Nancy Farmer
Szkoła Bardów
Tłumaczenie Grzegorz Komerski
Ja i Pangur Ban, mój kot.
Oto lista naszych psot:
on uwielbia myszy chwytać,
ja o słów znaczenia pytać.
Wolę, niźli pochwal szukać,
piórem w księgi swoje stukać.
Pangur tego nie zazdrości,
chętnie gryząc mysie kości.
Bardzo obu nam przyjemnie
mieć zajęcie w nocy, we dnie.
Gdy przy ogniu zasiadamy
Swych rozrywek zażywamy
Często jakaś mysz zbłąkana
wchodzi w drogę Pangur Bana.
Często myśli me na nowo
w lot chwytają zwodne słowo
On, wpatrzony w mury domu,
syty, łowca po kryjomu.
Ja, wpatrzony w mury wiedzy,
nad mądrością wciąż się biedzę.
Gdy mysz w kącie dokazuje,
jakże Pangur się raduje.
Jakież chwile szczęścia miewam,
gdy zwątpienia noc to zwiewam.
Wiedziem żywot pośród psot,
ja i Pangur Ban, mój kot.
Wielkie daje nam to szczęście,
ludzkie, kocie, w równej części.
Co dzień ćwicząc, Pangur żwawy
już mistrzowskiej nabrał wprawy.
Służąc wiedzy czasu moc,
w jasny dzień ja zmieniam noc.
Wiersz napisany w VIII wieku przez anonimowego, irlandzkiego mnicha, który skomponował go na marginesie rękopisu, w którym miał przepisywać Biblię. Angielski oryginał na podstawie przekładu Robina Flowera, zamieszczonego w książce „The Irish Tradition", Londyn 1947.
LUDZIE (SASI)
Jack: uczeń barda, czternastolatek
Hazel: ośmioletnia siostra Jacka, porwana przez hobgobliny
Lucy: przybrana siostra Jacka, żyjąca w Krainie Elfów
Matka (Alditha): matka Jacka, wieszczka
Ojciec (Giles Kuternoga): ojciec Jacka
Bard: druid z Irlandii; znany także jako Smoczy Język
Ethne: córka barda i Królowej Elfów
Pega: była niewolnica, szesnastolatka
Pani Tanner. wdowa po garbarzu, matka Ymmy i Ythli
Ymma i Ythla: córki pani Tanner, odpowiednio ośmio — i dziesięcioletnie
Brat Aiden: mnich ze Świętej Wyspy
Gog i Magog: niewolnicy wioskowego kowala
Król Brutus: władca Bebbas Town
Ojciec Severus: opat klasztoru świętego Filiana
Wulfhilda: zakonnica
Allyson: nieżyjąca matka Thorgil
LUDZIE (WIKINGOWIE)
Thorgil: przybrana córka Olafa Jednobrewego, czternastolatka
Olaf Jednobrewy: nieżyjący słynny wojownik i przybrany ojciec Thorgil
Skakki: osiemnastoletni syn Olafa, dowodzący własną załogą
Runa, Sven Mściwy, Eryk Zapalczywy, Eryk Pięknolicy: członkowie załogi Skakkiego
Egil Długa Włócznia: kapitan i kupiec
Bjoem Łamacz Czaszek, najlepszy przyjaciel Olafa Jednobrewego
Einar Żmijozęby: pirat
Większa Połowa i Mniejsza Połowa: bracia służący Żmijozębemu
ISTOTY MROKU
Bugabu: król hobgoblinów
Nemezis: jego zastępca
Pan Blewit. hobgoblin, przybrany ojciec Hazel
Draugr. mściwy upiór
Hobgun: pozbawiona duszy zjawa, karmiąca się cudzą siłą życiową
POZOSTALI
Shoney: władca morskiego ludu
Shair Shair: żona Shoneya
Shellia: córka Shoneya i Shair
Shair, znana także jako draugr
Księżycowy Człowiek: starożytne bóstwo, wygnane na Księżyc
Gnomy: znane też jako landv&ttir, duchy ziemi
Pangur Ban: wielki biały kocur z Irlandii
Odyn: bóg wojny Ludzi Północy, władca Valhalli, prowadzący Dzikie Łowy
JOTUNY (TROLLE)
Królowa Gór. Glamdis, władczyni Jotunheimu
Fonn i Forath: córki Królowej Gór
Schlaup Półtroll: syn Królowej Gór
ZANOSI SIĘ NA BURZĘ
Jacka bolały palce. Dłonie miał całe spękane i pokryte pęcherzami. Dawniej był w stanie ciężko pracować, zupełnie przy tym nie cierpiąc. Wtedy skóra jego rąk była grubsza i chroniła go jak należy przed szorstką rękojeścią sierpa. Te dni już jednak minęły.
Od dwóch lat nie musiał pracować na roli. Większość tego czasu spędził, ucząc się na pamięć wierszy i brzdąkając co jakiś czas na harfie — oczywiście, wciąż daleko mu było do umiejętności, jakimi szczycił się bard, i nic nie zapowiadało, że kiedykolwiek starcowi dorówna. Po skroniach spływały mu strużki potu. Zmęczoną dłonią przetarł twarz, ale osiągnął jedynie tyle, że do oczu dostał mu się piach.
— Przeklęta robota! — krzyknął rozzłoszczony i rzucił sierp na ziemię.
— Ty masz przynajmniej obie ręce — zauważyła Thorgil, która mozoliła się nieopodal. Dziewczyna chwytała pierzaste liście orlicy zgiętym ramieniem i ścinała je nożem. Jej prawa ręka była bezwładna, bezużyteczna, a mimo to wojowniczka nie poddawała się. Jacka irytowało to, ale też przepełniało podziwem.
— Dlaczego nie może tego robić kto inny? — rzucił zrzędliwie chłopak, opadając ciężko na miękką stertę orlicy.
— Nawet Thor podejmuje się niewdzięcznych obowiązków, kiedy rusza na wielką wyprawę — odparła spokojnie Thorgil, dorzucając do rosnącego na ziemi stosu kolejne naręcze orlicy. Odwróciła się i podjęła przerwaną na moment pracę.
— To nie jest żadna wielka wyprawa! To zajęcie dla niewolników!
— No tak, ty zapewne sporo wiesz o pracy niewolnika — odgryzła się wojowniczka.
Jack poczuł, że jego twarz oblewa jeszcze gorętszy rumieniec. Przypomniał sobie czas, gdy był niewolnikiem w krainie Ludzi Północy. Zdusił jednak w sobie cisnącą mu się na usta ripostę, że także Thorgil spędziła dzieciństwo w niewoli. Na domiar złego do dziś przytrafiały jej się regularne napady ponurego nastroju, który kładł się cieniem na wszystkich wokół niej i jak zaraza przenosił z człowieka na człowieka. Tak, to odpowiednie dla niej słowo — pomyślał Jack. Dziewczyna była istną zarazą. Chorobą, która sprawia, że wszystko żółknie i więdnie.
Odkąd Thorgil przybyła do wioski, nic nie układało się pomyślnie. Bard musiał się uciec do najstraszniejszych gróźb, by nie zdradziła nikomu, że pochodzi z plemienia Ludzi Północy, niebezpiecznych zabójców, którzy napadli na Świętą Wyspę. Mimo tych zabiegów mieszkańcy wioski i tak traktowali ją podejrzliwie. Dziewczyna za nic nie chciała nosić kobiecych strojów. Łatwo się obrażała. Była ponura i opryskliwa. Krótko mówiąc, stanowiła doskonały przykład córy miecza z dalekiej Północy.
A jednak Jack nie zapominał, że Thorgil ma też i zalety — o ile w ogóle można powiedzieć, że Ludzie Północy takowe posiadają. Była mężna, lojalna i bezwarunkowo godna zaufania. Gdyby tylko potrafiła czasem choć trochę ugiąć kark!
— Jeśli przesuniesz zadek, mogłabym zabrać tę orlicę. Chyba że masz zamiar urządzić tu sobie posłanie — rzuciła.
— Oj, zamknij się! — Jack pochwycił sierp i skrzywił się boleśnie, czując, jak pęka jeden z pęcherzy na jego dłoni.
Przez długi czas pracowali w milczeniu. Słońce nasycało duszny las strumieniami gorącego światła. Niebo — te jego skrawki, które widzieli między gałęziami — było błękitne i bezchmurne. Napierało na nich niczym odwrócone do góry dnem jezioro — gorące, wilgotne i zupełnie nieruchome. Jack z trudem dawał wiarę słowom barda, który zapowiedział nadejście burzy. Ze zdaniem starca się nie dyskutowało. Bard, przesiadując zazwyczaj samotnie nieopodal swego starego, rzymskiego domu, słuchał ptasich głosów i obserwował, w jaki sposób porusza się morze.
Rozległ się głośny hurgot. Jack i Thorgil podnieśli wzrok. Na zaprzężonym w wołu wozie przyjechali dwaj niewolnicy kowala. Chwilę później potężni milczący mężczyźni przedarli się przez zarośla i zaczęli zbierać przygotowaną orlicę. Stąpali ciężko, chodząc w tę i z powrotem. Nie odzywali się, nie patrzyli nikomu w oczy. Ojciec sprzedał ich w niewolę na targu w Bebba's Town, ponieważ, delikatnie mówiąc, nie byli zbyt bystrzy, i Jack często się zastanawiał, co w ogóle mogło zaprzątać ich myśli. Nigdy nie widział, by rozmawiali ze sobą lub z kimkolwiek innym.
A przecież nawet zwierzęta myślą. Bard raz po raz pouczał swego ucznia, że wszystkie stworzenia dysponują wielką wiedzą i gotowe są przekazać ją tym, którzy zwrócą na nie uwagę. Ale co mogli wiedzieć i czym mogli się podzielić ci dwaj niewolnicy, Gog i Magog? Chłopak spojrzał na ich posępne oblicza i stwierdził, że zapewne żaden z nich nie myślał o niczym dobrym.
Gdy wóz został załadowany, Jack i Thorgil ruszyli do domu. Przez większość czasu mieszkali u barda, ale teraz, ze względu na nadciągającą niebezpieczną burzę, wrócili na farmę należącą do rodziców chłopaka.
Przez ostatnie dwa lata rozrosła się ona niebywale. Obok domu, stodoły i szopy, gdzie przechowywano zapasy na zimę, ojciec Jacka wzniósł nowy budynek, w którym zamieszkały trzy masywne czarne krowy. Doglądała ich Pega, wyzwolona przez Jacka była niewolnica. Zajmowała się także kurami, nowymi owcami i osłem. Koni jednak nie wolno jej było nawet tknąć. Tymi opiekowała się Thorgil i strzegła ich zazdrośnie, szczególnie przed córkami pani Tanner.
Na skraju posiadłości, gdzie gleba była zbyt kamienista, by cokolwiek na niej sadzić, wyrastała sklecona z torfu chatynka. Właśnie tam gnieździła się pani Tanner — wdowa po garbarzu — wraz z dwiema córkami. Kobiety nie miały w swej lepiance więcej miejsca niż trzy groszki w strąku. Zjawiły się na farmie rok temu, by pomóc matce Jacka, i nie wróciły już do siebie.
— Mam nadzieję, że ta burza wkrótce uderzy! — zawołała Thorgil i cisnęła kamieniem we wronę. Ptak załopotał skrzydłami i odleciał, zręcznie unikając pocisku. — Powietrze jest takie gęste i duszne! Zupełnie jakbym oddychała błotem.
Jack spojrzał w bezchmurne, błękitne niebo. Jeśli nie liczyć złowieszczego bezruchu, wszystko wyglądało jak w każdy inny dzień na początku lata.
— Bard rozmawiał z jaskółką z południa. Powiedziała mu, że prądy powietrzne zmyliły swe szlaki i migrujące ptaki tracą orientację. Dlaczego ty nigdy nie rozmawiasz z ptakami, Thorgil? — Wojowniczka posiadła tę umiejętność w chwili, gdy przypadkowo napiła się smoczej krwi.
— One nie chcą mi niczego powiedzieć — odparła.
— Może gdybyś nie rzucała w nie kamieniami...
— Ptaki są głupie — dziewczyna stwierdziła z przekonaniem.
Jack wzruszył ramionami. Marnotrawienie posiadanego talentu i jednoczesne pragnienie rzeczy nieosiągalnej — pełnego chwały życia wojownika — tak, to dla niej typowe. Marzeniom o innym życiu położył kres paraliż ręki. Thorgil chciała również zostać poetką i nawet Jack musiał przyznać, że składała całkiem zgrabne sagi. Śpiewała co prawda gardłowo i zanadto pociągały ją krwawe, pełne śmierci opisy bitew i męczarni, ale jej opowieści zawsze przykuwały uwagę słuchaczy.
Gdy nadchodziły długie zimowe wieczory, wieśniacy zbierali się wokół paleniska w domu wodza, gdzie słuchali pieśni i raczyli się gorącym cydrem. Bard grał wtedy na harfie, a kiedy dopadało go zmęczenie, Jack i Thorgil recytowali swoje poematy. Brat Aiden, niewysoki mnich ze Świętej Wyspy, dorzucał historie o Bogu Jezusie, który nakarmił tysiąc ludzi pięcioma rybami i dokonał wielu innych cudów. Główną atrakcją tych spotkań stała się jednak Pega. Dziewczynka miała tak przejmujący i piękny głos, że nawet szalejące na morzu sztormy cichły, by choć przez chwilę jej posłuchać.
— Na Thora! Bachory od Tannerki znowu bawią się moimi końmi! — Thorgil puściła się biegiem przed siebie.
Jack pospieszył za dziewczyną, by zapobiec niechybnej bójce. Córki pani Tanner były zafascynowane kucykami, przekazanymi rok temu w darze od króla Brutusa. Prawdę mówiąc, nie było jasne, do kogo te konie należą — władca dał je w prezencie całej powracającej z Bebbas Town grupie pielgrzymów. Jack uważał, że powinny przypaść bardowi, ale Thorgil upierała się, że to ona, jako jedyna pośród nich prawdziwa wojowniczka, ma do nich prawo.
— Złazić z nich, parszywe psy! Zmarnujecie mi konie!
Thorgil głośno zagwizdała i kucyki gwałtownie zawróciły, strącając z grzbietów swych małych jeźdźców. Potem zatrzymały się przed dziewczyną i zaczęły brykać w miejscu, jak przystało na pełne werwy stworzenia. Jack podbiegł do leżących na ziemi, wyjących wniebogłosy dziewczynek i pomógł im wstać.
— Albo się zamkną, albo zaraz będą miały prawdziwy powód do lamentów — warknęła Thorgil, gładząc końskie grzywy.
Jack obejrzał dziewczynki i stwierdził, że nic poważnego im się nie stało. Jedna miała osiem, druga dziesięć lat i obie były niezwykle drobne wskutek niedożywienia oraz szkodliwych oparów unoszących się w starej garbarni, w której mieszkały do śmierci ojca.
— Przecież to jeszcze dzieci — napomniał dziewczynę Jack, ocierając połą swej tuniki brudne, poznaczone śladami łez buzie. — W ich wieku na pewno zachowywałaś się tak samo.
— Ja byłam wojowniczką! Córką...
— Uważaj, co mówisz! — rzucił ostro chłopak.
Dziewczynki przestały płakać i ciekawie przyjrzały się Thorgil.
— No to kto był twoim tatą? — spytała starsza.
— Pewnie jakiś stary troll — zachichotała młodsza.
Thorgil pochyliła się i podniosła z ziemi kamień, ale małe czmychnęły, zanim zdążyła którąkolwiek uderzyć.
— Paskudne bagienne szczurzyce! — mruknęła dziewczyna.
— Wy...
TAKAJAQ