D296. Linz Cathie - Łowca motyli.rtf

(510 KB) Pobierz
CATHIE LINZ

 

CATHIE LINZ

 

Łowca motyli

 

Tytuł oryginału

Escapades

Przełożyła Krystyna Kozubal

 


PROLOG

 

Masz sprowadzić moją córkę z powrotem i nie obchodzi mnie, jak to zrobisz.

Rick Dunbar milczał. Kontemplował kosztowny wystrój eleganckiego gabinetu. Nie miał cienia wątpliwości, że jego klientowi, Howardowi Redmondowi, prezesowi Redmond Imports, wiodło się w interesach. Bez wątpienia też bardzo się denerwował zniknięciem córki. Dlatego właśnie wezwał do siebie Ricka Dunbara, najlepszego prywatnego detektywa w mieście.

Skąd mam ją przywieźć? zapytał Rick ze stoickim spokojem.

Nie mam pojęcia. Ostatnio widziano ją na Alasce. Spisałem tu wszystko, co o niej wiem. Howard podał Rickowi cienką kopertę.

Moja córka ma talent do znikania. mówił Howard. Wypisałem ci tu niektóre z jej pomysłów. Aż trudno uwierzyć, w co ona się pakuje. W kopercie masz też czek na tysiąc dolarów. Kiedy ją znajdziesz, dostaniesz następny tysiąc.

Rick już prawie godzinę siedział w gabinecie Howarda, słuchając jego opowieści o krnąbrnej córce. Nie były to dla niego żadne rewelacje. Nie po raz pierwszy zlecano mu sprowadzenie nieposłusznej pannicy stęsknionym rodzicom. Uznał więc, że nadeszła pora na najważniejszą część tej rozmowy, czyli na negocjowanie honorarium.

Mam inną propozycję odezwał się Rick. Pięć tysięcy od razu, a następne pięć, kiedy przywiozę ją do Seattle.

Howard zmarszczył brwi. Posłał Rickowi spojrzenie, które większość mężczyzn nie tylko wypłoszyłoby z jego gabinetu, ale i z miasta. Rick nawet nie mrugnął okiem. Miał trzydzieści trzy lata, bogate doświadczenie i niełatwo go było nastraszyć.

W Seattle jest jeszcze kilku prywatnych detektywówpowiedział Howard.

Ale ja jestem najlepszy odrzekł ze stoickim spokojem Rick.

Howard też o tym wiedział. Rick został mu polecony przez przyjaciela. Jedynego przyjaciela. Zebrane przez Ricka informacje bardzo mu pomogły w przeprowadzeniu rozwodu z niewierną żoną.

Stawiasz trudne warunki, Dunbar mruknął Howard.

Zgoda. Pięć tysięcy od razu, a następne pięć, kiedy przywieziesz moją córkę do Seattle.

Ze sposobu, w jaki Howard Redmond wypisywał dodatkowy czek, bez trudu można było wywnioskować, że nie lubi rozstawać się ze swoimi pieniędzmi.

– Tylko dlatego, że to moja jedyna córka... mruczał Howard, wręczając Rickowi czek.

Nie podpisał go pan. Rick oddał czek.

Rzeczywiście. Howard udał, że się pomylił.

Mówił pan, że ostatnio widziano pańską córkę na Alasce

odezwał się Rick, kiedy podpisany i jak najbardziej ważny czek znalazł się wreszcie w jego portfelu.

Ta dziewczyna zachowuje się tak, jakbyśmy wciąż żyli w latach sześćdziesiątych powiedział Howard i widać było, że bardzo się niepokoi o swoją jedynaczkę.

Bierze narkotyki?

Nie! Bogu dzięki. Tylko te głupstwa ze zdrową żywnością. Jest wegetarianką skrzywił się Howard.

Rick doskonale go rozumiał. Sam nie wyobrażał sobie życia bez krwistego befsztyka.

Wydawało mi się, że kiedyś wreszcie dorośnie ciągnął Howard. Może nawet postanowi czymś się zająć. Holly nie jest już dzieckiem. Ma dwadzieścia osiem lat. A ja nie mogę przez całą wieczność sam prowadzić interesów. Dałem jej mnóstwo czasu, ale moja cierpliwość się skończyła. Chcę, żeby była ze mną w Seattle.

To znaczy, że z własnej woli nie przyjedzie stwierdził Rick.

– Holly to najbardziej niepoważna kobieta, jaką w życiu widziałem. Sama nie wie, czego chce. Zupełnie jak jej, świętej pamięci, matka. Kochałem ją, ale ta biedna kobieta nie potrafiła zachowywać się rozsądnie. Była słodka i cudowna, tyle że w ogóle nie umiała się skupić. Holly jest dokładnie taka sama.

Rick pomyślał, że to nielogiczne. Nie rozumiał, dlaczego Redmond chce powierzyć doskonale prosperującą firmę komuś tak niepoważnemu jak jego córka. Ale w końcu był to problem Redmonda i niczyj więcej.

Rick przejrzał notatki, które Howard dla niego sporządził. Doszedł do wniosku, że Holly Redmond rzeczywiście prowadziła dosyć niezwykłe życie.

Jak to się stało, że związała się ze spółdzielnią produkującą konserwy rybne? zapytał Rick.

Sama ją założyła. Ona bez przerwy coś zakłada mruknął Howard.

Spółdzielcza farma kwiatowa, szkoła rzemiosł... Rick przeglądał kartki z informacjami o Holly. Czy pańska córka jest członkiem jakiejś sekty religijnej?

Tego też powinieneś się dowiedzieć warknął Howard. I przywieźć ją do mojego domu. Im szybciej, tym lepiej. Bóg jeden wie, w co ona się jeszcze może wpakować.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Wolność! Holly Redmond uwielbiała wolność. Lubiła robić to, na co miała ochotę, mówić to, co chciała powiedzieć, i być tam, gdzie pragnęła. Przez całe życie za tym tęskniła, ale dopiero teraz była wreszcie naprawdę wolna.

Co ja tu właściwie robię w taki piękny, lipcowy dzień? pytała samą siebie, ugniatając mokrą glinę na kole garncarskim.

Dobrze znała odpowiedź na to pytanie. Znów musiała coś sobie udowodnić. Nigdy nie odrzucała żadnego wyzwania, a tym razem wyzwaniem było nauczenie się garncarstwa. Jak dotąd jednak, zamiast zgrabnego dzbana, na kole garncarskim Holly widniała bezkształtna kupka mokrej gliny.

Tego dnia miała jeszcze co najmniej milion spraw do załatwienia. Na przykład przejrzenie wypełnionych przez uczestników kursu formularzy. To Holly założyła Inner View, a ponieważ była dyrektorką ośrodka, wszyscy oczekiwali od niej nadania kierunku wszelkim działaniom i podejmowania wiążących decyzji, Holly jeszcze nie całkiem wierzyła w to, że taka osoba jak ona poradzi sobie jako solidny szef poważnego przedsięwzięcia.

Chociaż, kiedy się nad tym zastanowić, wszystkie przedsięwzięcia, którymi dotychczas się zajmowała, były jak gdyby przygotowaniem do stworzenia Inner View, które Holly uważała za najważniejsze dokonanie w swoim życiu. Lubiła sobie czasami pomyśleć, że dzięki niej ludzie stają się bardziej pewni siebie, a ich życie nabiera sensu. W ten sposób spłacała zaciągnięty w dzieciństwie dług. Doskonale wiedziała, jak czuje się człowiek pozbawiony poczucia własnej wartości. Jeszcze dziś drżała na tamto wspomnienie, choć wówczas miała zaledwie osiem lat.

Twoja matka umarła. Nic na to nie poradzimy. Twoje łzy jej nie ożywią, więc natychmiast przestań płakać, moja panno rozkazał ojciec Holly. Redmondowie nie są mazgajami. Matka rozpuściła cię jak dziadowski bicz. Popatrz tylko na siebie! Na ten okropny bałagan!

Rzucił o ścianę paletą z farbami, którą Holly dostała od matki. Pomimo upływu lat Holly wciąż pamiętała, jak wpadła w furię, kiedy ojciec zniszczył jej jedyną pamiątkę po ukochanej matce. Już przedtem irytowało ją, że zaraz po pogrzebie usunął z domu wszystkie należące do zmarłej żony rzeczy. Tak jakby chciał zatrzeć wszelki ślad jej istnienia. Zniszczenie prezentu, który dała córce, przepełniło kielich goryczy. Holly rzuciła się na ojca. Okładała go pięściami, kopała i krzyczała wniebogłosy. Ojciec odsunął ją od siebie, jak gdyby była uprzykrzoną muchą, a nie jego jedyną córką. Zapłakana, upadła na podłogę. Ojciec wyszedł z pokoju, nie zwracając na Holly najmniejszej uwagi. Za to następnego dnia rano umieszczono dziewczynkę w samolocie, który zawiózł ją do szkoły z internatem.

Tam cię nauczą szacunku do starszych powiedział jej na pożegnanie kochający tatuś. Trochę dyscypliny na pewno ci nie zaszkodzi.

Trochę dyscypliny nie tylko Holly zaszkodziło, ale omal jej nie złamało. Szkoła była zakładem wychowawczym w pełnym tego słowa znaczeniu. Przypominała eleganckie więzienie. Na szczęście dziewczynka trafiła tam na nauczycielkę rysunków, która dostrzegła artystyczny talent Holly i bardzo chwaliła jej prace. Niby nic, a wystarczyło, żeby zasiać w dziecku ziarenko poczucia własnej wartości, które powoli, ale uparcie rosło i rozwijało się. Dzięki niemu właśnie nie udało się różnym bezmyślnym dorosłym zmienić Holly w posłuszną i potulną córkę, o co chodziło jej ojcu.

Holly otrząsnęła się z niewesołych myśli. Przypomniała sobie, że za chwilę zaczyna zajęcia z dziećmi i że jeśli się nie pospieszy, to na pewno się na nie spóźni.

Tego dnia dzieci były znacznie bardziej rozbrykane niż zazwyczaj. Zamiast nanosić farbę na papier, koniecznie chciały malować włosy swoich kolegów.

Ledwo Holly skończyła całkowicie nieudane tego dnia zajęcia, ledwie zdążyła wejść do swego domku, żeby się przebrać, już przyszła do niej Skye. Dopiero co przekroczyła czterdziestkę, ale jej ciemny warkocz poprzetykany już był siwizną. Skye była prawdziwą kontestatorką, typową przedstawicielką młodzieży z lat sześćdziesiątych. Wieczna, nieuleczalna hippiska. Sama piekła chleb, tkała materiały i robiła najwspanialsze mieszanki ziołowej herbaty, jakie Holly kiedykolwiek piła. Właściwie to Skye naprawdę nie potrafiła tylko dwóch rzeczy: dbać o stan swego konta i pracować na etacie. Dla Holly była ona nie tylko przyjaciółką, ale członkiem wielkiej rodziny, którą sobie w Inner View gromadziła.

Biegnij natychmiast do biura powiedziała Skye.

Holly nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Nie zapytała nawet, o co chodzi, tylko co sił w nogach pobiegła do pobliskiego domeczku, który pełnił rolę kwatery głównej, biura i recepcji Inner View.

Co się stało? zapytała wystraszona Holly, widząc jak Charity, sekretarka ośrodka, upycha w torbie niemowlęce rzeczy.

Mała ma gorączkę mówiła drżącym głosem Charity. Lekarz powiedział, że natychmiast muszę przyjechać do niego z dzieckiem. Guido nas tam zawiezie.

Nie przejmuj się, Charity, ja się wszystkim zajmę -uspokoiła ją Holly. I nie martw się o małą. Doktor Broncasio to doskonały lekarz. W kilka godzin postawi Sunshine na nogi.

Charity zamknęła wreszcie torbę. Bąknęła jeszcze coś o jakimś Potterze, który ma dzisiaj przyjechać, i wyszła.

Zajmę się Potterem powiedziała Holly.

Ale zanim czymkolwiek się zajęła, musiała choćby umyć ręce, na których wciąż jeszcze pełno było zaschniętej farby. Dzieci nie oszczędziły nawet ubrania swej nauczycielki. Ubranie upierze później, ale ręce musiała umyć natychmiast.

Kolejny spokojny dzień w Inner View, pomyślała z przekąsem Holly, idąc do łazienki.

 

Rick wysiadł z samochodu. Z Seattle do Inner View musiał jechać przez dwie godziny. Dzwonił tu przed przyjazdem, żeby się upewnić, że zastanie Holly Redmond w ośrodku.

W poszukiwaniu córki starego Redmonda przemierzył tam i z powrotem całe Stany Zjednoczone, a ona tymczasem osiedliła się w pobliżu Seattle.

Rick nie miał pojęcia, czym jest Inner View. Wprawdzie z rozmowy telefonicznej dowiedział się, że jest to Instytut Twórczego Rozwoju, ale niewiele mu to powiedziało, a wypytywać o szczegóły nie chciał. Wolał nie wzbudzać podejrzeń. W biurze numerów podano mu adres, dzięki czemu mógł przyjechać i na miejscu zorientować się, co to za instytut i do czego naprawdę służy. Nie musiał nawet nikogo pytać, jak tam dojechać, bo na jedynej w tej okolicy porządnej drodze poustawiano pięknie malowane albo rzeźbione drewniane drogowskazy,

Rick rozejrzał się po obozowisku. Na wielkiej łące stało kilka niedużych domków ustawionych w równiutkich rzędach. Za domkami widać było jezioro, a nad zalesionymi wzgórzami piętrzył się majestatyczny szczyt Mount Rainier. Rick spostrzegł jeszcze jedną grupę domków, tym razem rozrzuconych po terenie bez żadnego ładu ni składu. Na największym z tych domków widniał drewniany szyldy z którego można się było dowiedzieć, że tam właśnie mieści się biuro Inner View.

Rick miał zamiar pójść w tamtą stronę, kiedy na horyzoncie pojawiła się może czterdziestoletnia kobieta, trzymająca za rączkę małą dziewczynkę.

A ja mam pochwę, a ty nie pochwalił się Rickowi mały rudzielec.

Rick o mało nie zemdlał.

Trzylatki właśnie zaczynają odkrywać swoją płeć poinformowała go matka dziewczynki, jak gdyby była to rzecz najnormalniejsza na świecie.

Rick wolał nie ryzykować rozmowy z dziewczynką na temat jego własnej anatomii, szybko ruszył więc w kierunku biura Inner View.

Trzaśniecie oszklonych drzwi powiadomiło personel o jego przybyciu. Choć nie wiadomo było dokładnie, czy w ogóle był tu jakiś personel, bo telefon dzwonił jak oszalały i nikt nie kwapił się, żeby go odebrać.

Odbierz ten telefon albo go rozwal dobiegł z głębi domu kobiecy głos.


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Rick wolał odebrać telefon, aniżeli go rozwalić. Ledwie zdążył się odezwać, kiedy jakiś męski głos w słuchawce szybko go poinformował, że nazywa się Potter i musi natychmiast lecieć do San Francisco, w związku z czym odwołuje swoją rezerwację, czyli że po prostu dziś nie przyjedzie. Nie czekając na odpowiedź, Potter odłożył słuchawkę.

Rezerwacja? pomyślał zdumiony Rick. Co to za komuna? W życiu nie słyszał o komunach dla biznesmenów.

Ale zanim zdążył się nad tym dokładnie zastanowić, w biurze zjawiła się jakaś kobieta. Była to Holly Redmond we własnej osobie.

Rick znał ją z fotografii, na których jednak nie była ani w połowie tak pociągająca jak w rzeczywistości. Patrzył na nią zachwycony. Szczególnie podobały mu się jej jasne, lekko kręcone włosy i brązowe, sarnie oczy. Zresztą cała Holly bardzo mu się podobała.

Nie miała na palcu obrączki ani nawet żadnego pierścionka, ale nosiła drewniany naszyjnik w kształcie ryby. Za to kolczyki Holly były srebrne i też miały rybi kształt. Rick zdrętwiał, kiedy zauważył, że zwisające z uszu Holly srebrne rybki trzymają w pyszczkach wędki z uwieszonym na końcu miniaturowym człowieczkiem.

Pan pewnie nazywa się Potter powiedziała Holly, podając Rickowi dłoń na powitanie.

Zgadza się. Rick bez wahania skorzystał z nadarzającej się okazji.

Witamy w Inner View uśmiechnęła się do niego. Czekaliśmy na pana. Nazywam się Holly Redmond. Przepraszam, że tak na pana wrzeszczałam. Chodzi mi, oczywiście, o ten telefon. Spojrzała wymownie na milczący wreszcie aparat. Myślę, że ten ktoś się znudził. Jeśli to coś ważnego, to pewnie zadzwoni później. Dziś chyba jest jeden z tych dni, kiedy z niczym nie można zdążyć i wszystko dokładnie się miesza.

Holly paplała bez sensu i doskonale o tym wiedziała. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Nigdy przedtem tak się nie zachowywała, ale też nigdy przedtem nie spotkała takiego mężczyzny, jak ten przybysz. A przecież w trakcie swoich niezliczonych eskapad spotykała wielu mężczyzn i wielokrotnie ściskała im dłonie. Jednakże to, co przed chwilą przeżyła, mogła porównać wyłącznie do wstrząsu elektrycznego, jakiego doznała, kiedy kopnął ją niesprawny toster.

W tym przybyszu w zasadzie nie było nic niezwykłego, a jednak bardzo się różnił od ludzi bez wyobraźni, którzy zazwyczaj przyjeżdżali do Inner View. Na ojca któregoś z dzieci ten facet też nie wyglądał. Holly odniosła wrażenie, że pan Potter z jakiegoś powodu jest bardzo niebezpieczny i że powinna się go obawiać. Ale nie jako złodzieja, przed którym trzeba schować kasetkę z pieniędzmi, lecz jako mężczyzny, który mógłby jej ukraść serce. Miał niewiele ponad trzydzieści lat^ ciemne oczy cynika i emanował męskością.

Nie wygląda pan na księgowego stwierdziła Holly.

Pani też nie odrzekł bez namysłu Rick.

No tak, ale pan jest księgowym, a ja nie.

To była dla Ricka ważna wiadomość. Potter był księgowym. Rick wprawdzie na księgowości znał się tylko tyle, żeby móc odróżnić swoje dochody od długów, ale wcale nie przeszkadzało mu to udawać księgowego Pottera.

A dlaczego właściwie uważa pani, że nie wyglądam na księgowego? zapytał z uśmiechem.

Jest pan taki... zaczęła Holly. Nie bardzo wiedziała, co ma mu powiedzieć. Nie mogła przecież oświadczyć zupełnie obcemu facetowi, że jak na księgowego jest zbyt męski i za bardzo pociągający. Zachowuje się pan tak swobodnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin