Roberts Nora - In Death 18 - Skarby przeszlosci.pdf

(2034 KB) Pobierz
Roberts Nora - In Death 18 - Skarby przeszlosci
J.D. ROBB
SKARBY PRZESZŁOŚCI
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
Chciwym okiem na cudzą własność patrząc,
o własną nie dbał wcale.
Gaius Sallustius Crispus
Kim jestem? Ach, to dopiero zagadka!
Lewis Carroll
 
1
Razem z głuchym pomrukiem grzmotu zawitał do sklepu niewysoki
męŜczyzna. Spojrzał przepraszająco, jakby hałas powstał z jego winy, a nie za sprawą
natury, wetknął pod ramię jakąś paczuszkę i zyskawszy w ten sposób wolną rękę,
zamknął pasiasty, czarno - biały parasol. Parasol ten, podobnie jak jego właściciel
stojący na prostokątnej wycieraczce, ociekał wodą. Obaj wyglądali Ŝałośnie. Po
drugiej stronie drzwi zimny wiosenny deszcz wytrwale bębnił w chodnik, a przybysz
stał, tam gdzie się zatrzymał, jakby nie miał pewności, czy jest mile widziany.
Laine obróciła ku niemu głowę, powitała go lekkim skinieniem i zdawkowym
uśmiechem. Taki wyraz twarzy jej przyjaciele nazywali miną uprzejmej
sprzedawczyni.
Do diabła, w końcu przecieŜ była uprzejmą sprzedawczynią, a na dodatek los
wystawił ją na cięŜką próbę!
Gdyby przewidziała, Ŝe deszcz zwabi klientów, a nie, jak sądziła, zatrzyma
ludzi w domu, nie dałaby Jenny wolnego. Z drugiej strony jednak, nie miała nic
przeciwko pracy w sklepie. Bo i po co otwierałaby interes w jakiejś dziurze zabitej
dechami, gdyby nie była pewna, Ŝe z przyjemnością poświęci mu co najmniej tyle
samo czasu, uwagi i serca, co pogaduszkom, słuchaniu ploteczek oraz rozstrzyganiu
przyjacielskich sporów?
I bardzo dobrze, pomyślała Laine, wszystko w porządku.
Tyle tylko, Ŝe gdyby Jenny została w pracy, zamiast siedzieć w domu,
malować paznokcie u nóg i gapić się na opery mydlane, to właśnie Jenny, a nie ona,
zajmowałaby się teraz bliźniaczkami.
Darla Price Davis i Carla Price Gohen. Obie miały włosy ufarbowane na ten
sam kolor popielatego blondu, ubrane były w identyczne gładkie niebieskie płaszcze
przeciwdeszczowe, w dłoniach trzymały torebki od kompletu. Zazwyczaj wzajemnie
kończyły po sobie zdania, a na dodatek porozumiewały się za pomocą specyficznego
kodu, złoŜonego z częstego unoszenia brwi, wydymania warg, wzruszania ramionami
oraz kiwania głową.
Zachowanie takie, czarujące u ośmiolatek, u kobiet czterdziestoośmioletnich
było trudne do zniesienia.
Laine miała jednak na względzie fakt, Ŝe bliźniaczki nigdy nie wychodziły z
jej sklepiku, opatrzonego dumnym szyldem: „Skarby Przeszłości”, z pustymi rękami.
 
Owszem, niekiedy mijały całe godziny, zanim coś wybrały, ale zawsze dokonywały
jakiegoś zakupu. A mało co podnosiło Laine na duchu tak skutecznie, jak dźwięk
brzęczyka przy kasie.
Dzisiaj siostry szukały zaręczynowego prezentu dla kuzynki. Nie
powstrzymały ich ani ulewa, ani grzmiące pioruny, nie przejmowały się takŜe lekko
wystraszoną parą młodych ludzi, którzy ponoć zajrzeli do Angel’s Gap w drodze do
Waszyngtonu. Ani tym człowieczkiem z pasiastym parasolem, zdaniem Laine jakby
trochę niespokojnym i wystraszonym.
Obdarzyła klienta nieco cieplejszym uśmiechem.
- Jedną chwileczkę - obiecała i ponownie zwróciła się do bliźniaczek.
- Rozejrzyjcie się jeszcze - zaproponowała. - Zastanówcie się spokojnie. Ja
tylko... Carla chwyciła ją za nadgarstek i Laine zyskała absolutną pewność, Ŝe nigdzie
nie ucieknie.
- Musimy się na coś zdecydować. Carrie jest mniej więcej w twoim wieku,
kochanie. Co ty chciałabyś dostać na prezent zaręczynowy?
Laine nie musiała zatrudniać tłumacza, by zrozumieć ten mało subtelny
przytyk. W końcu rzeczywiście miała dwadzieścia osiem lat - i nie była męŜatką. Nie
była nawet zaręczona. Na domiar złego właściwie nie miała chłopaka. Według
bliźniaczek Price to srogi występek przeciwko naturze.
- Posłuchaj - podjęła Carla piskliwym głosem - Carrie poznała Paula zeszłej
jesieni na kolacji, przy spaghetti. Powinnaś częściej bywać między ludźmi, Laine.
- To prawda - przyznała Laine z uśmiechem.
Oczywiście gdybym chciała się zaręczyć z łysiejącym, rozwiedzionym
urzędniczyną, wiecznie chorym na zatoki.
- Carrie tak czy inaczej będzie zachwycona waszym wyborem - zapewniła
klientki. - Wydaje mi się, Ŝe od ciotek mogłaby dostać coś bardziej osobistego niŜ
świeczniki. Są rzeczywiście śliczne, ale popatrzcie, na przykład ten komplecik
toaletowy jest taki kobiecy... - Wzięła do ręki szczotkę do włosów inkrustowaną
srebrem. - Widzę w wyobraźni, jak panna młoda czesze włosy w noc poślubną...
- Coś bardziej osobistego - zaczęła Darła. - Bardziej...
- ...dziewczęcego. Tak! Mogłybyśmy wziąć świeczniki na...
- ...prezent ślubny. Ale obejrzyjmy jeszcze biŜuterię. Masz, kochana, coś z
perłami? Coś...
- ...starego, miałaby od razu na ceremonię ślubną. OdłóŜ na bok te świeczniki i
 
komplet toaletowy teŜ, kochanie. Zerkniemy na biŜuterię i jeszcze się zastanowimy.
Rozmowa przypominała mecz ping - ponga. Jak piłeczka po serwie, odbijana
raz z jednej strony, raz z drugiej, tak tutaj słowa szybowały z jednych do drugich
identycznych ust umalowanych taką samą koralową szminką. Laine z niekłamaną
dumą pogratulowała sobie refleksu oraz koncentracji, dzięki którym udawało jej się
stale dotrzymywać bliźniaczkom kroku i wiedzieć, która co powiedziała.
- Świetny pomysł. - Ujęła w dłonie wspaniałe drezdeńskie świeczniki. Nikt nie
mógł zarzucić siostrom braku gustu ani skąpstwa.
Gdy ruszyła do lady, drogę zastąpił jej ten niewysoki męŜczyzna Był jej
wzrostu, więc spojrzała mu prosto w oczy - bladoniebieskie, jakby spłowiałe, o
zaczerwienionych białkach. Kto wie, moŜe z powodu braku snu, przez alkohol albo
uczulenie? Postawiła na brak snu, bo pod oczami klienta rysowały się ciemne worki,
wyraźny sygnał zmęczenia. Włosy miał jak siwy mop, oszalały na deszczu. Ubrany
był w elegancki płaszcz Burberry, ale trzymał w dłoni parasol za trzy dolary. Golił się
najwyraźniej w pośpiechu, bo wzdłuŜ szczęki pozostał ciemny pasek szorstkiego
zarostu.
- Laine...
Wypowiedział jej imię z dziwnym naciskiem, zupełnie jakby byli w zaŜyłych
stosunkach. Uśmiech na twarzy Laine Tavish ustąpił miejsca konsternacji.
- Przepraszam, czy my się znamy?
- Nie pamiętasz mnie... - Wydawało się, Ŝe oklapł jak balon, z którego uszło
całe powietrze. - Dawno się nie widzieliśmy, ale myślałem...
- Proszę pani! - zawołała kobieta jadąca do Waszyngtonu. - Dostarczają
państwo kupione rzeczy pod wskazany adres?
- Tak, oczywiście - zapewniła Laine. Bliźniaczki, pochylone nad kolczykami
oraz broszką, prowadziły jedną ze swoich stenograficznych debat, natomiast
podróŜująca do Waszyngtonu para najwyraźniej dojrzała do tego, by coś kupić. A
niepozorny męŜczyzna przyglądał się Laine z nadzieją i jakoś dziwnie ufnie, aŜ
cierpła jej od tego skóra.
- Bardzo przepraszam, akurat większy ruch dzisiaj... - Zrobiła krok, odstawiła
świeczniki na ladę. Ufność i zaŜyłość nie była przecieŜ niczym dziwnym w małych
miasteczkach. Ten męŜczyzna pewnie był tu juŜ kiedyś, tyle tylko, Ŝe ona go nie
zapamiętała. - Czy szuka pan czegoś konkretnego, czy chce się pan rozejrzeć?
- Potrzebuję twojej pomocy. Zostało niewiele czasu. - Wyciągnął wizytówkę,
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin