- Pan Halford czeka na pana, panie McGrath. - Uprzejmy i oficjalny ton panny Phyllis York, sekretarki Arthura Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty.
Garrett McGrath nauczył się jednak nie polegać jedynie na tym, co widział lub słyszał. Uliczne bijatyki, w których często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją, to znaczy w hotelarstwie.
Wcześnie zrozumiał, że uśmiech na twarzy nierzadko maskuje wrogość lub pogardę, i rozpoznawał oba te uczucia w chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec swojego szefa i miejsca pracy - ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House.
Wiedział, że dla panny York, wieloletniej pracownicy Halford House, jego obecność tutaj była równie miła jak pojawienie się zarazy. Nazwisko McGrath brzmiało niczym przekleństwo dla Arthura Halforda i jemu podobnych na przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako że McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli najmniej poważanych w turystycznej branży. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale prosperując mimo recesji, która poważnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny nie mogły dłużej ignorować sukcesu rodziny McGrath.
Family Fun Inns pojawiały się w najatrakcyjniejszych rejonach zdominowanych dotąd przez ekskluzywne, elitarne hotele. Widok kolorowych budynków z każdymi drzwiami w innym odcieniu wywoływał głosy oburzenia właścicieli drogich zakładów i ich gości.
- Chwast zaśmiecający ogród - orzekli przedstawiciele Blue Springs, gdy zajazdy Family Fun Inns wyrosły wśród bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy.
Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na tereny coraz to nowych ogrodów. Na początku pracował bardzo ciężko, po osiemnaście godzin dziennie, jeżdżąc, targując się, planując, przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo. Nuda wkradała się do jego życia i Garrett czuł, że potrzebuje odmiany i nowego wyzwania.
Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath, zarządzający Family Fun Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu bogatych, sławnych i wszystkich tych, którzy gotowi byli zapłacić astronomiczną cenę za przywilej znalezienia się w pobliżu swoich idoli.
Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie przyczynił się w jakiś sobie tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka. Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła mistycyzm i czarny humor. Oto Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i Kate McGrathom, gdyż nie uznano ich za godnych obsługiwania wyśmienitych gości. Garrett rozkoszował się każdą minutą swego zwycięstwa. Arthur Halford, jeden z najwytworniejszych i najbardziej dystyngowanych hotelarzy w mieście, przeciwnie, nie miał powodów do zadowolenia. Jego uśmiech był wymuszony, a twarz wyrażała zmęczenie i rezygnację, kiedy ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta chłodnym spojrzeniem.
- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla mnie papiery do podpisania?
- Panie McGrath, sądziłem, że może zjemy wcześniej lunch, a potem usiądziemy z prawnikami, by po raz ostatni... - Arthur Halford przerwał na chwilę i odetchnął głęboko - przejrzeć warunki kontraktu. Kiedy... - znów zaczerpnął oddechu - złożymy podpisy, chciałbym uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku.
Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, że Halford najchętniej poczęstowałby go kieliszkiem kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać.
- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas prawnicy? Zresztą moich i tak nie ma ze mną dzisiaj. Wydaje mi się poza tym, że adwokaci już wystarczająco wiele uwagi poświęcili temu kontraktowi. Mój główny doradca potrafi z pamięci wyrecytować wszystkie warunki umowy. Rozumiem, że nie wprowadzono żadnych zmian od czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uważnie Arthurowi Halfordowi.
Twarz starszego pana okryła się czerwienią. Odwrócił głowę, najwyraźniej chcąc uniknąć spotkania ze wzrokiem Garretta. Jakiż marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett.
- Pozwól, że zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany?
- Cóż, może nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford.
- Nie stosuj żadnych wybiegów. Podaj mi po prostu fakty. - Na twarzy Garretta nie było już uśmiechu. Potrafił być czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co chodzi, Halford?
- To jest pan Halford, panie McGrath. - Panna York przybrała wojowniczą postawę niczym smok na widok wroga u wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford House nie zwracamy się do siebie po imieniu, jak w szkole, ani też po nazwisku, jak w piwiarni. W tym gabinecie używamy właściwych form i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - już sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz - chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje.
- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w porządku. - Na chwilę jego wzrok spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, że wybaczy pan mojej sekretarce jej...
- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim stanowisku, panno York, ta posada należy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy była jeszcze w swojej najlepszej formie, potrafiła zbesztać go w ten sposób. W jego myślach zagościło wspomnienie kobiety o kamiennej twarzy i sercu z granitu. Kochana, dobra babcia! Prawdę mówiąc, brakowało mu jej ostrych i trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, że jej najstarszy wnuk wkroczył na właściwą drogę.
- Nie, dziękuję - odmówiła stanowczo panna York, nie kryjąc dezaprobaty. - Kiedy pojawi się tutaj pański zespół, odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath.
- Szkoda. Zapewne nie ma pani podobnej do siebie siostry? Nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Cóż, wierzę, że emerytura będzie dla pani miłym, a bez wątpienia zasłużonym odpoczynkiem. A gdyby zatrzymała się pani kiedyś w Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę, która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath.
Wręczył jej wizytówkę.
- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się trzymanej w ręku kartce.
- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy w cztery oczy - poprosił Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem.
Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był założyć się o stawkę dzisiejszego kontraktu, że panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakże przystępne ceny. Kolejna osoba znajdzie się po jego strome barykady. Te rozważania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty.
- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zażądał cierpko Garrett.
Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje siwe włosy.
- Moja córka! - zawołał żałośnie. - Wróciła! Oto co się stało.
Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał.
- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia?
- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany.
- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, ponieważ twoja córka wróciła z Kalifornii?
- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, że sprzedaję Halford House... - Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej.
Garrett poczuł, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.
- Czuje sentyment do tego miejsca, tak? - Usiadł obok Halforda. - Hej, pozwól mi z nią porozmawiać. Mam pięć młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. Może popłynie kilka łez...
- Łez? Ha! Shelby nie płacze! Nie pamiętam, by kiedykolwiek płakała, nawet jako dziecko. Wie, czego chce, dąży wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął głową. - Są tak różne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney ma dwa małe pieski. Uwielbia je. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen ojcowskiej dumy. Garrett przyglądał się mu z uwagą. Nigdy dotąd nie słyszał, by ojciec porównywał córkę do szakala. Choć on sam złościł się czasami na swoje siostry, nigdy nie nazwałby ich szakalami. Psotnicami, tak. Wariatkami, bardzo prawdopodobne. Nigdy jednak nie przyrównałby żadnej z nich do bestii.
Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać o ostrych zębach, długich czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiż swojej firmy, dołączając do Family Fun Inns hotel klasy Halford House. Stanie się on koronnym klejnotem sieci proponującej najniższe w kraju ceny. I nie pozwoli by jakaś rozpieszczona panienka pokrzyżowała jego plany. Nawet jeśli nazywano ją szakalem.
Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój.
- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branży. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w Kalifornii. Nasze stosunki w ostatnich latach bardzo się poprawiły, kiedy mieszkaliśmy nad dwoma różnymi oceanami. Ale w zeszłym tygodniu Shelby zadzwoniła, że wraca na Florydę.
- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, że sprzedajesz Halford House.
- A więc wiesz już wszystko - mruknął ponuro Halford. - Pamiętasz, że zgodziliśmy się utrzymać naszą umowę w tajemnicy do czasu podpisania dokumentów. Dotąd wie o niej jedynie moja żona. Kiedy więc zadzwoniła Shelby... - Potrząsnął głową i jęknął. - Shelby dominuje w rozmowie. Zanim zdołałem wtrącić słowo, poinformowała mnie, że rzuciła pracę, zrezygnowała z mieszkania i zorganizowała przeprowadzkę. Podała mi datę swojego przyjazdu do Port Key, oświadczając, że jest gotowa, by razem ze mną zarządzać Halford House, a po moim odejściu na emeryturę zamierza przejąć hotel.
- A teraz twoja córka jest już na Florydzie wciąż niczego nieświadoma?
Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy.
- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt.
- A jak to zrobisz? - zainteresował się Garrett. Zawsze intrygowali go eleganccy faceci pokroju Halforda. Byli dżentelmenami i umieli zachować klasę, lecz nigdy nie zawahali się też przed zadaniem ostatecznego ciosu w plecy. Garrett musiał przyznać, że jemu samemu zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika. Od pierwszych chwil życia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego matka.
- Przykro mi, że obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford wydawał się bardzo zmieszany. - I dość trudna do wyjaśnienia.
- Zapowiada się ciekawie - odrzekł Garrett. - No, Art. Wyduś to z siebie. Co powiedziałeś wybuchowej Shelby o Halford House?
- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni ogrodów Halford House.
- Shelby, proszę, czy mogłabyś iść wolniej? - jęknęła Lancy, prawie biegnąc, by dotrzymać tempa siostrze. - Moje pieski ledwie zipią.
Shelby spojrzała z dezaprobatą na parę dyszących z wysiłku pięcioletnich, wyraźnie przekarmionych i zbyt ciężkich psów.
- Gdyby więcej się ruszały i zdecydowanie mniej jadły, krótki spacer tak by ich nie zmęczył - zauważyła. - Powinnaś wprowadzić im dietę, Laney. Dla dobra tych zwierząt. Inaczej sama będziesz winna ich przedwczesnej śmierci.
- Przestań, Shelby! - W oczach Laney pojawiły się łzy.
- Nie możesz być tak okrutna. Wysyłasz moje pieski do grobu, choć wiesz, że są dla mnie całym światem. - Zwróciła się do wysokiego, starannie ubranego blondyna, który szedł kilka kroków z tyłu. - Czy lubisz zwierzęta, Paul? - spytała, a w jej policzkach pojawiły się śliczne dołeczki.
Paul wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany. Jego reakcja nie była zaskoczeniem dla żadnej z sióstr. Ludzie zatrzymywali się, by popatrzeć na Laney, kiedy ta była jeszcze raczkującym niemowlęciem. Paul nie odrywał od niej oczu od czasu swego przyjazdu do Halford House w zeszłym tygodniu.
Shelby patrzyła na siostrę bardziej krytycznie. Laney była klasyczną pięknością, cudownym połączeniem Vivian Leigh z „Przeminęło z wiatrem” i Liz Taylor z „Ivanhoe”
- z dodatkiem ogromnych, piwnych oczu. Wszyscy, którzy ją znali, twierdzili, że Laney powinna zostać aktorką. Jej uroda była oszałamiająca. Laney zawsze oponowała przeciwko takim stwierdzeniom ze słodkim uśmiechem. Nie interesowała jej kariera. Pragnęła jedynie zostać dobrą żoną i matką. To Shelby była tą, która chciała pracować.
Laney mówiła o tym w taki sposób, że ludzie spoglądali pytająco na Shelby, jakby ta wypowiedziała wojnę wszystkim ogólnie uznanym wartościom: małżeństwu, macierzyństwu, amerykańskiej fladze i drożdżowemu ciastu.
- Już jako mała dziewczynka uwielbiałam zwierzęta - Laney poinformowała Paula, który wciąż wpatrywał się w nią zauroczony. - Zawsze opiekowałam się całą menażerią psów, kotów, ptaków i królików. Tylko Shelby nigdy nie wykazywała najmniejszego zainteresowania zwierzętami.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym miała poważne zaburzenia psychiczne - zauważyła oschle Shelby.
- Myślę, że jest we mnie po prostu potrzeba dawania i czułości - ciągnęła niewinnie Laney. - Shelby zawsze pragnęła przede wszystkim sukcesu i kariery. Teraz wróciła, by poprowadzić z tatą interesy. Tak się cieszę, że będziesz jej w tym pomagał, Paul.
Ta ostatnia uwaga wyrwała na chwilę Paula z transu wywołanego widokiem Laney.
- Halford House jest tak bajeczne, jak to opisywałaś, Shelby - oświadczył z entuzjazmem. - Cudownie będzie tu pracować.
Mógł dodać „z tobą”, pomyślała kwaśno Shelby. Kiedyś może tak właśnie powie. Potrząsnęła stanowczo głową. Z pewnością.
Wraz z Paulem tworzyli doskonały zespół, prowadząc wytworny Casa del Marina w Kalifornii. Ich znajomość, początkowo ograniczająca się jedynie do kontaktów służbowych, pomału przerodziła się w przyjaźń, a w przyszłości mogła zaowocować uczuciem poważniejszym. Kiedy Shelby zdecydowała, że czas wracać do domu, nie chciała rozstać się z Paulem, kończąc jednocześnie to, co nie miało szansy na dobre się rozpocząć. Zaprosiła Paula do Halford House, oferując mu posadę i nie wiążąc z tym żadnych osobistych żądań czy oczekiwań. Nie było nic romantycznego w propozycji, by Paul zarządzał wraz z nią hotelem po przejściu Arthura Halforda na emeryturę. Shelby była zbyt dumna, by oferować łapówkę w zamian za uczucie.
W jej sercu jednak tliła się nadzieja. Podobnie jak Laney pragnęła wyjść za mąż i mieć dzieci, choć nigdy nie przyznałaby się do tego w obecności siostry. Dlaczego nie miałaby prowadzić Halford House, być żoną Paula, wychowywać ich dzieci i może nawet mieć psa? Zdrowego kundla, którego brzuch nie ciągnąłby się po ziemi.
- Shelby pewnie opowiadała ci, że nasz kuzyn, Hartley, był przygotowywany, by przejąć ster Halford House - paplała Laney - ale miał wypadek na łódce pięć lat temu. Biedny wujek Hal i ciocia Hillary byli tym tak zdruzgotani, że sprzedali tacie swój udział w Halford House i wyjechali do Arizony. Do tej pory nie mogę się po tym otrząsnąć. Był dla mnie jak bohater, wyidealizowany starszy brat.
- To takie tragiczne - wzruszył się Paul, kładąc rękę na ramieniu Laney w geście współczucia.
Shelby przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Ona także lubiła Harta, był on jednak dwanaście lat od nich starszy i rzadko kiedy rozmawiał ze swoimi młodszymi kuzynkami. Podziw Laney dla Harta był czymś nowym.
- To był jeden z powodów mojego powrotu. Chciałam, żeby Halford House zarządzał ktoś z rodziny Halfordów - dokończyła Shelby rodzinną sagę. - Brata Harta, Hala, nie interesuje hotelarstwo, podobnie jak Laney. Zostaję więc tylko ja.
Chłopiec hotelowy w uniformie przyozdobionym zielonym monogramem podszedł do nich, ostrożnie wymijając tłuste pieski.
- Przepraszam, panno Halford - zwrócił się do Shelby, choć jego zachwycone oczy wędrowały ku Laney. - Mam wiadomość od pani ojca. Chce, żeby natychmiast przyszła pani do jego gabinetu. Mówi, że to pilne.
Shelby skinęła głową.
- Dziękuję, Brad. Przebiorę się i zaraz przyjdę.
- Pan Halford prosił, żeby przyszła pani natychmiast - upierał się chłopiec. - Mówił, że to bardzo pilne.
Shelby spojrzała krytycznie na swoje czerwone szorty i szeroką białą koszulkę. Sportowe buty i białe skarpetki dopełniały stroju znakomicie nadającego się na spacer po ogrodzie i późniejsze bieganie po plaży, lecz zupełnie nieodpowiedniego w eleganckim gabinecie dyrektora hotelu. Jej włosy ściągnięte w koński ogon opadały luźno, czego bardzo nie lubiła w pracy.
- Lepiej idź od razu, Shelby - poradziła jej Laney. - Wiesz, jak tata wścieka się, kiedy się mu sprzeciwiają.
Shelby o tym wiedziała. Była też pewna, że nigdy nie zadowoli ojca, który nie potrafił wybaczyć jej, że urodziła się dziewczynką zamiast pierworodnego syna, którego tak pragnął.
- Dotrzymam Paulowi towarzystwa - zaoferowała się Laney. - Raz jeszcze oprowadzę go po całym terenie, a potem poproszę o opinię na temat tego, co mu pokazałam.
- Uśmiechnęła się uroczo. Paul i Brad wydawali się bliscy omdlenia.
Kilka minut później Shelby pchnęła drzwi gabinetu ojca i szybkim krokiem wmaszerowała do środka. Arthur Halford, kontemplujący rozciągającą się za oknem panoramę morza, odwrócił się gwałtownie, przyciskając rękę do serca.
- Wielkie nieba, młoda damo, aleś mnie przestraszyła! - zwrócił się gniewnie do córki.
- Trzy różne osoby kazały mi natychmiast tutaj przyjść. Kiedy się pojawiłam, panna York spytała od razu, gdzie się podziewałam tak długo. Czekałeś na mnie, w jaki więc sposób mogłam cię przestraszyć? - broniła się zawstydzona i zdenerwowana atakiem ojca Shelby.
- Wszystko się zgadza, ale przez swoje gwałtowne wejście straciła pani punkty - rozbawiony głos skomentował tę scenę z głębi pokoju.
Oparty o masywny skórzany fotel stał tam wysoki mężczyzna, którego ostre rysy łagodził uśmiech. Jasne, niebieskie oczy taksowały ją spod ciemnych rzęs i uniesionych brwi, nadając jego twarzy intrygujący i bardzo... seksowny wyraz.
Shelby skierowała uwagę na ubranie mężczyzny. Miał na sobie granatową marynarkę i spodnie koloru khaki najwyraźniej seryjnej produkcji. W sklepach pasażu handlowego Halford House można było dostać ubrania znacznie lepszej jakości i uszyte z większym wyczuciem dobrego stylu. Elegancki dżentelmen mógł tam również zamówić garnitury i koszule na miarę.
- Tutaj, w Halford House, zawsze należy pukać przed wejściem - ciągnął nieznajomy, a w jego słowach wyczuwała zuchwałość i szyderstwo. - Takie panują zwyczaje. I chociaż pani przestępstwo nie jest karane śmiercią, stanowi poważne naruszenie ustalonych reguł i musi zostać odpowiednio ukarane. Proszę wezwać strażników! Wyrok zostanie wykonany natychmiast!
Mężczyzna gwałtownym ruchem zdjął nieciekawą marynarkę i zawiesiwszy ją na poręczy fotela, rozluźnił krawat. Pod szeleszczącą białą koszulą, kiedy podwijał rękawy, wyraźnie zarysowały się szerokie i muskularne ramiona. Ten człowiek przyciągał jej wzrok jak magnes, emanując dziwną i niebezpieczną siłą. Irytowała ją jego arogancka, rozbawiona mina. Poczuła złość. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się jej kosztem!
- Kim pan jest? - spytała chłodno. Garrett nie udzielił jej wyjaśnień.
- Pani jest zapewne Shelby - oświadczył głośno.
Ruszył w jej stronę, uśmiechając się, świadomy, jak wiele wysiłku musi kosztować ją pozostanie w miejscu. Nie wykonała najmniejszego ruchu, dopóki nie zatrzymał się tuż przed nią.
Przyglądał się jej uważnie, od stóp po koński ogon, i musiał przyznać, że Shelby Halford w niczym nie przypomina wojowniczej baby, której obraz stworzył w wyobraźni po wysłuchaniu tego, co mówił o niej ojciec.
Jej twarz bynajmniej nie przypominała oblicza wiedźmy. Usta o delikatnym konturze harmonizowały z linią łagodnego łuku brwi ponad orzechowymi oczami, zupełnie nie przywodzącymi na myśl ślepi krwiożerczej bestii.
Miała długie i bardzo zgrabne nogi. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek nakłada szpilki, uznał jednak, że nie jest to najlepsza pora, by zadać Shelby tego rodzaju py...
kociak.k