Goldsmith Olivia - Wydajemy mamę za mąż.pdf

(965 KB) Pobierz
Goldsmith Olivia - Wydajemy mamę za mąż
OLIVIA GOLDSMITH
Wydajemy
mam ę za m ąŜ
Tytuł oryginalny: Marrying
Mom
1
1
— Ja odchodzę, Ira.
Phyllis nie było łatwo powiadomić go
o takiej decyzji po czterdziestu siedmiu
latach małŜeństwa, ale musiała to zrobić.
Zawsze mówiła prawdę. Ludzie przez całe
Ŝycie nazywali ją trudną, niewraŜliwą i
pozbawioną skrupułów, chociaŜ tak
naprawdę była po prostu szczera.
— DłuŜej tego nie zniosę, Ira —
mówiła dalej — wiesz, Ŝe nigdy nie
lubiłam Florydy. Przyjechałam tu dla
ciebie, poniewaŜ ty tego chciałeś —
zawahała się. Nie chciała go oskarŜać. To
wolny kraj, a Ira jej przecieŜ nie zmuszał.
— Co prawda, zawsze mnie wspierałeś —
przyznała Phyllis — Powiedzmy sobie
szczerze: to ty zarabiałeś pieniądze, więc
byłam ci to winna. Ale to była twoja
emerytura, nie moja. Nie byłam na to
jeszcze gotowa. Czy jednak miałam jakiś
wybór?
Ira nie odpowiedział. Oczywiście, nie
spodziewała się tego po nim. Prawdę
powiedziawszy, w ciągu tych czterdziestu
siedmiu lat małŜeństwa rzadko kiedy
mówił duŜo. A jednak, dzięki jakiejś
małŜeńskiej osmozie, zawsze wiedziała, co
sądzi na dany temat. Teraz zdała sobie
sprawę, Ŝe dezaprobata, jakiej oczekiwała,
nie nadeszła. Oznaczało to, Ŝe Ira albo się
dąsał, albo był nieobecny. Zawahała się.
Nawet jej, której cięty język znali wszyscy,
trudno było to powiedzieć. A jednak
musiała to uczynić.
— Nie poświęcałeś dzieciom
wystarczającej uwagi, Ira. Byłam ci
potrzebna w firmie, a ja robiłam to, co
musiałam. Nasze dzieci jednak powinny
2
wtedy mieć rodziców, a nas dla nich nie
było. Tak uwaŜam. W Ŝyciu nie powiodło
się im zbyt dobrze. Sharon z Barneyem
…Susan wciąŜ samotna …No i Bruce.—
Phyllis przerwała i zagryzła wargę. O
niektórych rzeczach lepiej nie mówić. —
Nie chcę cię krytykować, ale myślę, Ŝe nie
dałeś im zbyt wiele z siebie. Płaciłeś za
najlepsze szkoły, ale nie nauczyli się Ŝycia.
Nie wiedzą, co jest w nim waŜne. Sądzę
teŜ, Ŝe potrzebują swojej matki. Wracam,
by zająć się dziećmi, Ira. Nie byłam wtedy
dla nich dobrą matką, ale teraz mogę
spróbować im to wynagrodzić.
Phyllis westchnęła głęboko. Słońce
praŜyło bezlitośnie. Pomyślała o raku
skóry, którego Ira wyhodował na swej łysej
głowie. Powinna włoŜyć kapelusz, ale nie
znosiła tego typu nakryć głowy, okularów
słonecznych i wszystkich tych akcesorii,
które wlokła wszędzie ze sobą większość
ludzi na Florydzie: kremów z filtrem
przeciwsłonecznym, ochronnych pomadek,
daszków osłaniających od słońca. Kto miał
na to czas? Floryda była miejscem, które
wyglądało jak raj, ale przeraŜało
śmiertelnie.
— Ira, Święto Dziękczynienia było
koszmarem. Zjeść indyka w Rascal House,
porozmawiać z dziećmi, które dzwonią
tylko z poczucia obowiązku — cóŜ to za
święto? Nie było to miłe dla nich i równieŜ
dla mnie. To bardzo przygnębiające,
wiesz?
Phyllis zniŜyła głos. Nie była próŜna,
ale mówiąc o swoim wieku często mijała
się z prawdą.
— Dwunastego przypadają moje
siedemdziesiąte urodziny, Ira. PrzeraŜa
mnie to. A później Chanuka*, BoŜe
Narodzenie, Nowy Rok. Nie przeŜyję, jeśli
zostanę tutaj. Rozumiesz?
*Chanuka — święto Ŝydowskie
trwające osiem dni, przypadające w
grudniu (przyp. red.)
Cisza. śadnej odpowiedzi. Phyllis
wiedziała, Ŝe nie powinno ją to dziwić.
Zawsze tak było: ona mówiła, on słuchał.
Kiedyś przynajmniej słuchał. Na Florydzie
3
jednak, w ciągu ostatnich lat, zamknął się
w sobie. Jego świat ograniczył się do jego
własnej klatki piersiowej i choroby, która
się tam rozpanoszyła. Phyllis dbała, by brał
swoje leki, pilnowała, Ŝeby zachowywał
dietę i ćwiczył. Ale konwersacja? Luksus.
Phyllis westchnęła ponownie. CzegoŜ
oczekiwała?
Odwróciła się do niego plecami i otarła
wilgotne oczy. Nie była płaczliwa.
Poddawanie się emocjom było śmieszne.
Wiedziała o tym i kategorycznie nakazała
sobie wziąć się w garść. Odwróciła się
ponownie.
— Nie będziesz tu sam — powiedziała
— Iris Blumberg jest tutaj, tuŜ za tą
wierzbą, Max Feiglebaum teŜ jest
niedaleko — zawahała się — wiem, Ŝe nie
masz cierpliwości do Sylvii, ale będzie tu
wpadać raz na tydzień, by zrobić porządek.
Nie zostało juŜ nic do powiedzenia.
Byli udanym małŜeństwem. Wielu uwaŜało
ją za natrętną i zbyt towarzyską,
egocentryczkę. Nie Ira. I nie miał racji,
poniewaŜ Phyllis była taka. Nie da się
przeŜyć sześćdziesięciu dziewięciu lat, nie
dowiadując się paru rzeczy o samej sobie,
zadumała się. Chyba, Ŝe jest się głupią,
albo męŜczyzną. Ira, jako męŜczyzna,
nigdy jej tak naprawdę nie rozumiał, nie
nauczył się teŜ niczego o sobie. No, ale ileŜ
jest tej wiedzy o męŜczyznach?
MęŜczyźni mają pracę albo jej nie
mają, oszukują lub są uczciwi, potrafią
oczarowywać lub teŜ nie. Ira, zanim prawie
dziesięć lat temu odszedł na emeryturę, był
księgowym. Był dobrym człowiekiem.
Pracował i przynosił pieniądze do domu,
nie oszukując, ale brakowało mu uroku.
Jednak lubił ją. I nawet jeśli jej nie
rozumiał, przynajmniej cieszyło go jej
towarzystwo. No i dał jej troje cudownych
dzieci.
Phyllis pomyślała o Susan, Bruce i
Sharon. KaŜde z nich było takie doskonałe,
takie wspaniałe. Doprawdy zabawne, jak
dzieci dorastając stają się dokładnie tak
samo niedoskonałe jak wszyscy inni
dorośli.
4
Potrząsnęła głową, wracając do
głównego wątku myśli. W miarę upływu
lat nie traciła, dzięki Bogu, pamięci. Wręcz
przeciwnie, zbyt często pamiętała za wiele.
— Tak czy owak, Ira, mam nadzieję,
Ŝe nie jesteś zbyt zaskoczony. Zawsze
wiedziałeś, Ŝe nienawidzę tego miejsca. Są
tu wyłącznie turyści, podstarzali śydzi i
przypieczeni plaŜowicze. Ja muszę odejść.
Dla mojego zdrowia psychicznego —
dodała, choć wiedziała, Ŝe Ira z trudnością
uznałby to za argument uzasadniony. A od
kiedy to jesteś zdrowa psychicznie? —
było to jedno z pytań, które zadawał jej
często. Pomimo tego Ŝartu wiedzieli oboje,
Ŝe miała rację.
— Nie powiadomiłam o tym dzieci.
Wiem, Ŝe ich to przygnębi, ale nie mogę
Ŝyć tylko dla nich albo dla ciebie, Ira.
Phyllis pochyliła się i podniosła kamyk
ze ścieŜki koło grobu. Podeszła do
nagrobka i połoŜyła go obok innych,
układanych tu za kaŜdą wizytą jej lub
dzieci. Kto teraz będzie odwiedzał grób?
Tylko jej przyjaciółka, Sylvia Katz? StróŜ,
któremu, ilekroć tu przychodziła, zawsze
dawała pięć dolarów? Ktokolwiek to
będzie, Irze nie będzie się to podobało.
— Ira, ja muszę to zrobić —
powiedziała, biorąc do ręki torebkę i
szykując się do odejścia. — Jeśli zostanę tu
dłuŜej, zginę.
Praktycznie kaŜdego ranka przez
dziewięć lat i trzy miesiące Ira i Phyllis
Geronomous chodzili na spacer wysypaną
tłuczniem, prowadzącą wzdłuŜ plaŜy aleją,
zwaną w całej Danii na Florydzie jako
deptak. RównieŜ i teraz, niemal w dwa lata
po jego śmierci, Phyllis spacerowała dalej,
bardziej z przyzwyczajenia niŜ z potrzeby.
Tego dnia, w Czarny Piątek, dzień po
Święcie Dziękczynienia, piękna pogoda
niezbyt harmonizowała z jej nastrojem,
chociaŜ po rozmowie z Irą niewątpliwie
poczuła się lepiej. Karaibski lazur morza
migotał, gdy wyszła z ocienionej części
drogi na promenadę prowadzącą obok
muszli koncertowej, sklepików z tanimi
kostiumami kąpielowymi i koszulkami,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin