łam na chwilę do tej dziury obok. Paul grał tam w bilard i zapytał, czy bym się nie przyłączyła. Czemu nie, odparłam. Potem zaproponował, byśmy się gdzieś wybrali. Odmówiłam, nie mam zwyczaju chodzić z mężczyznami poznanymi w barach. Więc poszedł ze mną odebrać pranie i cały czas coś mówił. Dałam mu w końcu swój telefon i na drugi dzień wyskoczyliśmy do lokalu. Nie do wiary, ale już za dwa tygodnie żyliśmy pod jednym dachem. On nie miał gdzie mieszkać, ja się akurat wyprowadziłam, no to wynajęliśmy coś razem... Właściwie wszystko było takie sobie... I łóżko, i wzajemne towarzystwo, i inne rzeczy... Ale po roku moja mama wszczęła alarm, no to wzięliśmy ślub.
Tu Jill znów potrząsnęła loczkami. Mimo banalnych i przypadkowych początków przywiązała się do męża w sposób obsesyjny. Ponieważ dzieciństwo i lata młodzieńcze strawiła na daremnych próbach przemieniania zła w dobro, wniosła oczywiście ów wzorzec w posagu.
— Tak bardzo się starałam. Kochałam go naprawdę i byłamgotowa na wszystko, żeby tylko on też mnie pokochał. Chciałam byćżoną idealną. W kółko gotowałam i sprzątałam jak szalona, choćprzecież trzeba było także biegać na wykłady... A on na ogół nigdzie niepracował. Wylegiwał się albo znikał gdzieś na całe dnie. To piekło,wciąż czekać i czekać z duszą na ramieniu... Nauczyłam się jednak, żelepiej nie pytać, gdzie znika, bo...
Tu Jill zawahała się i wtuliła w krzesło.
— Trudno mi o tym mówić. Tak bardzo się starałam, żeby nam sięułożyło, ale czasami złościłam się, gdy znikał, i wtedy on mnie bił. Nikto tym nie wie. Ja strasznie się wstydziłam, że jestem kimś, kto pozwalasię lać.
Małżeństwo rozpadło się wkrótce. W trakcie jednej ze swych dłuższych nieobecności Paul spotkał inną kobietę. Lecz choć pożycie z Paulem oznaczało pod koniec wyłącznie katusze, Jill czuła się zdruzgotana.
— Ta kobieta była na pewno pod każdym względem moimprzeciwieństwem. Doskonale rozumiałam, dlaczego Paul odszedł. Coja właściwie miałam mu do zaoferowania? Albo komukolwiek in-nemuiNie mogłam go winić, bo ja też nie mogłam z sobą wytrzymać.
Upłynęło sporo czasu, zanim Jill dzięki terapii pojęła, że wdawała się z mężczyznami w układy chorobliwe i zgubne, a nałogowy charakter jej zachowań przypominał narkomanię. Na początku przeżywała zawsze „wzlot"; stan euforii i uniesienia; gorącej wiary w to, że nareszcie spełnią się skryte marzenia o czyjejś miłości, trosce i bezpieczeństwie emocjonalnym. Uzależniała się więc od człowieka, który
22
wywoływał tak radosne samopoczucie. I podobnie jak narkoman, zmuszony „brać" coraz więcej, ponieważ działanie środka stopniowo słabnie, Jill zacieśniała więź z partnerem tym bardziej, im mniej doznawała satysfakcji. .Usiłując utrzymać coś, co zrazu wyglądało wspaniale i obiecująco, czepiała się partnera niczym niewolnica, bo ~ potrzebowała coraz większych porcji uwagi, zainteresowania i ciepła. Im gorzej się działo tym trudniej było pójść sobie.
Jill dobiegała niemal trzydziestki, gdy weszła pierwszy raz do mego gabinetu. Ojciec leżał już od siedmiu lat w grobie. Ale pozostał najważniejszym, a w pewnym sensie nawet jedynym mężczyzną w jej życiu. W każdym bowiem związku z osobą płci przeciwnej Jill w gruncie rzeczy kopiowała swe stosunki z ojcem, próbując „wytargować" miłość od ludzi, którzy z tytułu własnych problemów nie mogli nikogo nią obdarzyć.
Jeżeli nasze doświadczenia w dzieciństwie są niezwykle bolesne, pojawia się podświadoma skłonność do stwarzania analogicznych sytuacji w przyszłości. Po to, by z nimi się uporać.
Kochamy, na przykład, jedno z rodziców, ale nie spotyka się to z najmniejszym oddźwiękiem. W dorosłym życiu będziemy prawdopodobnie rozglądać się za kimś podobnym, aby „wygrać" dawną batalię o czułość i uznanie. W ten właśnie sposób Jill pakowała się w kolejne romanse z niewydarzonymi partnerami.
Słyszałam kiedyś dowcip o krótkowidzu, który zgubił w nocy klucze. Szuka ich pod latarnią. Jakiś przechodzień ofiarowuje się z pomocą, wpierw jednak wypytuje: „Czy jest pan pewien, że tuje pan posiał?". „Nie — odpowiada krótkowidz — ale tu jest jasno."
Jill też szukała czegoś nie tam, gdzie istniały szansę na pomyślny wynik, ale tam, gdzie było najporęczniej.
Zanim zaczniemy dalej zagłębiać się w syndrom kochania za bardzo, w jego przyczyny, mechanizm i recepty na wykurowanie się, rozważmy raz jeszcze punkt po punkcie, co charakteryzuje kobiety z tym problemem.
T 1. Wychowałaś się w domu dysfunkcyjnym, który nie zaspokajał twych potrzeb emocjonalnych.
Być może zrozumiesz lepiej, w czym rzecz, jeśli zaczniemy od drugiego członu, od nie zaspokojonych potrzeb emocjonalnych. Weź pod uwagę nie tylko potrzebę miłości i pieczy. Zastanów się nad
23
birdy-n