Tiernan Cate - Nieśmiertelni 01 - Ukochany Nieśmiertelny.pdf

(951 KB) Pobierz
Tiernan Cate
Ukochany Nieśmiertelny
Przekład
Ewa Ratajczak
A mb er
Rozdział 1
Zeszłej nocy mój świat się zawalił. Teraz uciekam.
**********
Żyłeś sobie kiedyś swoim życiem, w swojej rzeczywistości i nagle stało się coś, co rozerwało twój świat na pół? Coś
zobaczyłeś albo usłyszałeś i w jednej chwili to, kim byłeś, wszystko, co robiłeś, rozprysło się na tysiąc odłamków brutalnej,
gorzkiej rzeczywistości?
Mnie przydarzyło się to zeszłej nocy.
Byłam w Londynie. Z przyjaciółmi, jak zwykle. Jechaliśmy na imprezę, jak zwykle.
- Nie, nie, skręć tu! - Boz pochylił się i chwycił taksówkarza za ramię. - Tutaj!
Taksówkarz - jego ogromne bary ledwie mieściły się w koszulce i pod kamizelką w kratę - odwrócił się i obrzucił Boza
spojrzeniem, które kogoś zwyczajnego usadziłoby na miejscu i kazało mu być bardzo cicho.
Ale Boz pod żadnym względem nie był zwyczajny. Był natomiast nieprzeciętnie przystojny, nieprzeciętnie głośny,
nieprzeciętnie zabawny i, słowo daję, nieprzeciętnie głupi. Dopiero co wyszliśmy z klubu, gdzie nagle wybuchła bójka na
noże. Dwie stuknięte dziewczyny szarpały się za włosy i wrzeszczały jak przekupy, aż w końcu jedna wyciągnęła nóż. Moja
paczka chciała zostać i popatrzeć - uwielbiają takie rzeczy - ale wiecie, wszystkie bójki na noże wyglądają tak samo.
Odciągnęłam ich i wytoczyliśmy się na zewnątrz. Na szczęście złapaliśmy taksówkę, zanim nocny chłód zdążył nas
otrzeźwić.
- Tutaj! Dokładnie tu, na środku przecznicy, dobry człowieku - powiedział Boz.
No i sobie nagrabił. Na widok kolejnego morderczego spojrzenia poczułam ulgę, że w starej dobrej Anglii jest zakaz
posiadania broni.
- Dobry człowieku? - zachichotała Cicely.
Cała nasza szóstka siedziała ściśnięta z tyłu wielkiej czarnej taksówki. Mogło być nas więcej, ale okazało się, że sześcioro
nawalonych nieśmiertelnych to wszystko, co pomieści londyńska taksówka, i to pod warunkiem że nikt nie będzie rzygał.
- Tak, Jeeves - ciągnęła błyskotliwie Cicely. - Zatrzymaj się tutaj.
Taksówkarz ostro zahamował i wszyscy wystrzeliliśmy do przodu. Boz i Katy rąbnęli głowami o szldaną ściankę między
nami a kierowcą. Stratton, Innocencio i ja wyka-tapultowaliśmy z siedzeń i wylądowaliśmy z niemiłosierną czkawką
chichotów na brudnej podłodze.
- Ej! - zawołał Boz, rozcierając czoło. Innocencio wyłowił mnie z plątaniny rąk i nóg.
- Nic ci nie jest, Nas? Skinęłam głową, ciągle się śmiejąc.
- Wypad z mojej taksówki! - wycedził Jeeves. Wygramolił się ze swojego siedzenia, obszedł samochód i szarpnięciem
otworzył nasze drzwi.
Opierałam się o nie plecami, więc od razu wyleciałam na bruk i uderzyłam głową o krawężnik.
- Au! Au! - Bruk był mokry, oczywiście padało. Ból, chłód i wilgoć ledwo docierały do mojej świadomości. Pomijając
bójkę na noże, wieczór ostrego imprezowania owinął mnie ciepłym, mglistym kokonem dobrego samopoczucia.
- Wynocha! - Taksówkarz chwycił mnie za ramiona, spychając sobie z drogi. Rzucił mnie na chodnik, żeby wyciągnąć
Incy'ego.
Zaraz, hej, złość i przebłysk świadomości. Zmarszczyłam brwi, rozcierając ręce, i usiadłam. Przecznicę dalej był
Dungeon, kolejny potwornie obskurny podziemny klub, do którego chodziliśmy. Odległość niby nieduża, ale ulica była
ciemna i wyludniona, a puste garaże stojące na przemian ze zniszczonymi spelunami nadawały jej wygląd szczerbatej
szczęki.
- Dobra, łapy przy sobie! - warknął Innocencio, lądując obok mnie. Na twarzy miał zimną furię i wyglądał na
trzeźwiejszego, niż myślałam.
- Hołota! - prychnął taksiarz. - Nie chcę takich jak wy w swojej taksówce! Bogate gówniarze. Myślicie, że jesteście lepsi
od innych! - Dał nura do samochodu, chwycił kołnierz kurtki Katy, a Boz wygramolił się o własnych siłach.
- Hm... będę wymiotować - oznajmiła Katy, wychylając się z taksówki.
Boz uskoczył, kiedy przewód pokarmowy Katy oczyścił się z wieczornej dawki whisky Jamesom, wprost na buty
taksówkarza.
- Psiakrew! - ryknął facet, otrząsając stopy z odrazą. Boz i ja zachichotaliśmy - nie mogliśmy się powstrzymać. Niedobry
Wielki Pan Taksówkarz.
Taryfiarz złapał Katy, żeby wywlec ją na chodnik, ale nagle Incy coś wymruczał i wyciągnął rozpostartą dłoń.
Miałam ułamek sekundy, żeby pomyśleć: co jest?, bo gość zachwiał się jak rąbnięty siekierą. Puścił Katy i zgiął się
niemal wpół. Rąbnął do tyłu i ciężko wylądował na bruku, z białą twarzą i szeroko otwartymi oczami.
Ogarnęła mnie fala mdłości i zmęczenia - chyba wypiłam więcej, niż przypuszczałam.
- Incy, co zrobiłeś? - spytałam zadziwiona, wstając. -Użyłeś magyi? - Zaśmiałam się cicho, ta myśl wydała mi się
absurdalna. Oparłam się o latarnię i wystawiłam twarz na rześką wilgoć. Kilka głębokich oddechów i poczuję się lepiej.
Katy zamrugała z zamglonymi oczami, a Boz zarechotał.
Innocencio skrzywił się na widok swoich nowych butów od D&G, przemoczonych od deszczu.
Stratton i Cicely wysiedli z drugiej strony i dołączyli do nas. Popatrzyli na taksówkarza - leżał nieruchomo na mokrym
chodniku. Pokręcili głowami.
- Pięknie - powiedział Stratton do Incy'ego. - Imponujące, Panie Magik. Teraz już pozwól temu biednemu sukinsynowi
wstać.
Zerkaliśmy to na siebie, to na faceta. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziałam, jak ktoś tak używa
magyi. Owszem, po to, żeby dostać dobry stolik w restauracji albo złapać ostatnie metro...
- Nie sądzę, Strat - odparł Innocencio nadal z napiętą twarzą. - Nie sądzę, że to dobry człowiek.
Stratton i ja spojrzeliśmy sobie w oczy. Chwyciłam Innocencia za ramię. Byliśmy wspólnikami w rozróbach prawie wiek
i znamy się na wylot, ale takiej zimnej wściekłości nie widywałam u niego często.
- Racja, no to go zostaw. Za kilka minut dojdzie do siebie, co? Idziemy, chce mi się pić. I Katy chyba też.
Katy się skrzywiła.
- Uuh...
- Tak, chodźmy - podchwyciła Cicely. - Dzisiaj gra kapela, a ja zamierzam potańczyć.
- Zanim oprzytomnieje, nie będzie po nas śladu. -Pociągnęłam Incy'ego za rękaw.
- Poczekaj - powiedział Incy.
- Zostaw go - powtórzyłam. Czułam się trochę nie w porządku, że mamy tak zostawić gościa na lodowatym deszczu, ale
wiedziałam, że odzyska formę, kiedy zaklęcie przestanie działać.
Innocencio strącił moją dłoń, co mnie zaskoczyło. Przyglądałam się, jak obiema rozpostartymi dłońmi dotyka mężczyzny,
poruszając wargami. Nie słyszałam, co mówi.
Z potwornym hukiem taksówkarz podskoczył i otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć z siebie krzyku.
Znów poczułam przypływ mdłości, a przed oczami przewinął mi się szary film. Zamrugałam kilka razy, wyciągając rękę
po dłoń Cicely. Zachichotała, kiedy się zachwiałam, bo oczywiście myślała, że to przez alkohol. Kilka chwil później obraz mi
się wyklarował. Wyprostowałam się i gapiłam to na Incy'ego, to na taryfiarza.
- I co? Co zrobiłeś? - wymamrotałam.
- No, no, Incy. - Stratton pocmokał. - Nieźle. Trochę niepotrzebnie, nie sądzisz? Dobra, zwijajmy się. - Ruszył
chodnikiem w stronę Dungeonu, zapinając płaszcz.
- Co zrobiłeś? - powtórzyłam.
- Drań zasłużył sobie. - Incy wzruszył ramionami. Katy, ciągle zielonkawa na twarzy, popatrzyła tępo na
taksówkarza, potem na Innocencia. Zakaszlała i pokręciła głową, a potem ruszyła za Strattonem. Puściłam Cicely, a ona
wzruszyła ramionami i wzięła Boza za rękę. Poszli za resztą, ich kroki wkrótce ucichły w ciemności.
- Incy... - Byłam zaskoczona, że inni odchodzą. - Czy ty... skręciłeś mu magyą kark? Gdzie się tego nauczyłeś? Nie, nie
zrobiłeś tego, prawda?
Spojrzał na mnie z cieniem rozbawienia na nieziemskiej, ponurej, przystojnej twarzy. Drobne diamenty deszczu
połyskiwały w blasku latarni na jego czarnych lokach.
- Kochanie, widziałaś, jak się zachowywał.
Spojrzałam na niego, potem na taksówkarza - ciągle leżał nieruchomo, z grymasem bólu i przerażenia na twarzy.
- Skręciłeś mu kark? - powtórzyłam, nagle dość trzeźwa i potwornie świadoma tego, co się stało. Mój mózg dreptał
dookoła tej myśli, jakby była gorącą iskrą, której trzeba unikać. - Użyłeś magyi do... o rany. Trudno, teraz go napraw. Chcę
drinka, ale poczekam. - Sama nie potrafiłam pomóc taksówkarzowi. Nie miałam pojęcia, gdzie Incy nauczył się takich
czarów ani jak je odczynić, odwołać... jak zwał, tak zwał. Na ogół unikałam magyi, tej magyi, z którą nieśmiertelni się rodzą.
Za dużo z nią zachodu, i zwykle potem robiłam się dosłownie chora. A i tak sprawiłam co najwyżej, że ktoś wpadł na drzwi
albo wylał na siebie kawę. I to było wieki temu.
Innocencio zignorował mnie i spojrzał z góry na taksówkarza.
- Dobra, koleś - odezwał się cicho. Kierowca z trudem skupił na nim wzrok dziki z przerażenia i bólu.
- Tak to jest, kiedy ktoś niegrzecznie traktuje moich przyjaciół, widzisz? Mam nadzieję, że dostałeś nauczkę.
Kierowca nie mógł nawet mruknąć. Zorientowałam się, że jest pod wpływem zaklęcia pozbawiającego głosu.
Prawdziwego zaklęcia, takiego jakie widziałam wcześniej tylko raz czy dwa w ciągu setek lat. W dodatku...
- No, dalej, odczaruj go - powiedziałam niecierpliwie. Nigdy dotąd Incy nie robił przy mnie niczego podobnego. - Już
dostał za swoje. Czekają na nas. Odczaruj faceta i chodźmy.
Incy skulił się, wzruszył ramionami, chwycił moją dłoń i ścisnął mocno, aż zabolało.
- Nie mogę, kochanie. - Uniósł moją dłoń do ust, żeby ją pocałować, potem pociągnął mnie za sobą w stronę Dungeonu.
Obejrzałam się przez ramię na taksówkarza.
- Nie możesz? Złamałeś mu kręgosłup na dobre? -Gapiłam się na Incy'ego, swojego najlepszego przyjaciela od stu lat.
Uśmiechnął się do mnie promiennie, a jego piękną anielską twarz rozjaśniała aureola światła latarni.
- Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B - oznajmił beztrosko.
Szczęka mi opadła.
- Co dalej? Porąbiesz Strattona na pieńku?! - Podnosiłam głos, kiedy gęstniejąca mgła skraplała się mi na twarzy.
Incy się roześmiał, cmoknął mnie w głowę i pociągnął za sobą. Wtedy dostrzegłam w jego oczach coś innego -coś więcej
niż beztroską obojętność, niż zwykłą chęć zemsty. Incy'emu sprawiło przyjemność to, że skręcił kark temu mężczyźnie,
napawał się widokiem kogoś, kto wił się z bólu i strachu. To go podniecało.
Mózg mi się lasował. Powinnam zadzwonić po pogotowie? Czy dla taksówkarza już za późno? Umrze, już umiera?
Odsunęłam się od Incy'ego, odwróciłam, ale po kilku sekundach poczułam wibracje niskich tonów basowych. Pulsowały w
ziemi, w moich butach. Dungeon wydawał się innym światem, inną rzeczywistością, która mnie wciągała, wabiła hałasem,
pozwalała zapomnieć o potwornym przerażeniu sparaliżowanego taksówkarza. Rozpaczliwie pragnęłam po prostu w nią
wsiąknąć.
- Incy... ale... musisz...
Rzucił mi tylko rozbawione spojrzenie i minutę później zbiegaliśmy po śliskich od deszczu schodach. Czułam
rozdzierającą niepewność, kiedy Incy uniósł pięść i zaczął walić w pomalowane na czerwono drzwi. Nagle odniosłam
wrażenie, że stoimy u wrót piekła i czekamy, aż nas wpuszczą. Drzwi uchyliły się i Guvnor, bramkarz, skinął, żebyśmy
weszli do środka. Nieprawdopodobna fala muzyki wessała nas do ciemności oświetlanej jedynie żarem papierosów. Setki
głosów przekrzykiwały głośne bębnienie, zapach alkoholu wnikał we mnie słodko z każdym oddechem.
Taksówkarz na zewnątrz... To moja ostatnia szansa, żeby coś zdziałać, zareagować i postąpić jak normalna osoba.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin