Ten jeden raz.docx

(222 KB) Pobierz
One Last Fling!

 

Ten jeden raz


1

 

-               Bardzo chciałbym powiedzieć coś bardziej konkretnego - rzekł doktor Harold Riley - ale naprawdę nie sposób przewidzieć, kiedy to nastąpi.

Bernadette Dowd usiłowała słuchać lekarza, lecz w uszach huczały jej złowieszcze słowa: „nieoperowalny tętniak".

Wpatrzyła się w szpakowate włosy Rileya. Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, pomyślała, że siwizna przydaje mu dystynkcji. Teraz widziała w niej tylko oznakę starości, której... nie będzie jej dane dożyć.

Lekarz podsunął jej wizytówkę.

-               Ta pani to znakomity psycholog. Bardzo pomogła kilku moim pacjentom, którzy stanęli przed podobnym problemem.

Bernadette spojrzała na jego dłonie i miała ochotę krzyknąć z rozpaczy i przerażenia. Tymczasem z wystudiowanym spokojem, który zawsze potrafiła zachować, przyjęła bilecik, podziękowała i wyszła z gabinetu.

Szok sprawił, że zupełnie nie pamiętała, jak dotarła do głównego wyjścia. Kiedy jednak znalazła się na ulicy, blask słonecznego, czerwcowego popołudnia sprawił, że przystanęła i zmrużyła oczy. Poczuła, że wraca jej jasność myśli. Spojrzała na zegarek: prawie wpół do szóstej.

Odbierając dziś rano telefon od sekretarki Rileya była przekonana, że lekarz prosi ją o kontakt w związku z artykułem o badaniach medycznych, które prowadził z grupą swych współpracowników. Aby w pełni zrozumieć istotę testów zaprojektowanych przez Rileya, zaproponowała, że się im podda.

-               Ale nigdy bym nie przypuszczała, że wykryje coś niepokojącego - powiedziała do siebie. Ciągle trudno jej było uwierzyć w to, co usłyszała.

Zmierzała powoli w kierunku swego auta, a jednocześnie usiłowała znaleźć odpowiedź na pytanie, co teraz robić. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy i znowu poczuła dreszcz trwogi. Tak już przywykła do tego, że ma w


 

głowie ścisły harmonogram swych zajęć. Ilekroć pojawiał się jakiś nowy element, natychmiast znajdowała dla niego właściwe miejsce. Zanim udała się do Rileya, oddała w redakcji gotowy do druku materiał i pomyślała, że weźmie dane od lekarza, przejrzy je w domu, a jutro rano wprowadzi w pracy poprawki do artykułu medycznego, który pisze.

I oto po raz pierwszy od lat czuła się zagubiona i bezradna. Jedno było pewne: sama myśl o powrocie do pustego domu napełniała ją strachem. Zerknęła na wizytówkę. Nie, nie ma dzisiaj ochoty na rozmowę z panią psycholog. Wsunęła kartonik do kieszeni i podeszła do samochodu.

Nagle zamarła z ręką na kluczyku w stacyjce i przeniknął ją lodowaty dreszcz. Dopiero w tym momencie z przeraźliwą jasnością uzmysłowiła sobie sens słów lekarza. Musi umrzeć! I to nie kiedyś tam, lecz zapewne całkiem niedługo!

Zacisnęła palce na kierownicy. To nie fair, pomyślała. Zawsze trzymałam się zasad, a to zupełnie niezgodne z zasadami. Dlaczego ja? I mimo wszelkich wysiłków, na policzkach Bernadette zalśniły łzy.

Zobaczyła, że przechodząca obok zakonnica zwalnia kroku i przypatruje się jej uważnie. Pospiesznie otarła łzy i odruchowo przybrała wyraz chłodnej obojętności, nie znosiła bowiem objawiania uczuć.

Odetchnęła głęboko w nadziei, że zaraz się uspokoi. Dni ciągle się jeszcze wydłużały, dzisiaj zmrok powinien zapaść dopiero koło dziewiątej.

- Mogłabyś przejść się po parku - mruknęła, usiłując dodać sobie otuchy. - Popatrzeć trochę na róże.

Ale samotność wcale jej nie pociągała, chociaż z drugiej strony wcale nie pragnęła ani towarzystwa, ani zatopienia się w tłumie. Nagle stanął jej w oczach obraz hali redakcyjnej. O tej porze będzie tam niewiele osób, na dodatek zajętych własnymi sprawami. Jeśli zasiądzie za biurkiem udając, że pracuje nad artykułem, nikt jej nie przeszkodzi, a ona nie będzie mieć poczucia zupełnej

samotności. Świetne rozwiązanie, pomyślała zadowolona, że przynajmniej na kilkadziesiąt najbliższych minut ma jakiś plan działania.

W kilka chwil później wysiadała z samochodu w podziemiach wielopiętrowego budynku, w którym mieściła się redakcja „ St.Louis Daily Tribune ". Kiedy wychodziła z windy, usłyszała głos Grace Glee:

-              Nie wiecie czasem, gdzie jest Ben albo Max? Grace miała dobrze po pięćdziesiątce i pracowała

w redakcji od ponad ćwierć wieku. Nie była jakąś tam sobie reporterką, lecz sekretarką Bena Kealy'ego, kierownika działu informacyjnego. A nawet więcej: była jego strażniczką, wierną niczym Piętaszek.

Dział informacyjny zajmował połowę piętra. Ben miał swój oddzielny gabinet, ponadto wzdłuż całej zachodniej ściany ciągnął się rząd odgrodzonych pomieszczeń, w których odbywano narady redakcyjne i przeprowadzano poufne rozmowy. Na co dzień jednak pracownicy działu tłoczyli się w wielkiej sali zapchanej biurkami. To była hala redakcyjna, gdzie przed południem zawsze było rojno i gwarno. Teraz jednak - tak jak przypuszczała Bernadette - niemal wszyscy zniknęli. Jedni skończyli już swój dyżur, inni zaś wyskoczyli na szybką przekąskę przed nocną zmianą.

-               Poszli chyba do Wieczorniaka, żeby coś zjeść -zawołał Gordon Hedley, który także zmierzał do windy. - Idę tam na hamburgera. Przekazać im coś?

-              Nie - odkrzyknęła Grace. - Też już się zbieram, więc zajrzę i sama im powiem.

-               W porządku. - Stłumiony głos Gordona dobiegł zza zamykających się z lekkim sykiem drzwi windy.

Bernadette zmarszczyła czoło. Wieczorniak to niewielki bar naprzeciwko budynku redakcji, ale nie należało do obyczajów Grace specjalnie tam się udawać w poszukiwaniu Bena. Zazwyczaj zostawiała mu wiadomość na biurku.

-               Coś się stało? -. spytała Bernadette i podeszła do sekretarki, która przykrywszy klawiaturę komputera sięgała właśnie po torebkę.

- Jakaś kobieta zadzwoniła właśnie pod numer dla czytelników i powiedziała, że jeśli interesuje nas wielki kant na szkodę konsumentów, to powinniśmy mieć oko na Chucka Langa. Będzie dziś wieczorem w All Night Saloon, takim lokalu w zachodniej dzielnicy, który, jeśli dobrze pamiętam, średnio trzy razy w miesiącu pojawia się w raportach policyjnych. - Grace pochyliła się nad blatem i dokończyła teatralnym szeptem: - Nie chciałam wspominać o tym Gordonowi. Sama wiesz, jaki to narwaniec. Natychmiast tam poleci i napyta sobie biedy. Myślę, że Ben będzie wolał dać tę sprawę Maxowi.

Pewnie, że będzie wolał Maxa, pomyślała z goryczą Bernadette wiodąc wzrokiem za Grace, która lekkim krokiem zmierzała do windy. Ilekroć pojawiała się jakaś naprawdę interesująca sprawa, Ben wzywał Maxa Lairda, asa reportażu. Sekretarka Kealy'ego czuła najwyraźniej, że może wspomnieć Bernadette o poufnej informacji, gdyż dziewczyna nie zrobi z niej użytku. To dlatego, że nigdzie nie pcham się na siłę i zawsze jestem taktowna. Dostają mi się więc wywiady ze stuletnimi staruszkami albo z matkami, które pierwsze powiły dziecko w Nowym Roku.

Z westchnieniem usiadła przy swoim biurku. Przez cztery lata pracy w „Tribune " nigdy nie zastanawiała się nad tematami, które zlecają jej szefowie. I dopiero teraz nagle poczuła, że wszystko, czym się dotąd zajmowała, jest strasznie nudne i monotonne. Chociaż... Parę miesięcy temu była świadkiem walki na pięści, która wywiązała się podczas spotkania szkolnego komitetu rodzicielskiego. Lekko uśmiechnęła się wspominając chwilę, gdy pani Charles celnie wyprowadzonym ciosem powaliła szacownego pana Nesbita.

Normalnie jednak zajmowała się sprawami o wiele mniej dramatycznymi, odpowiadającymi jej zamiłowaniu do spokojnego życia.

Spokojne życie! Skoro i tak ma umrzeć, pomyślała z rozgoryczeniem, warto by przynajmniej na koniec przeżyć coś ekscytującego. A gdyby jeszcze na dodatek udało jej się ujawnić, że ktoś chce oszukać konsumentów, być może

nawet narażając na szwank ich zdrowie i życie, dokonałaby wreszcie czegoś naprawdę wartościowego i ważnego. Gwałtownie zerwała się zza biurka.

Max Laird siedział na stołku barowym w All Night Saloon i przyglądał się kobiecie, która stanęła przy stole z mechanicznym bilardem. Wiedział, że skądś ją zna, dopiero jednak po minucie czy dwóch rozpoznał w niej, ku swemu zdziwieniu, Bernadette Dowd. Przez te kilka lat stała się dla niego tak stałym i obojętnym elementem redakcji jak kwiatek w doniczce. To prawda, że miała niebrzydką, może wręcz ładną twarzyczkę, ale roztaczała wokół siebie atmosferę takiej zwyczajności i szarości, że z czasem przestawało się ją odróżniać od mebli. Dzisiaj jednak ściągała na siebie uwagę. Popijając piwo, Max zaczął dokładniej przyglądać się koleżance. Długie, gęste, kasztanowe włosy, upięte najczęściej w nieefektowny kok lub gładko ściągnięte do tyłu, teraz spływały na ramiona, połyskując uwodzicielsko przy każdym ruchu głowy.

Nigdy by nie przypuścił, że włosy panny Dowd mogą wyglądać tak kusząco.

Max zmarszczył brwi z jeszcze większym niedowierzaniem, kiedy wzrokiem ogarnął całą sylwetkę Bernadette. W hali redakcyjnej była zawsze ubrana bardzo konserwatywnie, teraz jednak miała na sobie dżinsy tak cudownie przylegające, jakby szyte na miarę, i bluzkę tak doskonale podkreślającą wcięcia i wypukłości, że nagle przyłapał się na chęci, by powieść po nich ręką. Skrzywił się z irytacją. Reguła numer dwa na jego prywatnej liście zakazów i nakazów brzmiała: „Trzymać się jak najdalej od kobiet, które pracują w tej samej firmie, czy chociażby w tym samym budynku".

W tej chwili nie widział wprawdzie jej twarzy, ale pamiętał swoje zaskoczenie w momencie, kiedy rozpoznał nieoczekiwanego gościa All Night Saloon. Panna Dowd miała zwykle bardzo oszczędny makijaż, teraz jednak wymalowana była jak Indianin, który wkroczył na wojenną ścieżkę. Przyszło mu do głowy, że może niewinnie wyglądająca Bernadette prowadzi podwójne

życie. Spodnie i buty lśniły wprawdzie nowością, nie mógł jednak uwierzyć, że dziewczyna znalazła się w barze przez czysty przypadek.

-              Niezła sztuka. - Mężczyzna siedzący obok uśmiechnął się do Maxa porozumiewawczo. - Ładnie się to wszystko kołysze i wygina, kiedy tak szarpie za gałki.

Max, wyrwany z zamyślenia, rozejrzał się i zobaczył, że jeszcze kilka par oczu patrzy w tym samym kierunku.

-              Popatruję sobie na nią od paru chwil - ciągnął nieznajomy - i coś mi się zdaje, że to cudo ma na oku kogoś konkretnego... Jednego z tamtej czwórki.

Max spojrzał w kierunku czterech mężczyzn, którzy siedzieli przy stoliku pogrążeni w rozmowie.

-               Szczęściarze - mruknął nie chcąc zrazić rozmówcy, który najwyraźniej był bystrym obserwatorem i mógł znać z widzenia Chucka Langa.

-               To nie dla niej - perorował sąsiad Maxa. - Ci dwaj z lewej są żonaci, trzeci też jest ustatkowany, chociaż oczywiście z chęcią by się na boku zabawili. I lepiej by było, gdyby wybrała któregoś z tej trójki, bo Lang, ten czwarty, z ciemnymi kręconymi włosami, źle traktuje kobiety.

Max w myśli pogratulował sobie, że bez żadnego wysiłku natychmiast trafił na właściwego rozmówcę. Był gotów w jakiś sposób odwdzięczyć się za to Bernadette, a spoglądając na nią zyskiwał pewność, że już wkrótce znajdzie ku temu okazję.

Bernadette wystrzeliła następną kulkę i modliła się w duchu, by tym razem udało się jej utrzymać srebrzystą bilę w ruchu dłużej niż przez pół minuty. Jeśli dalej będę musiała wrzucać żetony w takim tempie, pomyślała, będę spłukana w przeciągu godziny, a coś mi się nie wydaje, żeby przyjmowali tutaj karty kredytowe. Mimo szaleńczych wysiłków dziewczyny, kulka zniknęła w czarnej jamie już po kilku sekundach. Z cichym westchnieniem Bernadette zerknęła ukradkiem na czterech siedzących nie opodal mężczyzn.

Przed opuszczeniem redakcji zadzwoniła do All Night Saloon i udając, że zbiera informacje o nocnych lokalach, dowiedziała się, że jest to miejsce utrzymane w westernowym stylu, odwiedzane najchętniej przez robotników. Raporty policyjne potwierdziły słowa Grace: w All Night Saloon niemal co wieczór wybucha jakaś bójka. Przez chwilę poczuła, jak opuszcza ją odwaga, ale szybko wzięła się w garść. Po drodze do baru wstąpiła do sklepu, by kupić strój, który jej zdaniem pasował na tę okazję. Zatroszczyła się też o kilka kosmetyków, przy pomocy których zmieniła w samochodzie makijaż na bardziej wyzywający. Pierwsze pół godziny spędziła przy stoliku w kącie, skąd bacznie wpatrywała się we wszystkich nowych gości. Miała nadzieję, że ktoś przypadkiem powie coś o Langu i ona to usłyszy. Kiedy gotowa już była się poddać i zapytać kelnerkę, czy nie zna klienta o takim nazwisku, w drzwiach stanął niski, szczupły brunet.

-              Lang! Tutaj! - zawołał postawny mężczyzna, siedzący w towarzystwie dwóch innych.

Wiedząc już, jak wygląda poszukiwany przez nią osobnik, Bernadette ruszyła do stolika z mechanicznym bilardem i już od godziny bezskutecznie usiłowała podchwycić spojrzenie Langa. Następna kulka bezpowrotnie zniknęła w czeluściach automatu i Bernadette musiała przyznać w duchu, że nie ma wprawy w ściąganiu na siebie uwagi mężczyzn. Niewiele bym zarobiła jako prostytutka, skonstatowała. Nie jest aż tak źle, odezwał się przekorny głosik. To prawda: kilku gościom najwyraźniej wpadłam w oko, ale niestety nie Langowi, bez reszty pogrążonemu w rozmowie.

Ach, ileż by dała za to, żeby na chwilę zamienić się w muchę, przysiąść na suficie nad stołem i posłuchać, o czym tak tajemniczym rozprawiają, że za każdym razem milkną, ilekroć ktoś znajdzie się w ich pobliżu.

Nagle poczuła, jak od tyłu obejmuje ją wielka, włochata ręka.

-              Nie dałabyś już panna odzipnąć tej maszynie? -rozległ się ochrypły głos. - Cokolwiek ślicznotko sprzedajesz, ja to kupuję.

Owionął ją silny zapach alkoholu. Gwałtownie odwróciła się i zobaczyła przed sobą zwalistego brodacza o maślanych oczach. Podobnie jak inni goście miał na sobie kowbojskie buty, dżinsy, westernową kurtkę, a do tego szeroki kapelusz. Koszula z haftowanym gorsem opinała się na wydętym brzuszysku.

W panice pomyślała, że nierozwagą było przychodzić tu samotnie. Starała się jednak nie dać niczego po sobie poznać. Rzuciła natrętowi wyzywające spojrzenie typu „Zjeżdżaj!" i odwróciła się ku bilardowi -tylko po to, by stwierdzić, że kolejna bila została stracona, co będzie ją kosztowało następną ćwierćdolarówkę. Co gorsza, grubas ani myślał się odczepić i wstrętna łapa przesunęła się z biodra na brzuch dziewczyny.

-                Proszę bardzo - mruknął tłuścioch - możem sobie wpierw trochę pogadać. Chyba kupię ci, kotku, drugie piwo, bo nad tym to ślęczysz już od godziny. -Zalotnik wskazał na opróżnioną do połowy szklanicę, która stała na obrzeżu maszyny. - Zupełnie już zwietrzało!

Bernadette zdjęła dłoń obcego z takim grymasem, jakby pozbywała się jakiegoś ohydnego insekta, i zimno oświadczyła:

-                Lubię zwietrzałe piwo.

Twarz grubasa zapłonęła gniewem.

-                Wolnego, ślicznotko, wolnego. Stanie sobie taka przy maszynce i przez godzinę podryguje jak przynęta na haczyku!

Uparta ręka tym razem chwyciła ją w pasie.

Bernadette przestraszyła się nieco. Niewiele miała, niestety, doświadczenia z tak nachalnymi adoratorami.

-                To co, idziemy już, Lou Ellen? - usłyszała znienacka tuż obok siebie męski głos o wyraźnym teksańskim akcencie, dziwnie jakoś znajomy. W mówiącym rozpoznała ze zdumieniem Maxa Lairda. On także był ubrany w stylu All Night Saloon, w przeciwieństwie jednak do Bernadette nie wyróżniał się spośród reszty klientów. Miał na sobie znoszone dżinsy, pokancerowane

buty, a przy wzroście metr osiemdziesiąt pięć i rozłożystych barach wyglądał na kogoś, kto przed chwilą raczej zsiadł z konia, niż odszedł od biurka.

-               Skończyły ci się już ćwierćdolarówki - skomentował Max, objął koleżankę w pasie i skierował się ku drzwiom, w przelocie rzucając grubasowi ostrzegawcze spojrzenie. - A poza tym się znudziłem. Idziemy do domu.

Na twarzy brodacza najpierw pojawiło się zakłopotanie, ale w chwilę później wyparła je wojowniczość.

-              A ty, koleś, skąd się tu wziąłeś? - spytał zaczepnie i złapał Bernadette za szlufkę w spodniach.

-               Stamtąd - wyjaśnił zwięźle Max, wskazując głową ciemny narożnik sali. - A jak nie będziesz trzymał łap z daleka od mojej żony, to ci je połamię!

-              Ej, wy tam - krzyknął zza lady barman. - Tylko mi tutaj bez żadnych awantur. Jak chcecie, to wynocha na dwór!

Brodacz przez chwilę się wahał, najwidoczniej myśląc, czy odwrót nie przyniesie uszczerbku jego godności. Wreszcie wzruszył ramionami.

-               Ja tam nikomu nie podkradam żonek - mruknął i puścił spodnie Bernadette. - Ale gdyby to była moja pani, za nic bym jej nie pozwolił szarpać się z bilardem w takim miejscu.

-               Mówi, że ją to rozgrzewa. - Max rozłożył ręce i mrugnął porozumiewawczo do grubasa, na co ten odwrócił się w kierunku baru i rzucił do kolegów jakąś uwagę, na którą tamci zarechotali.

Spłoniona, ze spuszczonymi oczami, Bernadette potulnie pozwoliła poprowadzić się do wyjścia. Ledwie jednak znaleźli się na parkingu, odepchnęła ramię Maxa i spojrzała na niego z irytacją.

-              Nikt ci nie kazał się wtrącać. Tylko mi przeszkodziłeś w zbieraniu materiałów do reportażu!

-               A cóż to będzie za artykuł? - zapytał Max kpiąco. - Opowieść z życia panienek lekkich obyczajów?

-                Wcale nie! - odpowiedziała ze złością. - Wiem, że kroi się jakaś afera z naciąganiem konsumentów.

Max miał więc rację przypuszczając, że jego koleżanka nie znalazła się w All Night Saloon przypadkowo. Ale czy ta idiotka zdaje sobie chociaż sprawę, na jakie naraża się niebezpieczeństwo?

-. Tak wystrojona wyglądasz na panienkę z dobrego domu, która chciała zasmakować nieznanych przygód. A tutaj nie przychodzą, niestety, dżentelmeni. Mogłaś wpaść w nie lada tarapaty.

Potrząsnęła ze złością głową. Nie dość, że straciła przez niego okazję zawarcia znajomości z Chuckiem Langiem, nie dość, że na oczach wszystkich roztoczył nad nią „mężowską" władzę, to teraz jeszcze drwi sobie z niej w żywe oczy! Gwałtownie odwróciła się na pięcie i bez słowa ruszyła do samochodu.

Max najchętniej pozwoliłby jej odejść, żeby wreszcie nie zaprzątać sobie nią głowy, dobrze jednak wiedział, że nie uwolni się od niej na długo. Podbiegł i chwycił ją za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin