Halliday Gemma - Maddie Springer 02 - Zabójstwo na wysokich obcasach.pdf

(925 KB) Pobierz
267273791 UNPDF
GEMMA HALLIDAY
ZABÓJSTWO NA WYSOKICH
OBCASACH
1
Są dwie rzeczy, których nienawidzę bardziej od tego, kiedy do mnie strzelają. Po
pierwsze: sandały Birkenstock, jedyne buty, o których mogę z dumą powiedzieć, że nie ja je
zaprojektowałam. I po drugie: brzuszki, regularna tortura, do której zmuszała mnie właśnie na
podłodze Sunset Gym moja najlepsza przyjaciółka Dana.
- Dalej, jeszcze dwa, dasz radę!
Stęknęłam i, wysyłając mojej osobistej cheerleaderce nienawistne spojrzenie,
podniosłam się z trudem do siadu.
- Już - przerwa na dyszenie - nie - przerwa na dyszenie - mogę. - Moje mięśnie
brzucha zaczęły drżeć i czułam nieatrakcyjną kroplę potu, spływającą od włosów do
podbródka.
- Dalej, Maddie. Wiem, że stać cię jeszcze na dwa. Pomyśl, jak super będziesz
wyglądać latem w bikini.
- Kupię sobie kostium jednoczęściowy - mruknęłam.
- Pomyśl jak wspaniale będziesz się czuła ze świadomością, że zrobiłaś coś dobrego
dla swojego ciała.
Uniosłam brew, rzucając mojej przyjaciółce kpiące spojrzenie.
- Okej, w takim razie, wyobraź sobie - powiedziała Dana w nagłym przebłysku
geniuszu. - Wyobraź sobie, jak bardzo będzie pragnął cię Ramirez, kiedy zobaczy twój
szałowy brzuszek.
Takiej motywacji potrzebowałam. Sapiąc i zaciskając zęby, jeszcze raz podźwignęłam
się do pozycji siedzącej.
- Brawo! Wiedziałam, że ci się uda! - Dana wstała i odtańczyła w moim imieniu taniec
zwycięstwa. Moja najlepsza przyjaciółka - metr siedemdziesiąt wzrostu, rozmiar 36, miseczka
podwójne D, rudoblond włosy - instruktorka aerobiku oraz aspirująca aktorka, ma ciało, o
którym można pisać rockowe piosenki. Nie muszę dodawać, że w jednej chwili głowy
wszystkich facetów w siłowni odwróciły się w naszą stronę.
- Dzięki - rzuciłam. - Tego mi było trzeba.
- Nie ma sprawy. Od czego są przyjaciółki?
- Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że złamałaś Przysięgę. - Dana przygryzła wargę,
przybierając skruszoną minę.
- Ups.
Przysięga była obietnicą, którą wymogłam na moich przyjaciołach i rodzinie: mieli
nigdy więcej nie wypowiadać w mojej obecności nazwiska „Ramirez”. Zeszłego lata,
detektyw Jack Ramirez, czy jak ochrzciła go Dana, Pan Roztapiacz Majtek, zjawił się w
moim mieszkaniu z kieszenią pełną prezerwatyw. Pocałował mnie. Ja pocałowałam jego.
Ciuchy poleciały na podłogę. Byliśmy jut tylko jeden stanik pushup i bawełniane majtki od
łóżka... kiedy zabrzęczał jego pager.
Pożegnał mnie cmoknięciem w czoło i obiecał zadzwonić następnego dnia. Obiecanki
cacanki. Dwa tygodnie później, zostawił na mojej automatycznej sekretarce wiadomość.
- ”Sorry, byłem zajęty. Mam masę pracy. Muszę lecieć. Odezwę się później”. - Od
tamtej pory cisza.
Faceci.
Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Jack Ramirez jest gliniarzem z dużą
spluwą, dużym tatuażem i dużym... cóż, powiem po prostu, że tamtego wieczoru jego gatki
pozostawiły niewiele dla wyobraźni. Nie powinnam więc być zaskoczona, że nie okazał się
idealnym materiałem na chłopaka. Muszę jednak przyznać, że i tak był lepszy od mojego
ostatniego faceta, który skończył za kratkami, po tym jak dopuścił się defraudacji.
Ja to mam szczęście do mężczyzn.
- Sorry - powiedziała Dana - ale musiałaś dokończyć serię. Skarbie, naprawdę nieźle
sobie radzisz.
Owszem, nie szło mi najgorzej. Kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wspominamy,
zniknął bez śladu w lipcu, zrobiłam to, co zrobiłaby każda normalna, racjonalna, samotna
kobieta, całkowicie zignorowana przez obiekt swoich uczuć. Wpadłam w ciąg foodowy.
Mówię wam, to było prawdziwe szaleństwo. Cheetosy, pizza, markizy, lody czekoladowo -
bananowe Chunky Monkey (spożywane całymi wiaderkami) oraz ciastka, we wszystkich
rozmiarach, kształtach oraz smakach. W końcu interweniowała Dana, zwracając mi uwagę na
to, że jeśli wkrótce z tym nie skończę, to: a) do końca życia będę miała na palcach tłuste
plamy od sera, b) nie zmieszczę się w moją ulubioną małą czarną od Nicole Miller, i c)
zostanę oficjalną członkinią Klubu Żałosnych Przegranych i Nieudaczników. Miała rację.
Moja mała czarna jest bądź co bądź dopasowana. Dlatego nie protestowałam (a w każdym
razie, nie bardzo) kiedy zaciągnęła mnie na siłownię i zmusiła do poddania się
współczesnemu odpowiednikowi średniowiecznych tortur. Brzuszkom. Opadłam na niebieską
matę, dysząc ciężko.
- Proszę, powiedz mi, że to już koniec?
Dana (która, nawiasem mówiąc, nie uroniła nawet kropli potu, choć ćwiczyłyśmy już
niemal godzinę) oparła dłonie na biodrach.
- Ale jeszcze nie popracowałyśmy nad twoimi pośladkami.
- Czy jeśli obiecam, że zjem na kolację sałatę, będę mogła olać pośladki? - zapytałam
błagalnie, choć w rzeczywistości marzyłam o sałacie w charakterze dodatku do bułki z
sezamem i wielkiego hamburgera.
Dana ściągnęła lekko jasne brwi. Ale ponieważ była dobrą przyjaciółką (a ja ciągle
dyszałam jak doberman), wyraziła zgodę.
- Okej. Ale chcę cię tu widzieć z powrotem w sobotę, gotową do skłonów i
przysiadów.
- Tak jest, pani kapitan.
Zdjęta litością, Dana pomogła mi wstać. Zawlokłam swój spocony tyłek do szatni.
- Masz jakieś ciekawe plany na wieczór? - zapytała Dana.
Biorąc pod uwagę, że był piątek, a moją największą piątkową atrakcją od miesięcy
były randki z króliczkiem na baterie, odpowiedź była oczywista.
- Nie. A co?
- O piątej mam zajęcia pilatesu, ale potem wybieram się na zakupy. Masz ochotę się
przyłączyć?
A czy rybka lubi pływać? - Jasne.
Dwadzieścia minut później zatrzymałam swojego czerwonego dżipa pod moim
mieszkankiem w Santa Monica. Położone zaledwie dwie przecznice od plaży, jest moim
własnym, małym kawałkiem nieba. A właściwie nie małym, tylko maciupeńkim. Składany
futon, stół kreślarski i trzy tuziny par butów całkowicie wypełniają jego powierzchnię.
Weszłam do środka i choć z szafki wabiła mnie otwarta paczka chipsów, oparłam się pokusie,
w zamian otwierając puszkę dietetycznej coli i odsłuchując wiadomości na sekretarce.
Pierwsza była z wypożyczalni filmów.
- „Jest już zamówiony przez panią drugi sezon Seksu w wielkim mieście -
poinformował mnie znudzony głos nastolatki. - Ale wynika, że zalega pani z oddaniem Pretty
Woman, Kiedy Harry poznał Sally i... - Urwała i zachichotała, maskując to kaszlem - ...Joanie
Loves Cha - chi [Joanie Loves Chachi - amerykański serial telewizyjny, nadawany w latach
1982 - 1983, o miłosnych perypetiach dwojga nastolatków (przyp. red.)], całej serii”.
Oto do czego doprowadziło mnie życie bez faceta. Skasowałam wiadomość.
Odsłuchałam kolejną.
- „Witam, Felix Dunn z »L.A. lnformer«. Robimy nowy materiał o historii, w którą
była pani zamieszana zeszłego lata. Chciałbym się z panią umówić, żeby zadać kilka pytań
odnośnie..
Bip. Skasowane.
Od czasu rozdmuchanej przez media sprawy aresztowania mojego byłego chłopaka,
Richarda, który był także podejrzany o morderstwo, co i rusz dzwonili do mnie dziennikarze.
Owszem, przyznaję, że miał miejsce pewien incydent z pilnikiem, w którym brałam udział ja,
wzgardzona, psychopatyczna kochanka, jej przebity implant piersi oraz obcas szpilki
zatopiony w czyjejś żyle, i że to, jakimś cudem, zawładnęło wyobraźnią mediów. Od tamtej
pory ze trzy razy byłam na okładce „Informera”. Dwa razy moja głowa była przytwierdzona
do ciała pewnej aktoreczki z horrorów, raz wystąpiłam jako narzeczona Wielkiej Stopy.
Hmm... Może to dlatego Ramirez nie dzwonił.
Odsłuchałam następną wiadomość.
- „Cześć skarbie, tu mama. Ralph w końcu odebrał nasze zdjęcia z Hawajów! Musisz
przyjechać i je obejrzeć. Są bajeczne! Zadzwoń do mnie!”
Mama niedawno wróciła z przedłużonego miesiąca miodowego na Hawajach z mężem
numer dwa, Ralphem, czy, jak lubię go nazywać, Podrabianym Tatusiem. Mój prawdziwy
ojciec nawiał do Las Vegas z tancerką o imieniu Lola, kiedy miałam zaledwie trzy latka.
Moje jedyne wspomnienie dotyczące Prawdziwego Tatusia, to mocno owłosiona ręka,
machająca na pożegnanie z okna el camino rocznik 1974. Nie muszę dodawać, że Podrabiany
Tatuś i ja od razu się zaprzyjaźniliśmy. (W czym, oczywiście pomógł fakt, że Ralph jest
właścicielem jednego z najbardziej ekskluzywnych salonów piękności w Beverly Hills i
zapewnił mi nieograniczony dostęp do darmowego manikiuru).
Rozległo się kliknięcie i automatyczny głos oznajmił, że nie ma więcej wiadomości.
Westchnęłam. Nie dzwonił Ramirez. Nie dzwonił Brad Pitt. Ani żaden przystojny
nieznajomy, który zobaczył mnie w kolejce w Starbucks i namierzył przez Internet.
Nienawidzę piątkowych wieczorów.
Dopiłam dietetyczną colę i wskoczyłam pod prysznic, aby zmyć pot z moich
obolałych kończyn. Wciągnęłam dżinsy, błyszczący różowy top z wiązaniem, ozdobiony
małymi srebrnymi cekinami, i nowiutkie, absolutnie odjazdowe szpileczki Ferragamo. To
przez nie znowu byłam na minusie, ale te pięć centymetrów, o które dzięki nim urosłam (nie
mam nawet metra sześćdziesięciu) było tego absolutnie warte. Jeszcze trochę pianki na włosy,
krótkie suszenie i byłam gotowa.
Dana podjechała po mnie swoim jasnobrązowym saturnem i wyjechałyśmy na
Dziesiątkę. Nie były to godziny szczytu, ale i tak było dość samochodów, by o zmierzchu
droga rozświetliła się niczym choinka. Kiedy zjechałyśmy na lewy pas, na ogonie siadł nam
niebieski dodge neon. Jechał niemal przyklejony do naszego zderzaka całą drogę do Czterysta
Zgłoś jeśli naruszono regulamin