1 - Setnik Korneliusz; uzdrawiania.doc

(79 KB) Pobierz
JEZUS W DRODZE DO HEBRON

SETNIK KORNELIUSZ

Z Gabary udał się Jezus do posiadłości królika Serobabela koło Kafarnaum. W domu znajdowali się zarządca, służba i uzdrowiony syn Serobabela, wszyscy już ochrzczeni. Wkrótce przybyli do Jezusa z podziękowaniem dwaj trędowaci, których Jezus za ostatnią Swą bytnością w Kafarnaum uzdrowił. Jezus nauczał do wieczora i uzdrowił wielu chorych, o zmierzchu zaś poszedł w dolinę Kafarneńską do domu Swej matki, podczas gdy uczniowie do swoich rodzin się rozbiegli. U Maryi zebrane były wszystkie święte niewiasty, przejęte wielką radością. Maryja i niewiasty prosiły jeszcze raz gorąco Jezusa, by raniutko przeprawił się na drugą stronę jeziora, bo tu niebezpiecznie dlań zostawać, tak rozjątrzona jest na Niego komisja Faryzeuszów. Jezus, świadom tego, co ma czynić, uspokoił ich obawy i rady tej nie przyjął.

Spokojniejsza już nieco Maryja wstawiała się do Niego za chorym niewolnikiem setnika Korneliusza, popierając prośbę tym, że Korneliusz — to bardzo dobry człowiek, bo, chociaż poganin, z przychylności dla żydów wybudował im synagogę; prosiła Go również o uzdrowienie chorej córki naczelnika synagogi Jaira, mieszkającego w małej osadzie koło Kafarnaum.

Nazajutrz rano poszedł Jezus z kilku uczniami ku domowi setnika Korneliusza, położonemu na wzgórzu na północ od miasta. Wtem, koło domu Piotra, zabiegli Mu drogę dwaj Żydzi, których Korneliusz już przedtem raz był posyłał do Niego. Ci prosili Go teraz powtórnie, by ulitował się nad jego niewolnikiem, tym bardziej, że Korneliusz zasługuje na to, bo jako przyjaciół Żydów wybudował im bożnicę i za zaszczyt sobie poczytywał, że mógł to uczynić.

Dowiedziawszy się, że Jezus właśnie tam idzie, posłali prędko gońca, by uprzedzić Korneliusza o przybyciu Jezusa. Przybywszy przed Kafarnaum, zboczył Jezus przy bramie na prawo, na drogę między miastem a murem, minął celę jakiegoś trędowatego, wykutą w murze, a uszedłszy jeszcze kawałek, ujrzał w dali dom Korneliusza. Na wieść, że Jezus się zbliża, wyszedł Korneliusz z domu; ujrzawszy z dala Jezusa, ukląkł, a mieniąc się niegodnym być przy Jezusie i rozmawiać z Nim, wysłał doń naprzód posłańca, który rzekł: „Panie! setnik kazał Ci rzec te słowa; „Panie! nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale rzeknij tylko słowo, a będzie zdrów sługa mój.

Gdyż jeśli ja, człowiek mały, poddany mych przełożonych, mogę powiedzieć do mych sług; czyń to czyń owo, a oni wypełniają moje rozkazy, o ileż łatwiej musi być dla Ciebie rozkazać twemu niewolnikowi wyzdrowieć i by on rzeczywiście wyzdrowiał” Usłyszawszy te słowa Jezus, zwrócił się do otaczających Go i rzekł; „Zaprawdę, powiadam wam nie znalazłem takiej wiary w Izraelu.

Wiedzcie przeto, że wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu słońca i zasiądą w królestwie niebieskim z Abrahamem, Izaakiem i Jakóbem; a wielu Izraelitów, dzieci królestwa Bożego, popadnie w bezdenne ciemności, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów!" A zwróciwszy się do sługi setnika, rzekł; „Idź! Niech ci się stanie według wiary twojej!"

Słowa te powtórzył posłaniec klęczącemu setnikowi, a ten, pokłoniwszy się do ziemi, powstał i pospieszył do domu. Ledwie wszedł, napotkał dotychczas chorego sługę, który zdrów już zupełnie, wyszedł, otulony w płaszcz i z owiniętą głową. Niewolnik ten nie był tutejszy, lecz jakiś cudzoziemiec, o żółto brązowej barwie skóry.

Jezus tymczasem skierował się zaraz z powrotem do Kafarnaum. Gdy przechodził znowu koło celi trędowatego wybiegł tenże, upadł Mu do nóg i rzekł: „Panie, jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić" Jezus kazał mu wyciągnąć rękę, dotknął się jej i rzekł: „Chcę. Bądź oczyszczony!" Trąd opadł z chorego natychmiast, a wtedy Jezus kazał mu stawić się przed kapłanami do oględzin, złożyć ofiarę, a zresztą uzdrowienia tego nie rozgłaszać. Uzdrowiony, poszedł zaraz do kapłanów Faryzeuszów i kazał się zbadać, czy rzeczywiście jest czystym. Kapłani, dowiedziawszy się, kto go uzdrowił, źli byli strasznie, surowo i skrupulatnie badali go, ale w końcu musieli mu wydać świadectwo oczyszczenia. Tylko na odchodnym wszczęli z nim kłótnię, a w końcu wyrzucili go za drzwi.

Jezus wszedł tymczasem w ulicę prowadzącą, do środka miasta. Czekało tu już na Niego mnóstwo chorych i opętanych, zebranych przeważnie w szałasach koło studni. Jezus uzdrawiał dobrą godzinę, poczym wyszedł z miasta i poszedł z uczniami w wąwóz, położony nad Magdalum, niedaleko Damny, gdzie była publiczna gospoda. Tu czekały już na Niego wdowa Maroni z Naim i poganka Lais także z Naim, z dwiema córkami, Sabią i Atalią, które Jezus niedawno uwolnił w Meroz od diabła. Maroni przybyła tu błagać Jezusa, by poszedł uzdrowić jej dwunastoletniego syna Marcyalisa, który, jak mówiła, tak był chory, że nie spodziewała się go za powrotem do domu zastać przy życiu. Jezus kazał jej spokojnie wrócić, obiecał przyjść, ale kiedy, nie powiedział. Zostawiwszy przyniesione podarki w gospodzie, wybrała się zaraz Maroni ze służącym z powrotem do domu, dokąd miała około 9 godzin drogi. Była to zamożna, poczciwa niewiasta, matka i opiekunka wszystkich ubogich dzieci w Naim.

Powoli zaczęli się tu schodzić uczniowie, i tak przybył Bartłomiej z synkiem swej siostry, wdowy, Jozesem, zapewne by go dać ochrzcić; dalej Tomasz przyprowadził ze sobą Jeftego, uzdrowionego synka setnika Achiasza z Giszali. Samego Achiasza nie było, przybył za to z nimi Judasz Iskariot z Meroz. — Lais i obie jej córki już w Naim przeszły na żydowską wiarę wyrzekłszy się wobec kapłanów praktyk pogańskich.

Odbył się przy tym pewnego rodzaju chrzest, polegający na pokropieniu wodą i różnych oczyszczeniach. W takich wypadkach chrzczono u Żydów i kobiety. Ale Jezus ani Jan nie czynili tego wcale przed Zielonymi świętami.

W Kafarnaum zebrani są teraz wszyscy przyszli apostołowie oprócz Mateusza, bardzo wielu uczniów i krewnych Jezusa, tak mężczyzn jak kobiet. Przybyła także z podarunkami do Maryi jej najstarsza siostra, Maria Heli, licząca z górą 70 lat, z drugim swym mężem Obedem. Mieszkała ona w Jafa, małej miejscowości, najwyżej godzinę drogi oddalonej od Nazaretu, gdzie mieszkał przedtem Zebedeusz i gdzie przyszli na świat jego synowie. Cieszyła się bardzo na myśl, że ujrzy znowu swych trzech synów, obecnie uczniów Janowych: Jakuba, Sadocha i Heliachima. Jakób był już w tym wieku, co Andrzej; jest to ten sam, który wraz z uczniem Kefasara i jakimś Janem miał sprzeczkę z Pawłem co do żydowskiej ceremonii obrzezania. Był to najznakomitszy i najstarszy z pomiędzy 70 uczniów, po śmierci Jezusa został kapłanem, zwiedził później z Jakubem Starszym, Hiszpanię, archipelag, Cypr i kraje pogańskie na granicy Palestyny. Pierwszym biskupem jerozolimskim był nie on, lecz Jakub Młodszy, syn Alfeusza i Marii Kleofy.

UZDROWIENIA JEZUSA.
DLACZEGO UCZYŁ PRZEZ PORÓWNANIA

Faryzeusze i Saduceusze uchwalili stawić dziś Jezusowi prawdziwy opór i umyślili albo wypchnąć Go z synagogi, wśród przygotowanego z góry zgiełku — do czego najęli ludzi — albo Go pochwycić, Lecz stało się inaczej. Oto Jezus rozpoczął Swoją naukę w synagodze bardzo ostrą przedmową, jako taki, który ma władzę i moc tak przemawiać. Zapamiętałość rozjuszonych Faryzeuszów wzrosła do tego stopnia, że już mieli rzucić się na Niego, gdy wtem wielkie powstało w synagodze zamieszanie.

Oto człowiek opętany przez diabła i zwykle z powodu szaleństwa związany, rozerwał pęta podczas nieobecności stróżów, którzy właśnie znajdowali się w synagodze, i wpadł jak jędza do synagogi, przedarł się z przeraźliwym krzykiem przez tłum, roztrącając go na bok, a dobiegłszy do miejsca, gdzie Jezus nauczał, wołał: „Jezusie Nazareński! Co mamy z Tobą do czynienia? Tyś przybył, aby nas wypędzić! Wiem, kto jesteś; Tyś jest Święty Boży!" Ale Jezus, nie poruszony tym wcale, obrócił się zaledwie do niego ze Swego wzniesienia, pogroził tylko ręką, i rzekł spokojnie: „Milcz i wyjdź z niego !"

Wtedy uspokoił się ów człowiek i upadł, szarpany na wsze strony. Szatan umknął, a w powietrzu unosiły się z niego jakby czarne kłęby dymu. Człowiek ów zaś, blady całkiem i uspokojony, upadł twarzą na ziemię i płakał. Wszyscy byli świadkami tego strasznego a zarazem cudownego zjawiska mocy Chrystusa. Strach ich zamienił się w podziw i szeptanie, a Faryzeusze stracili teraz do szczętu odwagę i zdumieni mówili tylko między sobą: „ Co to za człowiek? Rozkazuje duchom, a one Go słuchają.” Tymczasem Jezus nauczał dalej, a owego uwolnionego od diabła, zupełnie osłabionego, zanieśli krewni i jego żona, która była wówczas w synagodze, do domu.

Przyszedłszy do sił, wrócił do synagogi i czekał na Jezusa przy drzwiach; gdy Jezus wychodził, złożył Mu podziękowanie i zasięgał Jego rady na przyszłość. Wtedy Jezus upominał go, aby już więcej nie dopuszczał się sprośności, gdyż może się mu stać jeszcze gorzej, i zachęcał go do pokuty i chrztu, Ów człowiek był sukiennikiem, wyrabiał owe delikatne, wąskie, bawełniane szale, które noszono na szyi. Teraz uspokojony i uzdrowiony, powrócił do swych zajęć. Nieczysty duch zwykł był owładać takich ludzi, którzy bez miary oddawali się namiętnościom.

Po tym wypadku stracili Faryzeusze zupełnie otuchę, by mogli dzisiaj targnąć się na Jezusa i dlatego zachowywali się całkiem spokojnie aż do końca nauki, którą miał Jezus, wykładając bez przeszkody, poważnie, a nawet surowo lekcję szabatową z Mojżesza i Ozeasza. Cała postawa Jego i sposób mówienia był dzisiaj o wiele ostrzejszy, aniżeli zwykle; mówił jako taki, który ma moc do tego. Po skończonym kazaniu udał się Jezus do domu Maryi, gdzie były zgromadzone niewiasty, wielu krewnych i uczniów,

Według moich obliczeń było wszystkich świątobliwych niewiast aż do śmierci Jezusa przeszło siedemdziesiąt, a teraz naliczyłam ich już około 37, między którymi były w czasie ostatnich wędrówek i córki Lais z Naim, imieniem Sabia i Atalia. Za czasów świętego Szczepana osiadły one w Jerozolimie. Na drugi dzień nauczał Jezus również bez przeszkód w synagodze.

Faryzeusze bowiem tak się naradzili między sobą: „Teraz musimy sobie dać z Nim spokój, bo jeszcze powaga Jego jest za wielka, więc tylko stawiajmy Mu tu i ówdzie przeszkody; trzeba o wszystkim donieść do Jerozolimy i czekać aż do świąt Wielkanocnych, gdy przyjdzie do świątyni." Dzisiaj znowu leżało bardzo wiele chorych znów po ulicach, z których jedni przywlekli się jeszcze przed szabatem, a inni nie dowierzali do tego czasu; teraz jednakowoż na wiadomość o uzdrowieniu owego opętanego, zeszli się ze wszystkich zakątków miasta.

Niektórzy z nich byli tu już po kilkakroć, ale jeszcze bez skutku, bo byli to ludzie obojętni, oziębli, leniwi i jeszcze ociężałej się nawracający, aniżeli wielcy grzesznicy. Tak np. Magdalena po nawróceniu swoim upadała znowu, ale przecież potem przezwyciężyła się mocą charakteru, podobnie Dina, Samarytanka, i Maria Sufanitka; w ogóle wszystkie wielkie grzesznice nawracały się bardzo szybko i gorliwie, jak i święty Paweł, który jakby piorunem rażony, od razu się nawrócił. Tymczasem Judasz chwiał się wciąż, aż nareszcie upadł.

Zauważyłam także, że Jezus według wyroków Swojej mądrości uzdrawiał ciężko chorych natychmiast, a to dlatego, że tacy chorzy, jak np. opętani, pozostawali w swym opłakanym stanie, albo wbrew swej woli, albo też wskutek choroby nie mogli już kierować swą wolą; innych zaś chorych, którzy dlatego tylko nie grzeszyli zbyt, że im choroba trochę przeszkadzała, albo którzy nie nawracali się, odprawiał Jezus z niczym, albo z upomnieniem, aby się poprawili, a co najwyżej, uśmierzał trochę ich boleści, aby przez nacisk więzów choroby, poskromić i uszlachetnić ich dusze.

Jezus jest w stanie wszystkich zarówno uzdrowić, ale uzdrawia tylko tych, którzy wierzą i pokutę czynią, przestrzegając ich przed powtórnym upadkiem. Lekko chorych uzdrawiał Jezus nieraz szybko, jeśli to z pożytkiem było dla ich duszy. Lecz nie zawsze tak robił; bo też nie przyszedł na to, by uzdrowiwszy ciało, czynić je przez to sposobnym do grzechu, lecz by przez uzdrowienie ciała uratować i odkupić duszę grzesznika. Zauważyłam, że w każdym rodzaju choroby tkwiła myśl Opatrzności Bożej, że każda była obrazem winy ciążącej na kimś, czy to własnej, czy to cudzej, za którą trzeba było odpokutować przez chorobę, świadomie, czy nieświadomie, albo też choroba taka była pewnego rodzaju kapitałem próby i cierpliwości, który to kapitał można było zwiększyć przez cierpliwe poddanie się, tak, że właściwie nikt niewinnie i daremnie nie cierpiał.

Któż bowiem jest niewinnym, jeśli sam Syn Boży musiał na Siebie przyjąć grzechy całego świata, by je zgładzić? Chcąc Go więc naśladować, musimy cierpliwie nieść za Nim swój krzyż.

Ponieważ cierpliwość w cierpieniach, radość w doznawaniu tychże, tudzież łączność naszych cierpień z cierpieniami Jezusa Chrystusa należy do doskonałości, przeto chęć wyłamywania się od nich jest niedoskonałością. Doskonałymi stworzył nas Bóg i doskonałymi powinniśmy się odrodzić. Wszelkie przeto uzdrowienie jest wyłącznie niezasłużoną łaską dla nas biednych grzeszników, którzy zasłużyliśmy więcej jak na chorobę, bo na śmierć; lecz Pan przez Swą śmierć wybawił z niej tych, którzy wierzą w Niego i podług tej wiary działają.

I dziś uzdrawiał Jezus znowu wielu opętanych, chromych, cierpiących na wodną puchlinę, krwotok, lub reumatyzm, niemych, ślepych i w ogóle ciężko chorych. Mimo wielu zaś, którzy mogli jeszcze stać, przechodził kilkakrotnie, nie zatrzymując się. Byli między nimi tacy, którzy już nieraz doznali od Niego złagodzenia cierpień, ale oni mimo to nie nawrócili się i upadali znów tak na duszy, jak na ciele. Widząc, że Jezus pomija ich, zaczęli wołać: „Panie! Panie! wszystkich ciężko chorych uzdrawiasz, a nas nie! Panie, zlituj się! Znów jestem chory!" Jezus zapytał: „Dlaczego nie wyciągniecie ku Mnie rąk?" Uczyniwszy to, rzekli: „Oto nasze ręce!" A Jezus rzekł wtedy: „Tak, to ręce wasze wprawdzie wyciągacie, ale rąk serca waszego nie mogę ująć; cofacie je i zaciskacie, gdyż pełni jesteście ciemności." O tym nauczał Jezus obszerniej i uzdrowił wielu takich, którzy się nawrócili; innym złagodził tylko cierpienia, innych wreszcie pominął całkowicie.

Po południu poszedł Jezus z wszystkimi uczniami i krewnymi ku jezioru. Na południowym krańcu doliny znajdował się letni ogród kąpielowy, w którym się zatrzymali. Ogród ten zwilżały wody potoku, płynącego z Kafarnaum. Tu obrano miejsce na chrzest

Najśw. Panna poszła także przechadzką ku Betsaidzie, powyżej domów trędowatych, a z nią święte niewiasty, między nimi Dina, Maria, Lais, Atalia, Sabia i Marta. Obozowała tam karawana pogan, w której było wiele niewiast z Górnej Galilei, a wszystkie siedziały w koło na wzgórku; Maryja przyłączyła się do nich, i jużto siedząc, jużto przechadzając się, pouczała je i pocieszała. Niewiasty wypytywały się to o to, to o owo, a Maryja wyjaśniała im wszystko, opowiadała o patriarchach i prorokach i o Jezusie.

Nieco później nauczał Jezus w przypowieściach zgromadzone tłumy. Lecz nawet uczniowie nie zrozumieli Go, więc później, gdy był z nimi na osobności, tłumaczył im znaczenie przypowieści o siewcy, o kąkolu i pszenicy, i mówił, dlaczego jest niebezpiecznie wyrywać kąkol z pszenicą. Głównie Jakub Starszy mówił to Jezusowi w imieniu wszystkich, że nie rozumieją Go, i zapytał, dlaczego wyraźniej nie mówi. Jezus odrzekł na to, że wszystko im wyjaśni, ale dla słabych na duchu i pogan, nie może być królestwo Boże bez osłony podane. Już teraz lękają się tych słów, bo przy ich ciemnocie wydają się im za ciężkie, muszą więc najpierw przez porównania poznać te prawdy i muszą one w nich wzejść, jak nasienie, które samo ukryte w ziemi, mieści kłos w sobie. Przypowieść powyższą zastosował Jezus do ich powołania, polegającego na pracy, na zbieraniu plonów. Mówił potem w ogóle o naśladowaniu Go, zapowiadał im, że wkrótce wspólnie z Nim będą odbywać wędrówki i że wtedy wszystko im wyjaśni. Wysłuchawszy wszystkiego, zapytał Jakub Starszy: Dlaczego, Nauczycielu, chcesz wyjawiać to nam, prostakom, byśmy to rozgłosili? Wyjaw raczej lepiej Janowi Chrzcicielowi, który tak wielką ma wiarę, kim Ty jesteś, a on najlepiej będzie umiał to rozpowszechnić i rozgłosić!"

Wieczorem nauczał Jezus znowu w synagodze. Faryzeusze, ochłonąwszy już trochę z przestrachu, zaczęli znowu w końcu dyskutować z Nim co do tego, jakim prawem odpuszcza grzechy. Zarzucali Mu wypowiedziane w Gabara do Marii Magdaleny słowa, że grzechy są jej odpuszczone. „Skądże — pytali — wie On to? Jakim prawem może tak mówić? Przecież to jest bluźnierstwo przeciw Bogu. — Działo się to w przedsionku synagogi. Jezus wkrótce zbił ich zarzuty i zmusił do milczenia.

Wtedy oni, chcąc Go podrażnić, mówili, że On jest Bogiem, nie człowiekiem, lecz i te słowa obrócił Jezus na ich niekorzyść. W końcu podnieśli Faryzeusze wielki krzyk i zgiełk i zaczęli się cisnąć ku Niemu. Lecz Jezus wmieszał się w tłum tak, iż nie wiedzieli, gdzie się podział, poczym przeszedłszy ogród poza synagogą, dostał się do ogrodów Serobabela i bocznymi drogami przybył do domu Swej Matki. Tu przepędził część nocy i przez posłańca kazał powiedzieć Piotrowi i innym uczniom, by za Nim poszli nazajutrz do Naim i zeszli się z Nim po drugiej stronie doliny, powyżej miejsca, gdzie Piotr ryby łowił.

Nim odszedł, zapytywali Go się setnik Korneliusz i jego niewolnik, co mają teraz czynić. Jezus polecił im przyjąć chrzest z całą rodziną.

WSKRZESZENIE MŁODZIEŃCA Z NAIM

Do Naim wiodła droga powyżej miejsca, gdzie Piotr łowił ryby, w poprzek przez dolinę Magdalum, po wschodniej stronie góry, wznoszącej się nad Gabarą, następnie przez dolinę na wschód od Betulii i Giszala. Jezus wędrował z uczniami może dziewięć do dziesięć godzin; raz trzeba było nawet przeprawiać się przez potok Kison. Po drodze nauczał Jezus, między innymi i o tym, po czym się fałszywych proroków poznaje. Wreszcie zatrzymali się w gospodzie, należącej do pasterzy; stąd było jeszcze trzy do czterech godzin drogi do Naim.

Naim, zwane także Engannim, jest pięknym miastem o trwałych budynkach. Położone jest na uroczym pagórku od strony południowej, nad potokiem Kison. O niecałą godzinę drogi wznosi się góra Tabor, a w kierunku południowo zachodnim widać Endor. Jezrael leży więcej na południe, lecz dla wyniosłości gruntu jest niewidoczne. O trzy do czterech godzin drogi stąd leży Nazaret. Przed miastem rozciąga się piękna równina Ezdrelon. Okolica obfituje bardzo w zboże, owoce i wino; wdowa Maroni np. posiada całą górę z winnicą, pełną najpiękniejszych latorośli. Około dziewiątej godziny rano zbliżył się Jezus do Naim, mając przy Sobie około trzydziestu towarzyszów. Pagórkowata droga była tu węższa, więc też część uczniów szła naprzód, część w tyle, a Jezus w środku. Zbliżywszy się do bramy miasta, spotkali orszak pogrzebowy.

Gromadka żydów, odzianych w płaszcze żałobne, wychodziła właśnie ze zwłokami z bramy miasta. Zwłoki, złożone w skrzyni, niosło czterech mężczyzn na poprzecznych marach, w środku wgiętych. Skrzynia ta, przypominająca kształtem ciało ludzkie, lekka była jak pleciony kosz, a u góry przymocowane było wieko. Za zwłokami szła matka zmarłego w licznym orszaku niewiast; wszystkie miały zasłony na twarzy i w głębokim smutku były pogrążone. Jezus, ujrzawszy orszak, przeszedł środkiem uczniów, ustawionych w dwa szeregi przy drodze, przystąpił do niosących trumnę, oparł na niej rękę i rzekł: "Zatrzymajcie się i postawcie trumnę na ziemi!" Ci uczynili tak i ustąpili na bok, a uczniowie stanęli po obu stronach. Niewiasty zatrzymały się także, a matka, stojąca na przedzie, płakała cicho, myśląc zapewne w duchu: „Ach! Za późno już przychodzi!" Na twarzach wszystkich malował się smutek i współczucie, gdyż kochano bardzo tę wdowę dla jej szczodrobliwości i uczynności względem sierot i ubogich. Kilku tylko było nieprzychylnych, złych.

Coraz więcej ludzi nadchodziło z miasta. Wzruszył Jezusa ten smutek ogólny; na żądanie Jego przyniósł jeden z uczniów kociołek wody i gałązkę hyzopu i podał Mu je. Jezus zaś rzekł do niosących: „Otwórzcie trumnę i rozwiążcie opaski!" Po zdjęciu wieka ukazały się zwłoki, poowijane opaskami jak dziecko w pieluchach. Kilku podparło zwłoki rękami, a inni odwinęli opaskę otulającą ciało i ręce, i odkryli oblicze; teraz okryte było ciało tylko wielką chustą.

Podczas tego wzniósł Jezus oczy do nieba i tak się modlił: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, upodobało się Tobie. Wszystkie rzeczy dane mi są od Ojca Mego i nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten komu Syn zechce objawić. Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was ochłodzę. Weźmijcie jarzmo Moje na siebie, a uczcie się ode mnie, gdyż jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym. Albowiem jarzmo Moje wdzięczne jest, a brzemię Moje lekkie!"

Następnie pobłogosławił Jezus wodę, zamaczał w niej gałązkę i pokropił zebrany tłum. Wtem ujrzałam, jak z niektórych wychodziły małe, czarne potworki, jak owady, chrząszcze, ropuchy, węże i małe ciemne ptaki, szybko znikające w dali; ludzi zaś ogarnęło wzruszenie wewnętrzne, czuli się jakby czystsi, jaśniejsi. Wtedy pokropił Jezus gałązką zmarłego młodzieńca i uczynił ręką krzyż nad nim; i znowu ujrzałam, jak z ciała zmarłego wyszła czarna postać, podobna do chmury.

Potem rzekł Jezus do młodzieńca: „Powstań !” a on usiadł zaraz w trumnie i rozglądał się zdziwiony w koło z ciekawością. Jezus kazał mu podać suknie; nałożono więc nań jakiś płaszcz, a on stanąwszy na nogi, rzekł: „Co to jest? Skąd się tu wziąłem?" Podano mu sandały; nałożył je i wyszedł z trumny, a Jezus, wziąwszy go za rękę, oddał go w objęcia matki, spieszącej już doń, i rzekł: „Zwracam ci syna, lecz zażądam go znowu od ciebie, już odrodzonego przez chrzest." Biedna matka nie posiadała się z radości, podziwu i czci dla Jezusa; nie myślała teraz o dziękowaniu, tylko płacząc rzewnie, ściskała swego syna.

Potem udali się wszyscy do domu wdowy wśród śpiewu hymnów pochwalnych, wraz z nimi szedł Jezus z uczniami. Dom wdowy, otoczony ogrodami i podwórzami, obszerny był, ale ledwie mógł pomieścić coraz liczniej przybywających przyjaciół i znajomych. Wszystko cisnęło się, by ujrzeć młodzieńca. Okąpano go i ubrano w białą sukienkę, przepasaną paskiem. Jezusowi zaś i uczniom umyto nogi i podano przekąskę. Potem wśród powszechnej wesołości zaczęło się szczodre rozdzielanie różnych podarunków ubogim, którzy zebrali się przed domem dla złożenia życzeń swej dobrodziejce. Rozdawano suknie, chusty, zboże, chleb, jagnięta, drób i pieniądze. Jezus nauczał tymczasem ludzi, zgromadzonych na podwórzu.

W owej białej sukience biegał Marcyalis wesoło na wszystkie strony, rozdzielał z innymi jałmużny i pozwalał każdemu siebie oglądać; w twarzy jego znać było dziecięce zadowolenie. Pocieszny to był widok, gdy na podwórze weszły dzieci szkolne pod przewodnictwem nauczycieli, a on się do nich zbliżył. Dzieci na widok jego przestraszyły się, jakby ujrzały ducha, a gdy podbiegł ku nim, cofały się trwożliwie. Niektóre jednak, udając bohaterów, wyśmiały je, a podając na powitanie rękę Marcjalisowi, spoglądały z uczuciem dumy na bojaźliwych; z podobnym uczuciem dotyka się starszy chłopiec konia, lub innego zwierzęcia, do którego boi się zbliżyć mały jego braciszek, lub siostrzyczka.

Potem zastawiono w domu i na podwórzach stoły do uczty, w której wszyscy wzięli udział. Piotr, jako krewny wdowy (była bowiem córką brata jego teścia), obracał się tu swobodnie jak u siebie, i zastępował poniekąd pana domu. — Jezus przywoływał często do siebie wskrzeszonego chłopca i niby mówiąc do niego, nauczał zarazem wszystkich obecnych, bardzo trafnie wszystko do nich stosując. Mówił zaś do chłopca, jakoby strasznego losu uniknął; śmierć, która przez grzech przyszła na świat, skrępowała go, i w grobie miała mu zgubę przynieść; w stanie ślepoty miał być wrzucony w ciemności i tam dopiero, za późno niestety, przejrzeć, bo tam nie ma miłosierdzia, nie ma pomocy.

Przed wejściem jednak do grobu oswobodziło go z więzów miłosierdzie Boże, przez pamięć na pobożność rodziców i zasługi kilku jego przodków. Teraz za to powinien przez chrzest uwolnić się od choroby grzechowej, aby nie popaść w straszniejszą jeszcze niewolę. Jezus mówił dalej, jak to cnoty rodziców wychodzą nieraz później na pożytek dzieciom i jak dla sprawiedliwości patriarchów kierował Bóg dotychczas narodem izraelskim i oszczędzał go. Potem tak rzekł: „Teraz jednak naród ten leży w więzach śmierci grzechowej i jak ten chłopiec, jest już na kraju grobu; po raz też ostatni podaje Bóg miłosierny Swemu narodowi rękę pomocną.

Jan przygotował drogi, nawołując potężnym głosem do ocucenia serc z letargu śmiertelnego, a Ojciec, litując się, po raz ostatni otwiera oczy do życia tym, którzy zatwardziałe ich przed Nim nie zamykają. Podobny więc jest naród w ślepocie swej do tego zamkniętego młodzieńca w trumnie, którego spotkało ocalenie za bramami miasta tuż przed grobem. Jakże strasznym byłoby to, gdyby niosący go nie byli usłuchali głosu Mego, nie postawili trumny na ziemi, nie otworzyli jej i nie rozwinęli ciała z opasek, tylko w zatwardziałości swej poszli, nie zatrzymując się, i pogrzebaliby biednego chłopca! Podobnie czynią fałszywi nauczyciele, Faryzeusze. Odpychając biedny naród od życia pokuty, ściskają go więzami swych praw, zamykają w trumnę swych drobnostkowych obrzędów i zwyczajów, i tak prowadzą w grób ku wiecznemu zatraceniu. Przyjmijcie więc okazane wam miłosierdzie Ojca Mego niebieskiego, spieszcie do życia, do pokuty, do chrztu. Ostatnie słowa wymówił Jezus prawie błagalnie, upominając gorąco obecnych, by usłuchali rad Jego.

Niezwykłym było to, że Jezus używał tu do kropienia wody świeconej, by wypędzić złe duchy, w których mocy byli niektórzy, obecni przy wskrzeszeniu młodzieńca. Źli ci ludzie czuli złość ku Jezusowi i zazdrość i przepełniała ich radość szatańska, bo sądzili, że Jezus nie potrafi wskrzesić młodzieńca. Jak już widzieliśmy, uczucia ich zmieniły się wkrótce. Gdy Jezus, wskrzeszając młodzieńca, pokropił go wodą, wyszła z jego ciała mała chmurka, jak cień, pełna różnych wstrętnych gadów i znikła w ziemi. Nie tak było, gdy Jezus wskrzeszał innych; wtedy przywoływał duszę zmarłego, która oddzielnie od ciała, stała w kole swych występków; dusza wracała na Jego rozkaz, wchodziła w ciało, a martwy przychodził do życia. Tu jednak przy wskrzeszeniu młodzieńca wydawało się, że śmierć dźwiga się z ciała, jako przygniatający je ciężar.

Po uczcie udał się Jezus z uczniami do pięknego ogrodu wdowy Maroni, położonego w południowej stronie miasta. Idąc przez miasto, uzdrawiał Jezus kaleki i chorych, których mnóstwo stało przy drodze. W całym mieście panował ruch ogromny. O zmierzchu przybył Jezus do ogrodu, gdzie już obok wdowy zebrali się krewni, domownicy i kilku nauczycieli z synagogi; wskrzeszony młodzieniec był tam także z kilku innymi chłopcami. W ogrodzie stały tu i ówdzie altany; jedna z nich, piękniejsza, wsparta była na kolumnach, między które można było wstawiać ruchome ściany.

Przed nią, wśród drzew palmowych umieszczona była pochodnia, oświecająca wnętrze. W jej świetle błyszczały jasno długie, zielone liście, a pozostałe jeszcze owoce widać było dokładniej jak za dnia. Piękny wieczór letni nabierał w ogrodzie tym jeszcze więcej czaru. Jezus przechadzał się z początku, a później zasiadł w altanie, lecz wciąż nauczał i opowiadał. Na nocleg udano się do domu Maroni, gdzie w oficynach wszyscy się pomieścili. Na wieść o bytności Jezusa w Naim i wskrzeszeniu młodzieńca zeszło się z całej okolicy mnóstwo ludzi zdrowych i chorych, i ci stanąwszy w długich rzędach przed domem Maroni, czekali na Jezusa; cała ulica zapchana była nimi.

Część ich uzdrowił Jezus zaraz rano, poczym pogodził wiele małżeństw zwaśnionych przy następującej okazji: Co chwila przychodziły doń niewiasty, prosząc Go o wydanie książeczki rozwodowej, bo — jak mówiły — nie mogą żyć dłużej ze swymi mężami. Właściwie jednak czyniły to z namowy Faryzeuszów. Ci bowiem, zawstydzeni cudami Jezusa, a nie mogąc nic wskórać przeciw Niemu, tym większą złością ku Niemu zapałali i chcieli skusić Go do wydania w sprawie rozwodowej jakiegoś wyroku, niezgodnego z prawem, by potem mogli Jezusa oskarżyć o szerzenie fałszywej nauki. Lecz i tym razem zawiedli się srodze.

Na skargi i zażalenia niewiast odrzekł Jezus: „Przynieście Mi naczynie z mlekiem i drugie naczynie z wodą, a dam wam odpowiedź!" Przyniesiono Mu żądane rzeczy z pobliskiego domu, a wtedy Jezus, zmieszawszy mleko z wodą, rzekł: „Jeżeli teraz potraficie oddzielić mleko od wody, to i Ja wam dam książeczki rozwodowe." Naturalnie nie potrafiły tego niewiasty uczynić, a wtedy Jezus zaczął im tłumaczyć, że małżeństwo jest nierozerwalnym i tylko dla zatwardziałości serc ich pozwolił Mojżesz na rozwód.

Całkiem nie mogą się nigdy rozdzielić, bo tworzą teraz jedno ciało; nawet gdyby małżonkowie nie żyli razem, mąż ma obowiązek utrzymywać żonę i dzieci, a żadne z nich obojga nie może zawierać powtórnych związków małżeńskich. Dawszy im takie wyjaśnienie, poszedł Jezus z nimi do ich mężów; tu pomówił najpierw z tymi ostatnimi, a potem przywoławszy żony, obwiniał i mężów i żony, że są przyczyną niezgody; zawsze jednak większą winę, przypisywał niewiastom. W końcu za Jego wpływem pogodzili się wszyscy wśród łez i żyli odtąd przykładniej i szczęśliwiej niż przedtem. Faryzeuszów zaś nowa złość zajęła, że zamiar ich podstępny się nie udał. Tegoż rana przywrócił Jezus wielu ślepym wzrok w ten sposób, że rozrabiał w ręku ziemię ze śliną i błotem i tym pomazywał im oczy.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin