Brown Sandra - Francuski jedwab.pdf

(1873 KB) Pobierz
Microsoft Word - Brown Sandra - Francuski jedwab.doc
Brown Sandra
Francuski jedwab
Piękna rudowłosa Claire Laurent, właściciela firmy Francuski
Jedwab, projektującej i szyjącej oryginalną, seksowną damską
bieliznę, jest podejrzana o morderstwo. Jego ofiarą padł fanatyczny
kaznodzieja, zwalczający wszelkie przejawy erotyzmu w życiu
publicznym.
Prowadzący śledztwo młody asystent prokuratora okręgowego
poważnie traktuje swoje obowiązki, mimo to między nim a Claire
nawiązuje się sympatia, która przekształca się w gorące uczucie.
Kiedy wreszcie znaleziono zabójcę, nieoczekiwanie przyznaje się do
popełnienia zbrodni dotychczasowa podejrzana. Czy jednak
kochający mężczyzna uwierzy w jej winę?
Prolog
Niebieska sójka przysiadła na stopie figury nagiego cherubina.
Zbyt próżna, by pluskać się w towarzystwie mniejszego od niej
beztroskiego wróbla, wypiła łyk wody i odfrunęła. Mogło się
wydawać, że nie odpowiada jej spokój tego miejsca, otoczonego
starym murem z czerwonej cegły, pokrytego pnączami kwitnącej
glicynii. Wśród delikatnych pastelowych kwiatów uwijały się
pracowite trzmiele. Po rannym deszczu kosze z paprocią nadal
ociekały wilgocią. Na woskowatych liściach filodendronów i
krzewach kamelii połyskiwały w jasnym słońcu deszczowe krople.
- Tak więc Rapunzel rozpuściła swoje piękne złociste włosy, a
książę użył ich, by wspiąć się po ścianie stromej kamiennej wieży.
Claire Laurent, która przez cały czas słuchała z uwagą, spojrzała
na matkę sceptycznie.
- Ale czy to nie bolało, mamo?
- Nie, ponieważ to wszystko działo się w bajce, kochanie.
- Szkoda, że ja nie mam długich złocistych włosów. -
Dziewczynka westchnęła z żalem.
Mary Catherine pogładziła swoją pięcioletnią córkę po rdzawych
lokach.
- Twoje włosy są zbyt śliczne, żeby opisać je słowami. Spokojna
atmosfera podwórza została nagle zakłócona.
Przez oszklone drzwi wyszła z domu wyraźnie zdenerwowana
ciotka Laurel.
- Mary Catherine, oni znowu są tutaj! Tym razem mają ze sobą
jakiś dokument, który daje im prawo odebrania nam Claire.
Mary Catherine spojrzała na ciotkę jakby nie rozumiejąc.
- Kto przyszedł?
Claire jednak wiedziała. Pamiętała tego strasznego mężczyznę w
czarnym ubraniu, który pachniał wodą lawendową i brylantyną. Już
dwa razy przychodził do ich domu, wypełniając salonik ciotki Laurel
agresywnym zapachem. Towarzyszyła mu zawsze kobieta z dużą
skórzaną torbą na ramieniu. Rozmawiali z ciotką Laurel i Mary
Catherine o Claire, jakby w ogóle nie zauważali jej obecności.
Claire nie rozumiała jeszcze wszystkich słów, ale wyczuwała
charakter rozmów. Po każdej z wizyt na twarzy ciotki długo malowało
się przerażenie, lecz najbardziej cierpiała matka Ostatnim razem przez
trzy dni leżała w łóżku, płacząc nieustannie. I o był jeden z
najgorszych napadów jej choroby.
Claire czym prędzej schowała się za metalowe krzesło, na którym
siedziała mama. Pragnęła stać się jeszcze mniejsza i niewidzialna. Ze
strachu coś ścisnęło ją za gardło, a serce zaczęło kołatać w drobnej
piersi.
- O Boże, o Boże! – Ciotce Laurel trzęsła się broda. W pulchnych
dłoniach mięła nerwowo chusteczkę do nosa - Nie wiem, co mam
robić. Mary Catherine, co ja mam zrobić? Oni mówią, że teraz mogą
nam ją zabrać.
Mężczyzna pojawił się pierwszy. Sokolim okiem omiótł władczo
podwórze. Zachowywał się tak samo bezceremonialnie jak niebieska
sojka, która zawitała tutaj wcześniej. W końcu utkwił wzrok w pięknej
młodej kobiecie siedzącej nieruchomo niby żywy portret na
malowniczym tle.
- Dzień dobry, panno Laurent – powiedział.
Z miejsca za plecami matki Claire dostrzegła jego uśmiech. Ten
uśmiech jej się nie podobał. Był sztuczny jak na karnawałowej masce
Mimo że byli na świeżym powietrzu, wyczuła mdlący, słodkawy
zapach lawendy.
Słowa ciotki Laurel obudziły w niej niepokój. Chcieli ją zabrać.
Ale dokąd? Przecież nie mogła zostawić swojej mamy. Kto zatroszczy
się o mamę, kiedy ją zabiorą? Kto będzie gładził ją po plecach i
śpiewał piosenkę, kiedy będzie smutna? Kto pobiegnie za mamą, gdy
wymknie się z domu podczas jednego z ataków choroby?
- Nie możesz dłużej opiekować się swoją córką - kobieta w
brzydkiej szarej sukience zwróciła się do Mary Catherine Mówiła
szorstkim, nieprzyjemnym tonem. Jej lewe ramię uginało się pod
ciężarem skórzanej torby. - To nie jest właściwe środowisko dla
twojego dziecka. Wiesz o tym, prawda?
Szczupła dłoń Mary Catherine powędrowała do piersi ku
sznurowi pereł otaczających koronkowy kołnierzyk.
- Nic z tego nie rozumiem. To wszystko jest jakieś zagmatwane.
Nieproszeni goście wymienili znaczące spojrzenia. Mężczyzna
powiedział w końcu:
- Proszę się nie martwić, panno Laurent. Zatroszczymy się o pani
małą córeczkę. - Skinął głową na towarzyszkę, która obeszła krzesło i
schwyciła Claire za ramię.
- Nie! - Dziewczynka wyszarpnęła się z uścisku gorącej, wilgotnej
od potu dłoni i odbiegła kilka kroków. - Nie chcę z wami iść. Chcę
zostać z moją mamą.
- No, chodź, Claire. - Kobieta zdobyła się na fałszywie
pieszczotliwy ton i uśmiechnęła się niewyraźnie. - Chcielibyśmy
zabrać cię do takiego domu, gdzie mieszka dużo dzieci, z którymi
będziesz mogła się bawić. Na pewno cię polubią. Obiecuję.
Claire nie wierzyła jej. Kobieta miała ostry nos i oczy szczura,
który przemyka wśród cuchnących odpadków wąskimi uliczkami
miasta. Nie była miła ani łagodna, nie pachniała ładnie i choć starała
się mówić uprzejmie, jej głosowi brakowało melodyjności głosu
mamy.
- Nie chcę nigdzie iść - oświadczyła dziewczynka z uporem. - Bez
mamy nigdzie nie pójdę.
- Obawiam się, że będziesz musiała.
Kobieta jeszcze raz chwyciła Claire. Tym razem na tyle mocno,
że próby wyswobodzenia się nie przyniosły rezultatu.
- Nie! Nie! - Paznokcie kobiety wpiły się w jej ramię, przecinając
skórę. - Puść mnie! Zostaję z mamą i ciocią Laurel.
Krzycząc wykręcała się, kopała, uderzała na oślep ramionami,
zapierała się ze wszystkich sił. Bez skutku. Kobieta ciągnęła ją
bezlitośnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin