Cross Caroline - Harlequin Desire - Anielska dusza.pdf

(628 KB) Pobierz
173209931 UNPDF
Caroline Cross
Anielska dusza
Tłumaczyła Alicja Dobrzańska
PROLOG
Sąd Federalny Stanów Zjednoczonych
Seattle, stan Waszyngton
Wiosna
– Obrona wzywa ostatniego świadka, panią Margaret McKennę, wdowę po
Danielu McKennie.
Cała sala na moment zamarła, po czym rozległ się szmer niedowierzania,
przerywany gdzieniegdzie okrzykami zdziwienia. Obecni zaczęli snuć spekulacje,
jak dalej potoczy się, trwający już piąty dzień, jeden z najbardziej
kontrowersyjnych procesów o zabójstwo. Do tej pory wszystko wskazywało na
winę oskarżonego, lecz teraz, ku ogólnemu zaskoczeniu, jako świadek obrony
miała zeznawać żona ofiary.
Jedyną osobą na sali, która nawet nie drgnęła, był oskarżony, agent federalny
Chase Rafferty. Zresztą przez cały proces siedział nieruchomo, z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy i lekko znudzoną miną. Zachował niczym nie
zmącony spokój nawet wtedy, gdy patrzył na ciemnowłosą kobietę, podchodzącą
do miejsca dla świadków.
Była niska i drobna, jeśli nie liczyć wydatnego brzucha, zdradzającego
zaawansowaną ciążę. Szła prosto, poruszając się z niezwykłą godnością i dumą.
Stanęła w miejscu dla świadków, uniosła rękę i złożyła przysięgę, że będzie
mówiła prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Miała zaskakująco niski głos –
przyjemny, ale trochę nie pasujący do jej postury.
Zresztą to, czego Chase dowiedział się dzisiaj rano, też do niej nie pasowało.
– Ona chce zeznawać jako nasz świadek – mówił Mikę Johnson, jego obrońca z
urzędu, niebywale tym faktem podniecony.
Chase wyczuwał, że Mikę jest dobrym adwokatem, ale denerwował go jego
naiwny idealizm oraz to, że jako jedyny zdawał się nie wiedzieć o tym, że sprawa
jest właściwie z góry przesądzona. A, mówiąc ściślej, była taka do chwili, kiedy
dzisiaj rano zatelefonowała do niego pani McKenna. Sytuacji Chase’a nie
poprawiał fakt, że Daniel McKenna należał do jednej z najbardziej wpływowych
miejscowych rodzin. Wprawdzie wieść głosiła, że był poróżniony z krewnymi, co
wyjaśniałoby fakt, że mieszkał w dość podłej okolicy, jednak po jego śmierci
rodzina pałała żądzą odwetu. Krewni zmarłego wykorzystywali swoje wpływy,
żeby jak najszybciej doprowadzić do procesu, który, oczywiście, miał zakończyć
się wyrokiem skazującym. Chase niemal czuł za sobą ich oddech. Ścigali go jak
wataha głodnych, żądnych krwi wilków.
A oto teraz miała zeznawać wdowa po zastrzelonym przez niego mężczyźnie.
Kobieta, która musi samotnie urodzić i wychowywać dziecko, ponieważ on źle
ocenił sytuację. Na pewno go nienawidziła, a jednak postanowiła bronić zabójcę
swego męża – w imię prawdy i sprawiedliwości.
Chase ani przez moment w to nie uwierzył. Musi być w tym jakiś haczyk. W
jego świecie obowiązywało przecież prawo, które brzmiało dopadnij wroga, zanim
on dopadnie ciebie. Nie domyślał się, jaki cios chce zadać mu Margaret McKenna,
jednak nie wątpił, że młoda wdowa tylko czeka, żeby zatopić w nim swe
śnieżnobiałe ząbki.
Siedział więc teraz pozornie znudzony i oczekiwał na ostatni gwóźdź do
trumny, którą szykował dla niego prokurator.
Na sali ucichł gwar i po chwili wszyscy w milczeniu czekali na pierwsze słowa
świadka.
– Proszę podać swoje imię, nazwisko i wiek – rozległ się głos obrońcy Chase’a.
Pani McKenna spojrzała na niego lekko zdziwiona. Nie było chyba w całym
stanie osoby, która nie słyszałaby o tej sprawie. Jednak wahała się tylko przez
moment.
– Nazywam się Margaret Rosę McKenna i skończyłam dwadzieścia siedem lat.
Dzisiaj – dodała niespodziewanie.
Johnson miał taką minę, jakby chciał złożyć jej życzenia urodzinowe, ale w
ostatniej chwili przypomniał sobie, gdzie się znajduje.
– Rozumiem. A jaki jest pani zawód?
– Od kilku miesięcy nie pracuję, a przedtem byłam zatrudniona w drogerii.
– W jakim charakterze?
– Sprzedawczyni. Chyba tak można to określić. Tyle że to nie był mój zawód...
Po prostu przez jakiś czas tam pracowałam.
– Dlaczego pani odeszła z pracy?
– Mój lekarz uznał, że po... – głos załamał jej się lekko – po tym, co się stało,
powinnam się oszczędzać.
– Czy tylko dlatego pani zrezygnowała z pracy?
– Nie... nie tylko. Po śmierci Daniela reporterzy nie dawali mi spokoju. Bez
przerwy mnie nachodzili. I chociaż pan Meyers, właściciel, był dla mnie bardzo
miły i powiedział, że mogę pracować, jak długo zechcę, widziałam, że to
niekorzystnie odbija się na jego firmie, i sama zrezygnowałam. Wydawało mi się,
że tak będzie... uczciwie.
– Rozumiem.
Dało się zauważyć, że opinię tę podzielają wszyscy obecni. Zewsząd słychać
było szmer wyrażający sympatię i współczucie dla tej drobnej, bezbronnej kobiety,
wystawionej na ataki sępów z prasy i telewizji. Prokurator już podnosił się z
miejsca z żądaniem, by obrońca zaczął wreszcie pytać o szczegóły związane ze
sprawą, ale widząc nastawienie publiczności, zrezygnował z tego zamiaru.
Jest naprawdę dobra, pomyślał Chase cynicznie. Rewelacyjna. Jeśli tak dalej
pójdzie, to sędziowie jeszcze gotowi machnąć ręką na przepisy i dosolić mu wyrok
w podwójnym wymiarze.
– Pani McKenna... – Obrońca mówił teraz głosem poważniejszym, bardziej
napiętym. Najwyraźniej zmierzał do celu swego przesłuchania. – Czy pamięta pani
wieczór dziewiątego października?
– Tak.
– Dlaczego właśnie ten wieczór tak utkwił pani w pamięci?
– Wtedy zginął mój mąż.
Wśród zgromadzonych na sali ponownie rozległ się szmer współczucia.
– Czy mogłaby nam pani o nim opowiedzieć?
– Szykowaliśmy się do przeprowadzki – zaczęła cichym głosem. – Powodem
takiej decyzji były problemy z naszym sąsiadem, panem Pattersonem.
– Jakiego rodzaju były to problemy?
– Głośne przyjęcia, hałasy we dnie i w nocy, tłumy ludzi kręcące się
nieustannie pod naszymi drzwiami. Daniel pisał pracę doktorską, co wymagało
ciszy i skupienia. Michael miał już trzy lata i hałas często nie pozwalał mu zasnąć.
Zważywszy to wszystko oraz fakt, że byłam w ciąży, postanowiliśmy się
przeprowadzić.
– Pan Patterson zajmował mieszkanie numer sześć?
– Tak.
– A państwo numer dziewięć?
– Tak.
– Czy pani wie o tym, że nakaz przeszukania mieszkania, jaki posiadał
wówczas agent Rafferty, dotyczył numeru sześć?
– Tak.
– Jak pani może wytłumaczyć fakt, że zamiast tego pojawił się w mieszkaniu
państwa, a także to, iż inni członkowie grupy operacyjnej, którzy byli obecni na
miejscu zdarzenia, twierdzili, że na drzwiach państwa mieszkania widniał numer
sześć?
– To całkiem prawdopodobne – odparła zapytana. – Dzieci sąsiadów często
odkręcały górną śrubkę, mocującą numer i wtedy dziewiątka przekręcała się do
góry nogami, w rezultacie czego wyglądała jak szóstka. Potem miały uciechę,
kiedy na przykład listonosz nie mógł znaleźć właściwych drzwi.
– Rozumiem. Czy teraz mogłaby nam pani opowiedzieć, co państwo robili
bezpośrednio przed strzelaniną, w której uczestniczył oskarżony?
– Ja byłam w sypialni, leżałam na łóżku i oglądałam telewizję. Synek był ze
mną. Zjedliśmy już kolację, zdążyłam pozmywać i wykąpać Michaela, ale
musiałam na chwilę się położyć. W tym okresie ciąży nie czułam się najlepiej.
Często odczuwałam zmęczenie i zawroty głowy.
– Gdzie był pani maż?
– Zbierał rzeczy w pokoju Michaela.
– Mogłaby pani to jakoś bliżej wyjaśnić?
– Po południu u Michaela był kolega i po ich zabawie pokój wyglądał jak po
przejściu huraganu. Daniel zaofiarował się, że posprząta zabawki. Nie chciał,
żebym się przemęczała.
– Co było później?
– Ktoś zastukał do drzwi. Zawołałam do Daniela, że otworzę, ale widocznie
zbyt raptownie wstałam, bo zakręciło mi się w głowie i chyba na chwilę straciłam
przytomność. To nie mogło trwać długo, może piętnaście, dwadzieścia sekund, bo
zdążyłam zaledwie wyjść z sypialni, kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem i w
progu stanął mężczyzna z bronią w ręku.
– Czy to był agent Rafferty? – wtrącił Johnson.
– Tak.
– Czy można by opisać pani mieszkanie w ten sposób, że sypialnia była
najdalej od drzwi wejściowych, zaś łazienka i pokój syna położone były
naprzeciwko siebie, po obu stronach przedpokoju?
– Tak.
– Wróćmy zatem do chwili, w której jest pani w przedpokoju, a naprzeciwko
pani stoi agent Rafferty. Czy światło było zapalone? Widziała go pani dostatecznie
wyraźnie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin