Pietrasiewicz Adam - Time is money.pdf

(766 KB) Pobierz
Pietrasiewicz Adam - Time is money
adam@pietrasiewicz.net
A D A M P I E T R A S I E W I C Z
T I M E I S M O N E Y
Rozdział 1
Noc była bezchmurna ale i bezksięŜycowa. Tropikalna noc, której miliony
gwiazd nie były w stanie rozjaśnić. Nocne ptaki, których tysiące Ŝyło w dŜungli,
pokrzykiwały wzywając partnera, nawołując matkę, uciekając przed węŜem lub
umierając w paszczy nocnego łowcy. Słychać było szelest mrówek, które dzień i noc
rozbudowywały swoje mrowiska, uwaŜny obserwator mógłby usłyszeć teŜ szmer
skradających się zwierząt. Gdyby wszedł na drzewo, gdyby zaczaił się za gałęzią, i
gdyby nie zauwaŜył go tam pyton, który spał w wydłubanej w pniu dziupli, uwaŜny
obserwator mógłby zaskoczyć lwa, skradającego się za jakimś małym ssakiem, który
niczego nie podejrzewając zjadał rosnące na małym krzaku jagody.
Nie zobaczyłby jednak nic poza jasną plamą lwiego futra, aby zobaczyć jego
ofiarę musiałby załoŜyć noktowizor, noc była czarna i ludzkie oko nie było w stanie
jej przebić. Gdyby miał noktowizor, mógłby zobaczyć tętnienie nocnego Ŝycia w
tropikalnej dŜungli, mógłby obserwować tych, którzy nie doŜyją wschodu słońca i
tych, którzy rano będą leŜeli z wypełninym świeŜym mięsem Ŝołądkiem. Mógłby
obserwować, gdyby starczyło mu cierpliwości, jak szybko w nocy rosną rośliny,
mógłby patrzyć na nietoperze, które za zasłoną nocy łapią ćmy i wysysają nektar z
kwiatów drzew.
 
To wszystko uwaŜny obserwator mógłby zobaczyć tej nocy w dŜungli. Tyle, Ŝe
niewielu było takich, którzy chcieliby pójść nocą do lasu, by patrzeć na zwierzęta
ryzykując Ŝyciem. DŜungla jest niebezpieczna w nocy.
Na Ŝadnym drzewie i za Ŝadnym krzakiem nie było więc nikogo, kto mógłby
zobaczyć grupę pięciu ludzi, w mundurach polowych, z małymi plecakami i
pistoletami maszynowymi w ręku. KaŜdy z nich miał zaczepione za paskiem granaty,
noŜe, torby z zapasowymi magazynkami do pistoletów maszynowych. Oczy
zasłaniały im okulary, które podobne były bardziej do lornetek. Były to noktowizory,
których celem nie było wspomoŜenie obserwacji nocnego Ŝycia w afrykańskiej
dŜungli. Noktowizory miały im pozwolić dojść, nie zostając wykrytymi, do
niewielkiego obozowiska, które znajdowało się w odległości kilku kilometrów od
miejsca, gdzie wysiedli przed trzema godzinami z helikoptera. Celem ich było zabicie
ludzi, którzy znajdowali się tam i zabranie wszystkiego, co znajdą. O świcie
helikopter miał wrócić i zabrać ich z powrotem. Ich i zdobyty sprzęt.
Wiedzieli, Ŝe obozowisko jest pilnowane. Było tam conajmniej dziesięć osób.
Ludzie, którzy ich tu przysłali mieli bardzo dokładne informacje. Mieli nawet zdjęcia
satelitarne. Ale mieli teŜ przewagę. Przewagę wynikającą z zaskoczenia. Tamci w
obozowisku nie spodziewali się, Ŝe ktoś na nich napadnie. Zbyt byli pewni siebie.
Zapadli na najstraszniejszą chorobę, gdy ma się wrogów, na rutynę.
Ludźmi, którzy przemykali się przez gęstwiny tropikalnej dŜungli dowodził
Aleksander Falkowski, w międzynarodowych środowiskach najemników, zwanych
janczarami, znany pod pseudonimem Hrabia. Wszyscy go tak nazywali, nawet
inspektorowie i komisarze policji krajów, w których był poszukiwany. Od ponad
piętnastu lat ścigany był listami gończymi przez jurysdykcje ponad trzydziestu
państw.
Hrabia nie przejmował się zbytnio groźbą znalezienia się w więzieniu jakiegoś
afrykańskiego lub azjatyckego państwa. Nigdy jeszcze nikt go nie złapał, nigdy nikt
nie zbliŜył się do niego bliŜej niŜ na kilka metrów mając nieprzyjazne zamiary. Dbał o
to, by wszyscy jego wrogowie, byli wrogami martwymi. Wiedział, Ŝe mało kto miał
jego zdjęcie, wiedział, Ŝe zawsze moŜe liczyć na kogoś, dla kogo bardziej
interesującym będzie pozostawienie go na wolności, niŜ przysyłanie mu pomarańczy
do więzienia.
Ale nie liczył jedynie na szczęście i na innych ludzi. Nauczył się w Ŝyciu, Ŝe
jedynym facetem, na którego mógł liczyć na sto procent, był on sam. Dlatego teraz,
gdy z pięcioma innymi szedł przez tropikalną dŜunglę, szedł ostatni. Znał swoich
towarzyszy. Sam ich wybierał, sam wyjaśnił im cel i metodę przeprowadzanej akcji.
Wybrał ich, bo mieli największe doświadczenie w warunkach równikowych lasów, bo
ich znał. Ale nigdy przez myśl by mu nie przyszło, Ŝe mógłby im zaufać. To co robili,
robili dla pieniędzy i Hrabia wiedział, Ŝe dla pieniędzy kaŜdy z jego towarzyszy
gotów byłby mu wbić w plecy nóŜ.
Byli na "wycieczce zorganizowanej". Tak w Ŝargonie najemników nazywane
były akcje zamawiane i montowane za przyzwoleniem i za pieniądze róŜnych
organizacji, czasem blisko związanych z rządami róŜnych państw. Najemnicy
sprzedawali swe doświadczenie wojenne kaŜdemu, kto odpowiednio zapłacił ale
najczęściej zapotrzebowanie na ich usługi wyraŜane było przez rządy i instytucje
rządowe.
Tym razem działali na zlecenie polskiej firmy handlującej bronią, firmy, która
działała oczywiście na zlecenie rządu. Albo przynajmniej ministerstwa obrony. I to
dlatego właśnie Hrabiemu zostało powierzone zorganizowanie akcji.
Władze polskie wiedziały o źródłach, z których czerpie dochody pozwalające
mu na korzystanie z posiadłości o powierzchni kilku tysięcy hektarów w
 
Bieszczadach na południu kraju. Wiedziały ale wolały przymknąć oczy i nie reagować
gdy attaché prawni róŜnych ambasad składali wnioski o ekstradycję. Czasami ludzie
tacy jak on byli bardzo uŜyteczni. Za stosunkowo rozsądne pieniądze gotowi byli
wykonać akcje, których lepiej było nie powierzać agentom specjalnym. Choćby
dlatego, Ŝe kosztowali taniej. I zawsze moŜna było się ich wyprzeć.
*
Miesiąc wcześniej, gdy siedział na brzegu basenu w swej górskiej posiadłości,
zadzwonił telefon. Niewiele było osób, które znały jego numer, więc nieco zdziwiony
popatrzył na migające światełko na leŜącej przy leŜaku słuchawce z antenką.
Przesunął wyłącznik.
- Słucham.
- Czy pan Falkowski?
- Tak.
- Dostałem pana numer z agencji Delta - człowiek z drugiej strony mówił
pewnym głosem.
Agencja Delta była kodowym oznaczeniem propozycji "akcji
zorganizowanej".
- Słucham pana.
- Czy moglibyśmy się spotkać?
- Gdzie pan jest?
- W Ustrzykach.
- Wie pan jak tu dotrzeć?
- Wiem.
- Za trzy godziny, o piętnastej. Jeden samochód.
- Będę.
Hrabia odłoŜył słuchawkę i przywołał do siebie wysokiego męŜczyznę, który
stał cały czas po drugiej stronie basenu.
- Za godzinę weźmiesz helikopter i będziesz latał po okolicy. Sprawdzisz, czy
nikt się nie zbliŜa, sprawdzisz, czy samochód, który tu przyjedzie o trzeciej będzie
sam. Jeśli ktoś będzie za nim jechał, masz mnie natychmiast uprzedzić.
MęŜczyzna nie odpowiedział, odwrócił się i ruszył w stronę stojącego za
dwupiętrowym domem helikoptera. Po chwili dał się słyszeć łoskot włączanego
silnika i maszyna uniosła się w powietrze. Hrabia sięgnął po leŜącą na ziemi ksiąŜkę i
zatopił się w lekturze.
Równo o piętnastej siedział w swoim biurze na piętrze. W lekko uchylonej
szufladzie miał odbezpieczony pistolet. Gość wszedł prowadzony przez majordoma.
- Witam pana, nazywam się Zawadzki.
- Proszę, niech pan siada. Czym mogę słuŜyć? Napije się pan czegoś? -
Falkowski sięgnął po stojące na stoliku na kółkach butelki.
- Dziękuję, nie piję alkoholu. MoŜe jakiś sok, straszny upał.
- Pomarańczowy, moŜe być?
Nalał pół szklanki i podał gościowi. Tamten odstawił sok na blat biurka i
sięgnął po czarną aktówkę. Stojący cały czas przy drzwiach skośnooki, niski
męŜczyzna zrobił krok do przodu. Był to Tatar, którego Hrabia zatrudnił jako
osobistego ochroniarza. Miał za zadanie pilnować wszystkich przychodzących gości.
Dostawał za to co miesiąc sumę, za którą w kraju, z którego pochodził mógłby wyŜyć
przez rok.
Zawadzki kątem oka zauwaŜył ten ruch i pytającym wzrokiem popatrzył na
Hrabiego. Ten uśmiechnął się tylko i uspokajającym gestem nakazał Tatarowi wrócić
na swoje miejsce przy drzwiach.
- Nie chciałbym, Ŝeby mnie pan źle zrozumiał ale wolałbym, Ŝebyśmy mogli
 
rozmawiać w cztery oczy. Jeśli pan sobie tego Ŝyczy, mogę poddać się jeszcze raz
rewizji...
- Nie trzeba. Alja jest głuchy jak pień. Ponadto nie rozumie ani słowa po
polsku. Proszę się nie niepokoić, on nikomu nic złego nie zrobi... jeśli mu nie kaŜę. -
Ostatnie słowa Hrabia wypowiedział powoli i bardzo wyraźnie.
- Rozumiem, Ŝe nie ma pan jedynie przyjaciół - Zawadzki zdobył się na
uśmiech ale kątem oka obserwował azjatę.
- Tak to juŜ jest, jak się komuś w Ŝyciu powiedzie. Ale przejdźmy do rzeczy.
Co pana do mnie sprowadza?
Zawadzki otworzył aktówkę i wyjął z niej pudełko wielkości zapalniczki,
które podał Hrabiemu. Ten wziął przedmiot i uwaŜnie go obejrzał. Przedmiot był z
błyszczącego metalu ale w dotyku nie przypominał stali. Był jakby z gąbki. Gdy
Hrabia ścisnął go mocniej w palcach, poczuł jakby pudełko się gniotło. Zwolnił
uścisk, obudowa nie uległa odkształceniu.
- Co to jest?
- To jest właśnie cel mojej wizyty. Nie wiemy co to jest i liczymy, Ŝe pan się
tego dowie.
- My?
- Reprezentuję firmę Penzon SA. Myślę, Ŝe słyszał juŜ pan o nas, w
środowiskach, które pan... to znaczy... - Zawadzki nie chciał urazić gospodarza ale
miał wraŜenie, Ŝe zbyt wiele juŜ powiedział.
- Skoro pan tu jest, to nie musimy urządzać Wersalu. Tak, znam pańską firmę i
miałem juŜ okazję dla was pracować, o ile pamięć mnie nie myli. W 96, na
Bałkanach, czy tak?
- Tak jest. I byliśmy bardzo zadowoleni z pańskich usług.
- No więc? Co to za przedmiot?
- Było kilka teorii na ten temat. Od bardzo prostej, do wręcz
nieprawdopodobnej. Skoro tu jestem, to domyśli się pan, Ŝe ma to coś wspólnego z
bronią...
Penzon SA był jedną z największych polskich firm zajmujących się handlem
bronią. Nie tylko polską, firma była wielokrotnie pośrednikiem w operacjach
międzynarodowych, w których jej jedyną rolą było negocjowanie warunków między
dwoma kontrahentami nie zawsze mającymi ochotę spotykać się przy jednym stole.
Dzięki temu Arabowie uŜywali Izraelskich pistoletów maszynowych, a armia chińska
korzystała z tajwańskich systemów elektronicznego naprowadzania rakiet.
Operacja bałkańska w 1996 roku, o której wspomniał Hrabia, była wynikiem
całej serii tego typu transakcji nabierających sensu jedynie w momencie, gdy
przedmiot transakcji wykorzystany jest dla celu, dla którego został stworzony. Firmy,
takie jak Penzon, dbały o swój rynek i starały się niedopuścić do zamarcia popytu na
oferowany towar. Ludzie, tacy jak Hrabia, byli dla nich akwizytorami dbającymi o
stałych klientów i wyszukującymi nowych.
- Przedmiot, który ma pan w ręku znaleziony został przy oficerze, który zginął
w wypadku samochodowym przed trzema tygodniami gdzieś w Roandzie. Trafił do
nas... no, powiedzmy, Ŝe to nie ma znaczenia, jak do nas trafił. To, co nas interesuje,
to źródło, z którego pochodzi.
- Ale nich mi pan powie wreszcie, co to jest.
- JuŜ panu mówię, wszystko po kolei. Czy słyszał pan o nieudanej próbie
zamachu stanu w zeszłym miesiącu? Właśnie w Roandzie? Nie muszę chyba panu
opowiadać szczegółów, myślę, Ŝe wie pan najlepiej, co się tam działo.
Hrabia nie odpowiedział. Był w Roandzie, tak jak przedtem w Mozambiku, i
w Nepalu. Był zawsze tam, gdzie potrzebowano najemników, gdzie za wystrzelenie
 
kilku naboi dostawało się kilka miło szeleszczących plików banknotów. Akcja w
Roandzie zamówiona została przez brytyjski SIS i zakończyła się całkowitym
fiaskiem. Nikt nie wiedział dlaczego. Tamtejszy dyktator, którego wyczyny
porównywalne mogły być jedynie z dokonaniami osławionego Ugandyjskiego
"cesarza" Idi Amina, wydostał się w zupełnie niezrozumiały sposób z zastawionej na
niego zasadzki. Hrabia nie brał bezpośrednio udziału w ataku na pałac prezydencki
ale z ust jak najbardziej wiarygodnych towarzyszy słyszał, Ŝe do helikoptera, którym
uciekał wystrzelone zostały conajmniej cztery rakiety ziemia-powietrze i wszystkie
eksplodowały. Helikopter odleciał jednak, jakby pilot niczego nie zauwaŜył.
- Po ucieczce tego dyktatora, nawet nie pamiętam jak się nazywa, zbuntowane
jednostki wojska potulnie wróciły do koszar. Nie na wiele się to zdało, z rozkazu
prezydenta zostały zdziesiątkowane. Tak jest. Tak jak za najlepszych czasów
Cesarstwa Rzymskiego. Ustawili ich w rzędzie, odliczyli i na "dziesięć" padał strzał z
pistoletu w potylicę. W biały dzień, przed kamerami lokalnej telewizji zmasakrowano
pięciuset ludzi. Nie mówiąc o pańskich kolegach, którzy mieli nieszczęście dostać się
do niewoli. Ale o tym juŜ pan zapewne wie.
Hrabiemu udało się dotrzeć do umówionego punktu, z którego miały ich
zabrać helikoptery w razie niepowodzenia akcji. Tym razem czekano na nich, choć
nie zawsze tak bywało, i czasami trzeba było się przebijać całymi tygodniami zanim
nie wydostało się z wrogich terenów. Ale nie wszyscy mieli to szczęście i trzech jego
ludzi, których sam zwerbował do akcji, zostało w rękach wroga.
Widział ich śmierć. Oglądał w dzienniku telewizyjnym film z egzekucji, która
nie była egzekucją lecz barbarzyńskim morderstwem w przeraŜających torturach.
Nawet nie to zrobiło na nim największe wraŜenie. Najstraszniejszym był komentarz
amerykańskiego dziennikarza, który podsumował film jednym zdaniem: "śyli jak
bandyci, umarli jak bandyci." Hrabia nie lubił osobistych porachunków ale postanowił
znaleźć kiedyś tego reportera i porozmawiać z nim.
- Pan prezydent zainstalował się na nowo w pałacu - ciągnął Zawadzki, - i
siedzi tam do dziś. Ogłosił wszem i wobec, Ŝe jest nieśmiertelny, Ŝe chronią go
aniołowie i Ŝe nikt nie moŜe go zabić. I, co najśmieszniejsze, wygląda na to, Ŝe ma
rację.
Hrabia popatrzył na gościa, który wydawał się mówić z całkowitą powagą.
- Co ma pan na myśli? Wyrosły mu białe skrzydła i aureola wokół głowy?
- Nie, skrzydeł nie ma, anioła teŜ nikt nie widział. Ale jeden z oficerów,
którego syn zginął w czasie masakry przed kamerami telewizyjnymi chciał się
zemścić. Sam nie brał udziału w puczu, więc nie utracił zaufania prezydenta. Mniej
więcej trzy tygodnie temu, w czasie narady sztabowej, gdy prezydent wszedł na
inspekcję, nasz dzielny oficer wyjął pistolet i po prostu do niego strzelił. Tamten stał
w odległości metra. Nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej, był w mundurze, jak
wszyscy. Oficerowie armii Roandyjskiej nie są moŜe rewolwerowcami ale z takiej
odległości, sam pan przyzna, trudno jest chybić. A jednak... Prezydent nawet nie
drgnął. Nawet najdoskonalsza kamizelka kuloodporna nie ochroni przed połamaniem
Ŝeber przy strzale z odległości metra. Prezydent jedynie popatrzył na oficera i
wyszedł. Reportarzu z egzekucji pewnie pan nie widział, telewizja roandyjska nie
nadaje na programach satelitarnych. Generałowie obecni przy tej próbie zamachu
przysięgali przed kamerą, Ŝe strzał skierowany był w czoło i Ŝe kula zatrzymała się na
kilka centymetrów przed głową prezydenta i upadła na ziemię. Jeden z nich widział
rękę anioła, który zatrzymał pocisk.
- I pan w to wierzy? - Hrabia słuchał opowieści nie bardzo wiedząc do czego
Zawadzki zmierza.
- Wie pan, tak się składa, Ŝe w sztabie armii Roandyjskiej jest kilku oficerów,
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin