Weber David - Imperium Ludzi 01 - Marsz w głąb lądu (BD).pdf

(1825 KB) Pobierz
7781825 UNPDF
Kolekcja Fantastyki
Blau Dark'a
David Weber
&
John Ringo
MARSZ W GŁĄB LĄDU
Pierwszy tom z cyklu:
IMPERIUM LUDZI
Przełożył: Przemysław Bieliński
Wydanie polskie: 2002
Opracował do Wersji PDF – Blau Dark 27.11.2007
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 2 Science – Fiction
David Weber & John Ringo – Imperium Ludzi 01 – Marsz w głąb lądu
7781825.001.png
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 3 Science – Fiction
David Weber & John Ringo – Imperium Ludzi 01 – Marsz w głąb lądu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– J ego Wysokość Książę Roger Ramius Sergei Alexander Chiang MacClintock!
Książę Roger, ze swoim zwykłym, lekko znudzonym uśmieszkiem na twarzy, wszedł do komnaty, po czym
stanął i rozejrzał się dookoła, poprawiając mankiety koszuli i krawat. Jedno i drugie uszyte było z pajęczego
jedwabiu z Diablo, najdelikatniejszego i najbardziej miękkiego materiału w galaktyce. Ponieważ pozyskanie go
utrudniały olbrzymie, plujące kwasem pająki, był to również materiał najdroższy.
Amos Stephens starał się nie zwracać uwagi na młodego paniczyka, którego zaanonsował z taką pompą.
Dzieciak przynosił hańbę nazwisku rodziny swojej matki. Już sam krawat miał odrażający, a jaskrawa i wzorzysta
brokatowa marynarka pasowała bardziej do burdelu niż na audiencję u Cesarzowej Ludzkości. Najgorsza jednak
była jego fryzura. Przed wstąpieniem do Korpusu Służby Pałacowej Stephens przesłużył dwadzieścia lat w
Marynarce Jej Wysokości. Jedyną zmianą, jaka nastąpiła w jego wyglądzie, była srebrzysta siwizna w niegdyś
kruczoczarnych, niezmiennie krótko obciętych włosach. Sam widok długich do pasa złotych loków młodszego
syna Cesarzowej Alexandry doprowadzał starego lokaja do pasji.
Gabinet Jej Wysokości był uderzająco mały i skromny. Stojące w nim biurko rozmiarami pasowało bardziej do
biura średniego stopnia managera jednej z ziemskich korporacji. Wystrój utrzymany był w surowym, lecz
eleganckim tonie, praktyczne i wygodne krzesła pokrywały ręcznej roboty hafty i zdobienia. Większość obrazów
stanowiły oryginały starych mistrzów. Jedynym wyjątkiem był najsławniejszy z nich. „Oczekująca Cesarzowa”
pochodziła z czasów Mirandy MacClintock, z okresu Daggerów, a malarz, Trachsler, idealnie uchwycił cechy
oryginału. Szeroko otwarte, uśmiechnięte oczy ukazywały wszystkim prawomyślną ziemską poddaną i oddaną
popleczniczkę Lordów Daggerów – innymi słowy, parszywego kolaboranta. Kiedy jednak patrzyło się na nią
wystarczająco długo, nagle przechodziły człowieka dreszcze, a oczy Cesarzowej zmieniały swój wyraz. Stawały
się oczami drapieżnika.
Roger ledwie zerknął na obraz i szybko odwrócił od niego wzrok. Wszyscy MacClintockowie żyli w cieniu
starej wywrotowczyni, chociaż ona sama od dawna już nie żyła. Jako najpośledniejszy z jej potomków – i
przynoszący najmniej powodów do dumy – Roger czuł już na sobie tyle cieni, że z trudem znosił jeszcze jeden.
Alexandra VII, Cesarzowa Ludzkości, patrzyła na swe najmłodsze dziecko spod przymkniętych powiek.
Starannie wymierzona kąśliwość anonsu Stephensa najwyraźniej uszła uwagi księcia. Roger nie wydawał się być
w najmniejszym stopniu urażony pogardą starego żołnierza.
W przeciwieństwie do swego ekstrawagancko odzianego syna, Cesarzowa Alexandra miała na sobie prostą,
błękitną suknię o tak eleganckim kroju, że musiała być warta tyle, co mały statek kosmiczny. Odchyliła się na
swym antygrawitacyjnym fotelu i oparła twarz na dłoni, zastanawiając się po raz setny, czy podjęła słuszną
decyzję. Musiała jednak myśleć o tysiącu innych rzeczy, równie istotnych, a tej konkretnej sprawie poświęciła już
cały czas, jaki mogła i uważała za stosowne poświęcić.
– Matko – rzekł z wymuszonym szacunkiem Roger, skłaniając się niemal niezauważalnie, i spojrzał na swego
brata, siedzącego obok Cesarzowej. – Czemu zawdzięczam zaszczyt widzenia dwóch tak dostojnych osobistości?
– Na jego twarzy wciąż gościł delikatny, zarozumiały uśmiech.
John MacClintock skinął bratu głową i uśmiechnął się z przymusem. Znany w całej galaktyce dyplomata
ubrany był w tradycyjny, błękitny garnitur z czesanej wełny, a za mankiet koszuli wsunął prostą damaskową
chusteczką. Nieruchoma twarz i senne oczy bankiera kryły jednak umysł, który mógł mierzyć się z najlepszymi
myślicielami odkrytego kosmosu. Mimo powoli wiotczejącej sylwetki, wciąż mógłby zawodowo grać w golfa –
gdyby tylko praca dla Jej Wysokości zostawiała mu na to trochę czasu.
Cesarzowa nachyliła się nagle do przodu i wbiła w swego najmłodszego syna wzrok o mocy lasera.
– Rogerze, wysyłamy cię w przestrzeń z misją dyplomatyczną.
Książę zamrugał oczami i przeczesał dłonią włosy.
– Tak? – spytał ostrożnie.
– Planeta Leviathan za dwa miesiące obchodzi Święto Połowu...
– Mój Boże, Matko! – Okrzyk Rogera przerwał Cesarzowej w pół zdania. – Chyba żartujesz!
– Nie żartujemy, Rogerze – powiedziała ostrym tonem Alexandra. – Być może głównym artykułem
eksportowym Leviathana jest nierafinowany olej, ale w niczym nie zmienia to faktu, że to najważniejsza planeta
w sektorze Strzelca, a żaden członek rodziny nie pojawił się na Święcie Połowu od dwudziestu lat. „Odkąd
wyparłam się twojego ojca” – tego nie musiała mówić głośno.
– Ależ Matko! Ten smród! – zaprotestował książę, potrząsając głową i odrzucając z twarzy niesforny kosmyk
włosów.
Nienawidził się za to, że jęczy, ale alternatywą było wąchanie oleju przez co najmniej miesiąc. Nawet gdyby
uciekł z Leviathana, usunięcie odoru z jego ubrań zajęłoby Kostasowi kilka tygodni. Na bazie oleju produkowano
doskonałe perfumy – także wodę kolońską, którą spryskał się sam książę, jednak w swojej pierwotnej formie była
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 4 Science – Fiction
David Weber & John Ringo – Imperium Ludzi 01 – Marsz w głąb lądu
to najobrzydliwszą substancja w całej galaktyce.
– Nie obchodzi Nas smród – ucięła Cesarzowa. – I ciebie również nie powinien. Jako reprezentant dynastii
pokażesz Naszym poddanym, że zależy Nam na ich przynależności do Imperium do tego stopnia, że wysyłamy do
nich własne dzieci. Czy to jasne?
Młody książę wyprostował się na swoje całe sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów i zebrał resztki godności.
– Oczywiście, Wasza Cesarska Wysokość. Wypełnię swój obowiązek w sposób, jaki uznasz za właściwy. Bo
przecież jest to mój obowiązek, prawda? Noblesse oblige i tak dalej? – Arystokratyczne oblicze księcia
zaczerwieniło się z tłumionego gniewu. – Przypuszczam, że powinienem w takim razie dopilnować pakowania.
Jeśli pozwolisz...
Stalowy wzrok Alexandry przytrzymał go w miejscu jeszcze kilka sekund, po czym Cesarzowa machnęła
dłonią w stronę drzwi.
– Idź, idź, I spisz się dobrze. – „Dla odmiany” zawisło niewypowiedziane w powietrzu.
Książę Roger jeszcze raz skłonił się niezauważalnie, ostentacyjnie odwrócił plecami i szybko wyszedł.
– Mogłaś to rozegrać lepiej, Matko – powiedział cicho John, kiedy za rozzłoszczonym młodzieńcem zamknęły
się drzwi.
– Tak, mogłam – westchnęła Alexandra, opierając podbródek na splecionych dłoniach. – I powinnam była,
niech to szlag. On jest tak podobny do swojego ojca!
– Ale nim nie jest, Matko – zauważył John, – Przynajmniej dopóki go takim nie uczynisz albo nie sprawisz, że
wybierze Nowy Madryt.
– Nie pouczaj mnie! – przerwała mu Cesarzowa, po czym odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową.-
Przepraszam cię, John. Miałeś rację. Zawsze masz rację. – Uśmiechnęła się smutno do syna. – Nie jestem zbyt
dobra w sprawach osobistych, prawda?
– Dałaś sobie świetnie radę z Alex i ze mną – odparł John. – Jednak Roger musi się zmagać ze sporym
ciężarem. Może czas zacząć traktować go trochę bardziej pobłażliwie.
– Nie! Jeszcze nie teraz!
– Dlaczego? Na pewno mógłby dostawać więcej niż otrzymywał przez ostatnie kilka lat. Alex i ja zawsze
wiedzieliśmy, że nas kochasz – wytknął cicho John. – Roger nigdy nie miał tej pewności.
Alexandra potrząsnęła głową.
– Jeszcze nie teraz – powtórzyła spokojniejszym tonem. – Kiedy wróci, jeśli kryzys minie, wtedy spróbuję...
– Naprawić szkody? – powiedział szczerze John.
W jego łagodnych oczach nie było widać oskarżenia, jednak tak właśnie wyglądał, kiedy w imieniu Imperium
wypowiadał wojnę.
– Wyjaśnić – powiedziała ostro Cesarzowa. – Opowiedzieć mu całą historię. Jeśli ja mu to wytłumaczę, może
będzie to brzmiało sensowniej. – Przerwała, a rysy jej twarzy stwardniały. – A jeśli wciąż będzie popierał Nowy
Madryt... Cóż, będziemy się martwić, kiedy nadejdzie czas.
– A do tego czasu? – John spokojnie przyjął jej na poły rozgniewane, na poły smutne spojrzenie.
– Do tego czasu postępujmy według planu. Wyślemy go najdalej, jak się da, od linii ognia.
I tak daleko, jak się da, od władzy, dodała w duchu.
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 5 Science – Fiction
David Weber & John Ringo – Imperium Ludzi 01 – Marsz w głąb lądu
ROZDZIAŁ DRUGI
P rzynajmniej jest w dobrej formie, pomyślała starszy sierżant Eva Kosutic widząc, jak książę zgrabnym
saltem wychodzi ze stanu nieważkości i opada na wyłożone matami lądowisko. Musiała przyznać, że widziała
doświadczonych żołnierzy Floty, którzy gorzej radzili sobie z tym manewrem. Gdyby tylko nabrał trochę
charakteru...
Pierwszy pluton kompanii Bravo batalionu Brąz Osobistego Pułku Cesarzowej stał w równych szeregach
wzdłuż przedniej ściany doku promu. Punktualnością pobili personel Floty, który jeszcze nie stawił się na
miejscu. Batalion Brąz może i stał najniżej w hierarchii pułku, ale wciąż należał do najbardziej elitarnych
jednostek w znanym wszechświecie, a to oznaczało, że musiał się świetnie prezentować.
Dopilnowanie tego należało do obowiązków sierżant Kosutic. Trzydziestominutowa kontrola była – jak zwykle
– drobiazgowa aż do bólu. Każdy centymetr munduru i wyposażenia marines został szczegółowo sprawdzony. W
ciągu ostatnich pięciu miesięcy, odkąd Kosutic była starszą sierżant kompanii Bravo, kapitan Pahner ani razu nie
stwierdził naruszenia regulaminu przez żołnierzy, których sprawdzała. I nigdy nie stwierdzi, jeśli tylko ona, Eva
Kosutic, będzie miała w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia.
Musiała też przyznać, że sama nieczęsto miała się do czego przyczepić. Wszyscy kandydaci do Pułku
przechodzili dokładną i wyczerpującą selekcję. Trwający pięć tygodni Proces Eliminacji łączył najcięższy trening
sił specjalnych z ciągłymi inspekcjami mundurów i sprzętu. Każdy marine, który chciał – a większość chciała –
był odsyłany do swojej jednostki bez żadnych wyrzutów czy szykan. Było jasne, że do Pułku dostają się tylko
najlepsi z najlepszych.
Kiedy rekrut uporał się już z PE, szybko odkrywał, że to nie koniec – stykał się z kolejną hierarchią. Prawie
wszyscy świeży „peowcy” przydzielani byli do batalionu Brąz, gdzie spotykała ich niewysłowiona przyjemność
pilnowania szlachetnie urodzonego gówniarza, który prędzej naplułby na nich niż poświęcił im trochę czasu.
Większość rekrutów podejrzewała, że to kolejny test. Jeśli udawało im się wytrwać osiemnaście miesięcy, mogli
wybierać między awansem i pozostaniem w Brązie a staraniem się o przyjęcie do batalionu Stal, który strzegł
księżniczki Alexandry.
Eva Kosutic odliczała dni, które zostały jej do odejścia z Brązu. Jeszcze sto pięćdziesiąt trzy i koniec,
pomyślała, kiedy książę schodził z maty lądowniczej.
Ucichły ostatnie nuty Hymnu Imperium. Kapitan statku wystąpił naprzód i zasalutował.
– Wasza Wysokość, kapitan Vii Krasnitsky do dyspozycji! Pozwolę sobie powiedzieć, że to zaszczyt gościć
Waszą Wysokość na pokładzie Charlesa DeGloppera !
Książę zaszczycił kapitana leniwym machnięciem ręki i rozejrzał się po śluzie. Drobna brunetka, która
wysunęła się z tuby zaraz za nim, ominęła go z dobrze maskowanym wyrazem gniewu na twarzy i uścisnęła dłoń
kapitana.
– Eleanora O’Casey, kapitanie. To dla nas przyjemność gościć na pokładzie pana okrętu. – Dawna
nauczycielka Rogera i naczelniczka jego świty spojrzała Krasnitsky’emu w oczy, starając się stworzyć choć pozór
władzy. Roger znowu się dąsał. – Powiedziano nam, że w tej klasie okrętów nie ma załogi, która mogłaby się
równać z pańską.
Kapitan zerknął w bok, na księcia, po czym odwrócił się z powrotem do O’Casey.
– Dziękuję, proszę pani. Cieszy mnie taka opinia.
– Wygraliście Zawody Tarawskie drugi raz z rzędu. Dla cywila to wystarczający dowód umiejętności. –
Eleanora uśmiechnęła się promiennie i szturchnęła księcia łokciem. Roger obdarzył kapitana niewyraźnym,
zamyślonym uśmiechem. Krasnitsky, przytłoczony obecnością członka dynastii, odetchnął z ulgą. Uznał, że
książę jest zadowolony i że jego kariera nie ucierpi od cesarskiej niełaski.
– Czy wolno mi przedstawić moich oficerów? – zapytał, odwracając się do ustawionej w szeregu załogi. – Jeśli
Jego Wysokość sobie życzy, okrętowa kompania jest gotowa do inspekcji.
– Może później – zasugerowała pospiesznie Eleanora. – Myślę, że Jego Wysokość wolałby, żeby zaprowadzić
go do jego kabiny.
Jeszcze raz uśmiechnęła się do kapitana, układając w myślach wymówkę na później – że książę doznał choroby
lokomocyjnej w bezgrawitacyjnej tubie i dlatego był nieco rozkojarzony. Była to bardzo kiepska wymówka, ale
załodze łatwiej będzie przełknąć „chorobę kosmiczną” niż wyjaśnienie, że książę umyślnie zachowuje się jak
dupek.
– Całkowicie rozumiem – powiedział kapitan ze współczuciem. – Zmiana środowiska potrafi być męcząca. Za
pozwoleniem, proszę za mną.
– Niech pan prowadzi, kapitanie. Niech pan prowadzi – Eleanora obdarzyła go kolejnym promiennym
uśmiechem i znów szturchnęła Rogera.
Błagam, niech nie upokorzy mnie jeszcze bardziej, zanim nie dotrzemy na Leviathana, pomyślała. Nie proszę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin