Rozdział 12.pdf

(191 KB) Pobierz
393894275 UNPDF
Rozdział 11
JACOB
Jedyne na co było mnie stać to trzaśniecie drzwiami. Nie miałem siły się z nią kłucic nie
rozumie jej irracjonalnego myślenia. Kurwa mac!! Gdzie w tym wszystkim jej wina. No
gdzie?? To ja zabiłem jej rodziców to ja spowodowałem, że uzależniła się od heroiny to ja nie
pomogłem jej uciec od tych dwóch debili i tego co się stało. To kurwa wyłącznie moja wina.
Nie wytrzymałem i walnąłem ręką w szybę co spowodowało, ze na szybie pojawiła się
pajęczyna a po chwili głuchy trzask i szkło wylądowało na podłodze salonu i terasie, a moja
ręka pokryła się drobinkami krwi. Wybiegłem na taras i jedyne na co było mnie stac to
rąbanie zasranego drewna. Nie wiedział czy to dobre musiał dać uciec emocją które teraz
górowały w moim ciele. Nie wiem czy bym jej czegoś nie zrobił po jej głupkowatych
tekstach.
Sztabka za sztabką byle nie myśleć. Ale nie potrafię. W głowie miałem same obrazy
przeszłości. Śmigały mi przed oczami jak zaczarowany film, który nigdy się nie kończy. Ręce
miałem sine od ściskania siekiery. Mięśnie mi drżały ze zmęczenia. Byłem wykończony.
Jedyne do czego się jeszcze nadawałem to siad na skraju tarasu. Załamałem ręce. To koniec.
Co ja mam zrobić? Co ona teraz robi?? Wizje głupich myśli na jej temat chodziły jak lew
szukający ofiary. Nie miałem siły. Czułem, że za chwilę ja się poryczę. Facet, który nie
płacze, facet, który udaje silnego.
Nie wiem ile trwało moje rozmyślanie i siedzenie. Już dawno było ciemno. A ja nadal
siedziałem do póki nie usłyszałem głuchego trzasku zamykanych drzwi.
– Co jest??– zapytałem, chociaż wiedziałem cos się dzieje… powiedziała, że zniknie. Ale ja
do tego nie dopuszczę. Obiecałem, że jej pomogę i dotrzymam słowa…
BELLA
Czułam jak uginają się pod mną kolana. Nie miałam siły dłużej stac. Dopiero teraz
zauważyłam, że mu zależy, że nie jestem dla niego tylko kimś tam. Moje serce na raz
wysyłało dwa sprzeczne sygnały. Kuło mnie boleśnie a jednocześnie dawało iskierkę miłości.
Siedziałam oparta głowa o szybę i widziałam rozbijające o brzeg fale. wszystko mnie bolało.
Fale za oknem przychodziły wraz z falami nadciągającego bólu. Wiedziałam, że nie chce
skazywać Jack’a na kolejne niańczenie małego dziecka. I tak mi nie pomoże a ja nie jestem
wstanie zmienić się na lepsze. Nie potrafię. Wiem, że moje życie tak ma wyglądać. Wieczny
ból i cierpienie. I chociaż ktoś by bardzo chciał nie zmieni tego nawet on. Moja żyletka
bezustannie czekała na wyciągnięcie z tylnej kieszenie a ja wiedziałam, że w końcu to zrobię.
Wyciągnę moją jedyną nieodłączną przyjaciółkę i skończę to co już dawno powinno się stac.
Podniosłam się powoli z ziemi, jednak moje własne nogi nie chciały mnie słuchać. najpierw
chciałam stąd wyjść. Odejść. Ulżyć jedynej osobie, która coś dla mnie znaczy. Dla której ja
coś znaczę. Pomału przybliżyłam się do torby i zaczęłam wkładać w nią rzeczy. Nie wiem ile
czasu mi to zajęło, ale pewnie dużo bo każde moje ruchy były ograniczone przez palący ból.
Z moich ust nawet nie maił siły wyjść żaden dźwięk świadczący o tym, że moje ciało ma
mnie dosyć. Nie słyszałam ani jednego dźwięku z dołu. jak jakby Jacob zapadł się pod
ziemię. Nie myśl o tym Bells- skarciłam się w myślach. To już wszystko skończone.
Na tyle ile było to możliwe doczłapałam się do drzwi obijając się przy okazji o wszystkie
meble w pokoju. Schodzenie po schodach nie było moją mocną strona przy pełnej kontroli
nad swoim ciałem a co dopiero przy jego braku. Gdy stanęłam na parterze mimowolnie
odwróciłam głowę w prawą stronę.
Widok stłuczonej szyby i kropel krwi spowodował, że się wystraszyłam. A w głowie pojawiło
mi się milion prawdopodobnych wydarzeń. Jednak zaraz potem zobaczyłam siedzącego na
tarasie Jacob’a i zrozumiałam, że nic mu nie jest. Postanowiłam nie dodawać sobie więcej
smutku i wyszłam głównym wyjściem.
Było strasznie ciemno, ale wiedziałam gdzie chce iść. Tam doszłabym nawet z zamkniętymi
oczami. Mimo, że to tak blisko domku. To było to jedyne miejsce w którym chciałam się
teraz znaleśc. Nie wiem dlaczego. Może w mojej podświadomości było zakodowane, że to tu
po raz pierwszy poczułam co to miłość. Nie wiem. Z resztą nie ma to teraz żadnego
znaczenia.
Noc była gwieździsta. A ja szłam wydeptaną ścieszką co chwila potykając się o jakiś kiemień.
Torba ciążyła mi na ramieniu. A ja zachodziłam w głowę jaki był sens jej dźwigania. Czułam,
ze idę już po piasku co oznaczało, ze zaraz dojdę do skał. i jakimś cudem wcale się nie
pomyliłam. Dzięki czystemu niebu i księżycowi zobaczyłam rysy skalnych wysepek.
Usiadłam na jednej z nich wysuniętej bardziej do przodu co spowodowało, że zmoczyłam
sobie rzeczy. Ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Przecież zaraz rzeczy nie będą mi
potrzebne. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że będzie mi brakowało jednego zapachu.
Jego zapachu. jego zapachu na bluzie, którą notabene miałam wciąż na sobie. Ale nie mogę o
tym myślec nie teraz nie tu. Nie!!! To koniec!!! Poczułam palący ciężar na sercu w tylnej
kieszeni.
Wyciągnęłam ją. Obracając w ręce czułam, ze tak powinno być już dawno. Ułatwiłabym
życie wszystkim. Nawet sobie samej. Pociągnęłam rękawy bluzy a zimna morska bryza
ochłodziła naskórek nadgarstka. W głowie zaświeciła mi się lampka. Przecież to tylko chwila
i po wszystkim.
Pociągnęłam żyletką poniżej lewego nadgarstka a z mojego zaschłego gardła wyrwał się mały
jęk. Po ułamku sekundy w miejscu cięcia pojawiła się stróżka krwi. Poczułam jak schodzi ze
mnie wszystko czego nienawidziłam. Chciałam cierpieć. Chciałam udowodnić sobie samej, że
nie musze się przejmować co będzie później bo teraz będzie już koniec. Drugie cięcie trochę
niżej po powtórzenie tego samego. W pewnym momęcie, moja ręka znów wyglądała jak pole
do szachownicy. Podwinęłam opadnięty rękaw drugiej ręki i zaczęłam jeszcze raz. Tylko, że
tym razem obraz zaczął mi się załamywać i czułam jak po zimnej ręce spływają kropelki
krwi. Gdy dotknęłam ręką żyletki, usłyszałam za sobą głos:
– Nie rób tego!!! Bells słyszysz mnie!!! Proszę Cię nie rób tego!!– to był Jacob, ale był inny.
Jakby strasznie nie tyle zdenerwowany co zrozpaczony a jednocześnie strasznie zły.
Obróciłam głowę i zobaczyłam to samo cierpienie, strach i ból co wtedy w pokoju tylko ze
zdwojoną siłą.– Bells nie rób tego!!! Nie zgadzam się!!!
– Jack ty nie rozumiesz. Ja muszę ja musze ulżyć wszystkim.– powiedziałam to na głos, ale
tak jakby szeptem. Nie miałam już siły mówić.
– A pomyślałaś, ze nikt oprócz ciebie tego nie chce, że komuś na tobie zależy, że ktoś chce o
ciebie walczyć, że ktoś chce budzić się rano przy tobie i mówić sobie ty skończony debilu
jakie ty masz szczęście, ze ona ci wybaczyła?? Pomyślałaś o tym??– wtedy coś do mnie
dotarło. Nigdy nie spojrzałam na to w ten sposób. Nigdy nie pomyślałam o innych.
– Nie, ale..
– Nie ma żadnego ale. Bells kocham cię rozumiesz, kocham. Zależy mi na tobie jak na nikim
innym. Zabiłem ci matkę, ale to była moja wina. Byłem wtedy pod wpływem heroiny, którą
potem dałem tym dwóm debilą, którzy ci ją podali uzależniając cię od niej. Patrzyłem na to
jak cie gwałcą i ich nie powstrzymałem. Bo nie mogłem. nie potrafiłem. jestem skończonym
popierdolonym skurwysynem. Ale się w tobie zakochałem. W tobie Bells. Bo jesteś inna. Bo
kochasz to co inni uważają za śmiecie. I nie chce, żebyś skończyła na cmentarzu bo to nie
twoje miejsce. I nie pozwolę ci na to. Możesz mnie teraz znienawidzić. Ale oddaj mi żyletkę!!
Proszę.– Nic prawie z tego nie rozumiałam, świat wirował mi przed oczami, które coraz
bardziej pokrywały się mgłą. Wiedziałam, że mnie kocha. Ale cała reszta na pewnie była
moja winą i ja to wiem.
– Jacob to moja wina. Przepraszam.- i odpłynęłam.
JACOB
Usłyszałem tylko:
– Jacob to moja wina. Przepraszam.
I zobaczyłem jak osuwa się na skałę. Była blada jak ściana. Jakby całe życie z niej uszło.
Wiedziałem tylko, ze może to być ostatnia chwila kiedy na nią patrzę.
Podszedłem do niej i uniosłem na rękach. Jej głowa, ręce, nogi, całe ciało wisiało bezwładnie.
Prawie biegiem wróciłem do domku i wsadziłem Bellę do samochodu. Jedyne co teraz
mogłem zrobić to zawieść ją do szpitala. Jedyne Carslie mógł jej teraz pomóc. O ile to w
ogóle było jeszcze możliwe.
Nie wiem ile jechałem. Wiem, ze liczyła się każda sekunda. Z piskiem opon wjechałem na
szpitalny parking i parkując praktycznie przy samych drzwiach wysiadłem, chwyciłem Bellę
na ręce i wszedłem do szpitala. Moim celem było ostatnie piętro i intensywna terapia.
Praktycznie wlatując na oddział od progu krzyknąłem Carslie. Nagle z drugich drzwi na lewo
wyszedł mój znajomy a na jego twarzy pojawił się szok.
– Jacob co ty tu…– nie dokończył. Zobaczył w jakim stanie jest kociak na moich rekach i
momentalnie zawołał.– Nosze szybko!! Jacob co się stało??– ale ja nie miałem siły
odpowiedzieć. Zdołałem wydusić z siebie Edward i czułem jak uginają się pod mną kolana. A
Carslie tylko chwycił Bellę a mi kazał usiąść.
Wszystko co działo się potem widziałem jak przez mgłę. Nic chyba do mnie nie docierało.
Oprócz tego jednego słowa. Krew, krew, krew. Ciągle to jedno słowo. Ze mnie uszło
wszystko. Czasami nawet zapominałem oddychać.
Ocknąłem się na jedno słowo a raczej imię.
– Edward co ci się do cholery stało w rękę a w twarz??– powiedział Carslie a mnie było stać
tylko na jedno…
Rozdział 12
JACOB
– Edward co ci się do cholery stało w rękę,… a w twarz??– powiedział Carslie a mnie było
stać tylko na jedno. W niewiarygodnym tempie podniosłem się z krzesła i podszedłem do
niego nie zwracając zupełnie uwagi na jego idiotycznego kumpla i siostrzyczkę.
– Jak mogłeś jej to powiedzieć? W jaki sposób chciałeś jej pomóc!! Co??!! No słucham??–
byłem wyczerpany, ale nienawiść do tego człowieka ogarnęło moje ciało niczym po dobrej
dawce szluga. Z całą siłą jaką jeszcze w sobie miałem przywaliłem mu w twarz, która
momentalnie zalała się czerwoną cieczą. A jej wyraz dawał jasno do zrozumienia, że bolało.
– Jacob co ty u licha wyrabiasz?– spytał podenerwowany całą sytuacją Carslie.
– Tato nie mieszaj się do tego. To sprawa między nami.– odpowiedział Edward i spojrzał na
ojca pełen powagi. Po drodze mierząc mnie wzrokiem, w taki sposób, że od razu wiedziałem,
że nasze rozgrywki się nie skończyły. W sumie nawet dobrze, że nie.
– Nie Edward to nie jest sprawa między wami, skoro ty wyglądasz jakbyś nie wiem co robił.
A on jest tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, ze sam za chwilę wyląduje na jednym ze
szpitalnych łóżek jak Bella.– jak zwykle opanowany, konkretny i nie ugięty. I jak zawsze
wkurzająco odpowiedzialny rodzic, którego nigdy nie miałem.
– Co?? Bella tu jest?? Co się stało?– to pytanie było skierowane do mnie.
– A jak myślisz idioto? Co się mogło stać co? To nie ja wbiłem jej nóż w serce tylko ty! Może
i nie jestem bez winy. Ale jak myślisz jak ona zareagowała na twoje słowa co??!! Zaczęła
obwiniać sama siebie. Reszty się domyśl.– czułem jak opuszczają mnie wszelkie resztki siły
dobrej woli.
– Edward o czym on mówi??– odezwał się zdezorientowany Carslie
– O niczym. Jak zwykle bredzi. I pomyśleć, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Nadal nie
rozumiem jak ja mogłem być twoim kumplem.
– Tak, rzeczywiście bredzę, a efekt mojego bredzenia walczy teraz o życie. Ale tak masz racje
no kurwa bredzę.– powiedziałem to zupełnie bez jakichkolwiek emocji.
– Dobra od początku panowie. Alice ty zaprowadź Edwarda do pielęgniarki zaraz tam przyjdę
go opatrzyć. Emmet ty jedź do Esme i powiedz, że muszę zostać w pracy.– w tym momencie
spojrzał srogo na swojego syna.– A ty Jacob zaraz mi wszystko wyjaśnisz.– i każdy z nas jak
posłuszny baranek zrobił to co mu kazano. Em wystrzeli ze szpitala żeby jak najszybciej
wrócić. I w sumie dobrze, bo może być gorąco. Al poszła z tym debilem a mnie Carslie dał
coś na uspokojenie, chociaż nie czułem się w cale jakoś bardzo nadpobudliwy i poszliśmy do
jego gabinetu. Usiadłem w fotelu twarz ukryłem w dłoniach i starałem się uspokoić oddech,
który z wiadomych przyczyn był za szybki, a moje klatka piersiowa osiągała pomału
prędkość promu kosmicznego.– Dobra Jacob co się stało od początku do końca i bez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin