Przykład Hiszpanii powinien stanowić przestrogę dla tych wszystkich katolików, którzy nie widzą nic złego w lewicy, stale dążącej do wykorzenienia ich świętej wiary.
Napływające od kilku lat informacje opisujące sytuację religijną i polityczną w Hiszpanii wzbudzają coraz większy niepokój. Kraj ten — poza krótkimi okresami Pierwszej, a szczególnie Drugiej Republiki — przez wieki stanowił dla katolickich krajów Europy przykład, jak łączyć rację stanu ze świętą wiarą katolicką. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że słowo „Hiszpania” było tożsame ze słowem „katolicyzm”, że stanowiło jego synonim. Do dziś zresztą dla wielu osób, niezbyt się orientujących w stosunkach panujących na Półwyspie Iberyjskim, jest to kraj ultrakatolicki. Turyści odwiedzający ojczyznę Cervantesa w okresie Wielkiego Tygodnia są pod wrażeniem barwnych, wręcz fantastycznych uroczystości, pośród których wybija się procesja zakapturzonych pokutników. W Wielki Czwartek i w Wielki Piątek na ulicach miasteczka San Vincente de la Sonsierra w prowincji La Rioja pojawiają się bosi biczownicy (picaos). We wszystkich tych obrzędach wyraźnie wyczuwa się średniowieczny charakter, jednak pod tą barwną powłoką nie ma już żywej religijności Hiszpanów.
Biczownicy na ulicach San Vincente de la Sonsierra
Obchody Wielkiego Tygodnia, jak i innych świąt religijnych w Hiszpanii, stanowią dziś raczej spektakl dla przyciągnięcia turystów. W rzeczywistości kraj ten zaczyna mieć coraz mniej wspólnego z religią katolicką. Od kilku lat Hiszpania zmierza ku upadkowi religijnemu, a co za tym idzie, również i moralnemu, stając się jednocześnie wzorcem dla lewicowych „autorytetów” oraz postkomunistycznego SLD, notabene cieszącego się poparciem ze strony lewicowego premiera Hiszpanii Józefa Ludwika Rodrigueza Zapatero.
Rządzący od marca 2004 r. za Pirenejami socjaliści z Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (Partido Socjalista Obrero Espańol, PSOE) swoją polityką przypominają wręcz najgorsze lata terroru Drugiej Republiki. Nie dokonują wprawdzie fizycznych gwałtów na Kościele, które były dziełem ich ideowych protoplastów sprzed siedemdziesięciu kilku lat, ale — tak samo jak Front Ludowy z lat 30. — dążą do całkowitego wyeliminowania katolicyzmu z życia społecznego w imię nowej religii — tolerancji — która ma działać jedynie na rzecz szeroko pojętego „postępu” społecznego i obyczajowego.
Rządzącej od marca 2004 r. lewicy Hiszpanie „zawdzięczają” m.in. aborcję na życzenie’, „małżeństwa” sodomitów” i prawo adoptowania przez takie pary dzieci”. Jakby tego było mało, trwają prace nad nowymi projektami, które pozwolą na dokonywanie aborcji nawet przez kilkunastoletnie dziewczęta bez zgody rodziców. Homoseksualiści uzyskali szereg przywilejów w państwie; można wręcz mówić o promowaniu przez hiszpańskie elity dewiacyjnych zachowań, pojawia się swoista „moda na homoseksualizm”. Sodomickiej indoktrynacji poddawani się obowiązkowo uczniowie hiszpańskich szkół publicznych’, a nawet próbuje się narzucić tę indoktrynację szkołom i instytucjom prywatnym, w tym i kościelnym.
Gorsząca w powszechnym odczuciu sytuacja prowadzi do zdecydowanych wystąpień nawet tych osób, które unikały do tej pory wypowiedzi na bieżące tematy polityczne. Przykładem może być królowa Zofia, która swoim wystąpieniem, może nie tyle antyhomoseksualnym, co skierowanym przeciwko natrętnej propagandzie ze strony „tęczowego środowiska”, bardzo mu się naraziła5.
Lewicowe władze hiszpańskie, niepomne na słowa swojej królowej, kontynuują ideową destrukcję tego wspaniałego kraju, będącego jeszcze do niedawna wzorem religijności dla Europy. Na łamach lewicowej prasy pojawiają się artykuły, których autorzy napastliwie atakują Kościół, wykazując wręcz antykatolickie fobie, czego przykładem może być artykuł Jana Ludwika Cebrina, opublikowany na łamach „El Pais” i oczywiście skwapliwie przedrukowany w „Gazecie Wyborczej”.
Każdy, kto przeciwstawia się „postępowym” władzom w Madrycie, w ich mniemaniu powinien zostać surowo ukarany. Przykładem jest tu choćby projekt rządu premiera Zapatero, który pozwoliłby na wymierzanie dotkliwych kar finansowych, a nawet odbieranie licencji tym lekarzom, którzy w zgodzie z przysięgą Hipokratesa i zasadą primum non nocere mieliby „zbyt uporczywie przedłużać życie człowieka”. Kara spotkała jednego z hiszpańskich sędziów, który nie godził się na przyznanie prawa do adopcji trzyletniej dziewczynki przez parę homoseksualną”. Ponadto próbuje się zakazywać katolikom manifestowania swojego sprzeciwu względem aborcji”. Jakby tego było mało, nie tak dawno grupa działaczy komunistycznych i Zielonych z Katalonii przedłożyła w jednej z komisji Kortezów (parlament hiszpański) projekt potępienia Benedykta XVI za to, że papież odrzucił używanie prezerwatyw w kontekście zwalczania AIDS. Projekt ten wprawdzie przepadł w głosowaniu (nie poparli go nawet socjaliści, wstrzymując się od głosu 10), ale czy nie otworzy on drogi dla innych inicjatyw tego typu?
We wrześniu 2008 r. socjalistyczny rząd hiszpański, wbity w bezpodstawną dumę z powodu wygranych kilka miesięcy wcześniej wyborów do Kortezów, które tym samym przedłużyły o kolejne cztery lata władzę premiera Zapatero i jego towarzyszy, zdecydował się na przeforsowanie nowej ustawy o „planowaniu rodziny”, która ma znieść wszelkie ograniczenia prawne dotyczące aborcji”. W zalecanym przez hiszpańską minister równości Bibianę Aido Almagro poradniku dla dziewięcioletnich dziewczynek czytamy: „Nie ma wyznaczonego wieku ani momentu dzielenia się naszą seksualnością. Nie narzucaj sobie tego i nie pozwalaj, by inni ci to narzucali. To twoja decyzja. (…) Jesteś panią twoich uczuć, twojego ciała, twojej przyjemności i twojego życia. (…) Jeśli nie chcesz [dziecka], udaj się jak najszybciej do ośrodka planowania rodziny albo do ośrodka zdrowia. Tam ci pomogą”12.
Można zadać sobie pytanie, kto jest temu winien? Czy tylko premier Królestwa Hiszpanii Rodriguez Zapatero oraz jego ugrupowanie? A może współodpowiedzialni są również przedstawiciele środowisk politycznych, wyrosłych na bazie frankizmu, winni zdrady ideałów Movimiento Nacional”, za które swoje życie oddali najwierniejsi z wiernych synowie surowej kastylijskiej ziemi, pięknej Andaluzji, arcykatolickiej Nawarry i innych prowincji leżącego za Pirenejami kraju? Aby na to pytanie odpowiedzieć, musimy choćby w wielkim skrócie prześledzić dzieje Hiszpanii.
Inwazja wojsk napoleońskich wywołała przebudzenie świadomości narodowej szerokich rzesz społecznych w Hiszpanii. Na ilustracji: Antoni Jan Gros, Poddanie Madrytu (fragment, 1810)
Hiszpania, będąca u progu czasów nowożytnych imperium światowym i mająca za sobą wieki zmagań z islamem (reconquista), stała się obiektem szczególnego ataku ze strony państw zazdrosnych o jej wielkość. To właśnie od XVI stulecia istnieje tzw. czarna legenda (la legenda negra), która upatrywała w Hiszpanach moralnych karłów, dewotów i morderców Indian w Nowym Świecie. Interesujący jest fakt, że niebawem temu stereotypowi zaczęli ulegać również sami Hiszpanie, a przynajmniej ich część mieniąca się „bardziej oświeconą”. Krytyka Hiszpanii wzmogła się w wieku XVIII, w tym „wieku rozumu”, kiedy za Pireneje trafiła myśl czołowych ideologów przewrotu, m.in. Woltera i Jana Jakuba Rousseau. Nastąpiło wówczas „sfrancuzienie” elit, którym zaczęło przeszkadzać prawo oparte na religii. Wybuch rewolucji francuskiej przyśpieszył działania hiszpańskich afrancesados (`frankofilów’), którzy nie ukrywali swoich sympatii do Napoleona I i poczęli przygotowywać Hiszpanię do zmian.
Inwazja wojsk napoleońskich w 1808 r. zapoczątkowała nowy etap w historii Hiszpanii. W konsekwencji najazdu z jednej strony przebudziła się świadomość narodowa szerokich rzesz społecznych, które zaciekle walczyły z trójkolorową okupacją swojej ojczyzny. Z drugiej — na społeczeństwo Hiszpanii ze zdwojoną siłą zaczęły oddziaływać grupy rewolucyjne. Często byli to hiszpańscy jakobini, których od Napoleona I odstręczała jego „zachowawczość”. „Postępowcy” ci próbowali przejąć ster walki z francuskim najeźdźcą. Zdając sobie doskonale sprawę z roli Kościoła katolickiego wśród ludu hiszpańskiego, początkowo zachowywali wobec niego powściągliwość. Sytuacja zaczęła ulegać zmianie, gdy Francuzi zaczęli ponosić porażki. Słynna konstytucja, uchwalona w Kadyksie w 1812 r., była dokumentem rewolucyjnym. Wprawdzie uznawała władzę króla Ferdynanda VII, ale była to władza, zgodnie z duchem oświeceniowym, mocno ograniczona. Jednocześnie wypowiedziano się zdecydowanie przeciwko Świętej Inkwizycji.
Kiedy Francuzi wycofali się z Półwyspu Iberyjskiego, rewolucjoniści przystąpili do działania. Skierowano oręż przeciwko Kościołowi i królowi, żądając od niego wierności zasadom konstytucji 1812 r. Władca Hiszpanii nie zamierzał ustępować, co w 1820 r. doprowadziło do rewolty Rafała de Riego, dość szybko jednak spacyfikowanej. Mogło się wydawać, że dopóki żyje król, państwu nie grozi żaden wstrząs rewolucyjny, jednak niebawem okazało się, że monarcha zaczyna ulegać środowisku „postępowców”. Zgodnie z prawem po śmierci króla tron miał przypaść jego młodszemu bratu, don Carlosowi. Niespodziewanie jednak Ferdynand przedłużył sankcję pragmatyczną Karola IV z 1789 r., czyniąc następcą tronu swoją małoletnią córkę Izabelę”. Można by uważać, że posunięcie to nie oznaczało nic nowego, gdyż znane były w historii sytuacje, gdy to kobiety dziedziczyły tron (vide Jadwiga Andegaweńska czy Maria Teresa). Chodziło jednak o coś więcej. Otóż w 1837 r., czyli w roku śmierci Ferdynanda VII, jego córka miała zaledwie cztery lata i było jasne, że w jej imieniu rządy będzie sprawować jako regentka jej matka, Maria Krystyna. Otoczenie polityczne królowej-wdowy nie nastrajało do optymizmu. Aktywne było w nim środowisko polityczne zapatrzone w liberalną monarchię francuską Ludwika Filipa Orleańskiego.
Zaistniałej sytuacji przeciwstawił się brat zmarłego króla, pretendent do tronu — don Car los. Doprowadziło to do wojny, nazwanej od jego imienia wojną karlistowską. Konflikt między don Carlosem a bratową-regentką był nie tyle walką o to, kto ma panować w Hiszpanii, co starciem dotyczącym fundamentalnych zasad, na których miała się opierać Hiszpania. Obóz krystynosów, czyli zwolenników regentki Marii Krystyny, skupiał zwolenników modernizacji Hiszpanii na francuską modlę, co prowadziłoby bez wątpienia nie tylko do niebywałych zmian politycznych w duchu Tricolore, lecz także do naruszenia pozycji Kościoła na Półwyspie Iberyjskim. Karliści, czyli zwolennicy don Carlosa, a później jego następców, opowiadali się za tym, co stanowiło zawsze kwintesencję hiszpańskości: sojuszu ołtarza z tronem oraz poszanowania lokalnych praw (fueros) przez władze w Madrycie, co gwarantowało zdecentralizowany charakter państwa.
Wszystkie wojny karlistowskie kończyły się jednak zwycięstwem „postępowców”. Hiszpania pod rządami królowej regentki Marii Krystyny, generałów Baldomero Espartero i Ramóna Marii Narváeza, a wreszcie Izabeli II, przechodziła gwałtowną metamorfozę. Wprawdzie zachowała opinię kraju katolickiego, ale katolicyzm ten stawał się coraz bardziej liberalny. Prawdziwym szokiem dla wiernych Kościołowi Hiszpanów było ustanowienie w 1873 r. Republiki. Na czele nowych władz stanęli ludzie związani z masonerią, traktujący katolicyzm jak wroga, którego jednak chwilowo nie należy zbyt mocno atakować.
Żywot Pierwszej Republiki nie trwał długo: już w 1874 r. upadła w wyniku tarć wśród jej założycieli. Do Madrytu przybył don Alfonso, siedemnastoletni syn Izabeli II, który został królem Hiszpanii. Następne półwiecze można nazwać okresem względnej stabilizacji i sojuszu czynników rządowych z Kościołem, chociaż na nieco innych zasadach niż w czasach Los Reyes Católicos — Karola V, Filipów czy pierwszych Burbonów. Baczni obserwatorzy życia społeczno-politycznego w Hiszpanii mogli jednak już pod koniec XIX stulecia dostrzec niepokojące symptomy tego, co z całą mocą wybuchnie w roku 1931.
Na II połowę XIX stulecia przypadł gwałtowny rozwój ruchu anarchistycznego, stawiającego sobie za cel zniszczenie nie tylko państwa, ale i Kościoła, który w ocenie uczniów Bakunina” stanowił podporę monarchii. W tym okresie zorganizowali się również marksiści, tworząc PSOE oraz centralę związków zawodowych o nazwie Powszechna Unia Pracujących (Unión General de Trabajadores). Warto w tym miejscu wspomnieć o działalności lewicowych intelektualistów, często ściśle powiązanych z masonerią, których bastionem stało się m.in. madryckie Ateneum”. To właśnie z wyżej wspomnianych środowisk wyjdzie pożoga rewolucyjna 1931 r., a następnie jej kontynuacje w 1934 i 1936 r.
Wydarzenia rewolucyjne roku 1909, które przeszły do historii jako „tragiczny tydzień” (semana trágica), czy też zajścia z roku 1917 były jak gdyby wstępem do rewolucji, skierowanej przeciw Hiszpanii, jej tradycji i wierze. Trudna sytuacja społeczno-polityczna Hiszpanii, spotęgowana na początku lat 20. wojną w Maroku ze zbuntowanymi plemionami północnoafrykańskimi, groziła w każdej chwili wybuchem rewolty. Objęcie dyktatorskiej władzy przez gen. Emanuela Prima de Riverę y Orbaneję we wrześniu 1923 r. na kilka lat uspokoiło sytuację, jednak wraz z pojawieniem się za Pirenejami pierwszych oznak światowego kryzysu gospodarczego agenci rewolucji rozpoczęli akcję zarówno przeciwko dyktatorowi, jak królowi Alfonsowi XIII. Niepokojąca była postawa części korpusu oficerskiego, który wystąpił przeciwko Primowi de Riverze. U progu 1930 r. w szeregach wojska można było znaleźć wielu zdeklarowanych masonów i republikanów, takich jak m.in. kpt. Fermin Galán, gen. Michał Cabanellas czy też gen. Gonzalo Queipo de Liano y Sierra. Ostatni dwaj w 1936 r. wraz z innymi oficerami wystąpią jednak zbrojnie przeciwko skrajnie lewicowemu gabinetowi spod sztandaru Frontu Ludowego (Frente Popular).
Proklamowanie w kwietniu 1931 r. Drugiej Republiki spowodowało niespotykane od dawna ataki na Kościół, jak i na to wszystko, co świadczyło do tej pory o wielkości Hiszpanii. Złączyły się ze sobą dwa antyklerykalizmy: ludowy, podsycany przez agitatorów anarchistycznych i marksistowskich, oraz intelektualny, wybitnie masoński, na czele ze swoim guru Emanuelem Azañą y Diazem, który na nieszczęście Hiszpanii został jej premierem w 1931 r.
Rozprawa z Kościołem, połączona z brakiem konkretnych działań wobec problemów społeczno-ekonomicznych Hiszpanii, spowodowała, że ugrupowania lewicowe pod koniec 1933 r. przegrały wybory do Kortezów. Zwycięzcą okazał się lider zjednoczonej Hiszpańskiej Konfederacji Niezależnej Prawicy (Confederación Española de Derechas Autónomas, CEDA), młody prawnik Józef Maria Gil Robles, któremu jednak nie było dane stanąć na czele rządu ani nawet objąć teki ministra. Ówczesny prezydent Anicet Alcalá-Zamora, wprawdzie katolik, ale człowiek bojaźliwy, z obawy prze...
Ferdek1956