Tiernan Cate - Nieśmiertelni 02 - Porwana w mrok.pdf

(926 KB) Pobierz
PORWANA W MROK
CATE TIERNAN
P RZEKŁAD
E WA R ATAJCZAK
A MB ER
1
Z MIŁOŚCIĄ DLA MOICH ZAANGAŻOWANYCH CZYTELNICZEK , N INY I P IERY DZIĘKI ZA
POMOC .
2
Rozdział 1
Chcę cię.
Miałam wrażenie, że głos Reyna, niski i natarczywy, osacza mnie ze wszystkich stron. I nic
dziwnego, bo Reyn pochylał się nade mną wkurzająco, kiedy napełniałam duży szklany słój ryżem
basmati z piętnastokilogramowego worka, który trzymaliśmy w spiżarni.
Pięknie: „my". Zdążyłam się już z nimi utożsamić, jakby River's Edge, ośrodek resocjalizacyjny
dla wykolejonych nieśmiertelnych, było moim miejscem na ziemi. To był swoisty program
dwunastu kroków. W moim przypadku miał ich raczej sto jedenaście. Przebywałam tu dopiero
dwa miesiące i nie miałam pojęcia, jak długo potrwa poprawianie złego zachowania, które trwało
już ponad czterysta pięćdziesiąt lat. Na pewno jeszcze co najmniej kilka tygodni. A bardziej
prawdopodobne, że siedem albo osiem lat. Albo dłużej. Ech...
Przysunęłam się do wielkiego drewnianego kuchennego blatu w nadziei, że nie rozsypię ryżu
po całej kuchni, bo byłoby co zbierać.
- Ty też mnie chcesz.
Niemal słyszałam, jak zaciska i rozluźnia pięści.
- Nie. Odejdź. - Witamy w beznadziejnym cyrku romantycznych wyczynów Nastasyi. Tylko dla
ludzi o mocnych nerwach. I mocnym żołądku. Tak się mówi?
Nastasya: c'est moi. Sympatyczna nieśmiertelna z sąsiedztwa. Pominęłabym: sympatyczna, jeżeli
mam być uczciwa. Parę miesięcy temu dotarło do mnie, że zabawiam się w żałosnym miejscu
deprawacji i obojętności, i zwróciłam się po pomoc do River, nieśmiertelnej, którą poznałam w
1929 roku. I takim sposobem znalazłam się na wsi w Massachusetts, ucząc się, jak żyć w zgodzie z
naturą, magyią, w pokoju, miłości, harmonii i tak dalej. Przynajmniej usiłowałam nie czuć, że
wkładam głowę do sieczkarni.
Mieszkali tu inni nieśmiertelni: czworo nauczycieli i obecnie ośmioro uczniów. Takich jak ja. I
Reyn - wiking, chłopak marzenie. Reyn: kolec w tyłku, koszmar mojej przeszłości, zabójca mojej
rodziny, nieustanna irytacja mojej teraźniejszości i, niestety, najprzystojniejszy, najpiękniejszy,
najbardziej wyjątkowy facet, jakiego widziałam w ciągu czterystu pięćdziesięciu lat. Ten, którego
obraz nawiedzał mój umysł, kiedy drżałam w moim zimnym wąskim łóżku. Ten, którego gorące
pocałunki przeżywałam wciąż na nowo, kiedy leżałam wyczerpana, nie mogąc zasnąć.
Jakie gorące pocałunki, spytacie? Cóż, jakieś dziesięć dni temu oboje doznaliśmy nagłego
zaćmienia umysłu i poddaliśmy się niewytłumaczalnej, wszechogarniającej chemii, która narastała
między nami od dnia mojego przyjazdu. Zaraz po tym ogarnęła mnie miażdżąca świadomość, że
jego rodzina wymordowała moją rodzinę, a moja rodzina zabiła wielu członków jego rodziny. To
było nasze wspólne dziedzictwo. Mimo to byliśmy na siebie napaleni. Zabawne, co? Dlatego kiedy
słyszę o problemach w związkach na tle różnic religijnych, albo przez to, że jedno jest weganem,
myślę sobie, że wystarczyłaby im odpowiednia perspektywa.
W każdym razie, od czasu kiedy się migdaliliśmy, a potem doznaliśmy okrutnego otrzeźwienia,
Reyn nie przestawał mnie dręczyć, natarczywie i bezlitośnie, jak na Najeźdźcę
Zimy przystało. A jednak, żadnej nocy, on, który podpalił i wyważył kopniakiem setki drzwi,
wdzierając się do środka - do moich nie odważył się zapukać.
Nie żebym tego chciała, nie wiedziałabym nawet, co robić, gdyby do tego doszło.
Kiedy tak nagle wpada się w mój świat, można doznać zawrotów głowy, prawda? Ja mam
podobne wrażenie każdego ranka, kiedy otwieram oczy i przekonuję się, że nadal jestem sobą i
wciąż tu jestem.
Późne grudniowe światło słoneczne, rozrzedzone i szare jak woda po zmywaniu, znikało
szybko w ciemności, którą w dzisiejszych czasach można zobaczyć jedynie na wsi. I ja właśnie
znajdowałam się w takim miejscu.
- Dlaczego tego unikasz?
Reyn na ogół trzymał emocje na wodzy. Ale wiedziałam, do czego jest zdolny - w ciągu
pierwszych stu lat mojego życia on i jego klan terroryzowali moją ojczystą Islandię i północną
Skandynawię. On sam zdobył tytuł Rzeźnika Zimy. Oczywiście wtedy go jeszcze nie znałam.
Wiedziałam tylko tyle, że żądni krwi najeźdźcy dopuszczali się grabieży, plądrowania, gwałtów i
spalili doszczętnie dziesiątki wiosek.
Teraz Rzeźnik Zimy spał dwa pokoje dalej! Pracował na farmie, nakrywał stół do kolacji i
wypełniał mnóstwo innych domowych obowiązków! W jakimś sensie było to powalające. I
oczywiście nieziemsko pociągające. Ale ciągle nie potrafiłam uwierzyć, że jego obecne zachowanie
jest szczere, według mnie ciągle tkwił w nim okrutny grabieżca, który w każdej chwili mógł się
przebudzić.
Napełniłam szklany słój, starannie zawiązałam worek, który znajdował się na roboczym blacie, i
zakręciłam wieczko słoika. Na usta cisnęła mi się wiązanka ciętych, sarkastycznych ripost. Jeszcze
dwa miesiące temu obrzuciłabym go nimi tak, jak samochód Jamesa Bonda miotający gwoździami.
Ale usiłowałam dojrzeć. Zmienić się. Chociaż wydawało się to banałem przyprawiającym o
mdłości i okazało się potwornie bolesne i trudne - nadal tu byłam. A dopóki byłam - musiałam
próbować. Co za odrażający przekaz.
- Pewnych rzeczy wolę unikać - powiedziałam zgodnie z prawdą, usiłując wymyślić coś bardziej
przekonującego.
- Tego nie możesz uniknąć. Mnie nie unikniesz.
Był tak blisko, że czułam ciepło jego ciała bijące spod flanelowej koszuli. Wiedziałam, że pod nią
kryje się napięta, gładka i opalona skóra - skóra, której dotykałam i którą całowałam. Miałam
nieodpartą ochotę przytulić twarz do jego piersi, pozwolić palcom błądzić po bliźnie wypalonej na
wieki, o której istnieniu wiedziałam, a która pasowała do mojej blizny na karku, ukrywanej przez
ponad cztery wieki.
- Mogłabym, gdybyś zostawił mnie w spokoju - zauważyłam poirytowana.
3
Przez chwilę milczał, a ja czułam jego złote oczy wpatrujące się w moją twarz.
- Nie zostawię cię.
Obietnica? Groźba? Wybór należy do ciebie!
Na szczęście nie musiałam szukać sensowniejszej linii obrony, bo wybawił mnie dźwięk głosów
dobiegających z jadalni.
Ten dom, River's Edge, był kiedyś miejscem zgromadzeń kwakrów. Na dole znajdowało się
kilka gabinetów, mały warsztat, weranda przy wejściu, duża prosta jadalnia i dość przestarzała
kuchnia, która ostatnią renowację przeszła w 1930 roku. Wcześniej mieszkałam w drogim i
prestiżowym miejscu w Londynie z niesamowitym widokiem na Big Bena i Tamizę. Miałam lokaja,
pokojówkę i kuchnię dostarczającą posiłki z dołu. Ale teraz moje życie było... lepsze.
Jak mówiłam, wszyscy tutaj jesteśmy nieśmiertelni, a do tego wesoła z nas ekipa. No może nie
do końca - przecież wylądowaliśmy w tym miejscu, bo nasze życie było żałośnie zepsute, każde na
swój wyjątkowy sposób.
I naprawdę mieszka tu River, ta od River's Edge. Jest najstarszą osobą, jaką kiedykolwiek
poznałam - urodziła się w 718 roku w Genui we Włoszech, kiedy ta miała własnego króla. Nawet
dla nas, nieśmiertelnych, było to niesamowite. River jest właścicielką tej posiadłości, resocjalizuje
nieśmiertelnych, którzy zmagają się z mrocznymi skłonnościami. Jest chyba jedyną osobą na
świecie, której jako tako ufam.
Ja, w wieku czterystu pięćdziesięciu dziewięciu lat, wyglądam na siedemnastolatkę (i
najwyraźniej podobnie jest z moją dojrzałością). Reyn ma czterysta siedemdziesiąt lat. Wygląda na
przystojnego dwudziestolatka.
Otworzyły się wahadłowe drzwi i do środka weszły Anne, jedna z tutejszych nauczycielek,
Brynne, uczennica, i River z policzkami zaróżowionymi od zimnego powietrza na dworze.
Rozmawiały i śmiały się. Wniosły torby z zakupami, które porozstawiały na blatach. Większość
jedzenia wytwarzamy sami, ale pojedyncze rzeczy River nadal kupuje w jedynym sklepie
spożywczym w mieście, w Piston's.
- A ja spytałam, czy to wąsy - powiedziała Anne, a pozostałe dziewczyny pokładały się ze
śmiechu. - Zabiłaby mnie, gdyby mogła.
River oparła się o kuchenny blat i otarła łzy.
Reyn wymamrotał coś pod nosem i wyszedł bez kurtki tylnymi drzwiami w czarną, mroźną
noc. Nie żebym się tym przejmowała. Absolutnie.
- O Boże, nie śmiałam się tak od... - River przerwała, jakby usiłowała sobie przypomnieć.
Domyślam się, że pomyślała: od czasu, gdy Neli (uczennica, która, tak przy okazji mówiąc,
usiłowała mnie zabić) ześwirowała i trzeba było uspokajać ją magyicznymi środkami
uspokajającymi. Tak myślę.
- Nic mu nie jest? - spytała Brynne, wskazując drzwi. -Przeszkodziłyśmy w czymś? - Jej brązowe
oczy otworzyły się szeroko pod wpływem nagłego zainteresowania i domysłów. Tej nocy, kiedy
Neli zwariowała, zdradziła, że widziała, jak całowałam się z Reynem. Miałam nadzieję, że zostanie
to zrzucone na karb napadu histerii wariatki, ale od tamtej pory spotykałam się z tyloma
wymownymi spojrzeniami, że sama nie byłam już w stanie się okłamywać.
- Nie - zaprzeczyłam i popatrzyłam ze złością. Zaniosłam jutowy worek z ryżem z powrotem do
spiżarni, a słój odstawiłam na półkę.
- Słuchajcie - odezwała się Anne, najwyraźniej postanowiła zmienić temat. - Moja siostra
przyjeżdża z wizytą.
- Masz siostrę? - Z niewiadomych przyczyn zawsze ogarniało mnie zdziwienie, kiedy
poznawałam nieśmiertelnych, którzy mieli rodzeństwo. To znaczy, miało je wielu. Ale zawsze
odnosiłam wrażenie, że większość nieśmiertelnych to istoty samotne - bo przecież po
siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu latach każdy miałby dość rodziny, bez względu na to, jak
miła by była. Anne wyglądała na jakieś dwadzieścia lat, miała gładką fryzurę obciętą na pazia i
duże niebieskie oczy, ale wiedziałam, że ma trzysta cztery lata. Trzysta lat to dużo, jeżeli chodzi o
utrzymywanie kontaktów z rodziną.
- Kilka sióstr. I dwóch braci - odparła Anne. - Z Amy jesteśmy prawie w tym samym wieku. Nie
widziałam jej od prawie trzech lat.
Nieśmiertelne siostry, a do tego blisko związane. Nie spotkałam takich wiele. Wydawało się,
jakbym ostatnie cztery stulecia przeżyła z klapkami na oczach - wprawdzie była to egzystencja
urozmaicona, ale ograniczona, bo wielu rzeczy wolałam nie widzieć i nie wiedzieć.
Anne i Brynne w końcu wyszły nakryć długi stół do kolacji. River rozpakowała zakupy. Podała
mi parę rzeczy, żebym schowała je do lodówki.
- Dobrze się czujesz? - spytała.
- Dobrze? Czy to znaczy, że wyglądam na umęczoną, zdezorientowaną, niewyspaną i
zmartwioną? - zirytowałam się. - Jeżeli tak, to owszem, czuję się pierwszorzędnie.
River uśmiechnęła się do mnie. Miała tysiąc lat na to, żeby wyćwiczyć w sobie cierpliwość na
takich jak ja.
- Pewnie jestem najgorszą osobą, jaką tu miałaś. - Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to
powiedzieć. Po prostu w ciągu czterystu pięćdziesięciu lat można podjąć wiele złych decyzji.
Wiele.
- W jakim sensie: najgorszą? - River wyglądała na zaskoczoną. Pokręciła głową. - Nieważne. Bez
względu na to, jaka jest twoja definicja słowa „najgorsza", na pewno nią nie jesteś. Dużo ci brakuje.
Skręcało mnie, żeby spytać, kto bardziej jej dopiekł, ale wiedziałam, że River za nic na świecie
się nie zdradzi. Później przyszło mi do głowy, że Reyn jest gorszy ode mnie i od większości
nieśmiertelnych, którzy przyjechali tu, żeby się pozbierać. Reyn wybił całe miasta, wziął w niewolę
niezliczoną liczbę ludzi, plądrował, gwałcił i grabił. Ja w wielu kwestiach jestem beznadziejna, ale
mnie nic takiego nie można zarzucić.
A jednak to Reyna chciałam. Spośród wszystkich istot na świecie. Widocznie to była moja
karma, o ironio.
- Znaczy, że Anne ma siostrę? - próbowałam niezdarnie zmienić temat.
- Tak. Jest bardzo miła, polubisz ją.
4
- Wiem, ja nie mam rodzeństwa - odezwałam się, szybko odpędzając tę myśl. - Ale nie znam
wielu nieśmiertelnych, którzy by je mieli. - Nie zastanawiałam się, czy polubię siostrę Anne, czy
nie. Tak naprawdę nie przepadałam za ludźmi. Toleruję ich, ale żeby od razu lubić? Z tym jest o
wiele gorzej.
- Jeszcze się przekonasz, że nieśmiertelni, którzy nie mają czterystu lat, posiadają rodzeństwo -
powiedziała Ri-ver, myjąc dłonie w zlewie. - Ale u starszych to rzadkość.
- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Ty masz braci, prawda?
- Czterech - przyznała River. Odwróciła się do mnie z zamyśloną twarzą, na której nie było
prawie wcale zmarszczek. Odgarnęła z czoła kosmyk srebrnych włosów i wzruszyła ramionami. -
To dość niezwykłe jak na osobę w moim wieku.
- Dlaczego? - spytałam znowu. Czyżby chodziło o jakąś dziwną cechę genetyczną
nieśmiertelnych?
- W dawnych czasach nieśmiertelni mieli w zwyczaju zabijać innych nieśmiertelnych, żeby
posiąść ich moc.
- Co? - Moje oczy otworzyły się szeroko.
- Wiesz, że uprawiamy magyę Tahti, tę, która nie wyrządza szkody innym.
Skinęłam głową.
- I wiesz, na czym polega magya Terava, w której nie można zatrzymać mocy, dlatego czerpie
się ją z innego źródła, przy okazji je niszcząc.
Przytaknęłam. Dobro przeciwko złu. Bingo. Zaczynam chwytać.
- Moc można wziąć od roślin, zwierząt, kryształów... ludzi. - Zacisnęła wargi. - Można odebrać
komuś moc i ją wykorzystać. Ale wiadomo, że to jest zabójcze. Albo jeszcze gorzej.
Powinnam wiedzieć, że może dochodzić do czegoś takiego. Jak mogłam na to nie wpaść. Ale nie
wpadłam. River dostrzegła niedowierzanie na mojej twarzy.
- Wiesz, że można nas zabić - dodała łagodnie. Skręciło mnie z bólu, tak znajomego i od tak
dawna obecnego w moim życiu, że przyzwyczaiłam się do tego, że przy każdym oddechu czuję
jego ostre ukłucie. Tak, wiedziałam. Przecież rodzice zostali zabici na moich oczach. Widziałam
też martwych moich dwóch braci i dwie siostry, leżeli z odciętymi głowami. Szłam po dywanie
przesiąkniętym ich krwią. Nie mam rodzeństwa. Usiłowałam przełknąć ślinę i poczułam, że
mam ściśnięte gardło.
- Jeżeli nieśmiertelny zabije innego nieśmiertelnego, może odebrać mu siłę życiową i wzmocnić
nią swoją moc -ciągnęła River. - A poza tym, to zawsze jedna osoba mniej, która mogłaby stanowić
śmiertelne zagrożenie.
Mój oddech był płytki, miałam wrażenie, że przelotne wspomnienie o rodzinie zagłuszyło
wszystko, co mówiła River.
- Rozumiem - szepnęłam. - Czyli o to chodziło ojcu Reyna, kiedy zabijał moją rodzinę, a jego syn
stał na straży w korytarzu.
River była bardzo poważna. Jedną dłonią pogładziła mnie po policzku.
- Tak.
Rozdział 2
River kupiła tę posiadłość, składającą się z kilku zabudowań i około sześćdziesięciu akrów ziemi,
około 1904 roku. Jak większość nieśmiertelnych żyła, podając się za jakąś żyjącą osobę, a kiedy
nadszedł czas, udawała, że umarła, by później powrócić jako dawno zaginiona córka i upomnieć
się o posiadłość. Nieśmiertelni dysponują całym arsenałem nazwisk, historii, paszportów i tak
dalej. Korzystamy z usług znakomitych fałszerzy. Najlepszych cenimy tak, jak
niektórzy ludzie ulubionego projektanta ubrań czy stylistę fryzur. Ale nie ukrywam, że tęsknię za
czasami, kiedy nie było jeszcze dowodów osobistych ani numerów NIP. Teraz o wiele trudniej
przemieszczać się z kraju do kraju i zmieniać wcielenia.
Moja sypialnia, podobnie jak wszystkie inne, znajdowała się na piętrze. Pokoje były dość
skromnie umeblowane - łóżko, umywalka i parę innych przedmiotów. Kiedy wrzuciłam pranie do
maleńkiej szafy, usłyszałam dzwonek wzywający na kolację. Wszyscy wyszli na korytarz i ruszyli
w stronę schodów, jak zwierzyna na łowy. Przywitałam się z uczniami - Rachel, która pochodziła z
Meksyku i miała około trzystu dwudziestu lat, i Daisuke z Japonii, który miał dwieście czterdzieści
pięć lat. Oraz z Jessem. Chłopak przekroczył zaledwie sto siedemdziesiąt trzy lata, ale wyglądał o
wiele, wiele starzej. Skinął sztywno głową Reynowi, który zamykał drzwi do pokoju. Usiłowałam
nie wyobrażać sobie Reyna śpiącego lub leżącego tam na łóżku...
W dużej i skromnie umeblowanej jadalni nakryto długi stół. Miało przy nim usiąść dwanaście
osób. Na dębowym stoliku kuchennym stały parujące salaterki, które odbijały się w dużym
złoconym lustrze wiszącym na przeciwległej ścianie. Stanęłam za Charlesem, kolejnym uczniem, i
dostrzegłam swoje odbicie. Zanim się tu zjawiłam, ubierałam się w stylu goth lat
dziewięćdziesiątych. Miałam postawione czarne włosy, ciężki makijaż i bladą cerę ćpuna. Jak na
ironię, teraz wyglądałam całkiem inaczej niż przez ostatnich trzysta lat - bo w końcu
przypominałam siebie. Teraz moje włosy miały naturalny jasny odcień blond, charakterystyczny
dla mojego islandzkiego klanu. Moja szczupła twarz i zbyt kościste ciało nabrały kształtów.
Wyglądałam po prostu zdrowiej. Bez szkieł kontaktowych oczy stały się naturalnie ciemne, niemal
czarne. Czy kiedyś przestanie dziwić mnie to, że jestem sobą?
Wzięłam talerz i przesunęłam się w kolejce. Jedzenie to kolejna zmiana w moim życiu. Na
początku proste jedzenie z naszego ogrodu sprawiało, że zbierało mi się na wymioty. Człowiek nie
jest w stanie przyswoić nieograniczonych dawek błonnika. A jednak przyzwyczaiłam się do niego -
nauczyłam się zbierać, wykopywać, przygotowywać i jeść warzywa, kiedy wypadała moja kolej.
Nadal wiele bym dała za szampana i czekoladowe ciasto, ale już się nie buntowałam, kiedy
pojawiał się przede mną jarmuż.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin