Świadkowie Bożego Miłosierdzia 2.doc

(372 KB) Pobierz

II

BÓG — OJCIEC NASZ A MY

 

DROGI DO BOGA SĄ RÓŻNE

 

11 IX 1967 r. Mówi Matka.

 Nie niepokój się. My ci wszystko powoli wytłumaczymy. Tu u nas ani „gnozy", ani „herezji" nie ma. Tu się widzi wszystko w Prawdzie, a wielkość szczęścia i możliwości coraz szerszego poznawania zależą wyłącznie od stopnia miłości naszej do Boga i jej czystości, a nie od ilości pochłoniętych ziemskich teoretycznych spekulacji „na temat Boga". I gnostycy, i teozofowie, i katolicy, i poganie (tacy jak na przykład Makarenko) są tu, dalej lub bliżej źródła miłości, zależnie wyłącznie od siły swej miłości do Boga w Jego wszystkich atrybutach, Jego „Promieniach". Nikt z nas nie jest w stanie objąć Boga całego swoją miłością, ale zdolny jest pokochać jeden z Jego „promieni" i ku niemu z całych sił dążyć. Takimi „promieniami" — strumieniami światła są na przykład miłość i miłosierdzie Boże, sprawiedliwość i prawa Boże, rozum Boga, dobroć Boga, wspaniałość i chwała Boga, piękno i harmonia Boża. To On sam dał nam zdolność rozpoznania i szczególnego upodobania tego Jego „blasku" („oblicza", „promienia światła" jak gdyby), ku któremu nas przeznaczył, w którym chciał nas widzieć dążących ku Niemu. O ile obudzimy w sobie miłość, to ten „blask", „promień", „światło" będzie nas prowadzić w kierunku nam przeznaczonym jako dzieciom Bożym. Jest to nasz dom ojczysty, nasze własne miejsce w Jego królestwie.

Zrozumiałam, że np. św. Tomasz z Akwinu czcił Boga szczególnie w „promieniu" Jego mądrości, a św. Wincenty a Paulo i brat Albert — w „promieniu" Jego miłosierdzia.

Nie wątp w naszą zdolność zrozumienia praw Bożych. Tu się je widzi, a nie domyśla się. Wierność Kościołowi Chrystusowemu to wierność miłości do Boga i w Bogu — do wszystkiego, co cię otacza: przyrody, ludzi i nas — całego twojego „domu". Wszystkich nas, i „złych" i „dobrych", bo nigdy nie wiesz, kogo Bóg jak ocenia. Jego miłość do wszystkich ludzi jest nieskończona i niejeden niewierzący obudził się w Jego ramionach, a niejeden „wierny", niezdolny do pokochania odmienności w swoich bliźnich i potępiający gorliwie wszelkie różne od swojej, „prawdziwej", drogi poszukiwania Pana, widzi ze zdumieniem, że oni są Mu bliżsi — bo bardziej Jego lub Jego dzieci kochali.

Nie po znajomości ilości dzieł poznasz, kto jest na Jego drodze, a po stopniu miłości, jaką daje z siebie innym w Jego imię. Ilość wiedzy, to tylko pojemność aparatu mózgowego — pojemność, którą On przyznaje; nic tu własnego nie ma. Często nawet uczenie się nie jest szukaniem Boga, lecz pychą rozumu ludzkiego, i człowiek staje się przekupniem kramarzącym Jego darami na własną korzyść (niezależnie od wyznania). Patrz na Chrystusa, On nikogo nie oceniał, nie było dla Niego jakichkolwiek podziałów na mądrych i głupich, bogatych i biednych, cudzoziemców i Żydów, grzeszników i tych „czystych". Czego On znieść nie mógł, to właśnie przyznawania sobie specjalnych praw i przywilejów, a nawet „łaski Bożej" przez faryzeuszy czy saduceuszy...

 

0 ufności Bogu

 

15 IX 1967 r. Mówi Matka.

 Mamy nadzieję, że powoli będziesz każdy dzień i każdą kolejną chwilę powierzała Jemu. On tego chce! Zrozum, że zaufanie człowieka jest miarą jego miłości ku Bogu. Ty oddajesz Mu swoje sprawy, ale i cofasz często; no i „spodziewasz się" od razu samych nieprzyjemności. Zrozum, Bóg zawsze i tylko pomaga. Jego miłosierdzie pragnie nam ulżyć, zmniejszyć ciężar, który niesiemy, dać radość i szczęście pomimo ciężarów. A nieść je trzeba — po cóż byłoby inaczej żyć? Życie jest nieustannym przezwyciężaniem materii przez ducha, jest dążeniem poprzez opory i pomimo przeszkód, i tylko pokonując je żyjemy właściwie. Powiedz, jak można by wykazać, co jest nam naprawdę drogie, jeśli nie poprzez ustawiczne ponawianie wysiłków w celu osiągnięcia tego dobra? A im dobro większe, tym większych wysiłków wymaga. To proste, prawda?

Dookoła ciebie odbywa się nie kończąca się nigdy walka o zdobywanie dóbr. Nie bierzesz w niej udziału, poza koniecznymi do życia, bo nie wydają ci się godne starania, a tym bardziej — walki. Ale o to, co najbardziej jest godne zdobycia, też nie zabiegasz zbyt usilnie. Córeczko, wiem, że czujesz się ogromnie osamotniona, że nie widzisz, aby ktokolwiek w twoim otoczeniu dążył do tego celu co ty, a tym bardziej tą samą drogą, ale rozumiesz dobrze, że to w niczym nie umniejsza wartości twojego celu. On jest wart nieskończonego wysiłku, na który nikt na świecie zdobyć by się nie mógł i dlatego przyszedł Jezus i On zapłacił za nas ze swoich nieskończonych zasobów. Posiedliśmy królestwo Jego — bezcenne, bezgraniczne, nie do „opłacenia" nawet przez trud całej ludzkości. To, co Mu w zamian ofiarować pragniemy — odbicie w materii ziemskiej Jego królestwa niebieskiego — też byłoby niemożliwością bez Jego nieustannej pomocy i łaski. Wszystko od Niego pochodzi i do Niego jedynie wraca. I nikt z nas nie może o własnych, skończonych siłach zdobyć tego, co nieskończone. Dlatego Jezus całą swoją bezgraniczną miłosierną miłością „służy" nam — oddaje ją nam do dyspozycji za pragnienie, za chęć, za zaufanie do Niego. Tak bardzo mało!

Córeczko, czy tak trudno naprawdę zdobyć ci się na zaufanie do Tego, który cię stworzył, otoczył miłością, prowadzi cię i strzeże, bez którego opieki zginęłabyś już tysiąc razy, a bez którego miłosierdzia nie mogłabyś kroku zrobić ku Niemu. Przepaść pomiędzy skończonym a Nieskończonym On zasypał sam! Niemożliwe stało się możliwym poprzez Jego miłość ku nam — nie odwzajemnioną nigdy w pełni, pogardzaną, odtrącaną. (...)

Mówiłam o trudności zdobycia się na całkowite zaufanie ze względu na liczne rozczarowania.

 Nie, przy pełnym zaufaniu zrzucasz z siebie całą odpowiedzialność i niepokój, przerzucasz je jak gdyby na drugą Osobę i sama nie przejmujesz się niczym. Spróbuj jednak, a jeżeli nie możesz ciągle, to ponawiaj swoje oddanie się Bogu. Mów częściej: „Jezu, ufam Tobie!", staraj się pamiętać, żeś zaufała i nie myśleć o tych sprawach, które powierzyłaś w Jego ręce, z pełnym przekonaniem, że On wie, pamięta i rozwiąże je sam. W ten sposób wszelkie próby przestaną być groźne, stracą swoją podstawę, którą jest sprawdzenie, czy i o ile ufasz. Pamiętaj, że Bóg odpłaca za zaufanie — zaufaniem swoim. On gotów jest powierzyć ci wszystkie swoje skarby, bez ograniczenia — dać ci je w ręce, abyś ty rozdawała komu i ile chcesz. On nas kocha jak najulubieńsze dzieci i niczego nam nie odmówi, o ile zdobędziemy się i my na potraktowanie Go jak Ojca i Przyjaciela najbliższego nam, godnego całkowitego zaufania, rozumiejącego nas i nasze wszystkie strapienia.

Mów, córeczko, do Jezusa często w ciągu dnia, kiedy tylko sobie o Nim przypomnisz. Zwracaj się do Niego po radę i pomoc, w strapieniu — o pociechę, w rozterce — o jasność myśli, w kłopotach — o rozwiązanie ich. Przedstawiaj swoje plany, proś o decyzję, o wyjaśnienie, o przyspieszenie (tak!), ale nie żądaj. To On, nie ty, wie, co i kiedy jest najlepsze.

On pragnie brać udział w naszym codziennym życiu, aby je całkowicie przepełnić sobą, nieść cały jego ciężar. A wtedy ty tylko idziesz trzymając Go za rękę i słuchasz: nic nie „robisz", nic nie „niesiesz" — wszystko przejmuje On. Jeżeli mówię ci, że tego On chce od ciebie, przyjmij to poważnie i zastanów się. Ty też nie chcesz zajrzeć nawet do „worka z brylantami" (tak nazywałam otrzymywane Słowa, myśląc że niosę je jak worek z brylantami na pustyni: ciężki i niepotrzebny nikomu, choć taki wspaniały). Zamiast „sprawdzać" i podejrzewać nas, zaufaj Jemu i bądź pogodna i wierna Mu. Cierpliwość i wytrwałość przyjdą same, ale trzeba próbować.

 

Twoje zarzuty są „bolesne"

 

 Ja też uczę się nie reagować na twoje zarzuty i wyrzuty, ale one są bardzo „bolesne" — odczuwamy je jak uderzenia. (...) Twoja prawda jest zawsze połowiczna, więc nie polegaj tak na niej. Bądź wyrozumialsza...

 

1 IX 1968 r. MówiBartek.

 Chciałaś się spytać, o co się modlić. Proszę cię bardzo — o to przede wszystkim, żebyś nie zapominała o nas; z nami i w naszym i waszym imieniu za Polskę, za ludzkość, za odrodzenie, oczyszczenie i rozwój duchowy całej ludzkości i Polski, za naszą współpracę, dobrze?

Pytałaś się mnie (w myśli), czy twoje modlitwy w ogóle pomagają i w jaki sposób. Dzisiaj modliłaś się specjalnie za mnie. Otóż jest tak:

Twoja modlitwa, jak każdego zresztą, jest zwróceniem się do Boga, odniesieniem się do Niego. To jest uznanie Jego Wszechmocy, a jednocześnie wyrażenie swojego zaufania do Niego. To jest taki stan, dla was przejściowy, w którym my jesteśmy, żyjemy... zawsze. Czyli zwracając się do Boga, łączysz się z nami, wkraczasz w nasz świat. Ty sama jesteś przecież bytem duchowym i twoje prawdziwe działanie jest działaniem woli, rozumu i miłości (razem), jest działaniem „duchowym" poza ciałem, i może odbywać się poza ciałem w modlitwie czyli w łączności, w rozmowie z Bogiem (albo przez ciało, np. gdy teraz piszesz, czyli współpracujesz z nami, czyli współdziałasz w realizacji Jego planów dla Polski), gdyż udział ciała nie jest wcale potrzebny w modlitwie (byle nie przeszkadzało).

A więc twoja modlitwa jest poszukiwaniem łączności z Bogiem. Jeżeli kochasz Go naprawdę, łączysz się, przybywasz po prostu, często, ustawicznie z wszystkimi swoimi sprawami, planami, prośbami. Tak byłoby najlepiej, gdybyś usiłowała żyć stale w Obecności Bożej, ale sam wiem, że to jest trudne i nie od razu można zrozumieć i praktykować taką postawę. Ona jest prawdziwa, to znaczy wszyscy — i wy, i my — tak istniejemy, tyle że wy nieświadomie, a więc żyjecie (jak i ja żyłem) poza Bogiem, mogąc w każdej chwili życia być z Nim. To tak, jak gdyby spędzać życie w sali tronowej z łaski i miłosierdzia Króla i ani razu do Niego samego się nie zwrócić — mogąc zawsze, i mogąc od Niego uzyskać wszystko ze względu na miłość Jego ku nam. Czy rozumiesz, o co mi chodzi?

A więc każda modlitwa, czyli myśl, choćby najkrótsza, zwrócona ku Niemu jest takim, właściwym dla goszczących w Jego domu (którym jest cały wszechświat i więcej), zwróceniem się do Króla. On cię kocha i wie o tobie wszystko (bo widzi cię), ale nie narzuca ci się, nie „przeszkadza", nie podkreśla swojego władztwa, aby nic nie wymusić, gdyż Bóg pragnie tylko i jedynie świadomej, bezinteresownej miłości. On czeka na ludzką szczerą i serdeczną miłość (karmiąc i podtrzymując człowieka, a także pomagając mu po cichu).

Wyobraź sobie, że dla tego Władcy Nieskończoności szczęściem jest każde nasze zwrócenie się do Niego — dobrowolne, ze szczerego serca, a im prostsze, bardziej bezpośrednie, pozbawione lęku i niepewności, ufniejsze, tym radośniej przyjmowane. On jest Bogiem miłości. Zrozum, że modlitwa sztywna, ceremonialna, nieufna obraża Go. Choć wy tego nie rozumiecie, ale obraża Boga uważanie Go za bożka małostkowego, nadawanie Mu ludzkich właściwości i cech.

Do naszego Pana i Przyjaciela, Króla i Brata zarazem trzeba mówić prosto, z miłością, zaufaniem i całkowitym brakiem lęku czy podejrzliwości. To jest Ten, który cię kocha najbardziej i który zna ciebie! Trzeba prosić o radę, o pomoc, o pokierowanie naszymi sprawami, prosić o współudział w każdej sprawie — bezpośrednio i ufnie.

Gdybyś to zrozumiała i potrafiła tak żyć, miałabyś współudział w Jego królestwie, w Jego życiu. On nie „schodzi" do ciebie, On ciebie przygarnia, przybliża do siebie; masz wtedy Jego moc, Jego miłość, Jego dobroć i nimi operujesz. On ci je daje, dzieli się z tobą. On chce się dzielić. To nie On zakazuje czy stawia przeszkody, idą one zawsze od nas. To my sami (na ziemi) oddzieliliśmy się ścianą — nie do przebycia często — od Niego samego. Pamiętaj, że On i Jego dary są dostępne, są do użytku wszystkich, którzy zechcą z nich korzystać. On pragnie tego i cieszy się, gdy korzystacie. Każde zwrócenie się do Niego (modlitwa) jest korzystaniem z nieskończoności jego bogactw.

Jeżeli przychodzisz (bo każda modlitwa jest przybyciem do Niego, stanięciem przed Nim) i prosisz Go o cudze sprawy — wzruszasz Go, gdyż On wie, ile i tobie samej potrzeba. Wtedy możesz wyprosić wszystko — zawsze zdając się na jego wolę, bo przecież prosisz „na ślepo" (ze „ślepą ufnością"). Jeżeli prosisz za mnie, On cieszy się, gdyż ty sama i ja — przez ciebie „wciągany" — wchodzimy do Jego królestwa braterskiej, społecznej miłości, gdzie jedni cieszą się szczęściem drugich i czują się odpowiedzialni za nich.

 

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

 

1 XI 1968 r. Uroczystość Wszystkich Świętych. Mówi Bartek.

 Proś w naszym i waszym imieniu za całą Polskę, o podniesienie, obudzenie i odrodzenie narodu, o miłość wzajemną, o dobroć i miłosierdzie, o zdolność wybaczania uraz i krzywd, o prawo do służby Bogu — to jest najważniejsze.

Chciałbym ci teraz powiedzieć — dzisiaj, bo to mówię dla wielu ludzi — czym jest w rzeczywistości to, co Kościół katolicki nazywa dogmatem „o świętych obcowaniu", a co ostatnio zostało nazwane przez papieża Pawła VI „braterską pomocą". Wy widzicie tylko cień prawdziwego obrazu — zarys, jak chińskie cienie — w stosunku do przedmiotu. Właściwie jest to tylko jak gdyby stwierdzenie faktu, że taki „przedmiot" czy zagadnienie istnieje naprawdę. Tu widzi się wspaniały, od wieków istniejący gmach współpracy pokoleń ludzkich, gdzie każdy z nas, znajdujących się tu, dołożył swoją cegiełkę, swoim trudem dopomógł w tworzeniu się nowych „pięter" i sam znalazł w nim własne miejsce „po śmierci". Po prostu budujemy żyjąc, swoim życiem, własny wspólny dom — na wieczność. Nic ślepego, zbędnego, „zmarnowanego" nigdy nie istniało w naszym życiu; myśmy uzupełniali — sobą — „puste miejsca" w Jego królestwie. Gdy przybywamy tu, ze zdumieniem stwierdzamy, że w tym cudownym, wspaniałym mieszkaniu, które On nam przeznaczył, jest i ślad naszej pracy. Każdy ból, cierpienie, krzywda, a jeszcze bardziej każdy czyn miłości jest tu widoczny, jest naszym własnym wkładem, który daje nam poczucie obywatelstwa, prawo czucia się dziedzicem prawowitym, a nie nędzarzem przyjętym z łaski. Widzisz nagle, że jesteś tu oczekiwana, masz swoje miejsce, swoją pracę, swój odcinek tworzenia czy pomagania, że Chrystus wierzył w ciebie i tylko dla ciebie pozostawił to miejsce — nie zajęte, czekające — i że zapłaciwszy, za całą ludzkość, całe swoje nieśmiertelne, nieskończone królestwo dał nam — ale jako swoim dzieciom, swoim braciom w cierpieniu.

Jesteśmy tu jedną rodziną, Jego rodziną. Jeżeli On mnie uratował, zrobił to z miłości do brata! Przy tej skali wielkości i piękna — On i ja — nie „czuje się" poniżenia ani swojej nędzy, „czuje się" prawdziwe braterstwo, a to dlatego, że On też był człowiekiem. Przeszedł całą naszą ludzką drogę krzyżową, zrozumiał nas całkowicie, wszystko tłumaczy, wszystko wybacza, a pragnie tylko nagradzać, pocieszać, przygarniać, kochać!

To, co ci mówię, dotyczy może nie samego „świętych obcowania", ale jest to obraz Kościoła powszechnego w jego części chwalebnej, zwycięskiej. Jest to nieśmiertelne królestwo miłości, wspólnota świętych w żywocie wiecznym. Sama rozumiesz, że jeśli tu się jest, jest się bratem i przyjacielem wszystkich, żyje się wspólnie, tj. szeroko, nie dla siebie, bo ma się wszystko ze wspólnej miłości, żyje się pragnieniem poszerzania miłości, objęcia nią wszystkiego, co jeszcze jest nieobjęte, przede wszystkim — was.

Pragnienie podzielenia się z wami, dopomożenia wam, ułatwienia zrozumienia i zbliżenia do Boga jest jedną z naszych najgorętszych potrzeb serca. Znasz to i na pewno zrozumiesz, gdy ci porównam do stanu, jaki odczuwasz, gdy jesteś szczęśliwa: np. dowiadujesz się, że gdzieś umierają z głodu, gdy ty jesz ciastka, a jednocześnie nie masz możliwości podzielenia się nimi; gdy patrzysz na góry, czujesz się wolna, a jednocześnie wiesz, że w więzieniach skazani na dożywocie siedzą ludzie, którym ty więzień otworzyć nie możesz. Wiem, że rozumiesz, a to jest tylko bardzo słabe odczucie tego, co my „odczuwamy". Ale my możemy — rozumiesz? — my możemy pomagać!

Co byś zrobiła, gdyby ci dano klucze od więzień, choćby od jednego ludzkiego więzienia, i dano możność działania? A my w Chrystusie działamy! (...) Z wami możemy uwolnić całą ludzkość, wyprowadzić na światło Boże wszystkie młode narody, „przewietrzyć" ziemię całą. Dla nas nie ma przeszkód ani czasu. A my — to i wy w przyszłości. Jeżeli teraz idziecie z nami, a więc z Nim i dla Niego, nie ma mocy, która by was mogła zatrzymać. I po „śmierci", po przyjściu do nas, na swoje, czekające na was miejsca, zwiększycie naszą siłę i naszą miłość — sobą, a pracy naszej wspólnej nadacie większą jeszcze potęgę. Królestwo nasze wspólne rośnie nieustannie i jego siła pomocy jest ogromna. (...)

Świętych obcowanie" jest nie tylko obrazem naszego świata, gdzie nie ma granic, zakazów ani przeszkód, gdzie istnieje zgodność z Jego wolą — a ona jest pragnieniem: „abyśmy się wzajemnie miłowali" — jest obrazem całej ludzkości w przyszłości, ale jest też normalnym, codziennym przejawem kontaktów pomiędzy nami a wami.

Cóż to jest „świętych obcowanie"? Obcowanie — ciągła, nieustająca, codzienna, „normalna" łączność, kontakt, obecność, przebywanie ze sobą, wspólnota celów i dążeń. A święci? Przecież ani ja, ani ty nie jesteśmy „święci". A jednak ja i ty przebywamy z Nim — ja zawsze już, a ty, gdy tylko chcesz — a kto przebywa z Jezusem Chrystusem, przebywa ze Świętością Świętych. Przebywa, a więc jest otoczony „świętością". Oczywiście chodzi o miłość Jego, w której żyjemy i przez którą działamy.

Świętość ludzka jest zjednoczeniem woli człowieka z Jego wolą, pozostawieniem Jemu kierownictwa sobą i decyzji, poddaniem się Jego planom. Im jest pełniejsza, czystsza, bardziej bezinteresowna i ciągła, tym więcej działa On. Przez nas On działa bezgranicznie, całym sobą, toteż możesz przyjmować nas jako Jego ludzi, Jego wysłanników, Jego ręce. Ale jeżeli ty się podporządkowujesz Jego woli —jesteś w tej samej sytuacji, jesteś z nami, żyjesz w „Świętości".

Wiem, co myślisz, ale pamiętaj, że wam się liczy wszystko, gdyż nie wiecie, nie rozumiecie, a tylko wierzycie i polegacie na Jego słowach — a to dla Niego jest szczęściem. Kochacie Go, bo szukacie źródła miłości, Jego — dla Niego samego.

Zresztą sama to zrozumiesz powoli. Nie jest trudno być „świętym", ale trzeba kochać wszystko i wszystkich — w Bogu, a tego trzeba się uczyć, próbować i próby powtarzać...

 

O czyśćcu

 

 Jutro jest nasz Dzień nadal. Przecież ja jeszcze jestem — w ścisłym tego słowa znaczeniu — „duszą czyśćcową". Ale co to znaczy! Jakie to szczęście w porównaniu z życiem na ziemi, jaka radość, rozmach i możliwości naprawy, zadośćuczynienia za swoje przekroczenia, i to taką pracą, która jest szczęściem.

Wiesz, tu w ogóle nie ma „kar". Bóg daje szansę, daje pomoc i podtrzymanie. Największą naszą tragedią jest świadomość, że nie można cofnąć naszych „żyć", że się je zmarnowało, a mogło się przynieść Mu chwałę. Ale to jest tragedia niemożności odpłacenia za taką miłość, jaką On nas darzył zawsze; jest to pragnienie wzrostu w nas miłości i każda możliwość takiego rozwoju jest chwytana zachłannie. Chcemy nadrobić wszystkie przewiny i braki.

A więc „czyściec" jest tam, gdzie istniejemy my — ludzie nieśmiertelni, których On przyjął do siebie ze względu na swoją miłość i miłosierdzie; On, który rozumie nas dogłębnie, który wie, że Jego miłość nie pozostanie bez odpowiedzi, ale obudzi nas, odrodzi i ogrzeje. Przyjął nas jak zmarzłe ptaki, które w Jego cieple odtają i jeszcze będą nieść radość sobie i światu. I robimy, co można, aby być sobą — zdrowymi, zdolnymi do dawania, do wzrostu miłości.

Wiem, że dziwisz się nieraz, że jestem taki „inny", „dobry" itp. Ja mogłem być taki, gdyby nie potworne sploty okoliczności, moja głupota i zła wola ludzka, a na końcu mój nałóg wyrosły z rozpaczy, beznadziejności, zatracenia się. Traktuj mnie jako kogoś nowego, kogo obecnie dopiero poznajesz, bo z takim będziesz miała do czynienia. Nie urażę cię nigdy. Obiecuję ci to.

Dziękuję ci za twoją modlitwę za mnie. Ona pomaga. To głos orędujący, proszący o wejrzenie pełne wybaczenia w nasze „życiowe" winy. Zawsze jest wysłuchany.

 

Święta Bożego Narodzenia jesteśmy razem

 

24 XII 1968 r. Wigilia. Mówi Matka.

 Jesteśmy z tobą przez cały czas i wiem, że naszą obecność odczułaś, gdy wszyscy dzielili się opłatkiem: my z tobą, choć niewidzialnie.

To jest, córeczko, prawdą. Każdy z nas przeżywa to samo zdumienie, niedowierzanie i radość, gdy widzi, że Bóg wziął nas poważnie, podczas gdy myśmy sami traktowali się lekko. On słyszy i pamięta wszystkie pragnienia naszych serc — po to, aby je móc wypełnić. On cieszy się, gdy kochamy, gdy marzymy i nasze pragnienia i plany składamy w Jego ręce.

Dziwisz się i zdumiewasz, że spełnił twoje. Jak mogłoby być inaczej? Przecież oddałaś je Jemu... On dziecku proszącemu o chleb nie daje węża, tylko trzeba prosić o Jego chleb. (...) Pamiętaj o tym, że On nie tylko daje, lecz i towarzyszy. Ciesz się i dziękuj Mu.

 

Pierwszy dzień świąt.

 

 W dniach świąt Bożego Narodzenia towarzyszymy wam i w waszym (i naszym) imieniu dziękujemy Jezusowi za miłość i ratunek dany wam. Jak poznasz sama szczęście, które panuje tu, zrozumiesz, czym było dla Niego samo zanurzenie się w materię ziemską, wejście w atmosferę niskich instynktów nienawiści i zła. On był samą Miłością, niesłychanie subtelną, wrażliwą i czułą, a zdaną na prymitywizm, fałsz, głupotę i podłość ludzką. Jedyny odpoczynek znajdował w prostocie ludzi i w naturze. On nie był w stanie żyć w mieście, nawet współczesnym, takim jak Jeruzalem. Odczuwał każdy akt złości, każdą myśl wrogą jak uderzenie. Przecież cały należał do nieba — był Miłością!

Widzisz, miłość jest zawsze wrażliwa. To jej atrybut: zdolność współodczuwania, współradości, ale i współcierpienia. Miłość jest wspólną, bo to jest nie „nasza" miłość, ale zawsze i tylko Jego — w której i którą żyjemy, o ile zdolni jesteśmy ją przyjąć. Dlatego nikt nigdy na ziemi nie był „kochający" czy „dobry", był tylko zdolny do włączenia się w Jego miłość, która wtedy poprzez niego działała. Żaden człowiek nie „czyni dobrze" — czyni przez niego Bóg, a on tylko sobą służy Bogu, jest do rozporządzenia, a to wystarcza.

Oddanie się Bogu jest tym, czego On od nas pragnie. Jeśli postąpi tak cała ludzkość, będzie to koniec jej trudu i męki. Powstanie rzeczywiste królestwo Boże. Oczekujemy też od was, abyście zrozumiawszy to, stawali do Jego dyspozycji, chcieli być Jego żołnierzami, chcieli walczyć o zbliżenie i wypełnienie Jego planów dla ziemi — abyście po prostu przestali żyć samopas, bez sensu i celu marnując życie, a włączyli się do wielkiej wspólnoty miłości. Poprzez zasłonę śmierci (która jest złudzeniem tylko) przenika ona ziemię i tam, gdzie się przejawia, jest źródłem, początkiem, pierwszym ogniem przyszłych potężnych ognisk. Czytałaś dzisiaj w Liście św. Pawła: „Aniołów swych czyni wichrami, sługi swoje płomieniami ognia". Tak jest, gdyż On sam jest źródłem ognia i zapala „swoich" płomieniem miłości. Wszystko, cokolwiek dzieje się na ziemi ku dobru, co ulepsza, odradza, budzi, uduchawia, prostuje i rozwija, co tworzy, co żyje — jest działaniem Jego samego w swoich ludziach, w swoich przyjaciołach.

Oby i w tobie zyskał przyjaciółkę. Życzę ci tego z całego serca. Twoja kochająca cię bezgranicznie matka.

 

WOŁANIE BOGA

 

20 II 1969 r. Mówi Matka (w odpowiedzi).

 ... Jeżeli by tak było nawet „w życiu" (mijanie się z prawdą), to tu tak być nie może. Po prostu złośliwość świadoma nie jest możliwa — a taką byłoby zamierzone kłamstwo — natomiast mogą być pomyłki, szczególnie co do czasu oraz intencji i zamiarów ludzi. My widzimy ogólny stan człowieka, to, co ten człowiek kocha i do jakiego stopnia — wiemy po prostu, komu służy. Ale każdy z was przechodzi próby nieustannie i nie zawsze pomyślnie: upada i cofa się, przechodzi okresy załamania, i nigdy nie wiadomo, co wtedy wybierze i kiedy.

My nie jesteśmy wszechwiedzący — jest nim tylko Bóg. Nie jesteśmy bogami. Czy to tak trudno zrozumieć? (...)

Każdy z was przeznaczony jest do świętości, i wielu tego pragnie i czyni wysiłki, aby zbliżyć się do Chrystusa. Wtedy On odpowiada pomocą, łaską i udostępnia im możliwości, drogi, daje prace zgodne z ich pragnieniami. Lecz jeśli któryś z was mówi: „dosyć, dalej nie pójdę" lub „zawracam, chcę żyć dla siebie", to jest to jego wolna wola, jego wybór — i nigdy przeszkody nie zazna. Jeśli dał dużo dobrej woli, dużo miłości, Chrystus czuje się zobowiązany, i usiłuje obudzić w nim miłość i ofiarność, ale nie narzuca się nikomu ani siłą do siebie nie przyciąga. Mówiłam ci: „On jest Bogiem wolnych". Tylko swobodny, świadomy wybór uczyniony z miłości zadowala Boga. Król nie żebrze ani nie przymusza. Jeżeli otwiera swoje bramy wszystkim, bo ich kocha, kocha miłością rzeczywistego, prawdziwego Ojca, to jednak pozostawia nam pełną swobodę. On chce być kochanym dla siebie samego: nie dlatego, że daje, a pomimo tego, że daje, i nie dlatego, że jest władcą; dlatego nie okazuje nam swej potęgi i nic nie narzuca.

Bóg jest miłością, szczęściem, prawdą i odpoczynkiem naszym, naszym Ojcem i domem, wieczystym schronieniem, przystanią, celem i centrum naszej istoty duchowej. Żyjemy w Nim i z Nim, bez Niego nic by istnieć nie mogło. Jesteśmy Jego dziećmi, a więc duchami nieśmiertelnymi, o nieograniczonej możności wzrastania w poznaniu i w miłości. Ale On — Duch zwraca się do nas, swoich rzeczywistych dzieci, do nas — istot duchowych, abyśmy poznali Go po wołaniu i chcieli sami iść ku Niemu. Wołaniem Jego w nas jest nieustający, nie do zaspokojenia głód duchowy (bo wszystko, co duchowe, przerasta nasze możliwości cielesne). A więc głód prawdy, miłości, sprawiedliwości, piękna, głód przyjaźni, dzielenia się, dawania, ulepszania, tworzenia, upiększania — to wszystko jest Jego głosem w nas (a nie dookoła nas). Duch przemawia do ducha wprost!

Zastanówcie się, jak często słyszycie głos Boga, Jego wołanie do was? Jak często On w was jest i w was cierpi nad złem, w którym żyjecie... ?

 

Tęsknota

 

22 III 1969 r. Mówi Matka.

 Materię należy czynić posłuszną, poddaną sobie. Tą materią jest przede wszystkim twoje własne ciało, które powinno chcieć służyć tobie, dla twoich celów — a twoimi celami są cele duchowe, ponieważ jesteś istotą duchową, wieczną, nieśmiertelną, stworzoną po to, abyś była wieczyście szczęśliwa. A czym może być twoje prawdziwe stałe szczęście, jeżeli nie możnością poszerzania się w tobie miłości i poznania?

Poznawanie i wzrastanie miłości w nas w miarę zrozumienia, bez ograniczeń czasu, bez pośpiechu i zagrożenia — przez (całą) wieczność jest i będzie zawsze ostatnim celem, na dnie wszelkich innych celów i motywów ludzkich. Jeżeli odrzucisz wszystko, pozostanie miłość —jasna, olśniewająca, promieniejąca i rozjaśniająca wszelkie wątpliwości, niepokoje i trwogi.

Nie odbiegłam od tematu. Chciałam ci tylko przypomnieć istotę sprawy — Bóg i ty. Jesteś dla Niego tak ważną, cenną, jedyną, ukochaną, jak był nim Sokrates, Augustyn, Franciszek, Katarzyna Sieneńska, Królowa Jadwiga czy Jan XXIII, jak jest nim każdy żebrak, każde ginące z głodu dziecko czy każdy zamordowany przez białych Wietnamczyk czy Murzyn, jak był nim każdy z nas!!! Pamiętaj o tym, że to On „wyposaża", On udziela talentów i nie wedle ich wartości ceni; bo sami z siebie nie mamy i nie mieliśmy nigdy nic — tylko od Niego. On patrzy na nasze szukanie, naszą drogę ku Niemu, na naszą tęsknotę, pragnienie i miłość, i na wierność!

Prawdziwym nieustannym naszym brakiem, a więc i twoim — na ziemi — jest tęsknota za Nim samym, za Bogiem, za Pełnią Szczęścia, i tego złagodzić nie zdoła nic na świecie. O ile już obudzona jest miłość, szuka ona dopełnienia się, a dopełnieniem istoty duchowej jest Bóg i tylko On! Dla każdego z nas, który jest sam z siebie zerem, On jest cyfrą nadającą jej wartość —jest jak „1" przed milionami zer „00000000...... ". Tu, w Nim wszyscy tworzymy wartość, potęgę, a ty, biedaczko, jesteś jednym zagubionym zerem pomiędzy innymi równie nie znającymi swego miejsca i szukającymi go. Czyż sami — sobie — ze siebie coś dać możecie? Postaw milion zer, a też będą niczym. Takie porównanie nasunęło mi się, ale jest — jak każde inne — zawodne. Chodzi o to, że taka tęsknota, jaką w sobie nosisz, jest prawidłowa, „normalna" w rozwoju duchowym, i będzie rosła. Z góry uprzedzam cię, że nie wyzwolisz się od niej, bo nie uciekniesz od siebie. Ale ona jest twoim motorem, twoją „siłą napędową", twoim osiągnięciem. Skoro rozpoznałaś ją i wiesz, czym jest, a więc rozumiesz, że żadne „ziemskie" cele nie zmniejszą jej, nie będziesz szukać celów pozornych niepotrzebnie tracąc czas. To już jest dużo, bo teraz można wszystkie siły zużytkować na właściwą drogę.

 

TO JEST WŁAŚNIE NIEBO!

 

17 X 1968 r. Mówi Bartek.

 To jest właśnie niebo! Nikt nikomu niczego nie „ma za złe". Tu jest wzajemna miłość, a ta obejmuje zrozumienie, chęć pomocy, pociechy również — wszystkiego, co jest potrzebne drugiej osobie. A to się tu wie, odczuwa i pragnie się służyć wszystkim, czym można.

 Zmieniłeś się?

 Jestem sobą samym, a nie zlepkiem ludzkich dążeń ku uczynieniu mnie jak najgorszym i jak najnieszczęśliwszym. Gdy człowiek jest w pełni szczęśliwy, chce się tym dzielić z innymi. To możesz zrozumieć, prawda?

 

31 III 1969 r. Mówi Bartek.

 Tu, w naszym domu jest nieustanny rozwój, rośniecie, ruch, wymiana miłości i w miłości; tzn. udzielamy się sobie wzajemnie, ponieważ jest w nas miłość, która pragnie się dzielić, podnosić, pomagać i przekazywać swoje szczęście innym. Tak jest pomiędzy nami i tak jest również w stosunku naszym do was. Dlatego nie dziw się, że cię czasem „pouczam". Może robię to nietaktownie, ale chcę ci pomóc i tylko to.

Powiedziałam, że jestem mu wdzięczna za pomoc.

 Naprawdę tak uważasz? (Bartek ucieszył się.) Widzisz, ja tu jestem sobą. Mogę nim być. Nie muszę być już „gruboskórny" i „cyniczny". Zresztą nigdy taki nie byłem — to jedne z wielu masek, których używałem dla samoobrony. Ale jak już je zrzucisz, co za ulga!

 Czy to łatwo zrobić?

 Nie jest tak łatwo. Początkowo człowiek jest „...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin