Samozwaniec Magdalena - Młodość dla wszystkich.doc

(440 KB) Pobierz
MAGDALENA SAMOZWANIEC

MAGDALENA SAMOZWANIEC

 

MŁODOŚĆ DLA WSZYSTKICH

 

WSTĘP

Niniejsze dziełko będzie posiadało inny charakter niż owe liczne publikacje z

dziedziny savoir wivere’u, które się u nas ukazały po wojnie. Ma to być życiowy

poradnik dla starych i młodych. Będzie tu mowa nie tylko o ubraniu, jedzeniu,

przyjmowaniu gości, o tym, jakie gatunki alkoholu winno się podawać do

poszczególnych dań, ale także o tym, jak się zachowywać w różnych sytuacjach

życiowych i jak zachować młodość w późniejszym wieku.

Nasze rady i wskazówki życiowe będziemy traktowali lekko, z przymrużeniem oka —

ale miejmy nadzieje, nie ze skrzywieniem ust — Czytelnika. Będzie to lektura

typowo familijna: żona odczyta mężowi wszystkie złośliwostki wypisane na jego

temat wykrzykując co chwila: „Ach, przecież to jak gdyby twój portret!” Mąż zaś,

mając w ręce ową książkę, będzie się zaśmiewał radośnie, odnajdując w niej coraz

to obraz swojej żony. Babuni też się dostanie i dziadkowi, dla obojga znajdzie

się tu dużo rad i uwag krytycznych.

Nie będziemy oszczędzać ‘nikogo i każdy w owym dziełku znajdzie coś dla siebie,

w sumie coś pokrzepiającego dla ducha, ponieważ jak powiedział pewien francuski

pisarz starszego pokolenia: „Nie ma nic równie zabawnego jak ŻYCIE”.

Nie zawsze jednak jesteśmy tak optymistycznego zdania o życiu, które potrafi nam

nie tylko płatać złośliwe figle, ale i gorsze rzeczy — o których tutaj nie

będziemy wspominać, ponieważ wiemy o nich aż nadto dobrze — ale miłych i

radosnych godzin dostarcza nam ono chyba w równej mierze.

Gdybyśmy kulę ziemską wyobrazili sobie jako olbrzymi pojazd, tak wielki, że

ruchów jego nie czujemy, pojazd, w którym otwierają się nagle drzwiczki, a

niewidzialna dłoń spycha poszczególnych pasażerów w przestrzeń kosmiczną, to

zrozumiemy, iż najważniejszą rzeczą w owej ekspedycji „w nieznane” jest jakoś

możliwie wygodnie się urządzić, co już tylko od nas samych zależy. Pierwszym

warunkiem, aby to osiągnąć, jest optymizm i poczucie humoru.

Francuzi mają doskonałe powiedzenie o ludziach, którzy się wciąż martwią i

trapią: że „rozgniatają czarną farbę”. Każda choroba, każde nieszczęście

potęguje się tym bardziej, im bardziej o nim, rozmyślamy i się zastanawiamy. I

dlatego lekarze nie powinni choremu na złośliwego nowotwora mówić, co mu jest.

Błogosławiona blaga, że mu nic takiego nie grozi, polepszy jego stan psychiczny

i fizyczny, ponieważ żaden ból nie jest tak dotkliwy jak uczucie lęku. To samo

jak chodzi o ludzi starych, którym nie powinno się wciąż dawać do zrozumienia,

że są chorzy na tę również nieuleczalną i śmiertelną chorobę, jaką jest starość,

ale przeciwnie: wmawiać im, że są wiecznie młodzi i że wszystkich młodych

przeżyją.

Jednym słowem nie należy rozpatrywać i zagłębiać się w swoich biedach i

niepowodzeniach. „Nie tylko że mam zmartwienie, ale jeszcze powinienem się

martwić — tego byłoby już za wiele” — powiedział kiedyś pewien mądry pan.

Wspaniałą terapią na wiele strapień i niepowodzeń jest pies — ten wesołek i

klown dany człowiekowi przez Boga. Kto posiada w domu takiego czworonogiego

pajaca, ten musi się kilka razy w ciągu dnia roześmiać. Oprócz psa, którego

powinno się mieć w domu, o ile warunki na to pozwolą, należy zmartwienia

przewietrzać, czyli wychodzić z nimi na spacer. Leżenie na tapczanie i

rozpamiętywanie jakichś swoich życiowych niepowodzeń czy klęsk potęguje ich

znaczenie i może doprowadzić do rozstroju nerwowego, tym bardziej że palacze

mając jakieś strapienie palą bez opamiętania. Po godzinie popielniczka jest po

brzegi napełniona szarym popiołem, a głowa — sadzą czarnych myśli. Każde

nieszczęście zmaleje, gdy się z nim i swoim pieskiem na smyczy wyjdzie na ulicę.

Nasze rady i przestrogi zaczniemy od ludzi starych, których niesłusznie zwalnia

się od wszelkiej odpowiedzialności i traktuje nieraz jak małe pędraki, które

dopiero uczą się chodzić i winny jeść kaszkę na mleku i mielone kotleciki…

Starzy ludzie nie zawsze są niedołężni, czasem są po prostu leniwi, nie chce im

się wyjść na dwór, gdy jest niepogoda, nie chce im się wiele. „Nie pójdę

wieczorem do kina lub teatru, bo trzeba późno wracać”. Budują sobie zawczasu

„Domek Babci Mały”.

Dwie rzeczy zapobiegają starości — władza i sława, obie trudne do osiągnięcia,

przypadające w udziale tylko wybrańcom. Dla przeciętnych ludzi pozostaje

Przyroda, która tak samo udziela swoich licznych skarbów i urody życia młodym i

starym. No i gra w brydża.

MOŻNA BYĆ STARYM, ALE NIE NALEŻY

TEGO PO SOBIE POKAZYWAĆ

Czy to się da zrobić? Tak, ale trzeba zacząć od wczesnej starości. Jestem sama z

branży, więc mogę sobie pozwolić na krytykowanie obyczajów i zachowania ludzi w

wieku podeszłym. „Podeszłym”? Skąd się wziął ów; przymiotnik? Bo i komu taki

wiek „podchodzi”? Chyba tylko osobom jeszcze trochę od nas leciwszym, które się

cieszą, gdy nam siedemdziesiątek stuknął na zegarze lat. A przymiotnik

„wiekowy”? Czy nie nasuwa on nam ponurych myśli o wieku, ale wieku od trumny?

Starość to przede wszystkim zły przykład, osoby starsze, ale dobrze się

trzymające widzą na wszystkie strony swoich rówieśników w formie zgrzybiałych

dziadków i babek i z przerażeniem myślą: Oto moja przyszłość — tak będę wyglądać

za kilka lat…

Radą na to jest starać się otaczać ludźmi młodszymi od siebie, a nie starszymi,

którzy poza tym mają zwyczaj wspominać dawne dobre wspólne czasy, a co więcej

wymieniać kompromitujące daty.

Pamiętam, jak po wojnie siedzieliśmy w większym towarzystwie w jakiejś

restauracji, między nami była przedwojenna gwiazda teatralna, która młodych

ludzi czarowała swym wdziękiem i urodą. Wśród tego towarzystwa znajdował się

również pewien starszy aktor.

— Ach, pani Marysiu — rzekł rozmarzony kilkoma wódkami — czy pani pamięta, jak

pani stawiała pierwsze kroki na scenach warszawskich, jeszcze za carskich

czasów. Ja byłem ubogim studentem. Razem składaliśmy się na herbatę i serdelki.

Tak, tak, ubodzy byliśmy, ale młodzi. Życie było przed nami — a dziś… Młodzi

adoratorzy ze zdumieniem spojrzeli na wciąż jeszcze ponętną kobietę i zaczęli w

myślach liczyć jej lata, po czym, o ile mnie pamięć nie myli, poszli tańczyć z

młodymi panienkami.

A więc unikać, o ile się da, ludzi z dawnych epok, szczególniej mężczyzn, którzy

ze starczą, podświadomą może złośliwością będą opowiadać, jak to z nami wycinali

hołubce na balu w roku… Bóg wie którym, w każdym razie wtedy, kiedy jeszcze

nikogo z młodszego pokolenia na świecie mię było.

Mniej kompromitujące bywają nasze rówieśnice, które na ogół wstrzymują się od

relacji z tych dawnych, dobrych czasów, kiedy to na balach czterech tancerzy

jednocześnie chciało je zaprosić do mazura: „Ale cóż — wzdychają — to już nie ta

młodzież co dawniej…” Mają za to inny zwyczaj, a mianowicie odejmowania sobie

lat w zestawieniu z latami swojej koleżanki z tej samej epoki. Mówią na przykład

w ten sposób: „Gdy ja chodziłam z Marysią, czekając na rozwiązanie, to jej Zosia

już gadała i biegała…”

Proponuję moją zasadę: „Nie licz — aby ci nie liczono”. I żadnej rówieśnicy nie

wyliczam lat.

Kobiety wyprawiają różne sztuczki, ażeby/się odmłodzić, zupełnie jak gdyby

młodym nie było wszystko jedno, czy baba ma sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt.

Już jej przylepili tytuł „starej” i nic na to nie pomoże. Są też takie odważne,

które przyznają się do swoich lat, aby postarzeć przyjaciółkę, o której wszyscy

wiedzą, że jest od tamtej starsza o… dziesięć lat. To już jest szczyt

złośliwości.

W kawiarniach mają swoje stoliki, gdzie w oznaczonych dniach i godzinach

spotykają się wyłącznie po to, aby się obgadywać nawzajem. Dzieje się jak na

scenie: jedna podchodzi do owego stolika, druga za chwilę odchodzi. Ta, która

odeszła, zostaje zaocznie obgryziona do ostatniego kawałka ciała przez

pozostałe, które się na nią rzucają jak krwiożercze rybki pirany na tonącego.

— Byłaby śliczna — rzecze jedna z nich dowcipnie — gdyby jej głowę obciąć… Bo

linię ma świetną.

Wystarczyłoby, gdyby na twarzy nosiła zasłonę. Szkoda, że woalki wciąż

niemodne. Radziłam jej, aby koniecznie utyła, bo wtedy nie byłoby takiej rażącej

różnicy między twarzą a figurą. Ale ona, idiotka, dumna jest z tego, że taka

szczupła…

— Ile ona naprawdę ma lat?

Oto nadszedł najsmakowitszy moment rozmowy dla owych wiedźm z Makbeta („Dalej,

dalej, siostry wiedźmy — Czarodziejski krąg zawiedźmy… Dalej żwawo! w prawo!

hasa! hej! w lewo! — W lewo! W prawo!).

— Jej prawnuczek ma już trzy latka — zaczyna obliczać jedna z nich — to nawet

gdyby była wyszła za mąż mając lat dwadzieścia, musiałaby mieć teraz

siedemdziesiąt co najmniej.

— Zamówię sobie jeszcze jedną kawę. Grubo więcej! Ja skończyłam sześćdziesiąt

osiem, przyznaję się do tego, ona była zawsze o dziesięć lat starsza ode mnie,

więc ile ma teraz?

— Siedemdziesiąt osiem — chórem ogłaszają paniusie.

— Ale ty nie powinnaś się przyznawać do swoich lat — całkiem niepotrzebnie. Nie

wyglądasz na tyle…

— A co mi tam. Mąż i tak mnie adoruje; czy wiecie — w tym miejscu przycisza

dyskretnie głos — że on jeszcze wciąż może… Nieraz to jest żenujące… Rzadko mu

na to pozwalam, bo jednak serce w tym wieku. Boję się o niego…

To chwalenie się sprawnością erotyczną starych mężów spotykamy u starszych żon

dość często. Chcą w ten sposób zatruć dobre samopoczucie swoich kum. Uwierzą,

nie uwierzą — poblagować można. Już im ciastko i kawka nie będzie tak smakować

jak przed chwilą.

Moment pauzy, w którym stare buziaki zaczynają, się przeglądać w lusterkach od

puderniczek. Te bardziej nowoczesne umalowane są dyskretnie, staroświeckie —

nałożyły w rowki zmarszczek krwawy róż i teraz gwałtownie przypudrowują go

ciemnym pudrem. Oklapłe wargi przeciągają pąsową pomadką. Z powiekami

pomalowanymi na szafirowo wyglądają jak maski, które dzikie plemiona nakładają

do rytualnych tańców. Przy okazji serdeczna rada: Im kobieta jest starsza, tym

mniej powinna się malować i smarować. To samo zresztą mówią poradniki

kosmetyczne, które możemy znaleźć w kobiecych tygodnikach.

Na razie powróćmy jednak do naszych babek z Makbeta pijących kawkę i

przegryzających ciasteczkiem z kremem, co uważają za grzech przeciwko swojej

wadze, ale od czego nie mogą się powstrzymać. Przyjmijmy, że spośród pięciu

przynajmniej dwie są wdowami. Współcześni mężowie zwykle wcześniej umierają od

żon, prawdopodobnie z nadmiaru radości małżeńskich, no i z przepracowania. Nie

wszystkie żony pracują, niektóre są wyłącznie na utrzymaniu pana dyrektora,

inżyniera, profesora itp. Gdy przepracowany zamknie oczy, czyli wyciągnie nogi,

„żałobna wdowa” otrzymuje dość wysoką rentę i jeszcze sobie nieraz dorabia.

Pragnie przed swoimi kumami okazać głęboki żal za zmarłym (z którym sobie

skakali do oczu), ale te jej wspominki brzmią dziwnie wesoło i pogodnie.

Byłam dzisiaj u Anteczka wcześnie rano. Ach, musicie zobaczyć, jak pięknie

leży. Ile kwiatów… Ode mnie świeże chryzantemy, od nieznanych adoratorów fiołki

alpejskie… Grób wygląda jak jeden bukiet. Biedny, kochany Anteczek.

— A czy widziałaś grób mojego Franusia na Powązkach, w Alei Zasłużonych?

Tamta czuje się dotknięta.

— Antek tylko dlatego nie leży w Alei Zasłużonych, że… nie było chwilowo

miejsca… Jak się coś opróżni…

— Jak się może coś opróżnić? Pomnik kosztował mnie około trzydziestu tysięcy…

— Mnie to samo. Ale przecież Anteczkowi nie będę żałować. A tę pelisę, co masz

na sobie, to chyba przerobiłaś z płaszcza Franka? Poznaję kołnierz z bobra.

— A co? Miały mole zjeść? Franeczek na pewno patrzy tam na mnie z góry i cieszy

się, że jego nowy płasizcz tak dobrze na mnie wygląda. Dam ci adres tego krawca,

który mi przerabiał. Chcesz? A ten twój pilśniowy kapelusik to jakiś mi znajomy.

Chyba Antka? Kolor świetny!

— Brat męża chciał go sobie przywłaszczyć, więc ja go szybko zaniosłam do

modystki — i teraz jak znalazł. Twarzowy, prawda? Biedny, kochany Anteczek. Ach,

jak myśmy się kochali… Zamówię sobie jeszcze jedną kawę…

W CZYM NAŚLADOWAĆ MŁODYCH?

W modzie do pewnego stopnia. Nie szorty, nie mini i nie długie sutanny,

szorujące po bucikach, ale również nie rzeczy sprzed kilku lat. Nic tak nie

postarza kobiety, jak zupełne lekceważenie mody. Na przykład spodnie są dla

wszystkich kobiet, nie zanadto kłębiastych i brzuchatych, i na Zachodzie babcie

dawno już biegają w spodniach, a nie tak jak u nas, gdzie pod tym względem mają

wciąż jakieś zahamowania. — „To tylko dla młodych” — mówią z westchnieniem. A

tymczasem moda jest obecnie dla leciwych pań bardzo łaskawa. Te modne buciory z

nosami jak mops, a obcasami jak kopyta końskie, czyż nie są jak gdyby stworzone

dla zniekształconych i opuchniętych stóp? I jak trudno się na nich potknąć i

przewrócić. A peleryny, zasłaniające nieciekawą kibić i obwisłe kształty?

Niestety, gdy tylko zaczęły być modne, smarkule rzuciły się na nie i z

matczynych spódnic kazały sobie uszyć pelerynki. A wówczas starcze panie od razu

orzekły dumnie, że to jest moda młodzieżowa, i nie sprawiły sobie tego

eleganckiego stroju wymyślonego właśnie dla nich.

Przed wojną wiele eleganckich pań miało w swojej garderobie przynajmniej jedną

pelerynę, a te młode tylko wtedy je nosiły, gdy pragnęły zasłonić rosnącego w

ich łonie potomka. Dzisiaj potomek kolebie się jak w kołysce pod przeźroczystą

mini sukienką, a z peleryn młode kobietki szybko zrobiły sobie długie spódnice.

Duże kowbojskie kapelusze też mogłyby nosić śmiało starsze damy. Chodzenie w

zimie po ulicy z gołymi głowami jest stanowczo dla nich niewskazane. Przede

wszystkim nieraz dosłownie chodzą „z gołymi głowami”, ponieważ włosy na wietrze

rozburzają się i ukazują małe gołe placki…

A w ogóle to z włosami na starsze lata jest nieustająca troska i kłopot. Albo

płowieją, albo rudzieją, robią się strzępiaste, rzadkie. I znowu moda przyszła w

sukurs starym paniom wymyśliwszy peruki, na które za granicą kobiety rzuciły się

z entuzjazmem. Kobiety — ale nie Polki, które są zbyt dumne i ambitne, aby się

stroić w cudze… włoski (chociaż bywają one zwykle z nylonu) i tak bardzo boją

się być… śmieszne dla swojego otoczenia. A tymczasem bywają śmieszne nie na

skutek stroju, tylko różnych innych obyczajów „podeszłego” wieku, z którym

absolutnie nie walczą. Przede wszystkim ze względu na wiek uważają, że im

wszystko wolno. Wolno im co chwila pytać: „Co? co on powiedział? Co ona rzekła?”

— chociaż czasem słyszą źle nie z głuchoty, tylko z roztargnienia i nieuwagi.

Poza tym powtarzanie tym samym osobom tego samego, co im się przed kilkoma

godzinami powiedziało:

— Ach, muszę wam opowiedzieć, jakie miałam wczoraj zabawne spotkanie. Otóż

spotkałam w autobusie jednego pana, którego znałam trzydzieści lat temu, poznał

mnie od razu i powiedział, że się nic nie zmieniłam. Na co ja zapytałam

dowcipnie: „Jak to, to ja zawsze byłam taka stara”? No, czego się nie śmiejecie,

ponuraki?

— Bo nam to babciunia opowiedziała już wczoraj przy kolacji i dziś przy

obiedzie.

— Niemożliwe! Pierwszy raz wam to opowiadam. Chcecie mi koniecznie wmówić, że

pamięć tracę.

Cała rodzina milczy mając na ustach tak modne dzisiaj słowo skleroza.

Młodzi tak samo potrafią powtarzać się, pytać udając, że mię dosłyszeli:

„słucham?”, gubić rzeczy, wsiąść do nieodpowiedniego autobusu lub tramwaju, ale

ich nikt nie posądza o sklerozę. Natomiast babcia czy dziadek są podejrzani i

ich zwyczajne roztargnienie przypisuje się zwapnieniu mózgu. Starzy sami w to

wierzą i przyznają się do objawów sklerozy.

— Zdawało mi się, że położyłam nożyczki na swoim miejscu, tymczasem musiałam je

wetknąć gdzie indziej, ale gdzie? Nie mam pojęcia, no cóż… skleroza!

— Żadna skleroza, babciu — odpowiemy — tylko dany przedmiot nie ma swojego

miejsca i wszystkie przedmioty podlegają jakimś swoistym ruchom przenosząc się

niepostrzeżenie z miejsca na miejsce. Kluczyki, nożyczki, a zwłaszcza niepozorny

pilnik do paznokci — bywają specjalistami w owych wędrówkach. Młodzi też szukają

godzinami jakiegoś wędrownego przedmiotu i zamiast wzdychać do św. Antoniego,

patrona rzeczy zagubionych, powtarzają:

— Cholera, cholera, gdzie to mogło się podziać! Babcię te sprawy przygnębiają.

— Tak, tak, moje dzieci, tracę już pamięć… z każdym dniem gorzej…

A tymczasem to jest najczęściej brak tego, co Anglicy nazywają selfcontrol.

Są inne sprawy, które charakteryzują ludzi starych, a nad którymi mogliby

zapanować, jak na przykład wieczne zalęknienie i niepokój, że nie wysiądą na

właściwej stacji czy przystanku. W tramwaju czy trolejbusie już na trzy

przystanki przedtem zaczynają opuszczać siedzące miejsce i pchać się ku wyjściu.

— Czy pan teraz wysiada, czy pani wysiada? — pytają się gorączkowo rozpychając

pasażerów.

— A czy pana teraz chce wysiąść?

— Nie… dopiero na trzecim przystanku, ale mogę nie zdążyć…

To samo w pociągach. Na pół godziny przed Warszawą pytają się wszystkich wokoło:

— Czy to już Warszawa? — zaczynają z pomocą uprzejmych pasażerów ściągać swoje

walizki z siatki i na gwałt nakładają płaszcze. Zapięte pod szyję, z tobołami w

ręce, czekają pół godziny lub dłużej, jeśli się pociąg spóźni.

Uwaga, starzy! Młodzi się nie śpieszą, czekają do ostatniej chwili, aż Warszawa

Centralna zamigocze, odkładają książkę, którą czytali, i powoli wkładają na

siebie płaszcze. Nie zwierzają się też obcym ze swoich lęków i kłopotów.

— Jak pan myśli, czy syn będzie czekał na mnie na peronie? Mógł telegram nie

przyjść na czas. Wysłałam rano, ale z naszą pocztą… A córka chora, nie wiem, co

to może być. Tak się niepokoję, walizka ciężka, taksówki mogę nie znaleźć. Czy

to już Dworzec Centralny?

— Jeszcze nie, niech pani będzie spokojna, pomożemy pani wynieść walizkę na

peron.

— A co pani córce jest, że tak się pani niepokoi? — pyta przez grzeczność i

senność któraś z pasażerek.

— Ach, nie wiem… może ciąża „zamiejscowa”… ja się na tym nie znam, urodziłam

zdrowo troje dzieci, mam już duże wnuki. Zaraz pani pokażę — wyciąga portfel z

torebki i pokazuje amatorskie zdjęcia. — To jest najstarszy Romuś, a to Alinka,

a to najmniejsze bobo, Maciek, urwis nie z tej ziemi.

Wszyscy już wstają, ubierają się do wyjścia, ale ona częstuje pasażerów

zdjęciami, które nikogo nic nie obchodzą. Uwaga! Kto nie chce uchodzić za

sklerotyczną staruszkę czy staruszka, niech tego unika. Nasze kłopoty rodzinne i

nasze wnuczęta absolutnie pasażerów nie obchodzą. Jest to dla osób starszych

duży wysiłek woli, aby nie gadać w pociągu byle czego i o byle czym. Tak jak

dawniej, za młodu usta same składały się do pocałunku, tak na starość rozchylają

się do gadania.

Poza tym jeszcze jedna sprawa: aby nie być, a raczej nie okazywać się zanadto

antydatowanym, nie należy się wybrzydzać na wszystko co nowoczesne. Nie szargać

świętości młodzieżowych, jak ich ukochane zespoły big–beatowe, ich piosenkarze,

którzy zachrypnięty głos wydobywają z samych trzewi, ich ulubione seksowe filmy.

Nie zapominajmy, żeśmy się też w latach dwudziestych entuzjazmowali jezzem,

który tak wzburzał i raził uszy starszych, i żeśmy się na gwałt uczyli modnych

tańców, jak charleston, black–bottom, rumba, jawa, samba. Nie przyznawaliśmy się

tak jak dzisiejsza młodzież, że obrazy futurystów, formistów, strefistów itp.

nie wzbudzają w nas zachwytu. Młodzież zawsze pchała świat do jakichś

zasadniczych zmian, do ekstrawagancji. Przypominała grono zawodników, którzy

olbrzymi baseball pchają i ruszają z miejsca. Obecnie zepchnęli świat — do

dżungli i to jest objaw co najmniej niepokojący. Modna seksomania bardzo

przypomina falliczne obrządki prymitywnych plemion. Pokazywanie na zdjęciach,

nawet w czasopismach literackich, gołych piersi to jak gdyby naśladownictwo

zdjęć murzyńskich wiosek. Wielkie zarośnięte łby chłopaków; — to również puszcza

afrykańska, długie, rozpuszczone włosy dziewcząt — jak gdyby obrazki z Wysp

Polinezyjskich, a rzeźby? Afrykańskie totemy jakżeż częstym są motywem naszych

młodych rzeźbiarzy.

Piękno — zastąpiła koszmarna brzydota i na to chwilowo nie ma rady. Taka moda.

Starsi zamiast się oburzać powinni z zaciekawieniem spoglądać, do czego to

dojdzie, i czekać, kiedy nagle nastąpi totalny przewrót. A w każdym bądź razie

nie postępować tak jak pewna babcia, która duży karton swojej córki–plastyczki

przedstawiający jakieś poskręcane brunatno–żółte formy kazała sobie powiesić nad

łóżkiem.

— Tak się babci spodobała moja kompozycja? — zapytała uszczęśliwiona wnuczka.

— To nie to, moje dziecko, tylko widzisz… ja mam duże trudności z

wypróżnieniami, a jak na ten obraz spojrzę, to mnie rusza. Bardzo sugestywne

dzieło.

Nie należy również spoglądając na szorty spacerowe wnuczki zawołać:

— Ja bym się wstydziła tak pokazać na ulicy! Jest to sprowokowanie wybuchu

śmiechu ze strony wnuczki i powiedzenia:

— No chyba, babciu, bo i jak byś ty wyglądała, ludzie na twój widok pękliby ze ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin