Studnia wieczności - rozdział 32.pdf
(
46 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - Dokument1
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Nast
ę
pnego ranka tu
ż
po
ś
niadaniu zakradamy si
ę
razem z Ann do pralni.
- Zupełnie nie mogłam spa
ć
– mówi przyjaciółka – Dzi
ś
po południu mój los mo
ż
e si
ę
zupełnie odmieni
ć
.
Wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
kilku ostatnich dni sp
ę
dziłam na doskonaleniu planu dzisiejszej wyprawy
do teatru. Fee sfałszowała list od swojej „kuzynki” Nan Washbrad, w którym prosi, by
ś
my
towarzyszyły jej w wyje
ź
dzie do Londynu, a pani Nightwing wyraziła zgod
ę
.
- My
ś
lisz,
ż
e si
ę
uda? – pyta Ann, przygryzaj
ą
c warg
ę
.
- To zale
ż
y przede wszystkim od ciebie. Jeste
ś
gotowa?
Ann u
ś
miecha si
ę
szeroko.
- Jak najbardziej!
- Dobrze. Zaczynajmy wi
ę
c.
Pracujemy razem, a magia przepływa mi
ę
dzy nami. Czuj
ę
podniecenie Ann, jej
zdenerwowanie i niepohamowan
ą
rado
ść
. Lekko mnie to odurza i nie mog
ę
powstrzyma
ć
chichotu. Gdy otwieram oczy, Ann jest w trakcie zmian. Przechodzi od jednej postaci do
drugiej jak dziewczyna przymierzaj
ą
ca ró
ż
ne suknie. W ko
ń
cu stabilizuje si
ę
w wygl
ą
dzie,
którego szukała. Nan Washbrad powróciła. Wiruje w nowej sukni z satyny w kolorze indygo,
przybranej koronk
ą
przy kołnierzu i wokół r
ą
bka. Pod szyj
ą
ma wysadzan
ą
klejnotami
szpilk
ę
. Włosy
ś
ciemniały jej do barwy hebanu. Nosi wysoko upi
ę
t
ą
fryzur
ę
jak wielka dama.
- Och, jak miło znów by
ć
Nan. Jak wygl
ą
dam? – pyta i klepie si
ę
po policzkach, po czym
ogl
ą
da swoje dłonie i suknie.
- Jak osoba, która powinna wyst
ę
powa
ć
na scenie – odpowiadam. – A teraz sprawdzimy
twój talent aktorski.
Kilka minut pó
ź
niej Nan Washbrad przybywa do szkoły i zostaje wprowadzona do
bawialni, gdzie pani Nightwing zabawia j
ą
przyjacielsk
ą
rozmow
ą
, nie maj
ą
c poj
ę
cia, i
ż
jej
modny go
ść
to tak naprawd
ę
Ann Bradshaw, biedna studentka na zapomodze. Felicity i ja z
trudem maskujemy wredn
ą
rado
ść
.
- To było cudowne – orzeka Fee z chichotem, gdy czekamy na poci
ą
g. – Niczego nie
podejrzewała. Ani przez moment. Nabrała
ś
pani
ą
Nightwing, Ann. Je
ż
eli to ci nie doda
pewno
ś
ci siebie przed spotkaniem z panem Katzem, to ju
ż
nic nie pomo
ż
e.
*
- Która godzina? – pyta Ann ju
ż
po raz dwudziesty, od kiedy opu
ś
ciły
ś
my Victoria Street
i ruszyły
ś
my na spotkanie.
- Pi
ęć
minut pó
ź
niej ni
ż
wtedy, gdy pytała
ś
po raz ostatni – zrz
ę
dz
ę
.
- Nie mog
ę
si
ę
spó
ź
ni
ć
. Panna Trimble jasno to napisała w swoim li
ś
cie.
- Nie spó
ź
nisz si
ę
, skoro teraz jeste
ś
my na Strandzie. Widzisz? Tam jest Gaiety. – Felicity
wskazuje na okazały naro
ż
ny fronton słynnego teatru muzycznego.
Wychodz
ą
z niego trzy pi
ę
kne, młode dziewczyny. W kapeluszach przybranych
przyci
ą
gaj
ą
cymi wzrok piórami, w długich czarnych r
ę
kawiczkach i modnych sukniach
ozdobionych bukiecikami kwiatów – po prostu nie da si
ę
ich nie zauwa
ż
y
ć
.
- O, to dziewcz
ę
ta z Gaiety! – woła Ann. – Najpi
ę
kniejszy chórek kobiecy na
ś
wiecie,
prawda?
Rzeczywi
ś
cie m
ęż
czy
ź
ni podziwiaj
ą
ich urod
ę
, ale wydaje si
ę
,
ż
e w przeciwie
ń
stwie do
pani Worthington, dziewcz
ę
ta nie
ż
yj
ą
tylko dla uznania. Maj
ą
prac
ę
i zarabiaj
ą
pieni
ą
dze.
Gdy id
ą
ulic
ą
, wydaje si
ę
,
ż
e
ś
wiat do nich nale
ż
y.
- Pewnego dnia ludzie b
ę
d
ą
mówi
ć
: „Patrz, tam idzie wielka Ann Bradshaw! Jaka
ż
ona
jest cudowna!” – zapewniam j
ą
.
Ann nerwowo poprawia szpilk
ę
przy kołnierzyku.
- Je
ż
eli nie spó
ź
ni
ę
si
ę
na spotkanie.
Trzymaj
ą
c kartk
ę
w dłoni, w
ę
drujemy Standem w poszukiwaniu podanego adresu. W
ko
ń
cu znajdujemy niepozorne drzwi, a na nasze pukanie odpowiada tyczkowaty młody
m
ęż
czyzna w spodniach na szelkach, w meloniku i bez kamizelki. W z
ę
bach trzyma
papierosa. Przygl
ą
da nam si
ę
ostro
ż
nie.
- Mog
ę
paniom w czym
ś
pomóc? – pyta z ameryka
ń
skim akcentem.
- T-tak, jestem umówiona z panem Katzem. – Ann podaje mu list. Młodzieniec czyta go,
po czym szeroko otwiera drzwi. – W sam
ą
por
ę
. Spodoba mu si
ę
to. –
Ś
cisza głos. – Pan Katz
potrafi obci
ąć
pensj
ę
za spó
ź
nienie. Charlie Smalls, tak przy okazji. Miło mi.
Twarz Charliego Smallsa o
ż
ywia si
ę
w u
ś
miechu, który ukazuje przerw
ę
mi
ę
dzy
przednimi z
ę
bami. Jest to tego typu u
ś
miech, którego nie mo
ż
na nie odwzajemni
ć
, i ciesz
ę
si
ę
,
ż
e akurat on nam otworzył.
- Jest pan aktorem? – pyta Ann.
Młodzieniec kr
ę
ci głow
ą
.
- Kompozytorem. To znaczy, mam nadziej
ę
nim by
ć
. Na razie pracuj
ę
jako akompaniator.
– U
ś
miech powraca, szeroki i ciepły. – Zdenerwowana?
Ann potakuje.
- Nie trzeba. Prosz
ę
. Oprowadz
ę
panie. Witam w Tad
ż
Mahal –
ż
artuje, obejmuj
ą
c gestem
skromny pokój.
W rogu stoi pianino, a obok wisz
ą
zasłony, które imituj
ą
kurtyn
ę
na scenie. Jest nieco
ciemno, gdy
ż
jedyne
ź
ródło
ś
wiatła stanowi małe okienko, które oferuje nam widok ko
ń
skich
nóg i kół powozów na ulicy. Kł
ę
by kurzu wiruj
ą
w słabym
ś
wietle, a ja kicham na ten widok.
-
Gesundheit!
– woła
ż
ylasty m
ęż
czyzna o cienkim w
ą
siku, wchodz
ą
c do pokoju. Ma na
sobie prosty czarny garnitur, a w r
ę
ku trzyma zegarek kieszonkowy. – Charlie? Gdzie, u licha,
jest ten list od George’a?
- Od pana Shawa, sir? Na biurku.
- Dobra,
ś
wietnie.
Charlie chrz
ą
ka cicho.
- Przyszła si
ę
z panem zobaczy
ć
pewna młoda dama, sir. Panna Nan Washbrad.
Zegar wybija drug
ą
i pan Katz odkłada zegarek.
- Fantastycznie. W sam
ą
por
ę
. Miło mi pani
ą
pozna
ć
, panno Washbrad. Lily mówiła,
ż
e
niezła z pani kobietka. Sprawd
ź
my, czy nie myli si
ę
równie
ż
co do pani talentu. – Pan Katz
potrz
ą
sa moj
ą
dłoni
ą
, a
ż
wibruje mi całe rami
ę
. – A kim s
ą
te urocze damy?
- Jej siostrami – odpowiadam, oswabadzaj
ą
c si
ę
.
- Siostrami, akurat. To kumpele ze szkoły, Marcusie. I pilnowałabym portfela na twoim
miejscu. – Do pokoju w
ś
lizguje si
ę
Lily Trimble w szmaragdowozielonej sukni, która
podkre
ś
la wszystkie jej kr
ą
gło
ś
ci. Na ramiona zarzuciła lamowan
ą
futrem pelerynk
ę
. Opada
na fotel, który wygl
ą
da na najwygodniejszy w tym pomieszczeniu. – Nie denerwuj si
ę
,
Nannie. To nie Henry Irving.
- Henry Irving! – Pan Katz krzywi si
ę
na wzmiank
ę
o wielkim aktorze i dyrektorze
Lyceum. Nie ma bowiem w teatrze człowieka ciesz
ą
cego si
ę
wi
ę
ksz
ą
sław
ą
. Królowa
Wiktoria nawet nadał mu szlachectwo. – Ten stary snob by
ć
mo
ż
e pomaga zmieni
ć
nasz
ą
profesj
ę
, ja za to kieruj
ą
j
ą
tam, dok
ą
d nale
ż
y. Do wodewilu. Ta
ń
cz
ą
cych girlasek i
powszechnej rozrywki. Tego chc
ą
ludzie i ja zamierzam im to da
ć
.
- Mo
ż
emy przeło
ż
y
ć
przemówienia na pó
ź
niej, Marcusie? – pyta Lily, wyjmuj
ą
c małe
lusterko z torebki.
- Zgoda. Charlie! – wrzeszczy pan Katz.
Charlie siada przy pianinie.
- Co pani
ś
piewa, panno Washbrad?
- Hm, eee…
Boj
ę
si
ę
,
ż
e zdenerwowanie przyjaciółki posieje zam
ę
t w jej iluzji i
ś
piewie.
No dalej
, mówi
ę
bezgło
ś
nie. U
ś
miecham si
ę
do niej serdecznie, a ona odwzajemnia
u
ś
miech jako
ś
tak, jakby była obł
ą
kana.
Felicity zrywa si
ę
z miejsca:
- Za
ś
piewa
Po balu
!
Lily Trimble, zerkaj
ą
c w lusterko, pudruje nos.
- Rozumiesz ju
ż
, co mówi
ę
, Marcusie? Panna Washbrad mo
ż
e nie potrzebowa
ć
twoich
usług jako impresaria, maj
ą
c do dyspozycji te dwie panienki.
- Drogie panie, b
ę
dziecie si
ę
musiały zamkn
ąć
, je
ż
eli chcecie zosta
ć
w tym pokoju –
o
ś
wiadcza pan Katz.
- Co za wulgarno
ść
– szepcze Fee, ale siada posłusznie.
-
Po balu
? – upewnia si
ę
Charlie, a Ann kiwa głow
ą
. – W jakiej tonacji?
- Ehm, ja… C? – udaje si
ę
wyduka
ć
Ann.
Mam wra
ż
enie,
ż
e zaraz zemdlej
ę
z nerwów. Musz
ę
zagry
źć
chusteczk
ę
,
ż
eby
powstrzyma
ć
si
ę
od wydawania niekontrolowanych d
ź
wi
ę
ków.
Charlie zaczyna brzd
ą
ka
ć
walca na klawiaturze. Gra cztery takty i spogl
ą
da na Ann.
Dziewczyna jest zbyt przera
ż
ona,
ż
eby zacz
ąć
, wi
ę
c pomaga jej i gra kolejn
ą
fraz
ę
, ale ona
mimo to si
ę
waha.
- Nie marnujmy czasu, panno Washbrad! – woła pan Katz.
- Marcusie – ucisza go Lily Trimble.
Ann jest sztywna jak Big Ben. Jej pier
ś
unosi si
ę
i opada przy ka
ż
dym płytkim wdechu.
No dalej, Annie, poka
ż
im, co potrafisz.
To mnie przerasta. Nie mog
ę
nawet patrze
ć
. W chwili
gdy my
ś
l
ę
,
ż
e zaraz na pewno umr
ę
od tych m
ę
czarni, głos Ann zaczyna płyn
ąć
nad brz
ę
kiem
pianina i dymem z cygara. Pocz
ą
tkowo jest delikatny, ale potem zaczyna nabiera
ć
siły.
Siedzimy z Felicity bez ruchu i obserwujemy j
ą
. Wkrótce
ś
piew przyjaciółki wypełnia cały
pokój, jest słodki, czysty i czaruj
ą
cy. To nie magiczna sztuczka, lecz talent Ann, jej dusza
po
ś
lubiona muzyce. Wszyscy jeste
ś
my zauroczeni.
Ann wyci
ą
ga ostatni
ą
nut
ę
z całych sił, a kiedy ko
ń
czy, pan Katz wstaje i wkłada
kapelusz. Czy
ż
by zamierzał wyj
ść
? Podobało mu si
ę
? Nie podobało? Nagle unosi mocne
dłonie i gło
ś
no, wyra
ź
nie bije brawo.
- To było wspaniałe! Po prostu fantastyczne! – woła.
Lily Trimble unosi brew.
- Niezła jest, co?
- Dobra robota – zgadza si
ę
Charlie.
- Zbyt pa
ń
stwo uprzejmi – protestuje Ann z rumie
ń
cem.
Charlie przykłada dło
ń
do serca.
- Przysi
ę
gam na
ż
ycie,
ś
piewa pani rewelacyjnie. Jak anioł! Gdy b
ę
d
ę
komponował mój
musical, napisz
ę
piosenk
ę
specjalnie dla pani. – Charlie stuka w klawisze, budz
ą
c do
ż
ycia
wesoł
ą
melodyjk
ę
.
- Dobrze ju
ż
, Charlie, dobrze. Poflirtujesz kiedy indziej. Teraz panna Washbrad b
ę
dzie
czytała rol
ę
.
Ann otrzymuje fragment
Dziewczyny ze sklepu
i jest w nim równie dobra jak panna
Ellaline Terriss, a wła
ś
ciwie lepsza. Bez w
ą
tpienia wszyscy obecni s
ą
pod wra
ż
eniem jej
talentu, a ja czuj
ę
dum
ę
z odcieniem zazdro
ś
ci na my
ś
l o sukcesie, który wła
ś
nie odniosła.
- Napisz
ę
ten musical – szepcze Charlie do Ann. – I pani w nim wyst
ą
pi. Takiego głosu
potrzebuj
ę
.
Pan Katz wyci
ą
ga r
ę
k
ę
i pomaga Ann wyj
ść
zza pianina.
- Panno Washbrad, czy zechce pani zosta
ć
najnowsz
ą
gwiazd
ą
teatru Katz i Trimble?
- Ja… O niczym bardziej nie marz
ę
, prosz
ę
pana! – woła Ann. Nigdy nie widziałam,
ż
eby
była taka rozradowana. Nawet w mi
ę
dzy
ś
wiecie. – Je
ż
eli na pewno chce pan mnie przyj
ąć
.
Pan Katz wybucha
ś
miechem.
- Moja droga, byłbym głupcem, gdybym nie chciał. Jeste
ś
bardzo ładn
ą
dziewczyn
ą
.
U
ś
miech Ann ga
ś
nie.
- Ale nie to jest najwa
ż
niejsze…
Pan Katz chichocze.
- No, to z pewno
ś
ci
ą
nie zaszkodzi. Ludzie ch
ę
tnie słuchaj
ą
ładnego głosu, ale te
ż
lubi
ą
widzie
ć
, sk
ą
d ten głos si
ę
wydobywa. A je
ż
eli wydobywa si
ę
z urodziwej osóbki, to ch
ę
tnie
zapłac
ą
wi
ę
cej za bilet. Zgadza si
ę
, Lily?
- Nie nakładam ró
ż
u bez powodu – odpowiada aktorka z rezygnacj
ą
.
- A mój talent si
ę
nie liczy? – Ann przygryza warg
ę
, przez co robi si
ę
jeszcze bardziej
urocza.
- Oczywi
ś
cie, oczywi
ś
cie – zapewnia j
ą
pan Katz, ale nie przestaje si
ę
na ni
ą
gapi
ć
. – A
teraz zajmiemy si
ę
pani kontraktem.
*
Gdy wyłaniamy si
ę
z ciemnej jaskini pana Katza,
ś
wiat wydaje si
ę
nam miejscem, pełnym
nadziei i podniet. Błoto i brud pokrywaj
ą
ce r
ą
bki naszych spódnic to n a s z e błoto i brud,
stanowi
ą
ce dowód,
ż
e tu były
ś
my i załatwiły
ś
my to, co zamierzały
ś
my załatwi
ć
.
- Powinny
ś
my wznie
ść
toast za twój sukces! Wiedziałam,
ż
e sobie poradzisz – piszczy
Felicity.
- Przecie
ż
nie chciała
ś
jej nawet przesłucha
ć
– przypominam jej. Nie powinnam tego
robi
ć
, ale prowokuje mnie tym,
ż
e zawsze jest taka z siebie zadowolona.
- Zdaje mi si
ę
,
ż
e oczarowała
ś
Charliego Smallsa – szczebiocze dalej Fee.
Ann nie odrywa wzroku od chodnika.
- Chyba raczej Nan Washbrad go oczarowała.
- Nie mów tak. To wspaniały dzie
ń
. – Felicity kieruje uwag
ę
na jakiego
ś
nieszcz
ęś
nika,
który zamiata chodnik przed swoim sklepikiem. – Przepraszam, czy zdaje pan sobie spraw
ę
z
tego,
ż
e stoi przed panem nowa pani Kendal? – pyta, wskazuj
ą
c na Ann i wymieniaj
ą
c
nazwisko słynnej aktorki.
M
ęż
czyzna patrzy na ni
ą
jakby uciekła ze szpitala wariatów.
- Felicity! – rozbawiona Ann mityguje przyjaciółk
ę
. Odci
ą
ga Fee, ale m
ęż
czyzna kłania
si
ę
przed ni
ą
lekko, wywołuj
ą
c u
ś
miech na jej ustach.
Big Ben wybija godzin
ę
.
- Och – smutnieje Ann. – Powinny
ś
my wraca
ć
. Nie chc
ę
,
ż
eby ten dzie
ń
ju
ż
si
ę
ko
ń
czył.
- Zatem nie ko
ń
czmy go jeszcze – proponuje Felicity.
Wst
ę
pujemy do herbaciarni,
ż
eby uczci
ć
sukces. Szklanicami łaskocz
ą
cego w gardło
imbirowego piwa wznosimy toast za Ann, a potem wielokrotnie powtarzamy jej, jaka była
genialna. Przy pobliskim stoliku siedz
ą
cztery sufra
ż
ystki i omawiaj
ą
demonstracj
ę
przed Izb
ą
Gmin. Ze zło
ż
onymi u stóp transparentami o tre
ś
ci:
Głosy dla kobiet
stanowi
ą
widok godny
uwagi. Rozmawiaj
ą
z pasj
ą
i entuzjazmem. Niektóre damy obecne w lokalu spogl
ą
daj
ą
na nie
z dezaprobat
ą
, ale inne podchodz
ą
nie
ś
miało,
ż
eby wzi
ąć
ulotk
ę
czy zada
ć
pytanie. Jedna
przystawia sobie krzesło do ich stolika. Robi
ą
miejsce, przyjmuj
ą
c j
ą
do swego grona. Widz
ę
,
ż
e Ann nie jest jedyn
ą
kobiet
ą
, która zamierza co
ś
zmieni
ć
w swoim
ż
yciu.
*
Po powrocie do Spence szukam chustki w bluszczu pod moim oknem, ale nie ma jej tam.
Licz
ę
na to,
ż
e Kartik niedługo przyniesie jakie
ś
wie
ś
ci.
- Widziała
ś
Ann? – pyta Felicity, gdy zbieramy si
ę
w wielkim salonie. – Znikn
ę
ła po
kolacji, a wydawało mi si
ę
,
ż
e mamy gra
ć
w karty.
- Nie widziałam – zaprzeczam. – Pójd
ę
jej poszuka
ć
, chcesz?
Felicity potakuje.
- B
ę
d
ę
w swoim namiocie.
Ann nie ma w
ż
adnym z jej ulubionych miejsc, czyli w naszym pokoju, kuchni i
bibliotece. Znam jeszcze tylko jedno takie miejsce i tam wła
ś
nie j
ą
znajduj
ę
. Siedzi samotnie
na tarasie na trzecim pi
ę
trze, z którego roztacza si
ę
widok na trawnik i las.
- Masz ochot
ę
na towarzystwo? – pytam.
Wskazuje na balustrad
ę
obok siebie. Wida
ć
st
ą
d do połowy uko
ń
czon
ą
baszt
ę
i szkielet
Wschodniego Skrzydła. Zastanawiam si
ę
, czy moja mama i jej przyjaciółka Sara
do
ś
wiadczyły kiedy
ś
takiego szcz
ęś
cia jak my dzisiaj. Ciekawa jestem, co by zmieniły, gdyby
miały tak
ą
mo
ż
liwo
ść
.
Wieje lekki wiaterek. W oddali dostrzegam
ś
wiata w cyga
ń
skim taborze. Kartik… Nie,
nie b
ę
d
ę
o nim teraz my
ś
lała.
- S
ą
dziłam,
ż
e b
ę
dziesz si
ę
pakowała przed wypraw
ą
na
ś
wiatowe sceny – mówi
ę
.
- Wyje
ż
d
ż
amy dopiero w przyszłym tygodniu.
- Ten dzie
ń
przyjdzie tak szybko,
ż
e si
ę
nawet nie zorientujesz. Co to? – wskazuj
ę
na
zapiecz
ę
towan
ą
kopert
ę
na jej kolanach.
- Ach – wzdycha Ann, obracaj
ą
c j
ą
w palcach. – Nie mog
ę
si
ę
zdecydowa
ć
,
ż
eby go
wysła
ć
. To list do kuzynostwa, w którym informuj
ę
ich o mojej decyzji. Naprawd
ę
dobrze mi
dzisiaj poszło?
- Była
ś
fenomenalna – zapewniam j
ą
. – Oczarowała
ś
ich swoim głosem.
Ann niewidz
ą
cym wzrokiem wpatruje si
ę
w trawnik.
- Chcieli mnie posłucha
ć
tylko dlatego,
ż
e spodobał im si
ę
mój wygl
ą
d. I nie próbuj mnie
okłamywa
ć
i opowiada
ć
,
ż
e ludzi s
ą
dzi si
ę
na podstawie charakteru, bo to bzdury. –
Ś
mieje
si
ę
, ale zupełnie bez wesoło
ś
ci. – Uroda to władza i moje
ż
ycie byłoby o wiele łatwiejsze,
gdybym była tak ładna jak Nan Washbrad.
Ann naprawd
ę
jest urocza, ale nie w taki sposób, jaki by jej odpowiadał. Dopiero po
bli
ż
szym poznaniu zaczyna wydawa
ć
si
ę
atrakcyjna, lecz nie to chciałaby usłysze
ć
. Nawet
gdybym zapewniła j
ą
,
ż
e jest pi
ę
kna, gdybym powiedziała to z serca, to czy by mi uwierzyła?
- Tak. Ludziom pi
ę
knym jest łatwiej – zgadzam si
ę
. – My, pozostali, musimy bardziej si
ę
stara
ć
.
Wygładza list na kolanach. Obawiam si
ę
,
ż
e moja szczero
ść
j
ą
zraniła.
Ś
ciskam j
ą
za r
ę
k
ę
.
- Udało ci si
ę
, Ann. Odmieniła
ś
swoje
ż
ycie. B
ę
d
ę
to powtarzała wszystkim, którzy
zechc
ą
słucha
ć
: Ann Bradshaw jest najodwa
ż
niejsz
ą
dziewczyn
ą
na
ś
wiecie.
- Gemmo, jak ja im to wyja
ś
ni
ę
? Albo b
ę
d
ę
musiała ju
ż
zawsze podtrzymywa
ć
iluzj
ę
,
albo znajd
ę
sposób,
ż
eby uwierzyli w Ann Bradshaw.
- Poradzimy sobie. Potrzeba nam tylko na tyle du
ż
o magii,
ż
eby ich przekona
ć
,
ż
e
zatrudnili Ann. Reszty dokona twój talent. On jest twoj
ą
magi
ą
. – Ale wiem, jak przyjaciółka
Plik z chomika:
domnika199514
Inne pliki z tego folderu:
Studnia wieczności - rozdział 53.pdf
(43 KB)
Studnia wieczności - rozdziały 50-52.pdf
(89 KB)
Studnia wieczności - rozdziały 48-49.pdf
(75 KB)
Studnia wieczności - rozdział 47.pdf
(58 KB)
Studnia wieczności - rozdziały 41-46.pdf
(170 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin