10-Cudza narzeczona.pdf

(1061 KB) Pobierz
23433025 UNPDF
23433025.001.png
Margaret Moore
Cudza
narzeczona
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Głupstwa pleciesz! - zawołał Dylan DeLanyea,patrząc
z łobuzerskim uśmiechem na poważną twarz kuzyna.
Obaj młodzi mężczyźni znajdowali się w komnacie, którą
oddawano do dyspozycji Dylana, ilekroć odwiedzał wuja
w jego zamku Craig Fawr. W tej chwili Dylan leżał wygod­
nie na wielkim łożu. Nogi skrzyżował w kostkach, głowę zaś
opierał na splecionych dłoniach.
- To nic poważnego. Nie zwodzę jej i ona o tym wie. A ty
oszczędziłbyś sobie zmartwienia, gdybyś został w sali ze
swoją małżonką.
- Skąd ta pewność, że Genevieve Perronet nie tłumaczy
sobie twego zachowania opacznie? - Griffydd nie dawał za
wygraną. Splótł ramiona na szerokiej, muskularnej piersi
i mierzył Dylana surowym spojrzeniem. - Gdybym cię do­
brze nie znał, pomyślałbym, że chcesz zdobyć jej względy
z myślą o małżeństwie.
Dylan potrząsnął głową, a w jego oczach błysnęły ogniki
wesołości.
- Przecież powszechnie wiadomo, żem jeszcze nie gotów
do żeniaczki. Jestem na to za młody.
- Możeś nie gotów, ale jesteś starszy ode mnie - przy­
pomniał mu Griffydd, który niedawno się ożenił.
- Ty już znalazłeś sobie żonę, ale to nie znaczy, że każdy
myśli tylko o małżeństwie. Mnie to nie w głowie. Po prostu
dobrze się bawię w towarzystwie gładkiej panny.
- Lady Genevieve Perronet jest zaręczona.
- No właśnie! - triumfująco zawołał Dylan, siadając na
posłaniu. - Skoro ona już ma narzeczonego, to nie może są­
dzić, że poważnie chcę zdobyć jej względy.
- Nie bądź tego taki pewien, Dylanie. Ludzie czasem zry­
wają zaręczyny, a ja słyszałem, że oprócz zabawiania panny
rozmową robiłeś też inne rzeczy - oświadczył Griffydd. Było
oczywiste, że nie jest w nastroju do żartów.
Na policzki Dylana wypłynął ciemny rumieniec.
- Parę skradzionych całusów to jeszcze nie powód do
zrywania zaręczyn - odparł obronnym tonem. Zastanawiał
się, kto plotkował na jego temat. Pewnie jeden z tych wścib-
skich zamkowych sługusów, którzy wszędzie wtykali nos.
- Nie dla ciebie - prychnął Griffydd. - Ale Genevieve
Perronet może ocenia to inaczej. Pod opieką lady Katherine
od dzieciństwa prowadziła bardzo bogobojne życie.
- Niech więc cieszy się tymi krótkimi chwilami wolno­
ści. Nie widzę nic złego w zabawianiu lady Genevieve.
- Powiedz to jej narzeczonemu. Lord Kirkheathe może
mieć inne zdanie.
- Jako rycerz i człowiek honoru nigdy nie poróżniłbym
przyszłych współmałżonków - z przekonaniem zapewnił
Dylan.
- Uważasz się za człowieka honoru?
- Na rany Chrystusa, cóż ma znaczyć to pytanie?!
- Nie próbujesz jej uwieść?
- Brałem to pod uwagę.
- Dylanie!
- Tylko o tym myślałem, nic więcej. Przecież to zaręczo­
na dama szlachetnego urodzenia, dla której żywię najwyższy
szacunek. Już choćby z tego powodu musiałbym zrezygno­
wać z wszelkich niecnych zamiarów. A po drugie, jest jesz­
cze ten jej stryj. Norman do szpiku kości, wcielenie ponurac-
twa i ambicji. Wolałbym mu się nie narażać.
- Rad jestem, że zdałeś sobie z tego sprawę. Stryj lady
Genevieve to surowy i groźny pan. Nie sądzę, aby ci wyba­
czył, gdybyś pokrzyżował mu plany.
- Nie mam takiego zamiaru, choć muszę przyznać, że żal
mi tej panny. Taką młódkę wydawać za starucha. Cóż za stra­
ta! Ile ten Kirkheathe ma lat - chyba ze sześćdziesiąt?
- Czterdzieści.
Dylan przeciągnął się jak rozleniwiona pantera.
- Robisz z igły widły, Griffyddzie.
- A ty za nic masz uczucia lady Genevieve - odparował
Griffydd. - Nie wolno bawić się sercem kobiety.
- Oboje dobrze się bawimy. To wszystko - z naciskiem
odparł Dylan. - A jeśli wyjeżdżając stąd, będzie nieco smut­
na, to nikt się nie zdziwi. Zresztą mnie też będzie żal się żeg­
nać z nią. Naprawdę.
- A więc ją lubisz?
- Oczywiście. Jakże inaczej? Jest młoda, urodziwa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin