Grozny i nieczuly.rtf

(1299 KB) Pobierz
CONNIE BROCKWAY

CONNIE BROCKWAY
GROŹNY I NIECZUŁY


 

Prolog

Teksas, 187Z

N

ie tak łatwo ugryźć, co? - szydził bandyta.

-         Jasne. - Duke starał się przez cały czas mieć go na muszce, ale nie
było to proste. Mała wierciła się nieustannie w objęciach porywacza;
koszmarna parodia miłosnego uścisku! Duke zgrzytnął zębami. Jego ręka
zaciśnięta na rewolwerze bez przerwy dokonywała minimalnych popra-
wek, gdy cel - głowa bandyty - to pojawiał się, to znów znikał za głów-
ką dziecka.

-         Chyba nie taki twardziel z ciebie, jak gadają, Duke! - drwił
bandyta.

-         Skoro tak mówisz - odparł Duke łagodnie, bez większego zainte-
resowania.

Znad brudnej ręki, która zatykała usta dziewczynki, patrzyły na nie-
go zielone dziecinne oczy. Płakała, ale - o ile się nie mylił - były to łzy
bezsilnego gniewu, nie strachu.

Miała temperament, musiał to przyznać.

-A jakże! - piał triumfalnie bandyta. - Zapamiętaj to sobie, Duke!
Będzie dokładnie, jak mówię! Mam wszystkie karty w garści. Lepiej
o tym nie zapominaj!

Z ogromną ulgą, która nie odbiła się wcale na jego twarzy, Duke
spostrzegł, że mała jest do cna wyczerpana. Może przestanie się szamo-
tać choć na kilka sekund! To by w zupełności wystarczyło.

-              Nie zapomnę. Tylko puść dziecko.

-Za kogo mnie bierzesz, Duke? Za durnia?! -obruszył się zbir
i szarpnął małą z całej siły tak, by ich głowy znalazły się na jednej linii.

7


-         Skądże znowu.

-         Tylko spróbuj, ty zasrany Angolu! To ty jesteś durniem! Nie ja!
Ciekawe, co się stanie z twoją forsą, jak powiesz szefowi, że jego córunia
się zawieruszyła! - mówiąc to, cofał się niezdarnie ku drzwiom. Przerzu-
cił sobie dziewczynkę przez biodro i osłaniał się nią jak tarczą. Mała
zorientowała się w sytuacji i zaczęła miotać się z nowym ferworem.

-         Ostra - wycedził beznamiętnie Duke. Jeszcze tylko kilka kroków i
bandyta wymknie się ze swym łupem. A mała pożegna się z życiem. Chy-
ba bez większego żalu po tym, co ją czeka przed śmiercią.

-         Prawda? - na brudnej gębie ukazał się obleśny uśmieszek. - Już
mi się portki palą!

-         Wiesz, że ci to nie ujdzie na sucho - zagadnął przyjaznym tonem
Duke. Miał nadzieję, że przeciwnik wda się w dyskusję i przestanie mieć
się na baczności. Oni wszyscy, choć tacy niby twardzi, lubili sobie poga-
dać! A w tej sytuacji jedyną bronią, jaką Duke mógł wykorzystać, były
słowa.

-         Gówno prawda! Mam najlepszą osłonę pod słońcem: jedyna có-
ruchna twojego szefa! Wiesz, na czym ją przyłapałem? Podwędziła tacie
zagraniczne cygaro i kasłała jak owca! Słodka dziecinka! - Zaśmiał się,
gdy mała znów zaczęła się szamotać i wierzgać nogami. Zbir przytulił
twarz do jej szyi, ale ani na chwilę nie tracił z oczu rewolweru Duke'a. -
No... może nie taka znów słodka. Ale przydatna. Gdyby nie ona, już byś
się na mnie rzucił, co?

Przygarnął dziewczynkę do siebie, cofając się nadal ku drzwiom.

-              Rzuć gnata, Duke! - Jeszcze tylko kilka kroków i znajdą się po
drugiej stronie.

Jeśli rzuci broń, podpisze wyrok na małą i na siebie.

-              Nie ma głupich.

Paskudny uśmieszek zniknął z gęby zbira.

-         Mówię ci: rzuć gnata!

-         A ja mówię: nie ma mowy!

Pozostawało tylko jedno wyjście: pozbawić go tarczy. To było duże
ryzyko... ale musiał je podjąć.

Na twarzy Duke'a nie ukazał się nawet cień emocji, kiedy strzelił.

Siła uderzenia sprawiła, że dziewczynka opadła bezwładnie na ban-
dytę, on zaś stracił równowagę. Oboje zatoczyli się na drzwi. Mała jęk-
nęła i mdlejąc, osunęła się na podłogę. Zbir w osłupieniu patrzył na try-
skającą z dziecinnego ramienia krew.

8


1

Berkshire County, 1878

-         Zastrzeliłeś ją! - powiedział z niebotycznym zdumieniem. - Ty dia-
belskie nasienie, ty skur...

-         A jakże - odparł Duke i wypalił mu między oczy.

Do licha! Jestem rad, że cię znów widzę, Perth! - zawołał wysoki,
chudy młodzieniec do Harta Morelanda, hrabiego Perth, i zbiegł po fron-
towych stopniach imponującej wiejskiej rezydencji Actonów na jego spo-
tkanie. Nieco zasapany dotarł do Harta.

Perth odpowiedział skinieniem głowy na wylewne powitanie szwa-
gra, Richarda Whitcombe'a, wicehrabiego Claredon. Przybysz ściągnął
rękawiczki z miękkiej koźlęcej skórki i obrzucił wzrokiem zamieszanie
na dziedzińcu. Wiejska posiadłość Actonów znajdowała się w niewiel-
kiej odległości na zachód od Londynu. Można było tu dojechać ze stolicy
w ciągu godziny. Sądząc jednak ze stert bagażu piętrzących się na dzie-
dzińcu, większość gości wybierała się na drugi koniec świata.

Liczba gości ciągle się powiększała. W landach i kabrioletach przy-
bywało eleganckie towarzystwo strojne w klejnoty, wstążki i koronki, by
wspiąć się po szerokich frontowych schodach do wnętrza imponującego
pałacu z różowego granitu. Hart nie dostrzegł w tłumie żadnej znajomej
twarzy. Nic dziwnego. Mimo swego tytułu i pozycji, nie brał czynnego
udziału w życiu wielkiego świata.

-              Fanny będzie wniebowzięta, kiedy się dowie, że już jesteś - mówił
dalej Richard. - Nie widzieliśmy cię przecież od naszego ślubu, a to już pra-
wie rok! Beryl i Henley też będą zachwyceni, kiedy się tu zjawią. No i oczy-
wiście Annabelle! Wszystkie twoje siostry uważają cię za ósmy cud świata!

9


-         Ładnie z ich strony - przerwał mu Hart. - A co zatrzymało Beryl?

-         Zdaje się, że Henley miał znów jakieś spotkanie z politykami.

-         Annabelle jest razem z Beryl? - spytał z troską Hart.

-         Oczywiście - zapewnił go Richard. - Już ona zadba, żeby jej mała
siostrzyczka nie została bez opieki! Uważam, że Annabelle ma tej opieki aż
za dużo. Dzieciak zrobił się przez to płochliwy jak podwórzowe kocisko!

-Drogi Richardzie -zauważył chłodno Hart -jestem pewien, że
twoje słownictwo nie oznacza braku szacunku, ale wolałbym, byś nie
porównywał Annabelle do żadnego kociska ani niczego związanego z po-
dwórzem.

Przyjacielski uśmiech zniknął z dość pospolitej twarzy Richarda.

Kto wie, pomyślał Hart, czy nie jestem zbyt surowy dla tego chłopa-
ka. .. Ale jeśli w ciągu najbliższych kilku tygodni wszystko miało ułożyć
się zgodnie z planem, nie mógł pozwolić, by Annabelle ukazała się choć
raz inaczej niż w pełnej chwale. Tylko wówczas książę Acton przekona
się, że ta młoda dama jest wprost stworzona do roli księżnej.

-         Oczywiście, Perth... Nie miałem nic złego na myśli! - odparł Ri-
chard, przygryzając wargę i biedząc się nad wynalezieniem bezpieczne-
go tematu do konwersacji. Zgoła niepotrzebnie: jego szwagrowi zupełnie
nie ciążyło milczenie.

-         Słyszałem, żeś wrócił do Londynu, ale nie spodziewałem się zoba-
czyć cię właśnie tu... Prawdę mówiąc, ja też nie oczekiwałem zaprosze-
nia. To trochę za wysokie progi dla takiego prostego wieśniaka. Zupełnie
nie pojmuję, z jakiej racji taki zaszczyt spotkał Fan i mnie. A ty... Zda-
wało mi się, że przyjęcia w wiejskich rezydencjach nie są w twoim stylu.

-         Bo nie są - odparł zwięźle Hart. - Ale Beryl wezwała mnie spe-
cjalnie z Paryża. Wygląda na to, że Acton ma poważne zamiary wobec
Annabelle. Beryl spodziewa się, że podczas balu zostaną ogłoszone ich
zaręczyny.

-Naprawdę? - twarz Richarda rozjaśnił uśmiech. -A to się małej
udało!

Hart nie zwrócił większej uwagi na entuzjazm szwagra.

-              Prawdę mówiąc, dziwi mnie, że sprawy zaszły tak daleko, a Acton
nie uznał za stosowne skontaktować się z głową rodziny.

Wyraz zwężonych oczu Harta jasno odzwierciedlał jego opinię o tym
przeoczeniu.

Richard z zażenowaniem przestąpił z nogi na nogę.

-No cóż, Perth... Wszyscy wiedzą, że zasięgnąłeś dokładnych in-
formacji na temat Actona, zanim pozwoliłeś mu na zaloty do Annabelle.
Ze mną zresztą było tak samo. A i Henleya też pewnie sprawdziłeś. No

10


więc wszyscy byli pewni twojej aprobaty. Zresztą Acton to najlepsza par-
tia w towarzystwie... Nie licząc ciebie, rzecz jasna!

-         Czy Annabelle lubi Actona? - spytał Hart, ignorując żartobliwe
przycinki Richarda.

-         No cóż... chyba tak - odparł Richard. - Mam wrażenie, że nawet
bardzo! Sam nie obracałem się ostatnio w towarzystwie, ale ile razy wpa-
daliśmy z Fan do Londynu, mała wydawała się bardzo rada z adoracji
Actona.

Hart skinął głową, nieco ułagodzony, i wszedł na schody. Szwagier
szedł obok.

-         A gdzie twoja żona? - spytał nagle Hart.

-         O, Fanny zejdzie, jak tylko się dowie, że przyjechałeś. Nie czuje
się najlepiej i chciała odpocząć przed obiadem.

-         Nie czuje się najlepiej...? - Hart zatrzymał się i zmierzył Richarda
chłodnym, badawczym spojrzeniem. Wicehrabia zaczął się niespokojnie
wiercić jak skarcony szczeniak. To ciągłe podenerwowanie szwagra draż-
niło Harta. Ze zdumieniem spostrzegł, że młody człowiek się czerwieni.

-         Chyba ci powiem od razu - podjął decyzję Richard - choć Fanny
chciała sama cię o tym zawiadomić. Widzisz... ona jest w poważnym stanie.

-         W poważnym stanie?...

-No tak... Na Wielkanoc sprezentuje mi dziedzica. - Richard wy-
soko uniósł głowę, pękając z dumy.

Hart poczuł w sercu ogromną radość. Dziecko! Jego własnej sio-
stry!... I nagle odezwała się w nim zazdrość, wezbrał ból. Zdławił te
niegodne uczucia, podobnie jak tłumił w sobie wszelkie emocje, których
nie chciał odczuwać.

-         Moje gratulacje! - powiedział zupełnie szczerze.

-         Dzięki! Jesteśmy tacy... tacy strasznie szczęśliwi!

Richard był tak podniecony, że Hart prawie się uśmiechnął. Nie
był jednak przyzwyczajony do uśmiechów, więc zamiast tego uścisnął
szwagrowi rękę, a ten omal nie zmiażdżył mu dłoni: uwięził ją w swych
wielkich łapskach i potrząsał zawzięcie. Potem znów ruszyli schodami
w górę.

Jak dotąd Hart był zadowolony z obu swoich szwagrów. Richard nie
tylko miał odziedziczyć pokaźny majątek, ale -co ważniejsze -był
poważnie myślącym młodym człowiekiem, oddanym rodzinie, dbającym
o swe posiadłości i hodowlę drobiu. Może nie był wyrafinowanym świa-
towcem, ale miał dobry charakter i marzył nade wszystko o domu pełnym
dzieci. Dzięki tym zaletom nadawał się idealnie na męża dla takiej doma-
torki jak Fanny.

11


Henley Wrexhall, mąż Beryl, nie mógł się poszczycić żadnym tytu-
łem, ale był młodym, dobrze się zapowiadającym członkiem parlamentu;
po raz drugi wybrano go do Izby Gmin. Bystry i przebiegły, choć zapalczy-
wy, kierował się zdrowym rozsądkiem. Był odpowiednim partnerem ży-
ciowym dla najstarszej siostry Harta, która dzięki swym ambicjom i talen-
tom towarzyskim wydawała się stworzona do roli małżonki męża stanu.

Pozostawała już tylko Annabelle, najmłodsza z rodzeństwa. Znale-
zienie dla niej odpowiedniego męża wymagało więcej zachodu, gdyż nie
miała żadnych wyraźnie określonych skłonności.

Skromna, słodka i czarująca Annabelle oraz jej aspiracje pozostawa-
ły dla Harta zagadką. Była dziesięć lat młodsza od brata, który nie widy-
wał jej w okresie dojrzewania, jeśli nie liczyć krótkich wizyt. Nie znał
więc Annabelle tak dobrze jak starszych sióstr. Doskonale, że lubi Acto-
na. Jeszcze lepiej, jeśli wyobraża sobie, że jest w nim zakochana. A naj-
lepiej, zawyrokował Hart, jeśli Acton się w niej zakochał.

Przemierzyli wszystkie stopnie, przeszli przez masywne podwójne drzwi
na ich szczycie i znaleźli się we wnętrzu domu. Hol był zatłoczony; damy
spozierały groźnie na pokojówki, ściskając w dłoniach szkatułki z klejnota-
mi; panowie krążyli, wydając lokajom polecenia dotyczące stert bagażu.

-         Dużo osób dotąd zjechało? - spytał Hart szwagra.

-         Cała kupa! Coś koło trzydziestu. Jest tu baron Coffey ze swoimi
synami. Kilkoro krewnych Actonów. Stary emerytowany major, brat
księżnej wdowy. Nazywa się Sotbey czy jakoś podobnie. Mają się też
zjawić Marchantowie. I jeszcze inni.

Richard wzruszył ramionami.

-              Ach tak.

-Przywiozłem jednego z moich chłopaków... znaczy się, lokajów.
Myślałem, że ci się przyda do osobistej posługi, Perth - zaproponował
nieśmiało Richard.

Hart powstrzymał odruch zniecierpliwienia. Skąd szwagier mógł
wiedzieć, że ten przyjacielski gest boleśnie przypomniał mu o niemiłych
sprawach. Lokaj miałby być świadkiem jego załamań? Utraty samokon-
troli?! Nigdy!

-         Dzięki, Richardzie, ale wolę radzić sobie sam. Jak zawsze.

-         Tak, oczywiście... - wymamrotał Richard z nieszczęśliwą miną. -
Obawiam się, że to jeszcze potrwa, nim wszystkim ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin