Prus Bolesław - O uśpionej pannie i zaklętych skarbach na dnie.doc

(28 KB) Pobierz
O uśpionej pannie i zaklętych skarbach na dnie potoku

O uśpionej pannie i zaklętych skarbach na dnie potoku

 

 

W dawnych czasach... po kamieniach płynęła woda. Teraz ona pokazuje się tylko na wiosnę albo po wielkim deszczu. I był strumień w tym miejscu.

Na dnie potoku leżał jeden spory kamień, jakby nim kto dziurę zatykał. W rzeczy samej była tam dziura, właściwie nawet okno do podziemi, gdzie są zachowane wielkie skarby, jakich na całym świecie by nie znalazł. A między tymi majątkami, na szczerozłotym łóżku śpi panna, może nawet jaka hrabini, bardzo śliczności i bogato odziana.

Ta zaś panna śpi przez taki interes, że jej ktoś wbił złotą szpilkę w głowę, może ze zbytków, a może i z nienawiści; Bóg ich tam wie. Tak śpi i nie ocknie się, dopóki jej kto szpilki z głowy nie wyciągnie i potem się z nią nie ożeni. Ale to rzecz ciężka i nawet niebezpieczna, bo tam w podziemiach pilnują skarbów i samej panny różne straszydła. Dlatego najśmielszy człowiek, choćby mu się i jak podobała panna, a jeszcze lepiej jej majętności, wejść do podziemi nie miał odwagi, ażeby go co nie ujadło...

O tej pannie i o tych majątkach wiedzieli ludzie od dawna takim sposobem, że dwa razy do roku, na Wielkanoc i na Święty Jan, usuwał się kamień, co leżał na dnie potoku, i jeżeli kto stał wtedy nad wodą, mógł zajrzeć do otchłani i widzieć tamtejsze dziwy.

Jednej Wielkanocy przyszedł do zamku młody kowal z Zastawia. Stanął nad potokiem i myśli:

"Nie mogłyby się to mnie pokazać skarby?... Zaraz bym wlazł do nich, choćby przez najciaśniejszą dziurę, naładowałbym kieszenie i już nie potrzebowałbym dymać miechem".

Ledwie tak pomyślał, aż naraz - usuwa się kamień, a kowal widzi wory pieniędzy, misy ze szczerego złota i tyle drogiej odzieży jak na jarmarku.

Ale najpierw wpadła mu przed oczy śpiąca panna, taka śliczna, że kowal stanął słupem. Spała sobie i tylko jej łzy płynęły, a co która upadła - czy na jej koszulę, czy na łóżko, czy na podłogę - zaraz zamieniała się w klejnot. Spała i wydychała z bólu od szpilki; a co westchnęła, to na drzewach nad potokiem zaszeleściły liście nad jej strapieniem.

Już kowal chciał wejść do podziemi; ale że czas przeszedł, więc znowu kamień zamknął się, aż zabulgotało w potoku.

Od tego dnia mój kowal nie mógł sobie miejsca znaleźć na świecie. Robota leciała mu z ręki. Gdzie nie spojrzał, widział potok jak szybę, a za nią pannę, której łzy płynęły. Aż pomizemiał, bo go coś ciągle trzymało za serce rozpalonymi obcęgami. Zwyczajnie zamroczyło go.

Kiedy już całkiem nie mógł wytrzymać z tęsknoty poszedł do jednej baby, co znała się na ziołach, dał jej srebrnego rubla i spytał o radę.

- Ano - mówi baba - nie ma tu inszej rady, tylko musisz doczekać do Świętego Jana i kiedy się kamień odłoży, musisz leźć w otchłań. Byłeś pannie wyjął szpilkę z głowy, obudzi się, ożenisz się z nią i będziesz wielki pań, jakiego świat nie widział. Tylko wtedy o mnie nie zapomnij, że ci dobrze poradziłam. I to spamiętaj: kiedy cię strachy otoczą, a zaczniesz się bać, zaraz się przeżegnaj i umykaj w imię boskie... Cała sztuka w tym, żebyś się nie zląkł; złe nie ima się odważnego człowieka.

- A powiedzcież mi - mówił kowal -jak poznać, że człowieka strach zdejmuje?...

- Takiś ty?... - mówi baba. - No, to już idź do otchłani, a jak wrócisz, o mnie pamiętaj!

Dwa miesiące chodził kowal do potoku, a na tydzień przed Świętym Janem wcale się stąd nie ruszył, tylko czekał. I doczekał. W samo południe kamień odsunął się, a mój kowal z siekierą w garści skoczył w jamę.

Co się tam koło niego nie działo, włosy na głowie stają. Otoczyły go przecie takie poczwary, że inny umarłby od samego ich wejrzenia. Były nietoperze wielkie jak psy, ale tylko wachlowały nad nim skrzydliskami. To zastąpiła mu drogę ropucha duża jak kamień, to wąż zaplątał mu się między nogi, a kiedy kowal ciapnął go, wąż zaczął płakać ludzkim głosem. Były wilki takie na niego zajadłe, że co im piana padła z pyska, to buchnęła płomieniem, a w opoce wypalała dziury.

Wszystkie te potwory siadały mu na plecach, chwytały go za surdut, za rękawy, ale żaden nie śmiał go skrzywdzić. Bo wiedzieli, że się kowal nie boi, zaś przed odważnym złe umyka jak cień przed człowiekiem.

- Zginiesz tu, kowalu!... - wołały strachy, ale on tylko ściskał siekierę w garści i tak im odpowiadał, że wstyd powtórzyć...

Dobrał się nareszcie kowal do złotego łóżka, gdzie już nawet poczwary nie miały dostępu, ino stanęły wokoło kłapiąc zębami. On zaraz zobaczył w głowie panny złotą szpilkę, szarpnął i wyciągnął do połowy...

Aż krew trysnęła... Wtem panna łapie go rękawami za surdut i woła z wielkim płaczem:

- Czego mi ból robisz człowieku!...

Wtedy dopiero kowal się zląkł... Zatrząsł się i ręce mu opadły. Strachom tego tylko było trzeba. Który miał największy pysk, skoczył na kowala i tak go kłapnął, że krew trysnęła przez okno i poplamiła kamienie.

Od tej pory kamień zatkał okno do podziemi, że go już nikt znaleźć nie może. Potok wysechł, a panna została w otchłani na pół rozbudzona. Płacze teraz już tak głośno, że ją czasem i pastuchy słyszą na łąkach, i będzie płakać wiek wieków.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin