnej mierze nie wątpiłem, że właśnie do Ciebie powinienem przylgnąć. Tylko jeszcze nie byłem do tego zdolny. Albowiem <ciało, ulegające zepsuciu, obciąża duszę; ziemskie mieszkanie przytłacza umysł pełen myśli> (Mdr 9,15)" (Wyznania 7,17).

Człowiek o tak wątłej i jałowej wierze jest w Liście Apostoła Jakuba (1,8) nazwany dipsychos, człowiekiem o podwójnej duszy. Bo taki człowiek ma jakby dwie dusze: jedną pragnie Boga, a drugą od Niego ucieka, jedną Boga kocha, a drugą kocha różne rzeczy przeciwko Bogu. Taka właśnie podwójność była wówczas w Augustynie. Tylko nowy przypływ łaski może ją w nas przezwyciężyć. "Uświęćcie serca, ludzie o podwójnej duszy" -- czytamy w Liście Jakuba (4,8).

Augustyn czuł to instynktownie. Wierząc jeszcze tak jałowo, że nie rozumiał nawet, jak bardzo potrzebuje przystąpienia do sakramentalnych źródeł łaski, tylko domyślał się, że potrzebuje "mocy, która by mu umożliwiła radowanie się Bogiem" (7,18). Później, z perspektywy przebytej drogi, zrozumiał, że było w nim coś, co przeszkadzało przyjęciu łaski: nie umiał upokorzyć się przed Tym, który z miłości do nas sam się uniżył, aby nas podnieść na wyżyny boskości.

Oddajmy jednak głos jemu samemu: "Jeszcze nie przyjmowałem naszego Pana Jezusa Chrystusa jako pokorny pokornego i jeszcze nie wiedziałem, czego mogłaby mnie nauczyć Jego słabość. Tego mianowicie, że Słowo Twoje jest wieczną Prawdą, która niezmiernie przerastając najwyższe nawet części Twojego stworzenia, wszystkich, co się jej poddają, podnosi ku sobie. W niższej części stworzenia zbudowała sobie ubogi dom z naszej gliny, aby dzięki temu mogła ludzi, którzy się jej poddają, wyzwolić z nich samych i pociągnąć ku sobie, lecząc ich z pychy i karmiąc w nich miłość, aby już nie kroczyli, ufając samym sobie, lecz by sobie raczej uświadomili własną słabość, widząc u swych stóp bóstwo osłabione przyjęciem szaty naszej śmiertelności -- aby wreszcie znużeni rzucili się do stóp tej Prawdy, a ona, podnosząc się, również ich podźwignęła" (7,18).

Zbyt inteligentny był Augustyn, żeby nie zauważyć, że wierzyć w Boga połowicznie to jest raczej udawanie wiary niż wiara prawdziwa. "A nie mogłem się już usprawiedliwiać tym, że nie widzę jasno prawdy. Była to wymówka, w jakiej nieraz szukałem usprawiedliwienia mojej opieszałości: tego, że jeszcze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin