Deveraux Jude - Freski.pdf

(941 KB) Pobierz
Deveraux Jude - Freski
JUDE DEVERAUX
Freski
197179481.001.png
1
- Najchętniej bym cię udusił, dociera? Już
powinieneś być trupem. - Jason Wilding rzucił
mordercze spojrzenie spod gęstej szpakowatej
grzywy.
- Wielka mi nowina - prychnął David i
odwdzięczył się starszemu bratu ciepłym
uśmiechem. To właśnie ów uśmiech sprawiał, że
mieszkańcy Abernathy bez wahania powierzali
Wildingowi swoje zdrowie i życie. Miły doktor
David, jak go nazywali, łyknął właśnie zdrowy
haust piwa; Jason powoli sączył swoją whisky.
- Mów, czego chcesz? - rzucił Jason i uniósł
brew; kiedy tak się srożył, nawet pod ważnymi
biznesmenami drżały kolana.
- Dlaczego uważasz, że czegoś chcę?
- Przemawia przeze mnie wieloletnie
doświadczenie. Reszta tej zapadłej dziury niech
myśli sobie, że jesteś święty, ale ja cię znam jak
zły szeląg. Coś knujesz.
- Może się za tobą stęskniłem? Uznałem, że
2
jedyny sposób, by ściągnąć szanownego brata na
święta do domu, to powiedzieć ci, że ojciec jest
umierający.
- Tani chwyt - orzekł Jason; odął się, zaczął
szukać w kieszeniach papierosów, po czym
przypomniał sobie, że rzucił palenie dwa lata
temu. To bar w rodzinnym mieście przemieniał
go na powrót w dawnego wyrostka.
- Nic innego nie przychodziło mi do głowy -
burknął David, szukając linii obrony.
Rzeczywiście wysłał do Nowego Jorku telegram,
w którym zawiadamiał zapracowanego i wciąż
pomnażającego swój majątek brata, że ojciec miał
atak serca i w każdej chwili należy się spodziewać
jego śmierci. Po kilku godzinach prywatny
odrzutowiec Jasona wylądował na lotnisku
położonym o pięćdziesiąt mil od Abernathy.
Godzinę później Jason stanął na progu rodzinnego
domu, gdzie zobaczył ojca siedzącego przy
kufelku i grającego w pokera ze swoimi
kompanami. Wówczas to David zwątpił, czy
ujdzie z życiem. Ale z wielkiej chmury krzyków
Jasona zwykle spadał mały deszcz, więc i teraz,
urządziwszy pandemonium, szybko ochłonął.
- Nie zamierzam tu zimować, więc wyduś,
3
o co chodzi -zaproponował.
- Dlaczego nie? - zapytał David niewinnym
tonem.
W rodzinie żartowano zawsze, że z każdej
opresji potrafi ujść cało, podczas gdy Jasona
obwiniano za wszystkie popełnione i nie
popełnione winy; fakt, który przypisywano
urodzie braci. David był blondynem o błękitnych
oczach i jasnej cerze. Nawet teraz, chociaż miał
trzydzieści siedem lat, wyglądał jak cherubinek.
Kiedy ludzie widzieli go w białym kitlu, ze
stetoskopem na szyi, oddychali z ulgą, pewni, że
ktoś o tak anielskich rysach musi mieć patent od
Boga na ratowanie życia.
O ciemnym, patrzącym zawsze wilkiem
Jasonie rodzony ojciec powiadał, że choćby nic
nie przeskrobał, wyglądał, jakby był zdolny do
wszystkiego.
- Niech zgadnę. Lecisz właśnie na Tahiti,
gdzie czekają na ciebie trzy nałożnice - pokpiwał
David.
Jason upił kolejny łyk whisky i rzucił bratu
krzywe spojrzenie.
- Nie, nie mów, sam zgadnę. - David nie
dał się zbić z tropu.
4
- Umówiłeś się w Paryżu na spotkanie z
jakąś chudą, wysoką supermodelką o
silikonowych piersiach.
Jason zerknął na zegarek.
- Muszę się zbierać. Leon czeka.
Leon był prywatnym pilotem Jasona, a w
nagłej potrzebie również szoferem, oraz, podobnie
jak reszta służby, członkiem jego rodziny
zastępczej, jako że na założenie prawdziwej
starszy z Wildingów nie miał dotąd czasu.
Teraz też pospiesznie dokończył whisky i
wstał od stolika.
- Wiesz, że chętnie bym został i słuchał, jak
ze mnie pokpiwasz, ale mam...
- Pozwól, że dokończę za ciebie - David
westchnął ciężko - mnóstwo roboty.
- Właśnie. Ty zapewne też. Nie powiesz mi,
że z powodu Bożego Narodzenia ludzie przestają
chorować, nawet w naszym kochanym
Abernathy.
- Owszem, chorują. I potrzebują pomocy.
Nawet w Abernathy.
Na te słowa Jason ponownie usiadł. David
prosił o pomoc tylko wtedy, kiedy naprawdę jej
potrzebował.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin