Burgin Luc - Bledy nauki.pdf

(857 KB) Pobierz
462174360 UNPDF
LUC BÜRGIN
BŁĘDY NAUKI
Zapoznani geniusze – ich droga przez mękę
[Wydawnictwo Prokop Warszawa 1998, Tytuł oryginału: „Irrtümer der Wissenschaft. Verkannte Genies,
Erfinderpech und kapitale Fehlurteile”, 1997 München]
Christian Morgenstern
462174360.001.png
Niemożliwy fakt
Palmström, człowiek już niemłody,
na zakręcie pewnej drogi
dość statecznie sobie idąc
przez auto stał się prawie inwalidą.
Jak to możliwe – rzekł wstając
i nadal chęć do życia mając
jakby nieszczęść było mało,
że i to się jeszcze stało?
Trzeba by oskarżyć państwo:
złe przepisy, oszukaństwo?
Czy kierowcy pozwolenie
dano wręcz przez przeoczenie?
A może stanowi prawo:
piractwo nie jest zabawą.
Słyszeć sentencję byłoby miło:
„Czy też kierowcy wolno było...?"
Nasz Palmström, cały w kompresach,
niezmordowanie grzebie w kodeksach:
i wie wkrótce, że tą drogą
Auta jeździć już nie mogą!
Jaki wniosek stąd wypływa:
tylko we śnie rzecz możliwa.
Trzeba więc zapisać w rejestr:
czego nie wolno, to nie jest.
Podziękowanie
Autor chciałby podziękować wszystkim osobom i instytucjom, zachęcającym go do pracy nad tą książką i służącym
cennymi informacjami. Na szczególne wyróżnienie zasługują: H. Beck, Werner Berends, UMch Dopatka,
Flughistorische Forschungsgemeinschaft Gustav Weisskopf, Algund Eenboom, Rudolf Gantenbrink, Helmut Kaiser,
Hansjörg Ruh, Laro Schatzer i Richard Vetter.
Luc Bürgin
Wstęp
Gdyby Mona Liza chciała wziąć udział we współczesnym konkursie piękności, słynny uśmiech szybko zniknąłby jej
z twarzy. Sytuacja naukowców minionych stuleci także nie byłaby łatwa. Gdyby obecnie chcieli udowodnić swą ogólną
wiedzę, szybko zrozumieliby coś, o czym kiedyś nieomal nie mieli odwagi pomyśleć: „obiektywizm" sprawdza się
jedynie w kontekście historycznym.
Dopiero teraz uświadomiliśmy sobie, jak szybko zmieniają się w nauce układy odniesienia. Nigdy wcześniej nie
było tak widoczne, że to, co dziś nazywamy powszechnie obiektywnym poznaniem, już jutro może okazać się
subiektywną opinią.
Społeczeństwo ma skłonność do mniej lub bardziej bezkrytycznego przyjmowania naukowych opinii tylko dlatego,
że padły one z ust wykształconych osób. Ów stan utrzymuje się już zbyt długo. Poza tym zawodowe pojedynki
autorytetów toczą się zwykle przy drzwiach zamkniętych i przeciętny człowiek nic o nich nie wie. Tak było zawsze, ale
w rezultacie społeczeństwo – a z braku krytyki z zewnątrz nierzadko także sami naukowcy – utożsamia naukowe
modele z dokładnym odbiciem rzeczywistości.
Istotę tego problemu uświadomiłem sobie w 1994 roku jako gość programu publicystycznego szwajcarskiej
telewizji. Pewien specjalista w dziedzinie lotów kosmicznych wyjaśnił, że potencjalne podróże międzygwiezdne są z
góry skazane na niepowodzenie: ogranicza je prędkość światła. Prędkości nadświetlne – perorował z oskarżycielsko
uniesionym palcem – to czysta utopia i nie mają żadnych podstaw naukowych. „Poruszanie się z prędkością
nadświetlną jest po prostu niemożliwe".
Dodajmy: dziś. Ale co będzie jutro, pojutrze albo za sto lat? Nic nie żyje krócej od tak zwanych naukowych faktów,
nic nie jest bardziej złudne niż przepowiednie dotyczące rozwoju technologii.
Gdy w 1946 roku w Filadelfii w niektórych domach nagle spadło napięcie, ponieważ po wieloletnich
przygotowaniach w pobliskim laboratorium uniwersyteckim uruchomiono wreszcie pierwszy komputer, ENIAC,
badacze wpadli w euforię. Mimo że monstrum to zajmowało powierzchnię 140 metrów kwadratowych i ważyło 30 ton,
nic nie było w stanie zmącić radości jego twórców. Bądź co bądź mózg elektronowy potrafił wykonać pięć tysięcy
operacji dodawania na sekundę, co w owych czasach było prędkością wprost niewyobrażalną...
„Opracowując ENIAC zdobyto doświadczenia, które pozwolą w przyszłości konstruować mniejsze i prostsze
maszyny", napisał w dzienniku „Prisma" zachwycony Paul Bellac, kontynuując równie entuzjastycznym tonem: .,Ale
nigdy nie uda się zbudować elektronicznych maszyn liczących, które byłyby szybsze od ENIAC-a". Po pięćdziesięciu
latach kwitujemy te historyczne słowa pobłażliwym uśmieszkiem.
462174360.002.png
Znany z odważnych poglądów, zmarły niestety autor książek naukowych, Jacques Bergier, też nie doceniał
możliwości komputeryzacji. Na początku lat siedemdziesiątych uznał, że stworzenie „maszyn translacyjnych" jest po
prostu niemożliwe, ponieważ kula ziemska jest zbyt mała, aby pomieścić tak rozbudowane i pojemne systemy.
Obecnie każde dziecko wie, że dobry program tłumaczeniowy zajmuje jeden CD-ROM.
Ludzie mają widocznie skłonność do przedwczesnego i negatywnego oceniania perspektyw rozwojowych pewnych
dziedzin nauki. Niektóre rewolucyjne odkrycia lub idee przez lata bojkotowano i zwalczano tylko dlatego, że
dogmatycznie nastawieni luminarze nauki nie umieli odrzucić swych ulubionych, choć przestarzałych i skostniałych
idei i przekonań. Jednym słowem: „Niemożliwe!" hamowali postęp nauki, a przykładami można dosłownie sypać jak z
rękawa:
• Gdy w XVIII wieku Antoine-Laurem de Lavoisier zaprzeczył istnieniu „flogistonu" – nieważkiej substancji, która
wydziela się w trakcie procesu spalania i w którą wierzyli wszyscy ówcześni chemicy – i po raz pierwszy sformułował
teorię utleniania, świat nauki zatrząsł się z oburzenia. „Observations sur la Physique", czołowy francuski magazyn
naukowy, wytoczył przeciwko Lavoisierowi najcięższe działa, a poglądy uczonego upowszechniły się dopiero po
zażartych walkach.
• Gdy w 1807 roku matematyk Jean-Baptiste Joseph de Fourier wystąpił przed Paryską Akademią Nauk z
wykładem na temat przewodnictwa cieplnego w obwodzie zamkniętym i wyjaśnił, że każdą funkcję okresową można
przedstawić w postaci nieskończonej sumy prostych funkcji okresowych (sinus, cosinus), wstał Joseph-Louis de
Lagrange, jeden z najwybitniejszych matematyków tamtej epoki, i bez ogródek odrzucił tę teorię. A ponieważ
przeciwko Fourierowi wystąpili także inni słynni uczeni, np. Pierre-Simon de Laplace, Jean-Baptiste Biot, Denis
Poisson i Leonhard Euler, musiało minąć sporo czasu, zanim uznano doniosłość jego odkrycia. Obecnie nie można
sobie wyobrazić matematyki i fizyki bez analizy Fouriera.
• Gdy w latach czterdziestych XIX wieku John James Waterston, nieznany młody fizyk, przedstawił brytyjskiemu
Towarzystwu Królewskiemu swój rękopis, dwaj recenzenci nie pozostawili na nim suchej nitki. Gdyby w 1891 roku
fizyk i późniejszy laureat Nagrody Nobla John William Rayleight nie odnalazł oryginalnego rękopisu w archiwach tej
szacownej instytucji, na próżno szukalibyśmy w podręcznikach fizyki nazwiska Waterstona. A to właśnie on był
pierwszym badaczem, który sformułował tak zwaną zasadę ekwipartycji energii dla specjalnego przypadku. W 1892
roku Rayleight napisał: „Bardzo trudno postawić się w sytuacji recenzenta z 1845 roku, ale można zrozumieć, że treść
artykułu wydała mu się nadmiernie abstrakcyjna i nie przemówiły do niego zastosowane obliczenia matematyczne.
Mimo to dziwi, że znalazł się krytyk, według którego: »Cały artykuł to czysty nonsens, który nie nadaje się nawet do
przedstawienia Towarzystwu«. Inny opiniujący zauważył: »[...] analiza opiera się – co przyznaje sam autor – na
całkowicie hipotetycznej zasadzie, z której zamierza on wyprowadzić matematyczne omówienie zjawisk materiałów
sprężystych [...]. Oryginalna zasada wynika z przyjęcia założenia, którego nie mogę zaakceptować i które w żadnym
razie nie może służyć jako zadowalająca podstawa teorii matematycznej«".
• Gdy pod koniec XIX wieku Wilhelm Conrad Röntgen, odkrywca promieni, bez których trudno sobie wyobrazić
współczesną medycynę, opublikował wyniki swoich badań, musiał wysłuchać wielu krytycznych komentarzy. Nawet
światowej sławy brytyjski fizyk lord Kelvin określił promienie rentgenowskie mianem .,sprytnego oszustwa''. Friedrich
Dessauer, profesor fizyki medycznej, w czasie wykładu wygłoszonego 12 lipca 1937 roku na uniwersytecie w
szwajcarskim Fryburgu powiedział w odniesieniu do odkrycia Röntgena: „Nadal widzę sceptyków wykrzykujących:
»Niemożliwe!«. I nadal słyszę proroków, wielkie autorytety tamtych lat, którzy odmawiali promieniom rentgenowskim
jakiegokolwiek, także medycznego, znaczenia".
• Gdy Werner von Siemens, twórca elektrotechniki, zaprezentował przed Scientific Community teorię ładunku
elektrostatycznego przewodów zamkniętych i otwartych, wywołał falę gwałtownych sprzeciwów. „Początkowo nie
wierzono w moją teorię, ponieważ była sprzeczna z obowiązującymi w tamtych czasach poglądami", wspominał
Siemens w autobiografii wydanej pod koniec XIX wieku.
• Podobnych przeżyć doświadczył William C. Bray z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, gdy w 1921 roku
poinformował o zaobserwowaniu oscylującej okresowo reakcji chemicznej. W 1987 roku w fachowym czasopiśmie
„Chemical and Engineering News" ukazał się artykuł R. Epsteina, który napisał, że amerykański uczony został
wyśmiany i wyszydzony, bo reakcja taka wydawała się niepodobieństwem. I choć odkrycie Braya potwierdzono w
teorii i w praktyce, to musiało upłynąć pięćdziesiąt lat, nim uznano znaczenie jego pracy.
Studenci rzadko mają okazję zetknąć się z podobnymi przykładami, ponieważ naukowcy, jak wszyscy inni ludzie,
przejawiają osobliwą skłonność do zapominania o rozmaitych „wpadkach", z jakimi na przestrzeni lat musiała się
uporać ich dyscyplina wiedzy. Z dumnie wypiętą piersią sprzedają uczniom historię nauki jako pasmo nieustających
sukcesów. Wstydliwie przemilczają opowieści o walkach, które poprzedzają wielkie przełomy.
Niniejsza książka poświęcona jest właśnie niechlubnym przykładom dramatów, które rozegrały się w świecie nauki
na przestrzeni dziejów. Informacje o pomyłkach i błędnych ocenach rozmaitych dokonań albo pomija się milczeniem,
albo opisuje w kilku zawoalowanych zdaniach. Historyczne wypadki mają nam uświadomić, jak szybko mogą się
załamać pozornie niezbite doktryny lub poglądy pojmowane niegdyś jako przełomowe i jakimi, często wątpliwymi,
strategiami i metodami się posługiwano, aby zdeprecjonować i zniszczyć prowokacyjne idee.
Gdyby udało mi się ponadto uczulić czytelników na czasy współczesne i choć trochę przetrzeć szlaki, które mają
nas zaprowadzić w dwudziesty pierwszy wiek, będzie to jak najbardziej zamierzone działanie. Nawet dziś przestarzałe
poglądy i klapki na oczach niektórych specjalistów uniemożliwiają postęp, a „definitywnie udowodnione" fakty
przysłaniają nam przyszłość.
I Pokonanie przeszłości
„Podstawową cechą naukowego dyskursu jest to, że sprzeciw wobec jakiejś nowej tezy staje się tym
gwałtowniejszy, im bardziej odbiega ona od obowiązujących doktryn ", stwierdziła kiedyś Evelyn Fox, historyk ż
filozof. 1 rzeczywiście, świat nauki często reaguje na nowe idee i odkrycia bardzo nerwowo, a nawet nienawistnie,
ponieważ uczone autorytety nie chcą się zmienić i sprzedają nam swoje spekulacje ż ideologie jako „definitywnie
udowodnione fakty".
Gdy pojawiają się informacje kwestionujące owe „fakty", natychmiast stają się one niewygodne. Pierwszą reakcją
jest ich ignorowanie. Jeśli ten zabieg nie odniesie skutku, podważa się zawodowe kompetencje ich autorów Jest to
tym łatwiejsze, że głosiciele nietradycyjnych i niekonserwatywnych poglądów nie należą do doborowego grona
luminarzy nauki. Kto chce się wdrapać na akademicki Olimp, musi grzecznie klepać pacierze obowiązujących idei. A
kto po wielu latach trudu i znoju dotrze wreszcie na sam szczyt, dwa razy się zastanowi, nim zaryzykuje utratę z
trudem wywalczonej pozycji i podejmie próbę głoszenia prowokacyjnych poglądów.
Z wyjątkowego konserwatyzmu słyną egiptolodzy. Solą w oku są im spekulacje na temat wieku piramidy Cheopsa,
bo przecież od dawna wiadomo, że gigantyczny kamienny monument wzniesiono ok. 2500 roku prz. Chr, za
panowania faraona Cheopsa. Przeprowadzone niedawno przez znanych przyrodników badania metodą 14 C, których
wyniki zaprezentowano w 1986 roku na międzynarodowym sympozjum w Lyonie, poruszyły środowisko. Okazało się
bowiem, że Wielka Piramida jest o wiele wieków starsza, niż zakładano, a taka różnica wymagałaby przeredagowania
wielu podręczników Niewygodna sprawa! Jak się zachował kwiat archeologii? Po prostu przemilczał niewygodne
dane.
Gdy monachijski inżynier Rudolf Gantenbrink chciał poinformować o wynikach swoich badań w piramidzie
Cheopsa i podzielić się egiptologiczną sensacją stulecia, dzwonki alarmowe w głowach ekspertów rozdzwoniły się
głośniej niż kiedykolwiek przedtem. Podjęli błyskawiczną decyzję, aby zdyskredytować odkrycie, i tak rozpoczęła się
jedyna w swoim rodzaju naukowa farsa...
1. Outsider psuje zabawę: Sensacyjne odkrycie w piramidzie Cheopsa
„Długa historia odkryć pełna jest objawów arogancji i nietolerancji, które
doprowadzały do nieustannego wydawania błędnych opinii i odpowiadają za to, że
w konfrontacji z nowymi i genialnymi ideami nasze naukowe autorytety nieomal
zawsze się kompromitują".
Rolf Schaffranke, inżynier
Zaskakujące znalezisko
Egipt, 1993 rok. Na zlecenie Niemieckiego Instytutu Archeologicznego w Kairze (DAI) monachijski inżynier Rudolf
Gantenbrink za pomocą niewielkiego, zdalnie sterowanego robota dokonuje przeglądu południowego szybu piramidy
Cheopsa, który ciągnie się w górę od Komory Królowej. Gantenbrink stwierdził, że korytarz jest o wiele dłuższy, niż
podaje literatura.
Zainstalowana w robocie kamera zarejestrowała na końcu szybu kamienną płytę z dwoma miedzianymi obiciami.
To była prawdziwa sensacja. Kilkumilimetrowa szczelina pod płytą sugerowała, że być może znajduje się tam nie
odkryta dotychczas pusta przestrzeń.
Gantenbrink poruszył niebo i ziemię, aby móc kontynuować badania tajemniczej konstrukcji architektonicznej, ale
na próżno. Od czasu jego odkrycia wstrzymano wszystkie prace badawcze związane z tą sprawą. Do tej pory krążą
najrozmaitsze domysły o powodach tej decyzji. Bez wątpienia podstawowa przyczyna tkwi w tym, że współczesna
wiedza o piramidzie Cheopsa nie dopuszcza istnienia jakichkolwiek nieznanych pustych pomieszczeń. Bądź co bądź
egiptolodzy, a przede wszystkim nestor badaczy piramid i szef DAI, profesor Rainer Stadelmann, już dawno z dumą
zakomunikowali, że Wielka Piramida została przebadana, wymierzona wzdłuż i wszerz i nie kryje absolutnie żadnych
tajemnic. Poza tym niespodziewane znalezisko wznowiło dyskusje nad staroarabskimi przekazami o bogato
zdobionych tajemnych komorach, które zbudowali konstruktorzy piramidy. Nie muszę chyba dodawać, że nauka
uznała te doniesienia za wytwór fantazji jakiegoś bajkopisarza.
„Przypuszczenie graniczące z pewnością, że mogłaby się tam znajdować komora, tak bardzo zaszokowało
wszystkich zainteresowanych, że najchętniej powstrzymaliby jakiekolwiek dalsze badania", powiedział Gantenbrink w
wywiadzie, którego udzielił w 1994 roku mojemu koledze, publicyście i znawcy Egiptu, Michaelowi Haase. „Od dawna
odrzucano istnienie nie znanego dotychczas pustego pomieszczenia, a tu nagle okazało się, że być może trzeba
będzie zmienić tę opinię".
Rzut oka wstecz
Historia odkrycia, dokonanego przez Gantenbrinka, sięga 1990 roku, kiedy to Egipski Departament Zabytków zlecił
DAI zainstalowanie w Komorze Królewskiej urządzenia wentylacyjnego.
W 1992 roku, równocześnie z pracami montażowymi, które zresztą nie trwały zbyt długo, Rudolf Gantenbrink
rozpoczął na zlecenie DAI badanie szybów w Komorze Królowej. Ale w połowie marca 1993 roku, gdy zbliżał się do
końca pracy w południowym szybie, Stadelmann odmówił dalszej współpracy i, co za tym idzie, oficjalnego poparcia
DAI.
Gantenbrink postanowił kontynuować prace na własną rękę, ponieważ projekt całkowicie zawładnął jego
wyobraźnią. Starania zostały nagrodzone: 22 marca robot dotarł do końca korytarza, gdzie natknął się na dziwną,
pokrytą metalem płytę, która na jakiś czas uniemożliwiła dalsze badattia.
Gantenbrink zwinął obóz i wrócił do Monachium. Ponieważ DAI nie raczyła poinformować świata o jego odkryciu,
przesłał część materiału filmowego dwóm autorom: Robertowi Bauvalowi i Grahamowi Hancockowi, którzy przekazali
dokumentację brytyjskim mediom. Kilka dni później o sensacyjnym odkryciu pisano na pierwszych stronach gazet, a
spekulacje na temat tajemnej komory obiegły świat. Jedynie szef DAI Stadelmann nie chciał zaakceptować ogólnego
entuzjazmu: „To bzdura!", próbował dementować prasowe informacje. „Z pewnością nie ma żadnych innych komór..."
„Nienaukowa pogoń za sensacją"?
Latem 1994 roku wysłałem do profesora Stadelmanna faks z prośbą, aby wyjaśnił mi powody wyraźnego braku
zainteresowania kontynuowaniem prac w szybie. 30 sierpnia nadeszła odpowiedź z Kairu, którą w imieniu
nieobecnego profesora przysłał dr Cornelius von Pilgrim.
.,Kamień odkryty przez robota pana Gantenbrinka na końcu południowego korytarza spadł na ziemię w czasie
budowy piramidy. Nie usunięto zawalidrogi i po prostu ją obmurowano. Bez wątpienia nie są to ruchome »drzwi«.
Wykluczone, aby znajdowała się za nim jakakolwiek komora. Poza tym Egipski Departament Zabytków nie wstrzymał
prac »w ostatniej chwili«. Planowane zbadanie i zmierzenie korytarza zakończyło się z chwilą dotarcia do ostatniego
kamienia. Piramida Cheopsa nie kryje żadnych tajemnic, innego zdania mogą być jedynie »mistycy piramid«. Z
naukowego punktu widzenia nie istnieją inne komory grobowe lub skarbce, a wszelkie spekulacje na ten temat służą
jedynie nienaukowej pogoni za sensacją".
Gantenbrink kontratakuje
Sprawa nie dawała mi spokoju, więc w czerwcu 1995 roku spotkałem się z Rudolfem Gantenbrinkiem, aby
opowiedział mi o kulisach całej historii. Dostałem od niego zgodę na zarejestrowanie rozmowy na taśmie.
„– Panie Gantenbrink, co pan sądzi o liście Pilgrima i jego stwierdzeniu, że piramida Cheopsa została gruntownie
zbadana?
– Właściwie brakuje mi słów. Ktoś, kto uparcie twierdzi, że nie ma potrzeby prowadzenia dalszych badań, po
prostu kłamie.
Oto jak wygląda sytuacja: Dokonaliśmy odkrycia, nad którym w normalnych okolicznościach nie byłoby żadnej
dyskusji. Jedyne, co można stwierdzić, to to, że trzeba kontynuować badania. W tym wypadku cała historia
przerodziła się nieomal w wojnę religijną, co oczywiście jest błędem. Skoro wolno mi dojść jedynie do pewnego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin