róża.pdf

(404 KB) Pobierz
(anonymous)
Róża (Żeromski)
1
Róża (Żeromski)
Róża
Dramat
niesceniczny
O thou immortal Deity
Whose throne is in the depłh of human ihought,
I do adjure Ihy power and thee
By all łhał man may be, by all that he is not,
By all łhat he has been and yet must be!
Percy B. Shelley
(Fragment z r. 1821)
PROLOG
Zaułek poza gmachem więzienia, utworzony przez blanki, wystające w stronę rzeki. W głąb spada olbrzymi mur,
wsparty na potężnych odkosach ziemnego wału. Z prawej strony wznosi się surowa ściana z oknami na poły
zabielonymi. Górą okien sączy się w noc nieruchome światło. Ów dom wy-promienia ze siebie martwą aureolę, która
ginie, pochłonięta przez mrok. Za murem i za jego fosą, głęboko w dole, rosną drzewa olbrzymie, których
wierzchołki mało-wiele przerastają dachówkę muru. Koślawe widły, konary, nagie gałęzie i wici tych drzew huczą w
nocy wzdłuż rzeki Wisły.
Wicher dmie. Zawieja niesie ze szczelin pomiędzy murami i z dachów zwiewne, wydęte żagle śniegowe. Długie,
wciąż dymiące się strzały i zaspy warują na ziemi. Lotny wąż śniegu okręca się dookoła słupów szubienicy.
Głęboka noc. Dwudziestostopniowy mróz.
Żołnierz moskiewski w szubie do samej ziemi, baranim futrem podbitej, w wielkich butach futrzanych, z głową
szczelnie okręconą baszłykiem przechadza się pomiędzy Iwanowskimi Wrotami i wnęką, gdzie stoją słupy szubienicy.
Karabin leży nieruchomo na jego ramieniu. Śnieg zmarznięty od srogiego mrozu świszcząco zgrzyta i skrzypi pod
wielkimi stopami sołdata. Kiedy niekiedy ten człowiek wstrzymuje mierzone kroki, odchyla znad ucha wielkim
palcem rękawicy brzeg baszłyka i nasłuchuje, jak wicher w konarach wspaniałych drzew śwista, skowycze i łka
jak wąż śniegowy, oplatając drewno szubienicy szeleszcze.
JĘK W WICHRZE
między mogiłami
Kiedyż uniesiem głów ponad zbroczone wezgłowie, kiedyż na ludu łonie spoczniemy w sławy koronie któż nam
odpowie?
ŚNIEGOWY WĄZ
podnosi znad mogił głowę i oplatając drewno szubienicy szeleszczę:
Nikt wam nie zmąci snów grobom wkopanym w mogiły, mocy strąconej w dół zgniły... Niewola wieje przez
sioła, niewola idzie przez miasta, szlak wasz szalejem zarasta. Nikt was nie woła...
ŻOŁNIERZ MOSKIEWSKI
bije pokłon i żegna się krzyżem trzykrotnym:
Gospodi pomiluj! Gospodi pomiłuj! Gospodi pomiłuj!
Wsuwają się przez tajne w głębi przejście Deity (Bożyszcze) i Anzelm.
215271497.004.png 215271497.005.png 215271497.006.png
Róża (Żeromski)
2
ANZELM
Jesteśmy.
BOŻYSZCZE
Nareszcie.
ANZELM
Tędy przeszedł. Był jeszcze mrok przedranny. Jesienna woń więdnących liści pierwszy raz od miesięcy tylu wionęła
mu w twarz. Lekka nadwiślna mgła pozdrowiła jego oczy. Począł wołać co siły w piersiach w tę woń, w tę mgłę
wariackie swoje hasło: Niech żyje Polska niepodległa!" Raz, drugi raz, trzeci, czwarty. I tak co krok. Bębny nie
mogły zagłuszyć tego krzyku. Dopiero szybko rzucona pętlica... Spełnione już twe pragnienie...
BOŻYSZCZE
Spełnione, sługo.
ANZELM
Jakąż mi dasz nagrodę? Syna mam, panie, panie!
BOŻYSZCZE
Nie minie cię zapłata.
ANZELM
Część jej jużeś mi wydał, gdy mogłem jeszcze wyprowadzać w pole, zmylić pogoń, złamać zakaz, zatrzeć tropy
lecz jestem nienasycony. Syna mam, panie!
BOŻYSZCZE
Czy nie leży to w twoich zamiarach, nienasycony, ażeby i mnie wyprowadzić w pole?
ANZELM
Nie, mistrzu! Tobie jednemu pokazuję prawdę, odsłaniam nagość spraw i dusz, rany czyste i brud, źródło łez i
strzeliste westchnienie, tobie jednemu wyznaję wiadomą ci istotę rzeczy.
BOŻYSZCZE
Alboż na pewno wiesz, przebiegły Anzelmie, gdzie się znajduje prawda i jaką ma twarz, gdy zdejmie maskę, istota
rzeczy?
ANZELM
Tak sądzę. Zdarzało mi się uchylać jej tylekroć podejrzliwymi rękoma. Kładłem w bardzo głęboką ranę prawdy
chciwe palce i uczuwałem w całym ciele rozkosz od niestrzymanego żaru, który w niej gore.
BOŻYSZCZE
z uśmiechem
Wręcz tedy odmiennie niż Rzymianin Piłat, który nadaremno rzucał w tłum pytanie, co jest prawdą; szczerze wy;
znawał, że sam nie wie, i uczuwał zimno w dłoniach zanurzonych w wodzie.
ANZELM
Jakże miał poznać upał osiągnięcia prawdy umywając od spraw człowieczych wyniośle obojętne ręce? Ażeby
zobaczyć istotę rzeczy, trzeba na nią w szczególnego zachwytu minucie patrzeć przez nadzwyczaj przybliżające
szkła śmierci. Trzeba przykładać je do oka, nie znającego łez przenigdy, dłonią, której nerwy wola aż do zatracenia
znieczuliła. Trzeba z uśmiechem dobrotliwym wydawać wyrok śmierci jakem to był czynił i w każdym
momencie być gotowym na pocisk śmierci jakem to był czynił. A wreszcie trzeba śmierć ponieść. Ta jest droga
poznania, wielce trudna dla nas śmiertelnych, o Bożyszcze, które znaczenia śmierci nie znasz.
BOŻYSZCZE
Przechwalasz się, śmiertelniku.
215271497.007.png
 
Róża (Żeromski)
3
ANZELM
Nie. Głoszę prawdę. Któż pod utwierdzeniem dosięgną! tej potęgi, ażeby bezwładną dłonią wskazywać i wydawać
na śmierć, będąc już martwym trupem i leżąc w trumnie ze złożonymi na piersiach rękoma? Uczyniłem to ja jedyny.
Gdy kula roztrzaskała moją czaszkę i mózg przeszyła, złożono moje zwłoki skrwawione w prosektorium. Wtedy
zbiegli się z tajnych zaułków spisku pobratymcy morderców, aby się przekonać o prawdzie, aby zaznać nieopisanej
radości, wychylić kielich wina zemsty na widok mojego trupa. Życie moje było skazaniem na tracenie dla setek. Nie
wiedzieli, nędznicy podlegli pospolitym uczuciom, że zimny trup mój czuwa i że ja, Anzelm, jestem niepokonany i
niezgładzony. Ciekawość ujrzenia mojego w trumnie oblicza przypłacili pojmaniem, a ten i ów spomiędzy nich
pętlicą na tej huśtawce. Przewidziany był z dawna szał ich uczucia i umówiona przynęta: moje zwłoki. Znane były
wszystkie przejścia wzruszeń, jakim będą podlegać: ciekawość, chciwość, pycha, gniew, zawiść, ból, strach, zemsta,
radość i nadzieja. Schwytali się w tę sieć, zwabieni na mnie, jak drapieżne lisy na trup wilka.
BOŻYSZCZE
Rozważmy bez poddawania się jakiemukolwiek uczuciu, czyli mięso, które myśliwiec składa we wniku, żeby dzikie
lisy przywabić powtórzmy: czyli mięso może się chlubić, że posiada władzę?
ANZELM
Twierdzenie moje nie da się skruszyć przez to podobieństwo. Władza mej martwej ręki była to bezwzględnie ta
sama władza, którą ja sam stworzyłem był w sobie i na zewnątrz siebie za życia.
BOŻYSZCZE
Na zewnątrz ciebie istniejąca nie twoim, sądzę, była dziełem.
ANZELM
Na zewnątrz mnie istniejąca byłaby martwym zegarem, gdybym ja jej w ruch nie wprawił. Potęga moja była
zewnętrzną i wewnętrzną była mocą stanowienia o życiu i niebycie. Jednym spojrzeniem i jednym skinieniem
zadawałem śmierć lub wypuszczałem na wolność. Rozważmy: Zbójca wymierza cios i wyrywa ostatnie tchnienie
sam, pod wpływem żądzy lub szału. Żołnierz nastawia karabin, artylerzysta rychtuje działo sam, z rozkazu.
Jedynowładca wydaje wyrok sam, lecz nie wiedząc, co czyni, martwą swą władzą. Ja tylko jeden, świadomy
sędzia, świadek i despota, panujący nad niezliczonymi rotami, czyniłem mój sąd, dawałem świadectwo istocie
rzeczy i ferowałem dekret, wiedząc, co czynię, świadomie, bez przymusu, celnie i trafnie, mądrze i obojętnie.
Słuchały mię sztaby prokuratorów, urzędów śledczych, sędziów, wydających wyrok gorącym prawem, generałów,
oficerów, żołnierzy. Słuchał mię najniewątpliwszy sługa wielkiego panowania mistrz.
BOŻYSZCZE
Zbyt złośliwie malujesz wizerunek świata.
ANZELM
Tak. Wizerunek mój nie upiększa tego świata. Pamiętam, gdy pierwszy raz... Stawiony oko w oko z towarzyszem
tych samych trudów rewolucji, ujrzałem jego bolesny, a radosny zarazem błysk oka uścisk bratniej miłości,
sekretne hasło towarzysza dla towarzysza na dnie otchłani, zazębienie koła idei, szukające swojego trybu w kole idei
pod progiem kostnicy. Pamiętam, jak w owej chwili spokojnie i trafnie ściąłem jego bujną, pełną marzeń
głoweńkę nagim toporem mojego uśmiechu. Och, wy oczy struchlałe, zamierające pod moim spojrzeniem w
wieczny lód rozpaczy! O, niezapomniane spadanie jego jęku, który słyszałem lecący w przepaść po ostrych zrębach
w ciągu jednego momentu powzięcia o mnie prawdy! Zamknęły się wówczas te pierwsze oczy moje
zawściągnęła się na twarz śmiertelna przyłbica dumnej pogardy i biała chustka śmierci nasiąkła potem
przedzgonnym. Oto tu leży ten pierwszy mój...
Obydwaj krok za krokiem idą powoli, ze zwieszonymi głowami, na prawo od drewien szubienicy, brnąc po kolana w
bardzo głębokim, sypkim, przemarzłym śniegu. Widać w błędnym półświełle okien więzienia, w martwej aureoli,
która ginie pochłonięta przez mrok na głowie Bożyszcza irygijską czapkę, symbol Mithry. Wiatr dmie i z jękiem
215271497.001.png
 
Róża (Żeromski)
4
pada pomiędzy mogiły.
JĘK WICHRU
między mogiłami
Kiedyż uniesiem głów ponad zbroczone wezgłowie, kiedyż na ludu łonie spoczniemy w sławy koronie któż nam
odpowie?
Chwieje się jęk wichru, zanosi tam i sam nad niewidzialnymi, płaskimi, zadeptanymi dołami, w których leżą straceni
powstańcy, niepodlegli bojowcy i bandyci warstwa na warstwie, długim pokotem.
Anzelm stanął. W zimnej, głębokiej zadumie, niepochwytnym szeptem, zaledwie ruchem warg, wymawia zapomniane
imiona.
BOŻYSZCZE
Cicho szeptaj, szpiegu, bo polski wiatr, rapsod jedyny spraw tu pokonanych, usłyszy imiona. Poniesie je w pola, w
lasy, na martwe niwy, ku brudnym wsiom. Wyszlocha je u zamarzłych okienek, wypłacze w węgłach chałup.
Poszepnie je milionom chłopów w ich nie ocknionym dziś śnie.
ANZELM
Śpi twardo chłopstwo polskie. Dobrze jego snu bagnet strzeże i zabobon. Bagnet na ziemi o wszystkim stanowi. Na
kolanach u moich stóp, z płaczem i jękiem pełza wiatr, niewolnik, jako wszystko w tym kraju.
BOŻYSZCZE
Miejsce, na którym stoisz, jest zagonem ziemi wolnej.
ANZELM
Czyli to miejsce, mistrzu, jest zagonem ziemi wolnej, gdzie leżą pochowani bandyci, zdjęci z szubienicy?
BOŻYSZCZE
Tu leżą pochowani waleczni wodzowie powstania, waleczni bojownicy rewolucji.
ANZELM
posępnie zadumany
Tu oto leży Marek". Uciekł był ze mną z więzienia, z zamku w Łęczycy. Czekałem na niego ciemnymi nocami,
brodząc dookoła miasta po moczarach. Och, ciemnymi nocami... Tłukło mi się wówczas w piersiach inne, głupie
serce. Kochałem go. Gwiazdy do mnie o nim mówiły. Światło księżyca nas ostrzegało jak siostra czuła. Skoczył w
moje ramiona z wysokiego muru. Uciekaliśmy poprzez błota, rozkisłe łąki, przez głuche lasy. Tylko ta jedna ciemna
noc wie, ile między nami było niezłomnego pobratymstwa. W piersiach mu grały suchoty, a śmiechem się wtedy
radosnym zanosił. Niosłem go, gdy mi padał, nie czując ciężaru, jak matka nosi dziecko. Po całej nocy chodu, o
świcie, pomnę, weszliśmy na plebanię do księdza starego, żądając posiłku i paru godzin snu. Drżał ksiądz i szeptał
modlitwę. Nakarmił nas, wyklętych rewolucjonistów, przemokłych zbiegów, napoił winem. Jedliśmy wtedy w
milczeniu we trzech, patrząc sobie nawzajem w oczy i widząc na wskroś polskie, niewolnicze serca, naszą wylękłą,
nadwiślańską dolę, mieszając trwożny posiłek z gorzkimi łzami. Śmieszna polska nędzo!
W zamian kiedym ja, w walce z wojskiem, na rogu wielkomiejskiej ulicy postrzał otrzymał w ramię, on mię,
Marek", towarzysza, wywlókł zaułkami spomiędzy patrolów wydźwigał na ramieniu, schował w izbie swojej.
Dzieci troje i żonę wysłał spać do ciasnej sieni, w łóżku mię swoim położył i leczył sam, żeby nie wzywać lekarza.
Ukrył mię, ocalił wtedy, wywiózł chorego w daleką stronę.
Śmieszna polska nędzo!
Wydałem żandarmom ono tęgie braterstwo między nami dwoma. I wszystek nasz sekretny zamach, któryśmy razem
czynili. I każdą myśl, zaprzysiężoną słowem męskim, naszym, honornym, głuchą tajemnicę powziętą po społu,
gdyśmy nocami obaj w gorączce szeptali.
Śmieszna polska nędzo!
215271497.002.png
 
Róża (Żeromski)
5
mówi wyraźnie, schylając się nad uchem słuchacza, jak w czasie spowiedzi:
Oto tu leży Rudolf". To my zabiliśmy z nim generała żandarmów. Zdobyliśmy razem pocztą z wielkimi pieniędzmi.
Wystrzelaliśmy konwój do nogi. W ucieczce jednego dnia leżeliśmy w zbożu dostałym, kiedy pościgi wojenne
przerzynały wzdłuż i wszerz okolicę. On, strudzony, spał kamiennym snem. Jam czuwał. Słyszałem głosy
kawalerzystów, rozróżniałem szczęk broni i tętent o kilkadziesiąt kroków od miejsca naszej kryjówki. Nie budziłem
go, żeby spokojnie wypoczął. A gdy się ocknął, pamiętam, twarz miał jak gdyby cudzą, maskę jakąś okrutną z gipsu,
oczy w niej płomienie jarzące. Skarżyć się począł na los nasz straszliwy, który nam rozkazał być mordercami z
zasadzki dla tej, mówił, dalekiej, dla tej, mówił, nie naszej, dla tej potomnej niepodległej Polski.
Śmieszna polska nędzo!
Wydałem wszystko, wydałem i tamte chwilę do cna.
Oto tu leży Grzegorza" chłopski trup. Głęboko leży w zmarzniętej glinie. Torturami podarli mu ciało, gumowymi
kijami odbili je od kości, porozrywali spoidła żeber, jako że się był zaparł do ostatniej kropli krwi i do ostatniego
tchu. Nikt o nim nie wiedział nic, tylko ja jeden. A ja wiedziałem wszystko. Jam wiedział, jak go umieli zużyć
ludzie, gdzie pchnęli jego ciemną wolę. Wyszedł z chałupy w ciemną noc, żeby się bić na śmierć o Polskę, a zawisł
tu pod nazwiskiem bandyty.
Śmieszna polska nędzo!
Wydałem wszystkie jego straszliwe uczynki, całe dzieje wielkiego męstwa, z ciemnej niewiedzy wypływające.
Przekręcił się teraz w ziemi, obrócił ku mnie zgniłą twarzą. Krople krwi jeszcze mu 6ię toczą ze ślepiów po
milczących, nagich kościach. Patrzy się oczodołami w moje oczy i pyta się mnie, co ludzie z jego duszą i z jego
spracowaną ręką zrobili. Pyta się mnie, com ja z nim zrobił.
nachyla się nisko, osłania usta dłonią, szepcąc:
Mistrzu! Pokażę ci, com sprawił najokrutniejszego. Odgarnę ziemię, rozedrę piersi tego chłopa, nieustraszone za
życia. Pokażę ci jeszcze drgającą w nich ciemną, nieśmiertelną rozpacz...
BOŻYSZCZE
dobywa puginału i krótkim błyskiem żelaza odpycha od siebie Anzelma:
O sobie samym mów do mnie.
ANZELM
Prawdę powiem. Powiem ci, gdy taka jest twoja wola, kiedym po raz pierwszy uczuł w sobie tę nową myśl.
BOŻYSZCZE
Strach ją w tobie długo płodził z nierządnej chciwości. Wyłuszcz te dzieje tchórzostwa, przekupstwa, kłamstwa,
rozwiązłości i zdrady.
ANZELM
Ty je znasz i ważysz. Ja je tylko uczuwam w dali... Po śnie ciężkim ujrzałem tę myśl. Nad ranem. W febrze.
Wiosenny to był ranek. Chmura ciemna leżała na niebie. Za nią dołem, dołem zorza. Blade jakoweś kwiaty 6nuły
mi się w oczach. Całe moje życie i jego wszystko znaczenie, sens mego bytu wcielony został w te kwiaty. Już mię
wtedy skazali byli na powróz. Poprzez dwie druciane kraty pozwolili mi ostatni raz spojrzeć na mojego jedynego
syna, dziesięcioletniego Olesia. Wyciągnął do mnie drobne ręce, ale mi ich dotknąć nie dali. Patrzał we mnie
poprzez oka drucianych krat nieopisanymi oczami dziecięcej boleści. Nad odrażającą mękę, nad jałowe próżniactwo
duszy, nad brudny bezwład więzienia, nad strach i podłość wyczekiwania wybłysło głuchonieme zdrowie, żywa
żądza, ażeby na raz tego wszystkiego nie doświadczać.
Cicho a jasno, jak gdyby po nocy zorzeńka niebiańska, zjawiła się myśl, że można przecie uciszyć się i uspokoić
widokiem cudzego cierpienia, którego sam nie będę doświadczał, że można się, jak w teatrze, nasycić obrazem tej
samej bezsiły, drżenia, upadku i agonii, co mnie samego targały, wiszącego na samotnym krzyżu gdy ja z
215271497.003.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin