Bułhakow Michaił - Psie serce.pdf

(370 KB) Pobierz
14469685 UNPDF
MICHAIŁ BUŁHAKOW
PSIE SERCE
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
I
Auuuu. Spójrzcie na mnie, przecież umieram. Zamieć wyje mi w bramie
modlitwę za konających, a ja wyję razem z nią.
Przepadłem, przepadłem. Łajdak w brudnej białej czapie - kucharz ze stołówki
racjonalnego żywienia pracowników Centralnej Rady Gospodarki Narodowej -
chlusnął wrzątkiem i oparzył mi lewy bok. Co za kanalia, a podobno proletariusz. O
Boże mój, jak boli! Przeżarło wrzątkiem do kości. Wyję teraz i wyję, ale czy to wycie
coś pomoże?
No i co ja mu takiego zrobiłem? Czy Rada Gospodarki Narodowej zbiednieje,
jeżeli pogrzebię w jej śmietniku? Zachłanne bydlę! Proszę kiedyś spojrzeć na jego
pysk - szerszy niż dłuższy. Złodziej z mordą jak patelnia. Och, ludzie, ludzie. W
południe ugościł mnie wrzątkiem, a teraz już się zmierzcha, będzie pewnie około
czwartej, sądząc po zapachu cebuli z komendy straży ogniowej na Preczystience.
Strażacy, jak powszechnie wiadomo, na kolację jadają kaszę. To wyjątkowe świństwo -
w rodzaju grzybów. Nawiasem mówiąc, znajome psy z Preczystienki opowiadały,
jakoby na Nieglinnym w restauracji „Bar” jada się dyżurne żarcie - grzyby plus sos
pikantny za trzy ruble siedemdziesiąt pięć kopiejek porcja. Potrawa dla amatora,
równie dobrze można lizać kalosze... Uuuu...
Bok piecze nie do wytrzymania, dalszy ciąg mojej kariery życiowej widzę
najzupełniej wyraźnie: jutro pojawią się rany i pytanie, czym je będę leczyć? Latem
poleciałbym na Sokolniki, rośnie tam także specjalne bardzo dobre ziele, w dodatku
można się nażreć bezpłatnie piętek od kiełbasy, wylizać zatłuszczone papiery, które
wyrzucają tam obywatele. I gdyby nie jakaś wydra, która na łące pod księżycem
śpiewa „Boska Aido” tak, że aż serce zamiera, byłoby naprawdę wspaniale. Ale zimą
dokąd mam iść? Dostawałeś kopniaki w tyłek? Dostawałeś. A cegłą po żebrach? A
jakże. Dostałem już za swoje.
Wszystkiego doświadczyłem, pogodziłem się z losem i jeśli teraz rozpaczam, to
wyłącznie za przyczyną fizycznego bólu i zimna, ponieważ duch mój nie osłabł jeszcze
do końca... Żywotny jest duch sobaczy.
Ale za to ciało moje udręczone, poranione, pastwili się nad nim ludzie zupełnie
wystarczająco. A najgorsze, że kiedy chlusnął na mnie, wrzątek dostał się pod sierść, a
to znaczy, że nic już nie chroni lewego boku. Z łatwością mogę się nabawić,
powiedzmy, zapalenia płuc, a z zapaleniem płuc, to proszę obywateli, po prostu
zdechnę z głodu. Z zapaleniem płuc należy leżeć na frontowej klatce pod schodami, a
kto wtedy zamiast mnie, samotnego, obłożnie chorego psa, będzie biegać po
śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia? Choroba zaatakuje płuco, zacznę pełzać na
brzuchu, osłabnę, a wtedy byle hycel zatłucze mnie kijem na śmierć. A dozorcy z
blachami na piersiach złapią moje zwłoki za nogi i rzucą na furmankę...
Ze wszystkich proletariuszy dozorcy są najpaskudniejsi. Wyrzutki
społeczeństwa, najniższa kategoria ludzkości. Kucharze jeszcze zdarzają się rozmaici.
Na przykład nieboszczyk Włas z Preczystienki. Niezliczonym uratował życie.
Ponieważ w czasie choroby najważniejsze, żeby dorwać coś do żarcia. No więc,
zdarzało się, jak opowiadają stare psy, rzuci czasem Włas kość, a na kości jeszcze i pół
ćwiartki mięsa. Niechaj mu ziemia lekką będzie za to, że to był naprawdę nie byle kto,
nadworny kucharz hrabiów Tołstojów, a nie Rady Racjonalnego Żywienia. Co oni
wyprawiają w tym Racjonalnym Żywieniu, to się po prostu w psiej głowie nie mieści.
Przecież ci dranie na cuchnącym solonym mięsie gotują kapuśniak, a stołownicy,
biedactwa, o niczym nie mają pojęcia. Przybiegają, jedzą, chłepcą.
Niektóre maszynistki otrzymują według IX grupy cztery i pół czerwońca, no, co
prawda jeszcze kochanek podaruje czasem pończochy z fil de Perse. Ale jakie
poniżenie musi wycierpieć za te fildepersy. Przecież nie żeby tak normalnym
sposobem, tylko przymusza do francuskiej miłości. S... syny ci Francuzi, mówiąc
między nami. Chociaż jadają bogato i zawsze z czerwonym winem. Tak... Przybiegnie
taka maszynistka do stołówki, przecież za cztery i pół czerwońca do „Baru” nie
pójdzie. Jej nawet na kinematograf nie wystarcza, a kinematograf to dla kobiety
jedyna pociecha w życiu. Drży, krzywi się, ale zjada... Pomyśleć tylko, płaci
czterdzieści kopiejek za obiad z dwóch dań, a te obydwa dania nawet i piętnastu
niewarte, bo pozostałe dwadzieścia pięć ukradł kierownik. A czy w ogóle powinna się
tak odżywiać? Ma zajęty wierzchołek prawego płuca i kobiecą chorobę na francuskim
tle, w pracy potrącili z pensji, w stołówce nakarmili cuchnącym mięsem, o, to właśnie
ona biegnie, to ona... Wbiega do bramy w pończochach od kochanka. Nogi marzną,
brzuch podwiewa, dlatego że sierść ma na sobie mniej więcej taką jak moja i majtki
nosi leciutkie, koronkowe, aby nic. To dla kochanka: niechby spróbowała włożyć
flanelowe, zaraz zacznie wrzeszczeć: jakaś ty nieelegancka! Obrzydła mi moja
Matriona, namordowałem się z flanelowymi majtkami, aż doczekałem się, nadeszły
moje czasy. Jestem przewodniczącym i ile bym nie nakradł, wszystko wydam na
kobiece ciało, na szyjki rakowe, na Abrau Durco. Dosyć się nagłodowałem w młodości,
w zupełności mi wystarczy, a życie pozagrobowe nie istnieje.
Żal mi jej, żal serdecznie. Ale siebie samego żal mi jeszcze bardziej. Mówię tak
nie przez egoizm, a tylko dlatego, że naprawdę nie mamy jednakowych warunków. Jej
przynajmniej w domu będzie ciepło, a mnie... Dokąd mam iść? Uuuuu!...
- Chodź tu, piesku, chodź!
Szarik, Szarik... Dlaczego skomlisz, biedaku? Kto cię skrzywdził? Och...
Zamieć sucha wiedźma zatrzasnęła bramę i walnęła miotłą dziewczynę po
uszach. Zadarła do kolan spódniczkę, obnażyła kremowe pończochy i wąski rąbek nie
dopranej koronkowej bielizny, zdusiła słowa, obsypała psa śniegiem.
Boże mój, co za pogoda... Och... A jeszcze do tego boli brzuch. Pewnie przez
tamto mięso! Kiedy się to wreszcie skończy?
Pochylając głowę dziewczyna rzuciła się do ataku, sforsowała bramę, na ulicy
zaczęło nią kręcić, kręcić, ciskać we wszystkie strony, wreszcie zawirowała w śnieżnym
wichrze i przepadła z oczu.
A pies został w bramie, dokuczał mu poraniony bok, więc przywarł do zimnej
ściany, wstrzymał oddech i kategorycznie postanowił, że nigdzie się stąd nie ruszy i że
w tej bramie zdechnie. Rozpacz pognębiła go dostatecznie. Tak boleśnie i gorzko mu
było na duszy, tak samotnie i strasznie, że z oczu popłynęły malutkie psie łezki,
spadały kropelkami i natychmiast wysychały. Z uszkodzonego boku sterczały
zamarznięte kłaki skołtunionej sierści, a pomiędzy nimi przezierały złowieszcze
czerwone placki oparzeń. Ach, jacy bezmyślni, głupi i okrutni bywają kucharze.
Zawołała:
„Szarik”... Jaki on tam, u diabła, Szarik. Szarik to znaczy okrągły, dobrze
odżywiony, głupi, żre owsiankę, syn świetnych rodziców, a on jest kosmaty, kościsty,
obszarpany, włóczęga z zapadniętym brzuchem, bezdomny kundel. Zresztą dzięki i za
dobre słowo.
Trzasnęły drzwi na przeciwległej stronie ulicy w jasno oświetlonym sklepie i z
tych drzwi wyszedł obywatel. Właśnie obywatel, a nie towarzysz, a nawet, mówiąc
ściśle, wielmożny pan. Bliżej - jaśniej - wielmożny pan. Myślicie, że twierdzę tak ze
względu na jego palto? Nonsens. Bardzo wielu proletariuszy nosi teraz palta. Co
prawda kołnierze mają inne, nawet nie ma porównania, ale mimo wszystko z daleka
można się pomylić. Za to jeśli chodzi o oczy, to już nie ma mowy o pomyłce ani z
bliska, ani z daleka. O, oczy to coś niezwykłego, niczym barometr. Widać wszystko,
kto ma wielką pustynię zamiast duszy, kto ni z tego, ni z owego może kopnąć
czubkiem buta między żebra, a kto się boi. Takiego właśnie lękliwego gnojka miło jest
ugryźć w łydkę. Boisz się, to masz za swoje. Jeśli się boisz, widocznie masz powody...
wrrr... hau-hau...
Wielmożny pan pewnym krokiem przeszedł jezdnię w śnieżnym słupie zamieci
i ruszył do bramy. Tak, tak, w tym wypadku wszystko widać gołym okiem. Ten nie
będzie jadł cuchnącego mięsa, a jeśli mu gdziekolwiek takie zaserwują, zrobi
potworny skandal, napisze do gazet... mnie, Filipa Filipowicza, chciano otruć.
Jest coraz bliżej i bliżej. Widać, że zwykł jadać obficie i że nie kradnie, taki psa
nie kopnie, ale sam też nikogo się nie boi, a nie boi się dlatego, że stale jest najedzony.
Zajmuje się pracą umysłową, ma ostrą bródkę w stylu francuskim, a także wąsy siwe,
puszyste i zawadiackie niczym francuscy rycerze, ale śnieżna kurzawa niesie od niego
zapach paskudny, szpitalny. Oraz woń cygara.
Po kiego czorta, ciekawe, zaniosło go do spółdzielni Centrochozu? Przystanął
niedaleko... Na co on czeka? Uuuu... Co też mógł kupić w takim nędznym sklepiku,
czy już mu nie wystarcza Ochotnyj Riad? Co to jest? Kiełbasa. Drogi panie, gdybyś
zobaczył, z czego oni robią tę kiełbasę, omijałbyś ten sklep z daleka. Lepiej niech pan
ją odda mnie.
Pies zebrał resztkę sił i w przypływie desperacji wyczołgał się z bramy na
chodnik. Zadymka wystrzeliła nad głową z karabinu, załopotała ogromnymi literami
płóciennego plakatu „Czy odmładzanie jest możliwe?”
Oczywiście, że możliwe. Zapach kiełbasy odmłodził mnie, podniósł z brzucha
na nogi, płomiennymi falami zmarszczył mój pusty od dwóch dni żołądek, pogromca
szpitala, rajski zapach mielonej kobyły z czosnkiem i pieprzem. Czuję i wiem, w
prawej kieszeni futra ma kiełbasę. Już jest nade mną. O władco mój! Spójrz na mnie.
Ja umieram. Sprzedajna jest moja dusza i dola paskudna.
Pies pełznął na brzuchu jak żmija, zalewając się łzami. Proszę zwrócić uwagę na
dzieło kucharza. Ale nie, pan przecież za żadne skarby nie da mi tej kiełbasy. Och,
bardzo dobrze znam bogatych ludzi! A tak naprawdę do czego ona panu potrzebna?
Na co panu cuchnący koń? Takie trujące konie sprzedają tylko w Mosselpromie. A
pan luminarz światowej sławy jadł dzisiaj śniadanie dzięki męskim gruczołom
płciowym. Uuu... Co to się dzieje na tym świecie? Widać jeszcze za wcześnie na
umieranie, a rozpacz zaprawdę jest grzechem. Nie zostaje nic innego, jak tylko lizać
mu ręce.
Zagadkowy i wielmożny pan pochylił się nad psem, błysnął złotym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin