Michaels Leigh - Siła perswazji.pdf

(496 KB) Pobierz
LEIGH MICHAELS
LEIGH MICHAELS
Siła perswazji
Tytuł oryginalny: Old school ties
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 183)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dżdżysta pogoda utrzymująca się przez większość dnia sprawiła, że zmierzch
przedwcześnie spowił Archer's Junction. Staroświeckie latarnie, oświetlające
centrum handlowe, zapaliły się wcześniej niż zwykle, mimo że była to już połowa
kwietnia.
W małych wystawowych oknach cukierni, ulokowanej pomiędzy sklepem
specjalizującym się w sprzedaży szkła z okresu Wielkiego Kryzysu a sklepem ze
starymi koronkami oraz naprzeciwko magazynu z wyrobami z kutego żelaza, jasno
płonęły światła. We wnętrzu unosił się intensywny zapach rodzynków, czekolady i
orzeszków.
Heather DeMarco wzięła małą torebkę z woskowanego papieru, otworzyła ją
wprawnym ruchem i zapakowała do niej spóźnionemu klientowi porcję ciasteczek
w podwójnej czekoladowej polewie. Katherine DeMarco wydawała resztę przy
kasie. Heather spostrzegła, że Katherine ziewa ukradkiem.
- Mamo - powiedziała łagodnie. - Idź do domu. Zamknę dzisiaj sama.
Katherine nie zdołała ukryć drugiego ziewnięcia.
- Nic mi nie jest, Heather. To wina pogody. Kiedy tak pada, chciałabym tylko
wsunąć się do kokonu i spać.
Heather zauważyła jednak, że matka bez wahania zmieniła brązowy fartuszek i
czepek na płaszcz przeciwdeszczowy i parasolkę.
Po wyjściu Katherine, Heather zaczęła przekładać pozostałe ciastka na koniec
dolnej półki, by móc wyczyścić gablotkę. Nie było to jej ulubione zajęcie, ale po
dwóch latach pracy w cukierni mogła robić to z zamkniętymi oczami.
Po drugiej stronie szklanej lady chłopak z grupy nastolatków, która wciąż tkwiła
przy małym stoliku, spoglądał na nią z nadzieją w oczach.
- Jeżeli masz wyrzucić te resztki, Heather - odezwał się - to mogłabyś je nam dać.
Heather roześmiała się.
- Znasz zasady, Rod. Przy zakupie sześciu ciastek siódme dodajemy za darmo.
Rod spuścił oczy.
- Nie dostanę nawet rabatu?
-Wpadnij jutro idąc do szkoły, a obniżę cenę. Wtedy ciastka będą wczorajsze, więc
teraz nie targuj się ze mną.
Chłopiec uśmiechnął się.
- Zawsze warto spróbować - wyznał i kupił trzy ostatnie ciastka owsiano-
orzechowe. - Twoja mama czasem sprzedaje taniej.
Heather podała mu je.
-Mama jest naiwna. A teraz wynoście się stąd wszyscy. Zamykamy. A poza tym to
jest firma, a nie przechowalnia dla drużyny piłkarskiej.
- Czuję się dotknięty - poskarżył się Rod. - Bywam najmniej dokuczliwym
klientem. Moja mama jest nawet wdzięczna, że po waszych ciastkach nie mam już
w domu ochoty na obiad. - Otworzył drzwi. - No to chodźmy, chłopaki, skoro
najwyraźniej nas tu nie chcą. Pójdziemy do szkoły i porzucamy sobie do kosza.
Heather zesztywniała. To nie twoja sprawa, przywołała się do porządku.
- Zaczekajcie chwilkę, chłopcy - odezwała się jednak. - Czy macie na myśli starą
szkołę?
Rod zrobił zakłopotaną minę. -Tak.
- Wydawało mi się, że jest zamknięta - ostrożnie powiedziała Heather.
- My nie zerwaliśmy kłódki z drzwi, to ktoś inny. Ale faktem jest, że zamknięcie
znikło i budynek stoi otwarty na oścież. Jedyna przyzwoita sala gimnastyczna w tej
części miasta znajduje się właśnie tam. Cóż złego w tym, że sobie trochę pogramy?
- Ponieważ to już nie jest szkoła publiczna. Budynek stał się teraz własnością
prywatną, Rod. Przebywając wewnątrz bez zezwolenia, popełniacie wykroczenie.
- A kogo to obchodzi? Nikt nie zwróci na to najmniejszej uwagi, z wyjątkiem tych
typków, które zerwały kłódkę. Dlaczego tylko oni mają z tego korzystać?
- Sprawa jest bezdyskusyjna, chłopcy. Budynek nie należy do was.
- Skoro ten, jak mu tam, kupił gmach szkoły, powinien coś z nim zrobić, no nie?
Heather zagryzła wargi. Rod był bystry. Zgadzała się z jego tokiem rozumowania,
ale trudno przecież przeczyć sobie samej.
- To oczywiste, że powinien zmienić ją w coś użytecznego - napierał Rod - lub też
sprzedać komuś, kto byłby w stanie to zrobić. Przynajmniej mógłby ją porządnie
zamknąć. A tu takie tandetne kłódki. Nawet mój mały braciszek poradziłby sobie z
nimi w dwie minuty. To tak, jakby facet nie dbał wcale o to, czy ktoś tam wejdzie.
- Rod, to nie usprawiedliwia wykroczenia.
- Spójrz prawdzie w oczy, Heather. Budynek będzie tak stał i gnił, aż pewnego dnia
dach się zawali. Co w tym złego, że tymczasem ktoś z niego skorzysta?
Nim Heather zdążyła odpowiedzieć, chłopcy już wyszli. Wzruszyła bezradnie
ramionami i dalej sprzątała gablotki, zastanawiając się przy tym, co powinna
zrobić. Powiadomić miejscowy posterunek policji? Chłopcy postąpili źle, ale
nasyłanie na nich przedstawicieli prawa byłoby przesadą. Bez wątpienia zostaną
oskarżeni o włamanie i z powodu drobiazgu będą notowani na policji, podczas gdy
prawdziwi włamywacze dawno już uciekli.
Nie była również taka głupia, by sądzić, że rozwiąże to sprawę. Podobny wypadek
miał już miejsce. Ktoś z sąsiedztwa poskarżył się wówczas korporacji, która kupiła
szkołę, lecz mimo zabezpieczenia włamano się do niej ponownie. Telefon na
policję nie rozwiąże sprawy, popsuje za to jej stosunki z chłopcami. Odtąd nie
będzie miała już na nich żadnego wpływu.
Heather postanowiła, że porozmawia z nimi jutro i zagrozi, że jeśli wydarzy się to
jeszcze raz, zamelduje o tym, gdzie trzeba. Będzie musiała tak zrobić, bo gdyby
coś się stało...
A jeśli dziś zdarzy się wypadek, któremu mogła zapobiec?
Niewykluczone, że to już trwa od dłuższego czasu, upomniała się w myślach.
Wrzuciła poplamiony czekoladą fartuszek do pojemnika na brudy,
przeszczotkowała wyzwoloną spod czepka falę kasztanowych włosów i ruszyła
High Street w stronę domu. Przecznicę dalej, po lewej od centrum handlowego,
wynurzył się z ciemności gmach szkoły.
Był to ciężki budynek, usytuowany w samym centrum dzielnicy. Spadzisty trawnik
oddzielający szkołę od ulicy, niegdyś zadbany, teraz porastało zielsko. Niższe
piętra wzniesiono z polnych kamieni, wyższe z dużej, ciemnoczerwonej cegły.
Okna, drzwi i nieregularna linia dachu nosiły znamiona gotyku, co podkreślały
jeszcze łuki i dodające lekkości fasadzie koronkowe kamienne zwieńczenia. Ponad
wszystkim górowała wieża, wyższa o dwa piętra.
W dziennym świetle można było także dostrzec piękno, pozostałe w artystycznie
ułożonych w ubiegłym stuleciu cegłach i kamieniach. Ale w wieczornym mroku
stare gmaszysko wyglądało na zaniedbane i opuszczone, zupełnie jak dekoracja z
kiepskiego filmu grozy. Heather pomyślała, że dla dopełnienia tego obrazu brak
jedynie mgły otulającej niższe piętra i pisków nietoperzy krążących wokół komina.
Stara szkoła służyła uczniom przez dziewięćdziesiąt lat, od pięciu stała pusta.
Przez ten czas większość szyb została wybita lub zasłonięta dyktą. Te okna, które
pozostały nietknięte, spoglądały martwo w dolinę. Światło pobliskich latarń
odbijało się słabo w brudnych szybach.
Takie właśnie przyćmione światło przyświecało chłopcom w skrzydle
mieszczącym salę gimnastyczną. Aż do tej chwili Heather nie zastanawiała się, jak
radzą sobie w ciemnym, od dawna pozbawionym prądu budynku. Co za
marnotrawstwo, pomyślała, obrócić tętniący życiem gmach w bezużyteczną ru-
derę!
- To aż grzech - rzekła bezwiednie.
Nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno, dopóki z tyłu nie rozległ się
męski głos.
- Z całą pewnością.
Heather obróciła się na pięcie i na rogu pokrytego piaskowcem bloku
mieszkalnego zobaczyła starszego mężczyznę, pochylonego nad krzaczkiem.
-Och... witam, panie Maxner. Czy nie jest za mokro na sadzenie krzewów?
- Nie sadzę, Heather. Sprawdzam jedynie, jak rozwinęły się od ubiegłego roku.
Wiesz, ta forsycja zaczyna już kwitnąć.
Heather zerknęła na pokryty żółtymi pączkami krzak, a potem znów na niebo.
- Wygląda na to, że dostanie przez noc kolejny łyk wody. Proszę spojrzeć na
chmury, zbierające się nad szkołą.
Starszy pan wyprostował się powoli i spojrzał na wznoszącą się na tle
ciemniejącego nieba sylwetkę budynku.
-Wiesz, tu odebrałem moją edukację, a szkoła wciąż jeszcze wygląda solidniej od
tych współczesnych cudeniek.
- Wiem - westchnęła Heather. - Przed tygodniem byłam w nowej szkole. Po pięciu
latach już widać rysy na ścianach, podczas gdy ta stoi pusta. Ale nie ma się czym
przejmować. Najwidoczniej Dennison Incorporated nie zamierza nic z tym zrobić.
Pan Maxner pokręcił głową.
-To oni ją kupili? Nie mam pojęcia, do czego Cole Dennison jej potrzebował,
skoro pozwolił, by zmarniała.
Ze szczytu wzgórza rozległ się krzyk. Heather odwróciła się i zobaczyła paru
chłopców, zbiegających po trawniku dzielącym ich od szkoły.
A więc stało się, pomyślała z przerażeniem. A ja jestem za to częściowo
odpowiedzialna, ponieważ wiedziałam, gdzie są i nie zrobiłam w tej sprawie
niczego.
Jeden z biegnących coś krzyczał. Z chwilą gdy Heather pojęła o co mu chodzi,
zgłupiała do reszty. Pali się? Spojrzała na pana Maxnera i zobaczyła zdumienie w
jego oczach. Skąd pożar w szkole? Nie było tam przecież gazu ani prądu.
Pan Maxner pospieszył do domu, do telefonu, a Heather pobiegła na drugą stronę
ulicy na spotkanie wystraszonym chłopcom.
- Pali się? - spytała. - Czy rozpalaliście w środku ogień?
- Nie - wykrztusił jeden z nich. - Nie jesteśmy idiotami. Kiedy weszliśmy,
poczuliśmy dym, więc zaczęliśmy się rozglądać i zobaczyliśmy, że pali się w
jednym z magazynków nad salą gimnastyczną. Ktoś podłożył ogień.
Z oddali dobiegł głos syren wozów strażackich.
- Gdzie pozostali? - zapytała ostro. - Rod, Steve, Brian i Jay...
- Są nadal w środku. Próbują coś z tym zrobić. My pobiegliśmy po pomoc.
- Są nadal w środku? - szepnęła.
- Tak. W sali gimnastycznej było parę gaśnic. Nadjechał pierwszy wóz straży
pożarnej. Kapitan,
ubrany w gruby gumowy kombinezon, wyskoczył z samochodu i Heather
podbiegła do niego.
- Do diabła - mruknął, kiedy usłyszał o chłopcach, odwrócił się i zawołał resztą
ekipy. Potem uśmiechnął się gorzko do Heather.
- Nie dziwi mnie, że próbują gasić - powiedział. - Bez wątpienia sami go podłożyli.
Zanim zdołała to sprostować, odszedł dźwigając na plecach aparat tlenowy.
Po niespełna pięciu minutach, które dłużyły się jej niczym godziny, na schodach
pojawili się chłopcy pod eskortą strażaka. Zbili się w gromadkę w rogu dziedzińca.
Byli brudni, oczy mieli zaczerwienione od dymu.
Tymczasem wokół zgromadzili się okoliczni mieszkańcy. Z trwogą obserwowali
potężne kłęby dymu i podejrzliwie przyglądali się dzieciom.
Heather podeszła do zbitych w kupkę chłopców. Popatrzyli na nią smętnym
wzrokiem.
- Proszę, nie krępuj się - mruknął Rod.
- Nie mam zamiaru - odparła spokojnie.
- Oni myślą, że to nasza sprawka, Heather.
- Dziwi to was? Domyślam się, że czeka was jutro miła pogawędka z inspektorem
przeciwpożarowym. Was i waszych rodziców.
Jeden z chłopców przełknął ślinę. Wszyscy wyglądali jeszcze bardzo dziecinnie.
Heather napierała dalej:
- Następnym razem, kiedy postanowicie odgrywać bohaterów, zastanówcie się nad
konsekwencjami.
- Bohaterów? - parsknął Rod. - Otóż właśnie nimi jesteśmy. Strażacy powiedzieli,
że jeszcze kwadrans, a szkoła poszłaby z dymem.
Dreszcz przebiegł Heather po grzbiecie, ale zanim zdołała w pełni uświadomić
sobie szkody, jakie mogłyby wyrządzić buchające ze szkoły płomienie, nie-
bezpieczeństwo zostało zażegnane. Archer's Junction miało szczęście.
Tym razem, pomyślała. A następnym? To oczywiste, że ktoś celowo podłożył
ogień i że z łatwością zrobi to ponownie. Wtedy może być za późno na ratunek.
Kapitan straży pożarnej dostrzegł przerażenie Heather.
- Ci młodzi durnie próbowali gasić. Stare, opuszczone budynki niewarte są
ryzykowania życiem.
-Ale gdyby nie wykryli ognia i nie próbowali pomóc...
Kapitan wzruszył ramionami, zdjął hełm i otarł pot z czoła.
- Wtedy rozpętałoby się piekło - powiedział spokojnie. - Ogień tliłby się w środku
godzinami, a gdyby runął dach... przy tym wietrze mógłby ogarnąć pół dzielnicy.
- Co za miła perspektywa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin