James Ellen - Na przekór miłości.pdf

(544 KB) Pobierz
117800372 UNPDF
ELLEN JAMES
Na przekór miłości
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Okna salonu otwarte były szeroko ku letniemu
popołudniu. Intensywne, złociste światło sączyło się do
pokoju, a lekki wiatr szeleścił w zasłonkach, jakby chciał
wywabić Christine do ogrodu. Lecz Christine Daniels nie
miała czasu na delektowanie się urodą dnia. Borykała się
właśnie z kuponem jasnoczerwonego, bawełnianego
materiału.
Zebrała kraj materiału i narzuciła go zawadiacko na ramię
manekina. Żywa czerwień była jej ulubionym kolorem. Czuła,
że uda jej się uszyć wspaniałą sukienkę, mimo że dotąd
potrafiła jedynie fastrygować. Ale w końcu szycie - to taki
sam cel jak wszystkie dotychczasowe, a zatem coś, z czym
należało się zmierzyć, stoczyć walkę i ostatecznie wygrać. To
wszystko było częścią jej zupełnie nowego życia, dalekiego od
napięć i presji, z którymi mocowała się w Nowym Jorku jako
wspólnik w ojcowskiej firmie maklerskiej na Wall Street.
Teraz wiodła żywot nieskomplikowany, lecz dostarczający
więcej satysfakcji - prowadziła swój własny interes, uroczy
pensjonat w niedużym, malowniczym miasteczku Red River
w stanie Nowy Meksyk.
Mrucząc coś do siebie, szperała w znalezionym na strychu
pudełku po cygarach wypełnionym guzikami. Wyjęła jeden z
nich, biały, dość zwykły i przyłożyła go do czerwonej tkaniny.
Mógł pasować, lecz wydawał się nieco pospolity. Odgarnęła
do tyłu pasmo długich, jasnomiodowych włosów i wsunęła
guzik w usta niczym cukierek. Ssała go w zamyśleniu,
przeczesującpudełko w poszukiwaniu czegoś niecodziennego.
Może rząd małych, perłowych guziczków wzdłuż całej
sukienki z góry aż na dół...
- Przepraszam - zagrzmiał głęboki, męski głos tuż za jej
plecami. Christine drgnęła zaskoczona, a wessany wraz z
2
dużym łykiem powietrza guzik wylądował w okolicach
tchawicy, gdzie utknął, zamykając dostęp powietrza. Nie
mogła oddychać! Jej serce zaczęło szaleńczo łomotać, podczas
gdy mężczyzna wciąż mówił.
- Szukam Mary Christine Daniels. Czy dobrze trafiłem?
Christine panicznie przestraszona usiłowała krzyknąć, lecz
nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Czuła, że jej płuca
eksplodują za chwilę z braku powietrza. Jedyne, co mogła
zrobić, to zatrzepotać ramionami jak pingwin pragnący
ulecieć.
- Czy to oznacza, że pani jej nie zna? - zapytał mężczyzna
z powątpiewaniem. Christine zatrzepotała ponownie, ale już
słabiej. Jak przez mgłę zobaczyła wzór na tapecie, który
zaczął falować - przekwitłe kuliste róże rozprzestrzeniające się
i kurczące w niepokojący sposób.
Twarz mężczyzny majaczyła gdzieś pomiędzy nią a
tapetą. Christine miała niejasne wrażenie, że jego rudawe brwi
zmarszczyły się złowrogo. Twarz przybliżała się i zdawała się
dziwnie nie należeć do żadnego ciała.
- Dobry Boże - powiedział nieznajomy. - Co pani sobie
zrobiła?
Poczuła na plecach uderzenie silnej dłoni i jeszcze
mocniej zaczęła się dławić. Ogarnęło ją przerażenie.
Mężczyzna chwycił stojący na stoliku wazon z jaskrami,
wyciągnął z niego kwiaty i podsunął go tuż pod jej nos.
- Wody - powiedział. - Pani musi napić się wody!
Christine chciała histerycznie roześmiać się. Spojrzała w
głąb wazonu i zobaczyła tam ciemną ciecz i zatopione w niej
rozmokłe łodygi. Poczuła się jak wessana w próżnię. Nie było
powietrza, nie było światła, niczego czego można by się
uchwycić...
Męskie ramię przytrzymało ją od tyłu, zaciskając się na jej
ciele jak imadło. Wiedziała, że nieznajomy starał się jej
3
pomóc, ale bolesny ucisk jego ramion sprawił, że poczuła się
jeszcze bardziej jak w potrzasku. Ogarnięta paniką zaczęła się
wyrywać. Atakowała kopniakami kość goleniową mężczyzny,
dopóki jego uścisk nie zwiotczał nieco.
Mężczyzna jej nie puszczał.
- Stój do cholery! - krzyczał. Nagle straciwszy
równowagę, oboje potknęli się o manekin, który zawirował
szaleńczo i runął na bok. Christine zaczęła pogrążać się w
nieświadomości. Wówczas ramiona mężczyzny znów się
zacisnęły. Mocnym uderzeniem pięści podbił jej klatkę
piersiową i guzik wyskoczył z niej gwałtownie.
Pierwsze co poczuła, to zbawienny zastrzyk powietrza
wdzierającego się do płuc. Dotąd tylko częściowo była
świadoma silnych ramion wciąż ją obejmujących i
masywnego, męskiego ciała, które do niej przywarło. Teraz
niespodziewanie poczuła się bezpieczniejsza dzięki ciepłu
promieniującemu z tego człowieka. Osunęła się bezwładnie
jak szmaciana lalka. Mężczyzna uniósł ją i bezceremonialnie
położył na kanapie. Opadła na poduszki, chwytając w płuca
powietrze. Wszystko wokół wydało się teraz jasne i ostre.
Delektowała się popołudniowym słońcem, zaglądającym
przez okna i wilgotnym, cierpkim zapachem jaskrów
rozsypanych na stoliku.
Mężczyzna pochylał się nad nią.
- Dobrze się pani czuje? - pytał z troską.
- Tak - zachrypiała, przypatrując mu się uważnie.
Był niezwykle przystojny, miał ciemnordzawe włosy i
wyraziste rysy twarzy. Nawet jego wydatny nos jakby
przydawał mu atrakcyjności. Słoneczne promienie
wydobywały rudawozłoty refleks na owłosieniu
przedramienia, a jego skóra miała złocisty odcień. Mężczyzna
z miedzi i złota...
4
Christine zamknęła i otworzyła oczy. Była tak
roztrzęsiona, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem
nadal jeszcze nie jest ofiarą halucynacji.
Mężczyzna wyprostował się.
- Przyniosę szklankę wody - powiedział. - Gdzie jest
kuchnia?
Wskazała kierunek i obserwowała go, gdy odchodził.
Poruszał się energicznie, stawiając długie, sprężyste kroki.
Gdy po chwili wrócił, z wdzięcznością przyjęła szklankę
wody sodowej. Uniosła się, by wypić parę łyczków, lecz zaraz
opadła na poduszki, poruszona nagłą myślą.
- Pan uratował mi życie - powiedziała. - Gdyby nie to, co
pan zrobił, byłoby już...
Nie mogła nawet dokończyć zdania. Objęła szklankę
dłońmi, jej palce drżały.
- To nie było dla mnie przyjemne przeżycie - od-
powiedział cierpko. - Proszę nadal trenować te kopniaki.
Świetnie to pani idzie.
Pochylił się nad wyblakłym perskim dywanem i podniósł
z podłogi coś białego i niedużego.
- Co robił ten guzik w pani buzi?
- Lepiej mi się myśli, kiedy coś żuję - wyjaśniła.
- Dość zwariowany zwyczaj - odpowiedział. - Może teraz
zrozumie to pani.
Podrzucił guzik, który z cichym „pac” wylądował na
blacie stolika.
- No cóż - powiedziała Christine. - Zakradł się pan
znienacka od tyłu. Każdy na moim miejscu skoczyłby jak
oparzony.
- Pukałem do drzwi frontowych, lecz nikt nie odpowiadał.
Czy to pani jest Mary Christine?
- Po prostu Christie - poprawiła go, przypatrując mu się
uważnie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin