Parus Magda - Wilcze dziedzictwo 02 - Przeznaczona.pdf

(1615 KB) Pobierz
385970730 UNPDF
MAGDA PARUS
W ILCZE
D ZIEDZICTWO :
P RZEZNACZONA
Agencja Wydawnicza
RUNA
385970730.001.png
WILCZE DZIEDZICTWO: PRZEZNACZONA
Copyright © by the Author, Warszawa 2008
Copyright © for the cover illustration by Jakub Jabłoński
Copyright © 2008 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2008
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentu książki możliwe
tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki: Fabryka Wyobraźni
Opracowanie graficzne okładki: własne
Redakcja: Urszula Okrzeja
Korekta: Jadwiga Piller
Skład: własny
Druk: Drukarnia GS Sp. z o.o. ul. Zabłocie 43, 30-701 Kraków
Wydanie I
Warszawa 2008
ISBN: 978-83-89595-48-5
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA A. Brzezińska, E. Szulc sp. j.
Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:
Agencja Wydawnicza RUNA
00-844 Warszawa, ul. Grzybowska 77 lok. 408
tel./fax: (0-22) 45 70 385
e-mail: runa@runa.pl
Zapraszamy na naszą stronę internetową:
www.runa.pl
S PIS TREŚCI
R OZDZIAŁ 1
Kiedy otworzyła drzwi, Colin zrozumiał, że każda decyzja, jaką podjął do tej pory,
przybliżała go do niej o krok. Zapatrzył się na dziewczynę jak na niespotykanie cudowne
zjawisko, choć zarazem odnosił wrażenie, że doskonale zna każdy szczegół jej wyglądu.
Ona również wpatrywała się w Colina, jakby Alberto nie istniał - mimo że Włoch stał
bliżej wejścia i zadawał jej pytanie, podczas gdy Colin po prostu biernie sterczał z tyłu.
- Panienko? - powtórzył odrobinę poirytowany Alberto.
Tylko on mógł we współczesnych czasach zwrócić się do dwudziestolatki per
„panienko". Dwudziestolatki. Colin nie pojmował, jakim sposobem ustalił jej wiek, ale z
pewnością się nie mylił. Natychmiast też zastanowił się, czy nie wyda jej się za stary.
Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie na pytającego, na co Włoch z politowaniem
potrząsnął głową.
- Jesteś córką Antoine'a? - indagował. - Dobrze trafiliśmy? Tak, tak, nie wątpię, że
dobrze. Kiedyś przyjaźniliśmy się blisko z twoim ojcem, ale potem, bywa, nasze drogi się
rozeszły, aż niedawno pomyślałem sobie, że skoro zawędrowałem w te strony... Wiesz,
sentymenty starych pryków, wszystko jeszcze przed tobą. Giacomo Pirelli - przedstawił się. -
Jak te opony, ale nie łączy mnie z nimi najmniejsze pokrewieństwo, więc, niestety, nie dam ci
kalendarza. - Z prędkością karabinu maszynowego wyrzucał z siebie mieszaninę francuskich i
angielskich słów.
Dziewczyna zamrugała i popatrzyła na rozmówcę ze zdumieniem. Wydawało się, że z
tej wypowiedzi przyswoiła niewiele poza informacją, że przybysz nie jest spokrewniony z
oponami.
- Proszę? - zapytała po angielsku.
- Ach, porozumiewasz się w cywilizowanym języku! - ucieszył się teatralnie Alberto. -
Obawiałem się, że, jak większość żabojadów, uznajesz wyłącznie rodzimą mowę.
Zmrużyła oczy. Należało Albertowi przyznać, że jeśli zechciał, w kilka sekund potrafił
zrazić do siebie człowieka. No, w tym przypadku nie całkiem człowieka.
Colina ogarnęła na chwilę panika, czy przez nieuwagę nie zrzucił kamuflażu, jak mu
się to zdarzyło w trakcie pierwszego po latach rozłąki spotkania z Emily. Jednakże
siostrzyczka wyczuła jego drugą naturę dzięki swym nietypowym zdolnościom, a nie z
powodu zaniedbania ze strony Colina. Maskował się odruchowo, zatem kamuflaż nie opadłby
z niego tylko dlatego, że Colin ujrzał najpiękniejszą waderkę, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu
się spotkać.
Chociaż oddychał także odruchowo, a na jej widok...
Alberto powtórzył pytanie o Antoine'a, ale tym razem po angielsku. Mówił z silnym
włoskim akcentem, znacznie wyraźniejszym niż ten, jakim posługiwał się w rozmowach z
Colinem. Zresztą w Valmorel Colin mógł się także przekonać, że znajomość francuskiego u
jego towarzysza bynajmniej nie kuleje. Widocznie Giacomo Pirelli miał być włoski do bólu -
aż by się go chciało opisać jako okrąglutkiego, niskiego faceta, przyrządzającego wyśmienity
makaron.
Wprawdzie Alberto nie był ani zbyt szczupły, ani przesadnie wysoki, a nawet dorobił
się już łysiny na czubku głowy, lecz mimo to w jego jowialnej włoskości à la właściciel
pizzerii wychwytywało się fałsz. Zamierzony, Colin bowiem obejrzał dotąd kilka skrajnie
różnych wcieleń Włocha i każde wypadło bardzo naturalnie. Czyżby Alberto starał się
zasygnalizować, że w rzeczywistości nie jest ani trochę sympatyczny i lepiej z nim nie
zadzierać? Mógł poczekać z tym pokazem do spotkania z Antoine'em.
Ona niewątpliwie wychwyciła fałsz w zachowaniu Włocha, Colina jednak raczej nie
rozszyfrowała.
- Tin?! - zawołał ktoś z domu. Na tyle cicho, że nie zareagowała: przed obcymi
ukrywała swe zdolności.
Skąd, u diabła, wadera znalazła się w domu łowcy? Czy ten cały Antoine wiedział, że
jego córka przynależy do wrogiego obozu? Bardzo inteligentne pytanie, cholera. Czy zatem
Antoine był świadomym? Wtyczką organizacji w środowisku łowców, jak w Ameryce
Gordon, a po nim, przez krótki okres, Colin? A potem porzucił tę funkcję, żeby wychować
dziecko?
Tyle że ona dawno przestała być dzieckiem. W tym wieku powinna sama pracować na
rzecz organizacji, umożliwiając ojcu powrót do służby, w dawnej lub nowej roli. Poza tym,
dlaczego Antoine nie nauczył jej kamuflażu? Czyżby w Europie panowały w tym względzie
inne zwyczaje?
Colin ponownie zastanowił się nad ostatnią kwestią. W gruncie rzeczy za oceanem nie
każdy znany mu świadomy się maskował. Tylko inny członek społeczności zdoła rozpoznać
pobratymcę po zapachu, a przecież, przynajmniej oficjalnie, wszyscy tworzą jedną wielką
zgodną rodzinę. Po co mieliby zatajać swą drugą naturę przed krewnymi?
Co innego, kiedy w grę wchodzą sprawy zawodowe. Członkowie straży - czy choćby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin