Child Maureen - Panna młoda pod choinkę.pdf

(532 KB) Pobierz
Child Maureen - Panna mloda pod choinke.rtf
MAUREEN CHILD
Panna młoda pod choink ę
The Surprise Christmas Bride
Tłumaczyła: Maja Gottesman
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– MoŜe, zanim utonę, powinnam zasunąć dach.
Casey Oakes odgarnęła z twarzy mokre włosy i zmruŜywszy oczy,
wpatrywała się przed siebie. Nagle jej ciało przeszył lodowaty dreszcz.
– Zresztą teraz juŜ za późno, Ŝeby się tym przejmować – mruknęła pod
nosem.
MoŜe to nie byłby taki zły pomysł. Przynajmniej zrobiłaby coś, czego nie
udało się Ŝadnemu z Oakesów. Zatonięcie w aucie na jakiejś bocznej drodze pod
Simpson w stanie Kalifornia byłoby rzeczywiście czymś wyjątkowym.
Osiągnięcie tego w ślubnej sukni dodałoby całej sprawie dodatkowego
smaczku. Za kilka lat jej przygoda stanie się miejscową legendą. Ludzie na
biwakach przyciszonymi głosami będą sobie opowiadać historię Cassandry
Oakes, a rodzice będą straszyć niegrzeczne dzieci nocną wizytą Utopionej
Panny Młodej.
Casey jeszcze się uśmiechała, kiedy smagnięty wiatrem mokry welon
zasłonił jej twarz. Nacisnęła mocno hamulec, pod autem rozległ się jakiś trzask i
samochód gwałtownie stanął.
Casey zgasiła silnik. Teraz słychać było juŜ tylko bębnienie deszczu.
Wycieraczki toczyły beznadziejną walkę z ulewą. Na podłodze było co najmniej
pół centymetra wody, wsiąkającej w ciemnoczerwone aksamitne dywaniki.
Skórzane siedzenia teŜ na pewno nie były w lepszym stanie.
– Kurczę blade – zaklęła cicho. – Jeszcze tylko deszczu mi było trzeba.
Ale właściwie czemu nie, pomyślała. Zamieć śnieŜna teŜ by jej chyba nie
zdziwiła. Taki to juŜ był dzień.
Zdecydowanym ruchem odrzuciła welon na plecy i rozejrzała się po
zamokniętej okolicy. Droga, którą jechała, była wąską polną ścieŜką,
wysypywaną co roku cienką warstwą Ŝwiru. Teraz deszcz zmył kamyki i koła
samochodu po osie tonęły w błocie. WzdłuŜ drogi całymi kilometrami ciągnęły
się siatkowe ogrodzenia, a za nimi łąki, łąki, łąki. Tylko gdzieniegdzie widniała
jakaś kępa ogromnych sosen czy smaganych wiatrem bezlistnych drzew.
śadnych domów.
śadnych świateł.
śadnych ludzi.
I w dodatku, poniewaŜ od jej ostatniej wizyty w Simpson minęły wieki,
nie wiedziała, jak daleko jest jeszcze do rancza Parrishów.
Casey odetchnęła głęboko. Do oczu napłynęły jej łzy. Szybko otarła je
wierzchem dłoni.
Wody było tu wszędzie aŜ nadto.
I wtedy usłyszała ten dźwięk.
93580317.001.png
Najpierw cichy, niepewny, potem niski, rozpaczliwy jęk.
Właściwie bez chwili wahania otworzyła drzwiczki i wysiadła Białe,
atłasowe pantofelki natychmiast utonęły w błocie. Ona sama, by nie paść w nie
twarzą, przytrzymała się maski.
Jej gołe stopy zatopione były po kostki w błocie. Rozejrzała się dokoła,
szukając źródła pojękiwań.
Nagle rozpromieniła się. Nie była sama w tym nieszczęściu.
– Oj, biedne maleństwo – wyszeptała i ruszyła przez błoto.
– Nie, nie powiem ci, co to jest.
Jake Parrish roześmiał się, pokręcił głową i sięgnął po kubek z kawą.
Annie, jego siostra, przez te lata ani trochę się nie zmieniła. Tak jak w
dzieciństwie, wciąŜ nie miała za grosz cierpliwości.
– No, Jake, powiedz – błagała go przez telefon. – Uchyl choć rąbka
tajemnicy. Proszę.
– Nie – odparł z rozbawieniem i pociągnął łyk kawy. – Jeśli chcesz
zaspokoić swoją ciekawość, będziesz musiała osobiście się tu zjawić. I radzę
zrobić to z samego rana.
– Jesteś po prostu świnią.
– Tak, wiem. Aaa, moŜe przywieziesz teŜ tatę, wuja Harry’ego i ciotkę
Emmę, co?
Annie wciągnęła głęboko powietrze do płuc i Jake był gotów się załoŜyć,
Ŝe wysoko uniosła brwi. Jego siostrzyczka zawsze musiała wszystko wiedzieć.
– To musi być powaŜna sprawa – wyjąkała w końcu.
– Masz rację.
– A niech cię diabli, Jake! – Głos Annie był teraz surowy i rozkazujący.
Tak rozmawiała ze swą trzyletnią córeczką, Lisą. – Wiesz, Ŝe nie znoszę
niespodzianek. Jeśli nie uchylisz choć rąbka tej twojej tajemnicy, to w nocy nie
będę w stanie zmruŜyć oka.
Jake wiedział, Ŝe to prawda. W dzieciństwie w noc przed swymi
urodzinami Annie nie spała ani chwili, zastanawiając się, co dostanie. Przed
BoŜym Narodzeniem było jeszcze gorzej. Nie tylko, Ŝe sama nie spała, to
jeszcze i jemu nie pozwalała zmruŜyć oka.
– Dobrze – rzekł z uśmiechem. – To będzie coś w rodzaju podpowiedzi.
– Słucham!
Jake przez chwilę zastanawiał się, jak sformułować podpowiedz, by
jednocześnie nie zdradzić za wiele. Dla niego ta niespodzianka była bardzo
waŜna. Oparł się o ścianę w kuchni i wpatrywał w wiszący na suficie Ŝyrandol.
Miał kształt koła od wozu i sześć osłoniętych szklanymi kloszami Ŝarówek.
Tylko dzięki nim w to ponure grudniowe popołudnie w tej ogromnej kuchni
było stosunkowo jasno.
93580317.002.png
Potem spojrzał w okno. Na dworze szalała burza. Transakcja, którą w
końcu udało mu się zawrzeć, wprawiła go w tak dobry humor, Ŝe ani ulewa, ani
nawet zapowiadana śnieŜyca nie były w stanie go zepsuć.
– Jake...
– O, przepraszam, Annie. Zamyśliłem się.
– Nie wysilaj się za bardzo.
– Bardzo zabawne. Chyba jednak nic ci nie powiem.
– Jake, ty wstręciuchu! Mów natychmiast. Jake roześmiał się.
– Dobrze, wygrałaś. No to słuchaj. To jest coś, co od dawna chciałem
mieć.
Annie na długą chwilę zaniemówiła.
– A więc to jest jakaś rzecz, tak? – W głosie Annie słychać było
oburzenie.
– Tak i na dziś to wszystko.
– Powiem ci to jeszcze raz, Jake. Jesteś świnią. I będziesz się smaŜył w
piekle.
– Być moŜe. Ale wcale się tym nie martwię. Przynajmniej będą tam ze
mną wszyscy moi przyjaciele.
– Tego moŜesz być pewien.
Odpowiedziało jej głośne parsknięcie. Brat nie był wcale zdziwiony,
kiedy z oburzeniem odłoŜyła słuchawkę.
Wiedział aŜ za dobrze, Ŝe siostrzyczka kaŜe mu za tę zabawę drogo
zapłacić. Nie przejmował się, bo wiedział, Ŝe jego niespodzianka jest tego warta.
Długo na to czekał. I chciał teraz cieszyć się kaŜdą chwilą.
OdłoŜył słuchawkę, podszedł do blatu z szarego granitu i odstawił kubek.
Potem stanął przy oknie i przez zachlapaną szybę spoglądał na zapadające
ciemności. To przecieŜ dopiero początek.
Podpisawszy tę umowę mógł nareszcie zabrać się do realizacji swoich
planów związanych z rodzinnym ranczem. Mógł skoncentrować się na hodowli
koni, o czym od tylu miesięcy marzył.
Teraz było to moŜliwe.
Uśmiechnął się do siebie i rozejrzał po kuchni. Ze wszystkimi
nowoczesnymi urządzeniami, wyłoŜoną hiszpańskimi kafelkami podłogą i
kominkiem wyglądała jak z fotografii zamieszczonej w piśmie o urządzaniu
wnętrz. On, co prawda, umiał zaledwie zaparzyć kawę, zrobić grzanki z serem i
podgrzać jakieś danie w kuchence mikrofalowej, ale to nie miało znaczenia.
Teraz to w ogóle było nieistotne. Dotrzymał wreszcie słowa. Ranczo
zaczęło prosperować i mógł spłacić długi zaciągnięte na kosmetyczne
ulepszenia, których tak domagała się jego była Ŝona. Choć bardzo się starała, nie
udało jej się puścić go z torbami.
Jake skrzywił się na wspomnienie kobiety, której pozwolił zrobić z siebie
93580317.003.png
idiotę. Szybko jednak wrócił myślami do rancza. To było jego wielkie
osiągnięcie. Jego triumf. Teraz zupełnie juŜ nie przypominało miejsca, w którym
wraz z Annie dorastali.
Przed oczami stanął mu stary, zabytkowy piec, który matka przez tyle lat
jakimś cudem zmuszała do działania. Obok niego zniszczony, sosnowy stół,
przy którym on i Annie odrabiali lekcje. Ten sam, przy którym w porze kolacji
zbierała się cała rodzina i prowadziła długie, wieczorne rozmowy o wszystkim –
od rozgrywek koszykówki po teorią Darwina.
Jake zamrugał oczami i zamiast poczciwego, starego mebla ujrzał, aŜ
nadto wyraźnie, elegancki, dębowy komplet stołowy na wysoki połysk, który
przed trzema laty nabyła Linda. Owszem, moŜe i w czasach jego dzieciństwa nie
było w tym domu ani bogato, ani wygodnie, ale przynajmniej panowała w nim
miłość.
Coś, czego w jego nowym, udoskonalonym domu nigdy nie było.
Jake potrząsnął głową i wypił ostatni łyk kawy. Potem odstawił pusty
kubek na blat. Skup się na robocie, rozkazał sobie w duchu. RozwaŜania o
miłości i o tym, co mogło być, wcale ci w tym nie pomogą.
A wspomnienia o Lindzie przyprawiały go tylko o wrzody Ŝołądka.
– Poza tym – rzekł głośno, zwracając się do siebie – zanim zrobi się
zupełnie ciemno, musisz jeszcze sprawdzić ogrodzenie.
Przy takim deszczu i wichrze nie mógł pozwolić, by nowo załoŜona siatka
się porozrywała. Całe jego ukochane stado natychmiast by się rozpierzchło.
W dodatku prognozy pogody wspominały o śnieŜycy. Lepiej się
pospieszyć.
Zdjął z wieszaka w sieni płaszcz przeciwdeszczowy i kapelusz, celowo
odwracając się plecami do błyszczącego, sterylnego wnętrza. Im szybciej
wyjdzie, tym szybciej wróci. Do podgrzanej w kuchence mikrofalowej pizzy,
puszki piwa i oglądania meczu piłki noŜnej w telewizji.
Jeśli nastawi telewizor wystarczająco głośno, moŜe uda mu się przekonać
samego siebie, Ŝe wcale nie jest samotny.
– Dobrze wiem, co czujesz – szeptała Casey do trzymanego na ręku
zwierzątka. Nachyliła się nad nim, chroniąc malca od zacinającego deszczu.
Okryła go trenem swojej ślubnej sukni. Pogłaskała maleństwo po szyi i spojrzała
głęboko w jego smutne, brązowe oczy. – Przemarznięte, mokre i bez mamy,
prawda?
Cielątko prychnęło.
– Na zdrowie – powiedziała odruchowo Casey. Mokry pukiel włosów
zasłaniał jej prawe oko. Na próŜno dmuchała i próbowała go odsunąć. Nie
chciała nawet na moment wypuszczać cielątka z objęć. Maleństwo było tak
wystraszone, Ŝe na pewno by uciekło, a w tym deszczu i błocie trudno by je było
93580317.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin