Elliot Robin - Idealna żona.pdf

(648 KB) Pobierz
Elliot Robin - Idealna ¿ona
ROBIN ELLIOTT
Idealna ś ona
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Deszcz padał na czekoladki.
Bailey Crandell opuściła tylną klapę furgonetki i
spoglądając ponuro na ciemne chmury, wyjęła z sa-
mochodu kartonowe pudło. Deszcz zaczął padać, gdy
jechała przez miasto. Właściwie nie był to deszcz, a
gęsta, mglista mŜawka, jaka często zdarza się w Phoe-
nix w sierpniu, pod koniec pory monsunowej. Nie
grzmiało ani Ŝadna błyskawica nie przecinała nieba.
Był to przelotny, letni deszczyk. Bailey zwykle lubiła
taką pogodę i w innych okolicznościach zapewne
usiadłaby spokojnie przy oknie i rozluźniła się,
słuchając uspokajającego szumu spadających kropel.
Ale dzisiaj ten deszcz padał na jej czekoladki.
- Cholera - mruknęła.
Dźwignęła pudło, przyciskając je do piersi. RóŜowe
bawełniane spodnie i kwiecista bluzka, w które była
ubrana, szybko nasiąkały wodą. Czuła, jak włosy
przyklejają jej się do głowy. Nawet stopy, obute w
lekkie sandały, miała mokre.
Kartonowe pudło takŜe zaczynało przemakać. Po-
jemniki ze słodyczami, czekoladowe kulki, miętowe
pałeczki, praliny i rodzynki w czekoladzie, które
znajdowały się w środku, zdąŜyły juŜ przesiąknąć
wilgocią. Dźwięk kropel deszczu wydzwaniających
nierówną melodię na metalowych pokrywkach słoików
i puszek działał Bailey na nerwy. Wymamrotała jakieś
słowo, które nie powinno pojawić się w ustach damy, i
ruszyła przez parking w stronę budynku.
Naraz, nie wiadomo skąd, pojawiła się przed nią
biała cięŜarówka. Koła wjechały w kałuŜę i brudna
woda ochlapała Bailey od stóp do głów.
- Aaach! - wrzasnęła.
Kierowca cięŜarówki nacisnął mocno na hamulce,
otworzył z rozmachem drzwiczki, wyskoczył i pod-
szedł do niej.
- Co się stało? - zawołał. - Słyszałem, jak pani
krzyknęła. Potrąciłem panią?
Bailey poczuła, Ŝe robi się purpurowa z gniewu.
Chwyciła mocniej wilgotne pudło i z furią zwróciła się
twarzą do męŜczyzny. ZauwaŜyła, Ŝe był bardzo
wysoki i szeroki w ramionach, nie obchodziło jej
jednak, jak wyglądał ani kim był. Najchętniej udusiła-
by go gołymi rękami.
- Krzyknęłam, ty idioto - wyjaśniła zimnym i spo-
kojnym tonem - bo ochlapałeś mnie całą brudną wodą
z kałuŜy. Mnóstwem okropnie brudnej wody. Jestem
zupełnie przemoczona.
- Och - odrzekł męŜczyzna, lustrując ją od stóp do
głów. - Tylko tyle? Słysząc taki wrzask, myślałem, Ŝe
zgniotłem panią na miazgę.
- Tylko tyle? - powtórzyła, oburzona. - Niech pan
tylko spojrzy, jak ja wyglądam!
- Całkiem dobrze. To znaczy, deszcz sprawił, Ŝe
jest pani niemal całkiem czysta. Ponadto mam
wraŜenie, Ŝe zdąŜyłem juŜ przemoknąć do nitki, stojąc
tu i rozmawiając z panią.
- Tego juŜ za wiele. Niech pan mi zejdzie z oczu. -
Spróbowała go wyminąć. - Aaach! - wrzasnęła w tej
samej chwili.
- Czy mogłaby pani przestać krzyczeć? Ma pani
płuca futbolisty.
- Niech pan coś zrobi! Od tego pudła odpada dno!
MęŜczyzna wymamrotał pod nosem coś, czego
Bailey nie dosłyszała, wolała jednak nie prosić o po-
wtórzenie. Podszedł do niej i podłoŜył ręce pod dno
pudełka. Czubki jego palców dotknęły piersi dziew-
czyny. Zatrzymał się, pochylony, i napotkał jej wzrok.
Szare oczy, pomyślała Bailey. Nieznajomy miał
szare oczy o ciepłym, łagodnym odcieniu, jak bazie
albo kocie futerko. Te srebrzystoszare oczy obramo-
wane były długimi, czarnymi rzęsami. Wcześniej, gdy
jeszcze był suchy, zauwaŜyła, Ŝe włosy miał gęste i
zupełnie czarne. Rysy jego twarzy były na tyle ostre,
Ŝe nie wydawał się przystojny, lecz zdecydowanie
męski. Kogoś jej przypominał, chociaŜ Bailey była
przekonana, Ŝe pamiętałaby, gdyby go kiedykolwiek
wcześniej spotkała.
Sceneria była groteskowa. Bailey uświadomiła so-
bie naraz, Ŝe stoi jak wryta w miejscu, zahipnotyzowa-
na przez te szare oczy, brudna i przemoczona, jej
cenne słodycze za chwilę wypadną przez dno mokrego
pudła, a dłonie obcego męŜczyzny opierają się o jej
piersi. Co więcej, piersi te zaczynają być cięŜkie i
obrzmiałe od zmysłowego pobudzenia.
UwaŜaj, Bailey, upomniała się surowo. Rusz się,
idiotko.
- Cukierki - powiedziała drŜącym głosem.
- Co? - zapytał męŜczyzna.
- Cukierki są w słoikach, które za chwile wypadną
przez dno kartonu i rozbiją się.
- A tak, rzeczywiście...
Wyjął pudło z jej ramion i przycisnął do piersi.
- Trzymam. - Po chwili dodał: - Niech pani
posłucha, przykro mi, Ŝe panią ochlapałem. Po prostu
przez tę mgłę niczego nie widziałem.
Uśmiechnął się i serce Bailey zabiło mocniej.
- Jestem William Lansing - oznajmił męŜczyzna.
Bailey równieŜ się uśmiechnęła.
- Miło mi. Jestem Bailey Crandell.
Bailey, powtórzył William w duchu. Imię było
rzadkie, niezwykłe, brzmiało nieco zabawnie. Pasowa-
ło do niej. Nawet przemoczona, wyglądała atrakcyjnie.
Miała delikatne rysy twarzy, duŜe niebieskie oczy,
krótkie włosy i około metra sześćdziesiąt wzrostu. Nie
wiedział na pewno, jakiego koloru są jej włosy, bo w
tej chwili były zupełnie mokre. Spływające z nich
krople wody podkreślały czysty błękit jej oczu.
- No dobrze, Bailey - powiedział - moŜe teraz
poudajemy, Ŝe mamy dość zdrowego rozsądku, by nie
stać na deszczu ? Lepiej przestawię cięŜarówkę, zanim
ktoś w nią uderzy.
- Ja wezmę pudło.
- Nie. PołoŜę je na siedzeniu, a potem zaniosę do
budynku. Przypuszczam, Ŝe bierzesz udział w tym
kiermaszu, który urządza moja siostra?
- Alice jest twoją siostrą?Teraz rozumiem, dlaczego
wydawało mi się, Ŝe skądś cię znam. Jesteście do
siebie bardzo podobni. Tak, biorę udział w tym
kiermaszu. Twoja siostra ma duŜy dar przekonywania
- roześmiała się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin