Bezsenni.pdf
(
1688 KB
)
Pobierz
Bezsenni
GRAHAM MASTERTON
BEZSENNI
(Przeło
Ŝ
ył ANDRZEJ SZULC)
Wydanie I
Warszawa 1994
ROZDZIAŁ I
John O’Brien stał w smudze słonecznego
ś
wiatła przed lustrem w garderobie,
przymierzaj
ą
c kwiecisty szkarłatny krawat od Armaniego. Robił to z precyzj
ą
i ceremoni
ą
,
nie tylko, dlatego
Ŝ
e zwykle działał precyzyjnie i lubił ceremoni
ę
, ale poniewa
Ŝ
wiedział,
Ŝ
e
po raz ostatni czyni to jako zwykły
ś
miertelnik.
Wygładził ciemnoniebiesk
ą
kamizelk
ę
,
Ŝ
eby lepiej przylegała do torsu, a potem
obci
ą
gn
ą
ł równie
Ŝ
mankiety. Podobało mu si
ę
własne odbicie w lustrze. Zawsze starał si
ę
by
ć
dobrze ubrany. „Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie ci spotka
ć
si
ę
ze Stwórc
ą
- mawiał jego
ojciec - wi
ę
c codziennie ubieraj si
ę
tak, jakby to miało przypa
ść
wła
ś
nie dzisiaj”. Umieraj
ą
c
na atak serca prawie dokładnie dwa lata temu, ojciec nosił sportow
ą
kurtk
ę
od Abercrombiego
i Fitcha.
W lustrze pojawiła si
ę
za jego ramieniem Eva, pi
ę
kna i wytworna w swoim
blado
Ŝ
ółtym kostiumie od Evy Chun.
- Czy jego ekscelencja s
ę
dzia S
ą
du Najwy
Ŝ
szego jest ju
Ŝ
gotów? John wysun
ą
ł do
przodu szcz
ę
k
ę
i pokr
ę
cił głow
ą
.
- Jego ekscelencja jest gotów, ale jego ekscelencja nie jest oficjalnie s
ę
dzi
ą
S
ą
du
Najwy
Ŝ
szego, dopóki nie zostanie zaprzysi
ęŜ
ony.
- Jego ekscelencja znowu dzieli włos na czworo - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Eva.
- Na tym wła
ś
nie polega moja praca. Wiesz chyba, co mówi czternasta poprawka do
konstytucji: „
ś
adna władza nie pozbawi nikogo
Ŝ
ycia, wolno
ś
ci i własno
ś
ci bez podzielenia
na czworo ka
Ŝ
dego włosa st
ą
d a
Ŝ
do Kalamazoo”.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
, a potem u
ś
cisn
ę
ła go i pocałowała w rami
ę
.
- Najwspanialszy rozszczepiacz włosa na czworo, jaki si
ę
kiedykolwiek narodził.
Mam zamiar da
ć
z siebie wszystko - odparł John; i powiedział to całkiem serio.
- B
ę
dziesz najlepszy - zapewniła go Eva. - Przywrócisz S
ą
dowi Najwy
Ŝ
szemu cał
ą
nale
Ŝ
n
ą
mu wag
ę
.
John odchrz
ą
kn
ą
ł rozbawiony i poklepał si
ę
po brzuchu.
- Nie chcesz chyba powiedzie
ć
,
Ŝ
e praca w S
ą
dzie Najwy
Ŝ
szym przyczyni si
ę
do
spadku mojej wagi? Nigdy w całym
Ŝ
yciu nie zapraszano mnie na tyle lunchów. Co s
ą
dzisz o
tym krawacie? - zapytał po chwili. - Nie jest zbyt wyrazisty? Mo
Ŝ
e powinienem zało
Ŝ
y
ć
co
ś
bardziej stonowanego?
- Jest doskonały. Wyrazisty, tak. Ale w granicach dobrego smaku. Dokładnie tak jak
ty.
Roze
ś
miał si
ę
. A potem przez krótk
ą
chwil
ę
przygl
ą
dali si
ę
sobie w lustrze,
zadowoleni i pełni dumy. W wieku czterdziestu o
ś
miu lat John miał zosta
ć
najmłodszym
s
ę
dzi
ą
S
ą
du Najwy
Ŝ
szego w historii - młodszym nawet od Williama Rehnquista,
nominowanego przez Richarda Nixona w roku tysi
ą
c dziewi
ęć
set siedemdziesi
ą
tym
pierwszym. Miał metr dziewi
ęć
dziesi
ą
t wzrostu, bujne szpakowate włosy i szerok
ą
wyrazist
ą
twarz, która wygl
ą
dała, jakby wyciosał j
ą
z litego d
ę
bowego bloku, pełen rozmachu,
obdarzony niesamowitym talentem, niemaj
ą
cy jednak cierpliwo
ś
ci do szczegółów rze
ź
biarz.
Mimo niespokojnej, surowej urody zrobił wspaniał
ą
karier
ę
- najlepsz
ą
, jak
ą
mog
ą
zapewni
ć
rodzinne powi
ą
zania i poka
ź
na, gromadzona od lat fortuna z Massachusetts. Jego
ojciec, senator Douglas O’Brien, był najbogatszym i najbardziej otwartym politykiem od
czasów Josepha Kennedy’ego. John i jego dwaj bracia wychowywali si
ę
w
ś
ród
uprzywilejowanych i kulturalnych - podró
Ŝ
uj
ą
c, pływaj
ą
c na
Ŝ
aglach, graj
ą
c w polo, je
Ŝ
d
Ŝą
c
na nartach i udzielaj
ą
c si
ę
towarzysko wsz
ę
dzie, gdzie było warto, od Monaco a
Ŝ
po Aspen.
Na osiemnaste urodziny ojciec podarował mu pomalowanego na zielony kolor O’Brienów
astonmartina (nadal stał w gara
Ŝ
u), a tak
Ŝ
e siedem milionów dwie
ś
cie tysi
ę
cy w papierach
warto
ś
ciowych. Na dwudzieste pierwsze urodziny dostał ten dom - obro
ś
ni
ę
ty bluszczem,
wzniesiony z czerwonej cegły pałac z widokiem na Charles River, trzynastoma sypialniami,
mał
ą
sal
ą
balow
ą
i olbrzymi
ą
bibliotek
ą
.
Wn
ę
trze tej ostatniej mie
ś
ciło mniej wi
ę
cej półtora kilometra d
ę
bowych półek, na
których ci
ą
gn
ę
ły si
ę
rz
ę
dy oprawnych w skór
ę
prawniczych tomów. Stan
ą
wszy po raz
pierwszy w progu John zamkn
ą
ł oczy. „Je
ś
li sprawiedliwo
ść
ma jaki
ś
zapach - powiedział
wtedy - to unosi si
ę
on wła
ś
nie tutaj”.
W wieku dwudziestu czterech lat uko
ń
czył summa cum laude wydział prawa
Uniwersytetu Harvarda i natychmiast obj
ą
ł intratne stanowisko w kancelarii Howell Rhodes
Macklin, najznakomitszej bosto
ń
skiej firmie prawniczej, obsługuj
ą
cej równie
Ŝ
i jego rodzin
ę
.
Maj
ą
c lat dwadzie
ś
cia dziewi
ęć
wygrał spraw
ę
oskar
Ŝ
onego o gigantyczn
ą
defraudacj
ę
Bonatella i został jednym z głównych wspólników, a prowadzona za czasów
prezydentury Cartera energiczna kampania w obronie praw obywatelskich zwróciła na niego
uwag
ę
prokuratora generalnego, Griffina B. Bella, który mianował go swoim zast
ę
pc
ą
w
Departamencie Sprawiedliwo
ś
ci.
Obecnie - nominowany na miejsce zmarłego niedawno na raka płuc s
ę
dziego Everetta
Berkenheima - osi
ą
gn
ą
ł ów ozłocony chwał
ą
szczyt, o czym marzył od pocz
ą
tku swojej
kariery: miał si
ę
sta
ć
jednym z dziewi
ę
ciu ludzi, którzy doskonal
ą
i interpretuj
ą
konstytucj
ę
Stanów Zjednoczonych: s
ę
dzi
ą
stoj
ą
cym ponad wszystkimi innymi s
ę
dziami.
Magazyn Time, cho
ć
z rezerw
ą
traktował jego liberaln
ą
polityk
ę
- w szczególno
ś
ci
zdecydowany sprzeciw przeciwko karze
ś
mierci - przedstawił go jednak jako człowieka
„odwa
Ŝ
nego i prostolinijnego”. John rzeczywi
ś
cie uwa
Ŝ
ał si
ę
na ogół za odwa
Ŝ
nego i na ogół
za prostolinijnego. Czasami wydawało mu si
ę
nawet,
Ŝ
e jest waleczny. Kochał Ev
ę
jak nigdy
dot
ą
d - głupi romans sprzed trzech lat z młodsz
ą
partnerk
ą
raczej wzmocnił ich mał
Ŝ
e
ń
stwo,
ni
Ŝ
mu zaszkodził. Był zdrowy i bogaty, miał ładn
ą
córk
ę
i dosłownie setki przyjaciół. Ka
Ŝ
dy
dzie
ń
wydawał si
ę
opromieniony sło
ń
cem i przynosił nowe wyzwania.
Niepokoił go jedynie „pan Hillary”.
„Pan Hillary” - malutka plamka w jego
Ŝ
yciorysie, malutka plamka, której nie mógł
zetrze
ć
. Wydawała si
ę
taka nieznaczna - nie wi
ę
ksza od niewielkiego punkcika ple
ś
ni na
idealnie pomalowanej
ś
cianie - ale zawsze obecna. Od wczesnego dzieci
ń
stwa nawiedzał go
w nocy nieodmiennie ten sam przera
Ŝ
aj
ą
cy koszmar; milcz
ą
cy i chłodny obraz, który tkwił
gdzie
ś
w odległych zakamarkach jego pod
ś
wiadomo
ś
ci i nie miał do niego dost
ę
pu w ci
ą
gu
dnia. Przed uko
ń
czeniem trzydziestki próbował hipnozy, potem przez dwa lata absurdalnie
kosztownej psychoanalizy, ale obraz nie pojawił si
ę
ani razu, kiedy był w pełni
ś
wiadomy -
cho
ć
przez cały czas wiedział,
Ŝ
e si
ę
od niego nie uwolnił.
Był to obraz czekaj
ą
cego w milczeniu człowieka, nic wi
ę
cej, kogo
ś
o rysach tak
rozmazanych jak atramentowa plama z testu Rorschacha. John nie potrafił zrozumie
ć
dlaczego, ale na jego widok ogarniało go takie przera
Ŝ
enie,
Ŝ
e budził si
ę
cały zlany potem,
łapi
ą
c kurczowo oddech. M
ęŜ
czyzna nigdy si
ę
nie poruszał; nawet kiedy przepełniony panik
ą
John błagał go we
ś
nie,
Ŝ
eby podszedł bli
Ŝ
ej. „Chod
ź
i zmierz si
ę
ze mn
ą
! Sko
ń
cz z tym!
Zrób co
ś
! Zrób cokolwiek! Nie stój tak bez ruchu!”
Ale zjawa nie reagowała, zachowuj
ą
c dystans i milczenie: czekała, a
Ŝ
nadejdzie
wybrany przez ni
ą
złowrogi moment. John był przekonany,
Ŝ
e czeka go z jej r
ę
ki co
ś
złego.
Mogła nawet wyobra
Ŝ
a
ć
jego własn
ą
ś
mier
ć
. W młodo
ś
ci wierzył,
Ŝ
e potrafi si
ę
do niej
przyzwyczai
ć
-
Ŝ
e potrafi pój
ść
w nocy do łó
Ŝ
ka, nie boj
ą
c si
ę
,
Ŝ
e znowu przyjdzie mu si
ę
z
ni
ą
zmierzy
ć
. Ale trwoga, któr
ą
odczuwał, nigdy si
ę
nie zmniejszyła, a zjawa nie przestawała
si
ę
pojawia
ć
i
ś
ni
ą
c stale skr
ę
cał za ten straszliwie znajomy, szary róg i widział, jak wpatruje
si
ę
w niego badawczym wzrokiem.
John nazwał widziadło „panem Hillarym”, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Nie
wiedział dlaczego - podobnie jak nie wiedział, kim jest ten człowiek. W ko
ń
cu musiał
pogodzi
ć
si
ę
z faktem,
Ŝ
e b
ę
dzie nawiedza
ć
go zawsze, przez całe
Ŝ
ycie - b
ę
dzie obserwowa
ć
go i czeka
ć
na jego
ś
mier
ć
.
- Mo
Ŝ
e napijemy si
ę
kawy? - zapytała Eva.
John wsun
ą
ł na r
ę
k
ę
złoty breitling chronomat. Była dziesi
ą
ta dwadzie
ś
cia osiem.
Jutro o tej porze - pomy
ś
lał - zostan
ę
s
ę
dzi
ą
S
ą
du Najwy
Ŝ
szego i zacznie si
ę
nowy etap
mojego
Ŝ
ycia. Lata chwały. Lata wielkich osi
ą
gni
ęć
i sławy.
- Nie mam ochoty na kaw
ę
- powiedział, odwracaj
ą
c si
ę
i całuj
ą
c Ev
ę
w czoło. - Nie
s
ą
dz
ę
,
Ŝ
ebym naprawd
ę
potrzebował zastrzyku kofeiny. I tak jestem ju
Ŝ
wystarczaj
ą
co spi
ę
ty.
- Daj spokój, odpr
ęŜ
si
ę
. Helikopter nie przyleci wcze
ś
niej ni
Ŝ
za dziesi
ęć
minut.
Poprosiłam Madeleine,
Ŝ
eby zaparzyła ten nowy arabski gatunek z Bentonwood Cafe.
John poprawił marynark
ę
, jeszcze raz obci
ą
gn
ą
ł mankiety i zszedł w
ś
lad za Ev
ą
po
półkolistych drewnianych schodach do holu. Jego
ś
ciany wyło
Ŝ
one były d
ę
bow
ą
boazeri
ą
i
obwieszone morskimi pejza
Ŝ
ami, w
ś
ród których wyró
Ŝ
niało si
ę
pełne połyskuj
ą
cych zieleni i
roziskrzonych bł
ę
kitów wielkie płótno Wilmslowa Homera przedstawiaj
ą
ce polowanie na
rekiny na Karaibach. Nowe buty Evy stukały po białej terakocie, a przez matow
ą
szybk
ę
nad
portykiem prze
ś
wiecały promienie sło
ń
ca. W drzwiach pokoju porannego czekała na nich
Madeleine, ciemnowłosa pokojówka z Quebecu, polecona przez Charlesa Dabneya, jednego
ze starszych wspólników. John chciał zatrudni
ć
młodsz
ą
pokojówk
ę
, ale Eva wci
ąŜ
była
uczulona na te sprawy po jego romansie z Elizabeth i wolała po stokro
ć
mie
ć
w domu
do
ś
wiadczon
ą
starsz
ą
słu
Ŝą
c
ą
w rodzaju Madeleine, zwłaszcza
Ŝ
e powłóczyła ona lekko nog
ą
i miała owłosione znami
ę
po lewej strome podbródka.
Stoj
ą
cy w holu wysoki niczym wie
Ŝ
a zegar wybił wpół do jedenastej, a zatem zostało
im mniej ni
Ŝ
czterdzie
ś
ci minut do odlotu.
- Wracamy w pi
ą
tek wieczorem, Madeleine - powiedziała Eva - i od razu idziemy na
kolacj
ę
z Kochami. B
ą
d
ź
tak dobra i przygotuj dla mnie t
ę
zielon
ą
od Versacego. Popro
ś
tak
Ŝ
e Newtona,
Ŝ
eby przygotował smoking jego ekscelencji.
- Tak jest, madame - odparła Madeleine matowym głosem z francuskim akcentem.
- Przedzwo
ń
równie
Ŝ
do Bloomingdale’a i zapytaj, co si
ę
dzieje z tym pulowerem
Courregesa, który zamówiłam. Popro
ś
Lonnie, z Place Elegante na drugim pi
ę
trze. I nie
zapomnij o tych nowych kółkach na serwetki, dobrze? Powinny ju
Ŝ
by
ć
gotowe. Zadzwo
ń
do
Jackie w Quadrum. Masz chyba numer, prawda? Same pi
ą
tki.
John usiadł w jednym z eleganckich foteli w stylu kolonialnym, obitych materiałem w
Ŝ
ółte paski. Pokój poranny zalany był promieniami sło
ń
ca, które odbijały si
ę
ostrym
ś
wiatłem
od wyfroterowanej podłogi. Przygl
ą
daj
ą
c si
ę
nalewaj
ą
cej mu kaw
ę
Madeleine zastanawiał si
ę
,
jak wygl
ą
dali jej rodzice i co ich skłoniło,
Ŝ
eby j
ą
pocz
ąć
. Mo
Ŝ
e jej matka była ol
ś
niewaj
ą
co
pi
ę
kna, chocia
Ŝ
raczej w to w
ą
tpił. Mo
Ŝ
e ojciec był zabójczo przystojny? Przystojny
skrzypek, akrobata albo zamiatacz ulic. Kto to mógł wiedzie
ć
?
Plik z chomika:
kt2609
Inne pliki z tego folderu:
Czarny Anioł.pdf
(898 KB)
Ciało i krew.pdf
(1428 KB)
Demon Zimna.pdf
(586 KB)
Czternascie obliczy strachu.pdf
(920 KB)
Diabelski kandydat.pdf
(1321 KB)
Inne foldery tego chomika:
3.Lektury
Aghata Christie
Aleksander Dumas
Andre Norton
Andre Norton pdf
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin