towarzysz-podrozy.pdf
(
89 KB
)
Pobierz
380259780 UNPDF
Wejd na stronê
http://wolnelektury.pl/
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Hans Christian Andersen
Towarzysz podró¿y
Biedny Janek! Ojciec jego umiera³ po d³ugiej i ciê¿kiej chorobie, lampa gas³a na stole w ubogiej
izdebce i nikogo z nim tu nie by³o.
By³e dobrym synem, Janku rzek³ umieraj¹cy i Bóg ciê nie opuci, chocia¿ sam zostaniesz.
Pamiêtaj tylko zawsze kochaæ ludzi i czyniæ im tyle dobrego, ile bêdzie w twej mocy.
Chory spojrza³ na syna ³agodnie, serdecznie i zamkn¹³ oczy ju¿ na zawsze. Wygl¹da³, jakby
zasn¹³. Janek p³aka³, bo nie mia³ nikogo na wiecie, by³ zupe³nie sierot¹ bez rodziny. D³ugo
klêcza³ przy ³ó¿ku umar³ego, ca³owa³ rêkê ojca, a¿ wreszcie znu¿ony opar³ g³owê na twardej
porêczy i zasn¹³.
Dziwny mia³ sen. ni³o mu siê, ¿e by³ w niebie, s³oñce i ksiê¿yc wysz³y na jego spotkanie
i wita³y go piêknie; ojciec zdrów mia³ siê jak dawniej weso³o, a królewna w z³otej koronie na
g³owie z umiechem poda³a mu rekê.
Oto twoja narzeczona rzek³ mu ojciec najpiêkniejsza i najlepsza królewna na wiecie. Ale
trzeba na ni¹ zas³u¿yæ.
Wtem Janek siê obudzi³ i wszystko zniknê³o; ojciec le¿a³ zimny i martwy na ³ó¿ku, w ciemnym
pokoju nie by³o nikogo.
W parê dni potem pochowano nieboszczyka. Biedny Janek szed³ za trumn¹, gorzko p³acz¹c;
nie móg³ siê z tym pogodziæ, ¿e ju¿ nigdy w ¿yciu nie zobaczy drogiego ojca. Trumnê z³o¿ono
w g³êbokiej mogile i zasypano ziemi¹; Janek s³ysza³, jak ziemia pada³a na wieko, zakry³a je
i czu³ tak wielki ból w sercu, jak gdyby pêkn¹æ mia³o. Lecz zapiewano piêkn¹ pieñ pobo¿n¹,
tak smutn¹, i¿ Jankowi ³zy sp³ynê³y z oczu i l¿ej mu by³o. S³oñce wieci³o na czystym b³êkicie,
a drzewa umiecha³y siê do niego wie¿¹, jasn¹ zielonoci¹. Zdawa³y siê mówiæ:
Nie smuæ siê, Janku, nie p³acz. Spojrzyj na niebo pogodne i czyste, jak tam piêknie! Twój
ojciec ju¿ tam mieszka i patrzy na ciebie; jest szczêliwy i prosi Boga, aby b³ogos³awi³ ci w ¿yciu.
A Janek otar³ oczy i pomyla³:
Bêdê siê stara³ byæ dobry, aby ojciec widzia³, ¿e pamiêtam jego s³owa. A kiedy umrê, pójdê
do niego do nieba i spotkamy siê znowu. Jaka¿ to bêdzie radoæ! Opowiem mu wtedy wszystko,
co siê ze mn¹ dzia³o tu na ziemi, a on mi wyt³umaczy cuda raju. Bêdzie mnie uczy³ i obaj
bêdziemy szczêliwi!
Umiechn¹³ siê do tych myli, choæ ³zy sp³ywa³y mu jeszcze po twarzy. Po ga³¹zkach ptaszki
skaka³y weso³o i szczebiota³y: kiwit! kiwit! chocia¿ przed chwil¹ by³y wiadkami pogrzebu. Ale
one wiedzia³y, ¿e umar³y w niebie szczêliwszy jest ni¿ tutaj, ¿e ma piêkne skrzyd³a i piewa
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X
E
T
E
X i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Hans Christian Andersen,
Towarzysz podró¿y
1
cudne pieni razem z anio³ami. Wiêc to je tak cieszy³o. Potem odlecia³y daleko, daleko, a Janek
patrzy³ za nimi z têsknot¹ i tak¿e mia³ ochotê ruszyæ w wiat nieznany, tylko przedtem zapragn¹³
zaznaczyæ grób ojca choæ prostym krzy¿em. Zrobi³ go starannie i zaniós³ wieczorem na cmentarz.
Mogi³ê zasta³ piêknie usypan¹ i przybran¹ kwiatami. Widocznie obcy ludzie pamiêtali, jak
dobrym dla ka¿dego by³ nieboszczyk.
Nazajutrz wczesnym rankiem Janek zwin¹³ w ma³y tobo³ek swoje rzeczy, zabra³ piêædziesi¹t
talarów i kilka drobnych monet, które stanowi³y ca³y jego maj¹tek i wyruszy³ w drogê.
Przechodz¹c ko³o cmentarza, raz jeszcze wst¹pi³ na grób ojca, aby siê pomodliæ i po¿egnaæ
go mo¿e na d³ugo.
Na polu kwiaty wieci³y per³ami rosy porannej, grza³y siê w s³oneczku, ko³ysa³y g³ówki na
figlarnym wietrze i zdawa³y siê mówiæ:
Prawda, jak tu licznie? Jak zielono? Witaj nam, mi³y przechodniu.
Oto i koniec wioski, i stary koció³ek, gdzie go niegdy ochrzczono, gdzie przychodzi³ z ojcem
co niedziela na nabo¿eñstwo i piewy. Przystan¹³, zdj¹³ kapelusz i ¿egna³ go wzrokiem. A wtem
na wie¿y wysokiej zobaczy³ krasnoludka w czerwonej czapce, który zas³ania³ twarz rêk¹ od
s³oñca, aby patrzeæ na drogê. Janek mu skin¹³ g³ow¹ ¿yczliwie, z umiechem, a maleñki
cz³owieczek potrz¹sn¹³ czapeczk¹, przycisn¹³ obie rêce na chwilê do serca i przes³a³ mu tysi¹ce
poca³unków, aby okazaæ, jak szczerze mu ¿yczy przyjemnej i szczêliwej drogi.
I poszed³ Janek dalej. By³o mu rano na duszy, myla³, jak wiele nowych, piêknych rzeczy
zobaczyæ mo¿e i szed³ coraz dalej, tak daleko, jak nigdy jeszcze nie by³ w ¿yciu. Nie zna³ te¿
wcale miejsc, które przebywa³, ani ludzi, których spotyka³. By³ ju¿ miêdzy obcymi.
Pierwsz¹ noc przespa³ na otwartym polu, na wie¿ym stogu siana, ale to mu siê bardzo
podoba³o. Sam król nie ma wspanialszej sypialni pomyla³ ni¿ to pole, zasiane zielonym
kobiercem, przetykanym ró¿nobarwnymi kwiatami, z b³êkitem nieba, zamiast zwyk³ego sufitu,
z przezroczystym strumykiem zamiast umywalni i krzakami ró¿ dzikich i czeremchy. Nad
strumieniem sitowie i trzcina piewaj¹ mi ciche Dobranoc, a na niebie jasny ksiê¿yc zastêpuje
lampê. Nie potrzebujê jej gasiæ z obawy po¿aru lub dla braku oleju, i mogê spaæ sobie spokojnie.
Spa³ te¿ do samego rana. Dopiero s³oñce i ptaki weso³e zbudzi³y piocha, wo³aj¹c: Dzieñ
dobry! Dzieli dobry, Janku! Czy dzi wstaæ nie mylisz?
Mo¿e by pospa³ d³u¿ej gdyby nie te natrêtniki, lecz nie gniewa³ siê na nie. Dzwony
siê ozwa³y z bliskiego koció³ka, gdy¿ by³a to niedziela i Janek popieszy³, aby byæ na
nabo¿eñstwie. piewa³ i modli³ siê z ca³ego serca, jak w swoim starym wioskowym kociele,
gdzie go ochrzczono, gdzie przychodzi³ z ojcem.
Potem zaszed³ na cmentarz. Wiele grobów by³o tutaj zaniedbanych, zaros³ych zielskiem,
traw¹. Pomyla³ sobie, ¿e tak mo¿e kiedy wygl¹daæ bêdzie i grób jego ojca, jeli zabraknie mu
synowskiej rêki. Wiêc powyrywa³ zielska, popoprawia³ krzy¿e, które siê pochyli³y, pouk³ada³
wianki na swoje miejsca, przez wiatr rozrzucone, i westchn¹³ cicho: Mo¿e kto tak samo
uporz¹dkuje grób mojego ojca, kiedy mnie tam nie bêdzie!
Wychodz¹c z cmentarza, da³ ubogiemu kilka sztuk monet i poszed³ dalej.
Przed wieczorem pokry³y niebo czarne chmury, deszcz zacz¹³ padaæ. Janek przypiesza³
kroku, a¿eby znaleæ schronienie pod dachem, lecz noc zapad³a. Spostrzeg³ wreszcie ma³¹
kapliczkê na wzgórzu i tutaj postanowi³ przenocowaæ.
Usi¹dê sobie w k¹cie i odpocznê rzek³ do siebie jestem bardzo zmêczony i to schronienie
mi wystarczy; wygód nie potrzebujê.
Odmówi³ wszystkie modlitwy wieczorne, usiad³ w k¹cie i zasn¹³. Na wiecie tymczasem
szala³a burza, pada³y pioruny.
Pó³noc by³a, gdy siê obudzi³. Burza minê³a, ksiê¿yc wieci³ jasno i zagl¹da³ przez okno do
kapliczki. Tu na rodku sta³a trumna z nieboszczykiem, którego miano pochowaæ nazajutrz.
Janek nie przestraszy³ siê wcale. Mia³ czyste sumienie i wiedzia³, ¿e umarli nic z³ego zrobiæ
nie mog¹ ¿yj¹cym. Tylko ¿ywi li ludzie krzywdz¹ czasem innych. I w³anie takich dwóch z³ych
ludzi chcia³o wyrzuciæ z trumny nieboszczyka.
Co wy robicie? zapyta³ ich Janek. Dlaczego nie zostawicie go w spokoju? To wielki
grzech i zbrodnia.
Daj nam pokój odpowiedzieli z³oczyñcy pleciesz g³upstwa bez sensu. My mamy prawo
wyrzuciæ go z trumny, bo nas oszuka³. Winien nam pieni¹dze i umar³, ¿eby nie zap³aciæ d³ugu.
Hans Christian Andersen,
Towarzysz podró¿y
2
Ale nie darujemy; jak pies bêdzie le¿a³ za progiem kocio³a.
Mam tylko piêædziesi¹t talarów rzek³ Janek ale oddam je wam chêtnie, jeli mi
przyrzeczecie zostawiæ tego biedaka w spokoju. Jestem zdrów i m³ody, mogê odejæ bez
pieniêdzy, zreszt¹ Bóg mi dopomo¿e, a bezbronnego krzywdziæ nie pozwolê.
Dobrze odrzekli li ludzie je¿eli nam zap³acisz d³ug nieboszczyka, mo¿esz byæ spokojny,
¿e mu nie wyrz¹dzimy ¿adnej krzywdy.
Janek natychmiast odda³ im pieni¹dze i poszli sobie, miej¹c siê z jego hojnoci. Ale poczciwy
ch³opiec nie uwa¿a³ na to, sam u³o¿y³ na powrót w trumnie nieboszczyka, z³o¿y³ mu rêce,
po¿egna³ i poszed³ dalej przez las w¹sk¹ drog¹.
Ksiê¿yc przelicznie wieci³ przez ga³êzie, a w jego jasnych, srebrzystych promieniach widaæ
by³o drobne elfy igraj¹ce miêdzy drzewami, na zielonych listkach. Nie uciek³y przed Jankiem
wiedzia³y, ¿e to jest ch³opiec niewinny i dobry, a tylko dla z³ych ludzi te liczne maleñkie
duchy staj¹ siê niewidzialnymi. Niektóre by³y mniejsze ni¿ szerokoæ palca, a na g³ówkach
mia³y z³ociste grzebyki, którymi pospina³y d³ugie, jasne w³osy. Jedne buja³y siê na kroplach
rosy albo na dziebe³kach trawy, inne tañczy³y, skaka³y; czasem rosa spada³a na ziemiê jak
kula, a z ni¹ i ma³y figlarz. Wtedy wybucha³ chór miechu i wrzawa w tym ma³ym, weso³ym
wiatku. Wszystko to by³o liczne. Elfy piewa³y cieniutkimi g³osy i Janek poznawa³ z radoci¹
piosenki, których siê uczy³ niegdy, bêd¹c dzieckiem. Wielkie paj¹ki w srebrzystych koronach
przerzuca³y wisz¹ce mosty miêdzy ga³êziami, budowa³y pa³ace z kryszta³owych nici; a kiedy
rosa skropi³a je lekko i b³ysn¹³ promyk ksiê¿yca, jania³y te budynki fantastyczne brylantowymi
blaski.
Wszystko to trwa³o a¿ do wschodu s³oñca. Kiedy rozpierzch³y siê nocne ciemnoci, p³oche
elfy zasnê³y w kielichach kwiatowych, a wiatr porozrywa³ ich wisz¹ce mosty i têczowe pa³ace.
Janek wyszed³ z lasu i szed³ teraz drog¹, kiedy us³ysza³ za sob¹ wo³anie:
Hej, towarzyszu, dok¹d, jeli ³aska?
Przed siebie odpar³ Janek. Jestem sam na wiecie, wiêc idê szukaæ szczêcia przy Boskiej
pomocy.
To mo¿emy iæ razem odpar³ obcy jeli siê zgodzisz.
Janek zgodzi³ siê chêtnie i poszli dalej razem, a wkrótce polubili siê szczerze. Nieznajomy
by³ cz³owiekiem dobrym, a przy tym o wiele m¹drzejszym od Janka, który podziwia³ jego
dowiadczenie. Musia³ on wiele podró¿owaæ w ¿yciu, bo wszystko zna³ i wiedzia³, a opowiadaæ
umia³ bardzo zajmuj¹co.
W po³udnie znaleli roz³o¿yste drzewo i usiedli, aby odpocz¹æ i posiliæ siê trochê.
Rozmawiaj¹c, spostrzegli wychodz¹c¹ z lasu staruszkê, jak¹ dr¿¹c¹, pochylon¹, wspart¹
na kiju. Na plecach nios³a wi¹zkê suchych ga³¹zek na opa³, które zebra³a w lesie, a z fartucha
wygl¹da³y jej trzy rózgi. Sz³a, opieraj¹c siê na krzywym kiju, krokiem niepewnym; wtem
poliznê³a siê, krzyknê³a g³ono i upad³a. Biedna staruszka z³ama³a nogê.
Musimy j¹ odnieæ do domu rzek³ Janek, zwracaj¹c siê do towarzysza.
Lecz ten rozwi¹za³ swój ma³y wêze³ek, wyj¹³ z niego s³oik niewielki i powiedzia³, ¿e
posiada taki balsam, pod którym z³amana noga mo¿e siê zrosn¹æ natychmiast i bêdzie jeszcze
mocniejsza, ni¿ przedtem. Ale za to cudowne lekarstwo ¿¹da trzech rózeg, które stara nios³a
w fartuchu.
M¹dry! rzek³a babina i pokiwa³a g³ow¹ z dziwnym umiechem. Nie mia³a ochoty pozbyæ
siê rózeg, lecz noga bola³a j¹ bardzo i co robiæ, zanim siê zronie zupe³nie, zanim bêdzie mog³a
znowu na niej chodziæ?
Wiêc po namyle odda³a trzy rózgi, a podró¿ny wyj¹³ balsam ze s³oika i zaledwie dotkn¹³ nim
z³amanej nogi, koci siê zros³y i starowina mog³a iæ dalej bez bólu, a nawet znacznie prêdzej,
ni¿ poprzednio.
Dobre masz lekarstwo rzek³a te¿ z umiechem znam siê na tym cokolwiek. Wiem te¿, i¿
w aptece dostaæ go nie mo¿na.
I posz³a dalej, trzês¹c star¹ g³ow¹ i umiechaj¹c siê do siebie.
Co ci po tych rózgach? spyta³ Janek towarzysza.
Bardzo mi siê podoba³y, a ¿e jestem dziwakiem i lubiê osobliwoci, wiêc sobie pomyla³em,
¿e mog¹ mi siê przydaæ.
Janek nie bardzo m¹dry by³ z tej odpowiedzi, ale poszli dalej razem.
Hans Christian Andersen,
Towarzysz podró¿y
3
Patrz odezwa³ siê Janek po niejakim czasie jakie okropne chmury! Pewno bêdzie burza.
Nie odrzek³ nieznajomy to wcale nie chmury, to góry, mój kochany. Wspania³e, wielkie
góry, które wznosz¹ siê ponad ob³oki! Tam dopiero odetchniesz cudownym powietrzem. Stamt¹d
zobaczysz wielki kawa³ wiata! Ale nieprêdko siê tam dostaniemy.
Rzeczywicie wêdrowali ca³y dzieñ nastêpny, nim dosiêgli podnó¿a gór, okrytych p³aszczem
czarnego lasu i sk³adaj¹cych siê ze ska³ olbrzymich, jak ca³e miasta. Wszystko to by³o wielkie,
wspania³e i grone i si³ potrzeba by³o, ¿eby siê pi¹æ mia³o po stromych urwiskach na te
wysokoci. Tote¿ nasi podró¿ni zatrzymali siê na noc w ober¿y, aby wypocz¹æ przed jutrzejsz¹
drog¹.
W najwiêkszej izbie zajezdnego domu wêdrowny w³aciciel teatru marionetek dawa³ wielkie
przedstawienie. W jednym koñcu pokoju ustawi³ swój ma³y teatrzyk, a w drugim zgromadzili siê
gocie przejezdni, s³u¿ba, s¹siedzi. Ka¿dy by³ ciekawy. Na samym rodku stan¹³ gruby rzenik
z buldogiem, który warcza³, pokazywa³ zêby i wytrzeszcza³ strasznie lepie na teatrzyk. Musia³o
to byæ zwierzê niezmiernie z³oliwe.
Przedstawienie siê rozpoczê³o i by³o bardzo zajmuj¹ce. liczna sztuka! Król i królowa siedzieli
na tronie, w z³ocistych koronach i sukniach z d³ugimi trenami. Widaæ zaraz, ¿e byli bardzo
bogaci. Inne maleñkie lalki z w¹sami i szklanymi oczyma sta³y przy drzwiach, poruszaj¹c nimi
bezustannie, zapewne aby utrzymaæ w pokoju wie¿e powietrze i przyjemny powiew. liczna
to by³a sztuka!
Wtem królowa wsta³a i post¹pi³a kilka kroków na przód sceny. Nie wiadomo, co sobie
pomyla³ o tym buldog, doæ, ¿e warkn¹³ gronie, poskoczy³, schwyci³ nieszczêsn¹ królewnê
w swoj¹ straszliw¹ paszczê wrzasnê³a Ach!
Biedny w³aciciel teatru rozpacza³; pies odgryz³ g³owê najpiêkniejszej jego lalce! Wszyscy byli
zmartwieni. Przerwano przedstawienie.
Gdy siê ludzie rozeszli, nieznajomy towarzysz Janka zbli¿y³ siê do strapionego dyrektora teatru
marionetek i powiedzia³, ¿e mu naprawi tê szkodê. Wyj¹³ swój s³oik z cudownym balsamem,
wzi¹³ lalkê, która by³a strasznie pokaleczona i opatrzy³ jej rany, posmarowa³, a w tej¿e chwili
wszystko siê zros³o znowu, zagoi³o, a nawet mog³a teraz sama poruszaæ swobodnie rêkami,
nogami i g³ow¹ i nie trzeba by³o ci¹gn¹æ jej za sznurek.
Mo¿na sobie wyobraziæ radoæ lalki! By³a jak ¿ywy cz³owiek, tylko mówiæ nie mog³a.
W³aciciel teatrzyku cieszy³ siê tak¿e niezmiernie; królowa mog³a chodziæ sama! Naturalnie,
¿adna inna jego lalka tego nie potrafi³a.
Ale póno w nocy, kiedy wszyscy spali, da³y siê s³yszeæ takie okropne westchnienia,
¿e wszyscy siê pozrywali przestraszeni. Dyrektor popieszy³ zaraz do swoich marionetek,
gdy¿ z wielkiego pud³a dochodzi³y te smutne jêki. Otworzono je i ujrzano wszystkie lalki
poprzewracane i wzdychaj¹ce rozpaczliwie; wszystkie patrza³y szklanymi oczami na swego
pana, gdy¿ wszystkie pragnê³y byæ posmarowane cudownym balsamem, a¿eby mog³y poruszaæ
siê same.
Królowa pad³a na kolana i podnios³a w górê z³ocist¹ koronê.
Zabierz j¹! zawo³a³a ale posmaruj maci¹ mojego ma³¿onka i dwór mój ca³y!
W³aciciel teatrzyku nie móg³ siê wstrzymaæ od p³aczu, tak mu ¿al by³o lalek. Ofiarowa³
nieznajomemu ca³y swój zarobek z ostatniego przedstawienia, byle mu jeszcze kilka marionetek
posmarowa³. Ale poczciwy cz³owiek odpowiedzia³, ¿e jeli mu dyrektor odda star¹ szablê, któr¹
nosi³ u boku, to i bez pieniêdzy posmaruje jeszcze szeæ lalek.
Rozumie siê, ¿e umowa stanê³a natychmiast, s³oik znowu wyjêto, uszczêliwione marionetki
przewraca³y siê z radoci, a¿ sobie poobt³ukiwa³y koñce nosów, lecz nieznajomy i na to zaradzi³,
a wkrótce potem wszystkich szeæ tañczy³o samych tak przelicznie, ¿e dziewczêta z ober¿y nie
mog³y patrzeæ na to obojêtnie i zaczê³y tak¿e tañczyæ razem z nimi. Stangret tañczy³ z kuchark¹,
lokaj z pokojówk¹, wszyscy gocie i obcy ludzie, nawet obcêgi z ¿elazn¹ ³opatk¹. Ale ta para
przewróci³a siê przy pierwszym skoku.
W ka¿dym razie noc by³a niezmiernie weso³a.
Nazajutrz rano Janek z swoim towarzyszem udali siê w dalsz¹ drogê. Szli przez sosnowe lasy
coraz wy¿ej, a¿ stanêli na wierzcho³ku góry tak wysoko, ¿e kocielne wie¿e wydawa³y im siê
w dole niby ciemne jagody na tle zielonoci. I widzieli doko³a miasta, wsie i kraje, w których nie
byli nigdy, daleko, daleko! Janek nie mia³ pojêcia, ¿e wiat jest tak wielki, tak wspania³y i piêkny!
Hans Christian Andersen,
Towarzysz podró¿y
4
Jasne s³oñce wieci³o na b³êkicie, powietrze by³o czyste i orzewiaj¹ce, z lasów dolatywa³ g³os
rogów myliwskich tak przelicznie, ¿e Jankowi ³zy w oczach stanê³y.
O, dobry Bo¿e! zawo³a³ z mi³oci¹. Jak¿e bym Ciê gor¹co pragn¹³ uca³owaæ za to, ¿e
taki dobry, ¿e stworzy³ dla nas ten wiat taki piêkny!
Nieznajomy z³o¿y³ rêce do modlitwy i w milczeniu patrza³ na lasy i miasta, k¹pi¹ce siê
w ciep³ych s³onecznych promieniach.
Nagle nad ich g³owami rozleg³ siê piew dziwny, jakiego nigdy w ¿yciu nie s³yszeli, i zobaczyli
w górze pod b³êkitem nieba p³yn¹cego wolno ³abêdzia. £abêd piewa³ przelicznie, ale coraz
ciszej, coraz ciszej Pochyli³ piêkn¹ g³owê, skrzyd³a porusza³y siê s³abo, i wreszcie upad³ u nóg
ich martwy.
Janek litociwie pochyli³ siê nad nim, ale w królewskim ptaku ladów ¿ycia ju¿ nie by³o.
Skrzyd³a mu teraz niepotrzebne rzek³ podró¿ny a nam przydaæ siê mog¹: takie ogromne
i silne! Widzisz, jak dobrze, ¿e mam z sob¹ szablê dyrektora teatrzyku.
Jednym uderzeniem odci¹³ ³abêdzie skrzyd³a i schowa³ je do t³umoczka.
Minêli góry i szli bardzo d³ugo po drugiej stronie przez nieznane kraje, a¿ na koniec przyszli do
wielkiego miasta. Setki wie¿ i kocio³ów b³yszcza³o jak srebro w blasku s³onecznym, porodku
sta³ bia³y pa³ac marmurowy ze szczeroz³otym dachem. W pa³acu król mieszka³.
Obaj podró¿ni zatrzymali siê w ma³ej ober¿y pod miastem, bo nie chcieli zakurzeni i zdro¿eni
wejæ do piêknej stolicy. Gospodarz, cz³owiek rozmowny, natychmiast zacz¹³ im opowiadaæ
bardzo ciekawe rzeczy. Król w tym pañstwie by³ stary, ale bardzo dobry, nikt siê na niego nie
uskar¿a³, bo nigdy ¿adnej krzywdy nie wyrz¹dzi³ nikomu. Ale za to córeczka! Bo¿e zachowaj
od takiej królewny. Piêkna jak nikt na wiecie, ale z³a czarownica, która ju¿ wielu ksi¹¿¹t ¿ycia
pozbawi³a.
Jak¿e to? pyta³ Janek. Za có¿?
Ka¿demu pozwala³a staraæ siê o swoj¹ rêkê, wszystko jej by³o jedno: król czy ¿ebrak. Ale
musia³ odgadn¹æ trzy razy jej myli. Je¿eli mu siê uda, zostanie jej mê¿em, a po mierci jej ojca
panem ca³ego kraju; ale je¿eli nie zgadnie trzy razy, co ona pomyla³a, pójdzie na mieræ zetn¹
mu g³owê i kwita.
Stary król martwi³ siê tym nies³ychanie, lecz nic poradziæ nie móg³. Raz jej pozwoli³ wybraæ
sobie mê¿a, jakiego bêdzie chcia³a, i nie móg³ cofn¹æ s³owa; a na zgryzotê jego córka nie
zwa¿a³a. Bardzo z³e mia³a serce. Ile razy zjawi³ siê nowy konkurent, królewna przyjmowa³a go
uprzejmie, a ¿e nie umia³ odgadn¹æ jej myli, to nie jej wina. Wiedzia³ przecie¿, o co chodzi i na
co siê nara¿a; po có¿ by³ taki mia³y.
Biedny król ka¿dego roku jeden dzieñ powiêca³ na mod³y, aby królewnie zmiêkczy³o siê
serce. Od poranka a¿ do nocy klêcza³ wtedy ze wszystkimi rycerzami, ale to nic a nic nie
pomaga³o. Ca³y naród zreszt¹ bardzo nad tym ubolewa³ i nawet stare babcie, które lubi³y
wódeczkê, na znak ¿a³oby dolewa³y do niej czarnej farby. Có¿ wiêcej zrobiæ mog³y?
O, szkaradna królewna! zawo³a³ Janek oburzony. Gdybym by³ starym królem, da³bym
jej porz¹dne rózgi! Zas³u¿y³a na to doskonale.
Wtem na drodze us³yszeli okrzyk ludu:
Wiwat! wiwat!
To królewna przeje¿d¿a³a. By³a tak piêkna, twarz mia³a tak dobr¹ i smutn¹, ¿e ludzie
zapominali o jej z³oci i nie mogli jej wierzyæ, patrz¹c na ni¹. Otacza³o j¹ dwanacie
najpiêkniejszych panien w bia³ych sukniach, na czarnych przelicznych wierzchowcach,
ka¿da ze z³otym tulipanem w d³oni. Rumak królewny by³ bia³y, kosztownie przybrany
w diamentowe i rubinowe ozdoby. Sukniê mia³a z³ocist¹, a w rêku szpicrutê, podobn¹ do
promienia s³onecznego. Na g³owie diadem, niby szereg dr¿¹cych gwiazd w czarnych w³osach,
a p³aszcz z motylich skrzyde³.
Twarz jej jednak by³a piêkniejsza od stroju.
Janek spojrza³ na ni¹ i oniemia³ ze zdziwienia: by³a to bowiem ta sama królewna, któr¹
widzia³ we nie, gdy zasn¹³ przy ³ó¿ku zmar³ego ojca.
Nie, nie, to nieprawda! Ona nie mo¿e byæ tak z³a jak mówi¹ pomyla³ zaraz. Nie uwierzê
temu. Jest piêkna i dobra, a poniewa¿ ka¿demu pozwala siê staraæ o swoj¹ rêkê, spróbujê i ja
szczêcia. Przekonamy siê zreszt¹, co to wszystko znaczy. Ojciec nade mn¹ czuwa i nie lêkam
siê niczego.
Hans Christian Andersen,
Towarzysz podró¿y
5
Plik z chomika:
AKlag14
Inne pliki z tego folderu:
Zagadnienia do sprawdzianu.docx
(17 KB)
Irregular Verbs.docx
(29 KB)
Formy wypowiedzi c.d.docx
(18 KB)
Formy wypowiedzi.doc
(165 KB)
baśń konkurs.docx
(56 KB)
Inne foldery tego chomika:
Galeria
Moja półka
Prezentacje klasa 6
Prezentacje klasa V
Prywatne
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin