Whisky - Krahn Betina.pdf

(1329 KB) Pobierz
127156730 UNPDF
127156730.002.png
Bertina Krahn
Whisky
127156730.003.png
1
Październik, 1794, Westmoreland, Pensylwania
Whit, zgódź się.
Ale Whitney Daniels przyspieszyła kroku. Szła energicznie leśną ścieżką ukrytą wśród
zarośli. Omijała opadłe liście, by nie szeleściły pod stopami i delikatnie odsuwała sterczące
nad ścieżką gałęzie krzewów, by przypadkiem nie odłamać gałązki i nie pozostawić śladu, że
ktoś tędy przechodził. Zerknęła spod ronda starego filcowego kapelusza na idącego obok niej
młodego, krzepkiego mężczyznę. Już w dzieciństwie nauczyła się od ojca, jak rozmawiać z
osobą, która chce ubić z kimś interes, a Charlie zachowywał się inaczej niż zwykle.
- Co ty na to, Whit? - przerwał milczenie Charlie Dunbar. Patrzył na jej długie silne
nogi, których kształt uwidaczniał się w męskich zamszowych spodniach. Zaczynało
dochodzić w nim do głosu pożądanie, czego Whitney Daniels nie mogła powiedzieć o sobie. -
Narąbię ci drewna na zimę. Wybiorę z naszego to najlepsze.
- Nie - ucięła rozmowę i zatrzymała się, wypatrując w leśnym podszyciu rzadkiej
krzewinki o płożących się pędach. -Charlie, poszukaj ze mną gaulterii. - Dwa dni temu
widziałam ją obok ścieżki.
- Może chciałabyś materiał w kwiaty na suknię? Przywiozłem go dużo z fortu dla
mamy i dziewcząt.
Whitney nie zwracała na niego uwagi. Przykucnęła i wypatrywała w trawie
zaokrąglonych liści gaulterii o słodkim, lecz ostrym smaku; uwielbiała je żuć.
- Whit, czy słyszałaś?- Charlie przykucnął obok niej. chcąc przyciągnąć jej wzrok.
Udało mu się to, bo spojrzała na niego władczo szmaragdowymi oczami i powróciła do
szukania w trawie cennej rośliny. On jednak nie ustąpił i natarczywie powtórzył: - Dam ci
całą bele kwiecistego materiału na suknie. - Przecież ja nic znoszę sukni. -Nachmurzona
wstała i nadal przeszukiwała wzrokiem leśne podszycie.
Charlie też wstał i przysunął się do niej. Znacznie urósł od czasu, gdy widziała go po
raz ostatni. Miał na sobie rozchełstaną koszulę z samodziału, pod którą widać było owłosiony
spocony tors. Ta jego bliskość, podniecenie i męskość zbiły Whitney z tropu. Odwróciła od
niego twarz i ruszyła w dalszą drogę. Wyprzedziła go i włożyła ręce do kieszeni spodni.
- Charlie, najlepszy strój mają mężczyźni - spodnie i wysokie buty. Do pracy nie
127156730.004.png
muszą nawet wkładać koszuli. Suknia... - Wzdrygnęła się teatralnie. Gdy Charlie zrównał z
nią krok, wygłosiła mowę na temat skrępowania strojem kobiecego ciała: - To nie do
przyjęcia. Czy wiesz, ile rzeczy dziewczęta muszą wkładać pod rzekomo stosowne dla nich
suknie i jak się ściskają? To śmieszne. Poruszamy się z trudem w tych okropnych damskich
fatałaszkach, sztywnych gorsetach, narzutkach na gorsety, koszulach i halkach. Ile trzeba
zużyć na to materiału, ile stworzyć warstw grubego samodziału, ile przygotować krochmalu! I
jak to wszystko ociera skórę. - Przerwała wywód, gdyż spostrzegła, że Charlie przystanął i
znajduje się kilka kroków za nią. Odwróciła się, by sprawdzić, co go zatrzymało.
Z jego miny wynikało, że doskonale wie, co dziewczęta noszą pod sukniami, co ociera
im skórę.
- Idziesz ze mną czy chcesz tak stać przez cały dzień? -spytała i znowu nachmurzona
ruszyła w drogę.
Charlie spoglądał na jej kołyszące się zgrabne biodra i w duchu przyznawał, że
niewybaczalne jest ukrywanie ich pod warstwami materiału, obojętne - muślinu czy
samodziału. Aleuważał, że Whitney podobałaby mu się w sukni, ukrywającej wraz z bielizną
znane mu już rozkoszne kobiece krągłości.
Whitney nie mogła zapomnieć tej miny Charliego, a im dłużej o mej myślała, tym
bardziej się niepokoiła. Od kiedy przed dwoma tygodniami powrócił do domu po trzech
latach służby wojskowej w forcie Pitt, zachowywał się inaczej niż dawniej, gdy był jej kolegą
i towarzyszem zabaw, z którym nieraz współzawodniczyła. Mówiło się, że w wojsku miał
różne przygody, a skoro tak, to zapewne i z kobietami, co przecież musiało zmienić jego
zachowanie.
- No trudno. - Charlie zrównał z nią krok. - Właśnie oprosiła się jedna z moich macior.
Dam ci sześć lub nawet więcej ładnych prosiąt.
- Świń mamy pod dostatkiem - odparła obojętnie.
- Whitney - burknął i chwycił ją za rękę, chcąc, by na niego spojrzała. Jej pociągłą
twarz rozjaśnił czarujący uśmiech, ale Charlie szybko zorientował się, że ona nie patrzy na
niego, lecz na coś poza nim.
- Jest! - Wyszarpnęła dłoń z jego ręki i rzuciła się w pobliskie rozłożyste krzewy.
Sięgnęła do kępy połyskujących, nisko rosnących liści i zerwała ich garść. Podniosła jeden do
ust, ale cofnęła go, gdy przypomniała sobie cel tej wyprawy. Mruknęła pod nosem: -
Powinnam poczekać, dopóki nie spróbuję zacieru. - Włożyła liście do kieszeni, dogoniła
swego towarzysza i nakazała mu: - Zapamiętaj to miejsce. Natrafiłam tu na najwspanialszą
kępę gaulterii, jaką udało mi się znaleźć od dłuższego czasu.
127156730.005.png
- Whit...
Znowu go wyprzedziła, a gdy zrównał się z nią i przytrzymałją za rękę, napomniała
go.
- Sza! Idziemy za blisko. Jeśli nie chcesz oberwać, to ucisz się i czekaj, aż dam ci
znak.
W milczeniu podążał za nią przez las i zastanawiał się, jak zaprotestować przeciwko
takiemu traktowaniu. Było wczesne popołudnie. Przed ich oczami roztaczał się
wczesnojesienny krajobraz zachodniej Pensylwanii. Korony drzew wciąż tworzyły nad ich
głowami baldachim liści, ale tu i ówdzie w zieleni pojawiły się już odcienie złota, żółcienia i
brązu. Podobnie wyglądały paprocie i zioła, nadal bujnie porastające leśne podszycie. Słońce
grzało jeszcze mocno, a rośliny wyglądały niezwykle świeżo. Dzięki ostatnim deszczom
rozsiewały miłe wonie. Chłodny wietrzyk i zapach świeżo opadłych liści przypominały
jednak o nieubłaganym nadejściu jesieni.
Wkrótce schodzili po zboczu łagodnie opadającym do głębokiego parowu. Gdy
pokonywali ostami nierówny odcinek drogi. Dunbar chciał pomóc pannie Daniels i wziął ją
za rękę, ale natychmiast ją wyszarpnęła.
Schodząc do gardzieli parowu, wdrapywali się na zwietrzałe otoczaki lub je okrążali i
pokonywali malownicze wzniesienia piaskowca, nieustannie rzeźbionego przez siły natury.
To była bardzo trudna droga. Miała zniechęcić osoby niepożądane do przyjścia na polanę,
gdzie Blackstone Daniels, ojciec Whitney, ukrywał ogromny miedziany destylator do
pędzenia whisky. Ojciec Whitney, tak jak inni mieszkańcy Rapture, uprawiał kukurydzę, żyto
i jęczmień, ale uważał się przede wszystkim za gorzelnika i największą dumę i zysk czerpał z
produkcji alkoholu.
Farmerzy z dolin wyżynnej zachodniej Pensylwanii musieli jak wszyscy inni radzić
sobie z suszami, plagami szkodników, nieurodzajami, powodziami i zarazami. Ale w
przeciwieństwie do mieszkańców wschodniego wybrzeża musieli jeszcze znosić izolację.
Nawet jeśli zdołali pokonać żywioły i osiągnąć dobre zbiory, to borykali się z problemem ich
transportu na rynki na wschodzie kraju. Przewóz zboża wozami po wyżynnym terenie był
kosztowny i uciążliwy. Toteż dzięki pomysłowości wymu-szonejprzez potrzebę, choć jakże
typowej dla dumnych Szkotów i Irlandczyków, którzy skolonizowali ten obszar, przemieniali
nadwyżki zboża w towar bardziej dochodowy i łatwiejszy do przewozu, czyli w whisky.
Wśród drobnych gorzelników z hrabstwa Westmoreland najbardziej znany był właśnie
Blackstone Daniels. Potrafił bezbłędnie ocenić smak trunku i produkował przednią irlandzką
whisky. Uważano, że ma do tego talent. Przywożono do niego zboże z całej okolicy, by
127156730.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin