Estrada Rita Clay - Ucieczka panny mlodej.rtf

(167 KB) Pobierz
RITA CLAY ESTRADA Ucieczka panny młodej przełożyła Bożenna Stokłosa ROZDZIAŁ PIERWSZY Tego dnia Kathi Rebecca Baylor miała wzi

RITA CLAY ESTRADA

 

 

 

Ucieczka panny młodej

 

 

 

 

Bride On The Run

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Bożena Stokłosa


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Tego dnia Kathi Rebecca Baylor miała wziąć ślub. Spiker w radiu samochodowym oznajmił właśnie, że jest to najbardziej upalny dzień w Miami tego roku. Odpowiadało to samopoczuciu Kathi. Za niecałe sześć godzin miała poślubić swego wieloletniego przyjaciela, Timothy’ego. Zapewne przeżywała gorące chwile, choć nie z powodu namiętności, lecz sytuacji, w jakiej się znalazła. Jej siostra, Vivian, przegrała w gry hazardowe wszystkie swoje pieniądze, a potem przepuściła oszczędności Kathi, ba, znacznie więcej. Gdy jej długi przekroczyły pięćdziesiąt tysięcy dolarów, zaczęła błagać Kathi o pomoc, a ta udała się do swojego przyjaciela, Timothy’ego.

Timothy nie tylko był jej najlepszym przyjacielem, ale także człowiekiem bogatym jak Donald Trump w okresie największej prosperity. Oczywiście pomógł. Niestety, wszystko ma swoją cenę. W chwili, w której Kathi zaczęła się żegnać z własnymi troskami, poznała troski Timothy’ego. Przyjęła oświadczyny przyjaciela, nie zważając na to, że nie było właściwych powodów do zawarcia z nim związku. Ale Timothy zawsze pragnął mieć rodzinę, a w rodzinie nie zadaje się kłopotliwych pytań, lecz śpieszy z pomocą. I gdyby Kathi go poślubiła, on, ona i jej siostra natychmiast staliby się rodziną. Więc zgodziła się. Kiedy podejmowała tę decyzję, wszystko wydawało się jej logiczne. Dopiero teraz dotarło do niej, że wdzięczność nie stanowi dobrego fundamentu dla małżeństwa.

Świadomość tego w dniu ślubu była bardzo nieprzyjemna. Kathi wytężała umysł, by jakoś usprawiedliwić przed sobą swą decyzję, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. Na domiar złego lśniący ciemnoczerwony samochód, którym jechała, zawarczał nagle i szarpnął. Z trudem zjechała na pobocze jednej z głównych autostrad Miami, gdzie auto ostatecznie odmówiło posłuszeństwa. Spod maski wydobywał się strumień pary, co świadczyło zapewne o poważnej awarii silnika.

– Wspaniale! Po prostu wspaniale! – wybuchnęła, uderzając ze złością w kierownicę.

No tak, została unieruchomiona na łuku wielkiej autostrady, w pobliżu lotniska w Miami, w samochodzie, który nawet nie był jej własnością. Wyjęła kluczyki ze stacyjki i wysiadła. Na dworze panował taki upał, że nie było czym oddychać.

A może los daje jej okazję, żeby... Niestety, zepsuty samochód nie był w stanie zapobiec jej ślubowi w Orlando. Oznaczał tylko późniejszy przyjazd, nie zaś przesunięcie terminu. A niech to diabli – przeklęła pod nosem. W ciągu ostatnich dni wymyśliła mnóstwo wymówek, byle tylko nie wziąć tego ślubu, lecz, niestety, nie miała możliwości oddania Timothy’emu pożyczonych pieniędzy. A teraz jeszcze prawdopodobnie zamieniła w trupa jego samochód. To powiększało tylko coraz obszerniejszą listę przewinień Kathi. Na szczęście wyłącznie ona ją znała, jej narzeczonego ta lista zupełnie nie obchodziła. Poza tym, zamiast się nad sobą użalać, powinna raczej dziękować swojej cudownej matce chrzestnej, że to dzięki niej poznała Timothy’ego. Był ujmującym mężczyzną, który łatwo wybaczał i bardzo chciał zapewnić Kathi wszystko, o czym marzyła. Lecz ona pragnęła kochać mężczyznę, za którego wychodziła za mąż.

Nagle ktoś zatrąbił klaksonem. Dziewczyna cofnęła się gwałtownie przed pędzącym autem i pogroziła kierowcy. Otworzyła bagażnik, wyjmując jedyną ważną dla niej rzecz – plastikową torbę z suknią ślubną, w której brała ślub jej matka. Torba wybrzuszyła się z jednej strony, dzięki czemu widoczne stały się także buty oraz inne drobiazgi. Słońce prażyło niemiłosiernie, samochód prychał i syczał, a ona zastanawiała się, co zrobić.

Gdyby był czas, mechanik Timothy’ego zabrałby samochód i ustalił, co się zepsuło. Jednak wzywanie go w tej chwili nie miało sensu. W Orlando czekał na Kathi narzeczony oraz jej siostra, a po ślubie miało odbyć się przyjęcie.

Kathi miała dojechać później. Tak się złożyło, że w ostatniej chwili musiała się spotkać z dwójką swoich najlepszych klientów. Ale prawdę powiedziawszy, nie miała nic przeciwko wcześniejszemu wyjazdowi Timothy’ego i Vivian. To oni wpadli na pomysł spędzenia szalonych wakacji w Disneylandzie w Orlando. Ona wolałaby siedzieć nad brzegiem morza i, sącząc zimnego drinka, wsłuchiwać się w szum wiatru czy przelatujących ptaków. Przeprosiła więc przyjaciela i siostrę, pomachała im na pożegnanie i umówiła się z nimi w dniu ślubu. Dzięki temu zyskała nieco tak potrzebnego jej czasu, żeby pomyśleć nad sposobem wykręcenia się z tego małżeństwa.

Oczywiście, nie znalazła żadnego rozwiązania. A teraz musiała jakoś dostać się do Orlando, i to szybko. Przeszukała torebkę i wyjęła z niej pióro oraz starą kartkę z listą zakupów. Na odwrocie napisała informację dla policji, że samochód nie został porzucony, lecz zepsuł się i oczekuje na odholowanie do warsztatu. Wetknęła ją za wycieraczkę. Co dalej? Jeśli bilet nie kosztował więcej niż pięćdziesiąt dolarów, mogła pojechać autobusem. To było wszystko, co miała. Na samolot nie mogła sobie pozwolić, a jej własny samochód też był uszkodzony.

Zapaliły się zielone światła i na autostradę wjechały samochody z szerokiej drogi dojazdowej z lotniska. Z pewnością któryś z kierowców się zatrzyma i zaoferuje jej podwiezienie. Zaczęła się uśmiechać najpiękniej jak potrafiła. Niemiłosierny upał wyciskał z niej pot. Po trzydziestu minutach oczekiwania, zdesperowana, zdecydowała się wyjść na drogę tuż przed czarną lśniącą półciężarówką. Było to ryzykowne, lecz inaczej nikt by jej nie zabrał. Usłyszała pisk hamulców. Zatrzymał się! Z ulgą otworzyła drzwi i usiadła w wysokiej kabinie, w której klimatyzator bez przerwy chłodził powietrze.

– Och – westchnęła, przymykając oczy.

– Powinna być pani szczęśliwa, że żyje! Mogłem panią przejechać!

Jaki męski był to głos, jaki głęboki i zmysłowy, choć w tej chwili trochę poirytowany! Położyła torbę z suknią na kolanach i ponownie zamknęła oczy.

– Proszę dać mi chwilę, muszę się uspokoić – odezwała się podenerwowana, zdając sobie nagle sprawę, że w głosie mężczyzny było coś znajomego.

– Z prawdziwą przyjemnością, gdyby nie to, że zatrzymujemy ruch. Ciekaw jestem, dlaczego wyszła pani akurat pod mój samochód?

– Bardzo przepraszam. Widzi pan, zepsuł mi się samochód czy też raczej samochód mojego narzeczonego i muszę się dostać na stację autobusową, żeby w ciągu sześciu godzin dojechać do Orlando.

Mężczyzna był wysoki i wspaniale zbudowany, a znakomicie skrojona jasno-beżowa marynarka i dopasowane do niej spodnie świadczyły o jego dobrym guście.

– Czy nie lepiej było wziąć taksówkę, zamiast łapać okazję?

– Gdyby w ciągu pół godziny, jakie tu spędziłam, nadjechała wolna taksówka, natychmiast bym się na nią rzuciła.

– A więc cały zaszczyt spada na mnie? – zaczął się droczyć kierowca.

– Właśnie.

Przyjrzała mu się z zainteresowaniem. Miał jasne włosy o rudawym odcieniu. Jego podbródek był silnie zarysowany, a czoło wysokie. Nie mogła tylko zobaczyć oczu, ponieważ mężczyzna ukrył je za lustrzanymi okularami.

– A więc przygląda się pani? – spytał z magicznym uśmiechem.

– Czemu się przyglądam?

– Oczywiście mnie. I to w taki sposób jakbym był stukilogramową damą na pokazie wybryków natury.

Kathi zaczerwieniła się, ale nie cofnęła wzroku uznając, że mogłoby to zostać odczytane jako oznaka słabości.

– Oczywiście nie wygląda pan na nikogo takiego. Zastanawiałam się tylko, czy to ubranie uszył krawiec, czy też kupił je pan na wyprzedaży.

Mężczyzna wciąż się uśmiechał, lecz już nie tak beztrosko jak poprzednio.

– No i do jakiego wniosku pani doszła?

– Uszył je krawiec.

Teraz odwróciła wzrok zadowolona, że nie zrobiła tego wcześniej. Dzięki temu nie wyglądała na kogoś, kto obawia się spojrzeć mężczyźnie w oczy.

– Nie pomyliła się pani – odparł i włączył bieg. – Właśnie przyjechałem do miasta. Gdzie jest ten dworzec autobusowy?

Kathi poruszyła się zaskoczona.

– Naprawdę mnie pan podwiezie?

Nieznajomy spoglądał na drogę i zaciskał dłonie na kierownicy, wolno wjeżdżając na łuk autostrady.

– Skoro pani już siedzi w moim samochodzie, mogę to zrobić.

Dziewczyna zawahała się przez moment.

– Wystarczy jeśli mnie pan podrzuci do stacji benzynowej. A swoją drogą to nie pan mnie zabrał, tylko ja...

– ...wybiegłam przed pana samochód. Tak, wiem, nie było to zbyt mądre... A może wolałaby pani, żebym panią podwiózł gdzie indziej?

– Nie! – Kathi pochyliła się do przodu, ostrożnie kładąc torbę z suknią na drogiej wykładzinie samochodowej. – Jestem panu wdzięczna za pomoc.

Z radia płynęła pogodna jazzowa melodia. Kathi zaczęła się uspokajać, lecz w towarzystwie tego przystojnego mężczyzny nie mogła przestać być czujna. Z jej doświadczeń wynikało, iż tacy jak on są przekonani, że wszystko a zwłaszcza kobiety powinni zdobywać dziecinnie łatwo.

– A więc? Czy nie zamierza mi pani powiedzieć, jak dojechać do tej stacji benzynowej?

– Proszę jechać autostradą, a potem jakoś to panu wytłumaczę – odparła.

Panna Baylor zastanawiała się, co jest gorsze – znaleźć się na autostradzie bez samochodu, czy poślubić mężczyznę, którego się nie kocha. I jedno, i drugie było wyjątkowo paskudne, choć niechciane małżeństwo oznaczało kłopot na całe życie.

Melodia umilkła i z radia popłynęła pełna fałszywego wdzięku paplanina disc jockeya, który zaczął ogłaszać numery wylosowane w loterii „Fantasy Five”. Przedwczoraj Kathi kupiła los przy okazji zakupów w pobliskim sklepie.

– Powtarzam – zapowiedział disc jockey. – Wygrane numery to piętnaście, dwadzieścia jeden, siedem...

Serce Kathi załomotało. Na jej losie były właśnie te numery! Drżącymi dłońmi wyjęła z torebki portfel i zerknęła na barwny kupon. Wszystko się zgadzało! Gdy kolejny wymieniony w radio numer również okazał się zgodny z tym, który umieszczony był na losie, serce dziewczyny niemal stanęło. A więc cztery numery na pięć możliwych były trafne! Wygrała jakieś pieniądze! Gdyby jeszcze jeden okazał się prawidłowy, zgarnęłaby wielką wygraną... Wpatrywała się z uporem w ostatni numer, modląc się, by został wymieniony przez disc jockeya. Oczywiście wiedziała, że szansa jest minimalna.

– Ostatni numer w naszej loterii to...

– Dwanaście – szepnęła błagalnym tonem.

– Dwanaście – oznajmił disc jockey.

Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że rzeczywiście wymienił ten numer.

– Czy wymienił dwunastkę?

– Nie wiem. Nie słuchałem. – Kierowca zerknął na Kathi. – A dlaczego pani pyta?

Rozpierała ją radość. Już otwierała usta, żeby podzielić się szczęśliwą wiadomością, ale nagle przyszło jej do głowy, że przecież nie ma jeszcze w ręku wygranej. Los mógł zostać skradziony, zniszczony lub zgubiony.

– Każdy, kto ma wszystkie wymienione liczby, wygrał trzysta dwa tysiące dziewięćset osiemnaście dolarów i dziewięćdziesiąt centów! – oznajmił disc jockey.

Zaczął podawać wygraną dla czterech numerów, ale Kathi już go nie słuchała. Nie potrafiła teraz słuchać nikogo i niczego. Nieoczekiwanie zdobyła sumę, której nie zarobiłaby w ciągu całego życia! Mogła teraz otworzyć swój własny salon piękności, zamiast zawsze pracować u kogoś! Mogła sobie pozwolić na drogie zdrowotne rajstopy, chroniące przed żylakami, na które uskarżało się tylu fryzjerów z powodu stania jak dzień długi! Mogła... Nagle zorientowała się, że kierowca niemal krzyczy jej do ucha.

– Słucham?

– Przepraszam, że przerywam pani marzenia, lecz próbuję się zorientować, jak dojechać na dworzec autobusowy, a pani wcale mi w tym nie pomaga.

– Przepraszam, ale...

Kathi przerwała. Miała mętlik w głowie. Niewiele już potrzebowała, żeby stać się bardzo bogatą kobietą. Z telewizji wiedziała, co należy zrobić, jeśli się wygra. Mogła zgłosić wygraną w sklepie, w którym kupiła los i czekać na pieniądze dwa lub trzy tygodnie, ale mogła też pojechać prosto do Tallahassee i od razu zainkasować wygraną.

Wybór był oczywisty. Odwróciła się do kierowcy, zapominając zupełnie jak był przystojny a na dodatek zły teraz na nią.

– Czy nie jedzie pan przypadkiem w kierunku Tallahassee?

– A dlaczego pani pyta?

– Ponieważ muszę tam jak najszybciej dotrzeć.

– Wydawało mi się, że chciała pani dotrzeć w ciągu sześciu godzin do Orlando?

Kathi zagryzła wargi. Wielki Boże! Całkiem o tym zapomniała. Zapomniała o ślubie! A przecież Timothy i Vivian na nią czekali. Nagle uśmiechnęła się od ucha do ucha, a po chwili śmiała się już głośno. Nie musiała już wychodzić za Timothy’ego. Nie musiała robić nic, tylko odebrać pieniądze i zapłacić rachunki, które ciążyły jej tak samo jak wspaniale zastawiona pułapka małżeństwa. Była pewna, że za jakiś czas Timothy przyzna jej rację i wyrazi wdzięczność za to, iż się rozmyśliła. Poza tym, tak naprawdę to on pragnął Vivian. Była bardziej w jego typie niż Kathi, lecz uparł się, by to ignorować od chwili, w której Vivian odrzuciła jego względy.

Kathi trochę się przestraszyła swoich myśli, ale po chwili znowu śmiała się od ucha do ucha.

– Tak, miałam jechać do Orlando, ale... Muszę odwiedzić mamę – rzuciła beztrosko.

– Mamę? – spytał zaskoczony. – Pani matka mieszka w Tallahassee?

To było jedno z najmniej wygodnych kłamstw panny Baylor. Jej matka zmarła ponad dziesięć lat temu. Dziewczyna zaczynała wtedy drugą klasę szkoły średniej. Teraz jednak wciąż nie przestawała się uśmiechać do nieznajomego.

– Oczywiście.

– Rozumiem – powiedział przeciągle. – A czy zamierza pani powiadomić niedoszłego pana młodego, że nie zjawi się pani na ślubie?

– Jasne! – obruszyła się Kathi, choć pytanie kierowcy uświadomiło jej, że w ogóle o tym nie pomyślała.

– Czy nastąpi to jeszcze tego dnia?

– W ciągu godziny – odparła sztywno. – Jak tylko zdołam ustalić, jak dostać się do Tallahassee.

– Wciąż nie powiedziała mi pani, jak dostać się na dworzec autobusowy. A może nie jest już pani potrzebny?

– Nie. To znaczy, tak... Nie. – Kathi nie potrafiła podjąć szybko decyzji. Szczęśliwy los loterii „Fantasy Five” całkowicie absorbował jej myśli. – Chwileczkę. Muszę się zastanowić.

– Oczywiście – odparł znużonym głosem. – Ja też potrzebuję trochę odsapnąć. Piekielny upał. Czy nie napiłaby się pani czegoś zimnego? – Skręcił w stronę kompleksu barów szybkiej obsługi i zaparkował. – Marzę o mrożonej herbacie – oznajmił, wyłączając silnik i otwierając drzwi.

W Kathi uderzył strumień gorącego powietrza. Pomyślała, że w piekle musi panować niewiele wyższa temperatura. Niezależnie jednak od pogody musiała odebrać swoją nagrodę jak najszybciej. Wyprawa do Tallahassee była poza wszelką dyskusją.

– Dokąd pan zmierza? – spytała przestraszona.

– Do restauracji, żeby się napić czegoś zimnego. – Spojrzał na dziewczynę i uniósł brwi. – Czy mogę pani jeszcze odpowiedzieć na jakieś pytanie, zanim zniknę w klimatyzowanym wnętrzu restauracji?

– Przepraszam. – Musiała uważać, aby go do siebie nie zrazić. Dysponował jedynym dostępnym teraz dla niej środkiem transportu. – Jeśli pan się śpieszy, mogę kupić coś do picia.

– Nie, dziękuję, ale będę wdzięczny, jeśli się dowiem, czy idzie pani do restauracji, czy też zostaje?

– Zostaję.

– Jest pani pewna? Tu można się usmażyć.

– Ciepło dobrze mi robi – skłamała.

– Tylko pani – odparł z rezygnacją, jakby wiedział, że dziewczyna będzie się upierać. Zwróciła uwagę na jego wysoki wzrost. Stojąc na ziemi, bez trudu widział wnętrze kabiny. Był ponadto muskularny i naprawdę przystojny. – Gdyby zmieniła pani decyzję, proszę zamknąć ciężarówkę.

– Tak, proszę pana!

Kathi zasalutowała mu z wdziękiem i uśmiechnęła się, a on spojrzał na nią najpierw surowo, a potem w sposób, którego nie potrafiła określić. Zatrzasnął drzwi kabiny i skierował swe kroki do pomarańczowo-zielonego budynku. Oglądała mężczyznę we wstecznym lusterku i zastanawiała się, gdzie już spotkała kogoś, kto chodził tak jak on. Niestety, nie mogła sobie przypomnieć, choć również spojrzenie, jakim ją obrzucił, zanim poszedł do restauracji, wydało się jej znajome. Zniechęcona zawodną pamięcią zaczęła rozmyślać o dniu dzisiejszym. Miała przecież tyle ważniejszych problemów do rozwiązania.

Wyjęła los z portfela, pocałowała go i wsunęła do buta. Traktowała ten kartonik jako spełnienie wszystkich jej modłów. Trzy lata temu Timothy był jej najlepszym przyjacielem a nie narzeczonym, mężczyzną zakochanym nie w niej, lecz w Vivian. Ale ani on, ani Kathi nie wiedzieli, że Vivian cierpi na pewną manię. Och, nie była to zwykła choroba, która wyniszcza ciało, lecz namiętność opanowująca duszę. Otóż Vivian miała słabość do hazardu. Grała we wszystko i o wszystko. Kiedyś nawet założyła się z kimś o to, czy wskazówka na liczniku poziomu paliwa na stacji benzynowej zatrzyma się na liczbie parzystej czy też na nieparzystej. Kathi i Timothy dowiedzieli się o wszystkim dopiero wtedy, gdy Vivian usiłowała popełnić samobójstwo, przedawkowując środki nasenne. Miała długi. Była winna ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a na dodatek część sumy została przez jej wierzycieli bardzo wysoko oprocentowana.

Po samobójczej próbie zgodziła się zasięgnąć porady psychologa. Timothy dzielnie dotrzymywał Kathi kroku, gdy zaczęła rozpoznawać sytuację finansową siostry. Okazało się, że sama nie była w stanie spłacić jej długów. Jako dobra fryzjerka zarabiała nienajgorzej, starczało to jednak zaledwie na życie na przeciętnym poziomie. I w tym momencie wkroczył Timothy. Właśnie zmarł jego ojciec, który wprawdzie dawno temu porzucił żonę i syna, ale w spadku pozostawił mu ogromny majątek i dobrze prosperującą firmę.

Timothy wiedział, co robić. Nauczyło go tego życie. Wychował się w robotniczej dzielnicy, z której bezwzględne gangi stopniowo wypierały jej pierwotnych mieszkańców. W dzieciństwie wraz z Kathi ochraniał jej młodszą siostrę, zaś Kathi troszczyła się o swoje bezpieczeństwo sama. Gdy przejął po ojcu interesy, znalazł wreszcie dla siebie miejsce. Z pożytkiem dla firmy poświęcał jej większość swojego czasu. W tym czasie jego opiekuńczy stosunek do Vivian zamienił się w miłość i poprosił dziewczynę o rękę. Nie udzieliła mu jednoznacznej odpowiedzi, lecz wciąż go zwodziła, toteż czas wolny spędzał zwykle w mieszkaniu sióstr, czekając wraz z Kathi na powrót Vivian z jej nie kończących się eskapad.

Oboje mieli poczucie winy, że nie odkryli w porę namiętności Vivian do hazardu. Teraz, tak samo jak w dzieciństwie, połączyli siły, żeby jej pomóc. Timothy uregulował długi i opłacił psychoterapię, która miała przywrócić Vivian do normalnego życia. Po jakimś czasie zatrudnił ją nawet w swoim biurze.

Timothy nigdy nie powiedział wprost, że jego małżeństwo z Kathi ma być ceną za pomoc okazaną jej siostrze. Chciał po prostu, żeby Kathi dała mu rodzinę, której zawsze pragnął. Zgodziła się za niego wyjść, kochała go jednak tylko jak przyjaciela. Wtedy nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić, ale teraz...

Teraz była w zupełnie innej sytuacji. Mogła oddać dług Timothy’emu i mogła nadal cieszyć się jego przyjaźnią, bez potrzeby wychodzenia za niego. Mogła też opłacić dalsze porady dla Vivian, a wreszcie otworzyć piękny salon i zawdzięczać dobrobyt tylko szczęściu, które jej właśnie dopisało. Niezależność była dla niej ważna. Wytłumaczy więc wszystko Timothy’emu, a on na pewno zrozumie sytuację. Zrobi to jednak dopiero po powrocie z Tallahassee!

Otarła pot z czoła i pomyślała o ślubnej sukni spoczywającej w plastikowej torbie. Matka Kathi sama ją zaprojektowała i własnoręcznie uszyła. Mówiło się o tej sukni, że jest „szczęśliwa”. Kathi miała wątpliwości, czy suknia może być gwarancją małżeńskiego szczęścia, ale było faktem, że matka pożyczyła swoją czternastu kobietom i żadna z nich się nie rozwiodła.

Jej myśli znowu powędrowały do Tallahassee. Musi tam dotrzeć, by spełniły się wreszcie jej marzenia. Gdy drzwi samochodu otworzyły się, odetchnęła z ulgą. Wrócił. Teraz Kathi musiała go tylko nakłonić, by zawiózł ją tam, gdzie chciała.

– Proszę to potrzymać – powitał ją, wręczając dwa papierowe kubki.

Zrobiła, o co poprosił.

– A zatem, dokąd chce pani jechać?

– Do Tallahassee – potwierdziła skwapliwie.

– Słucham? – Wytrzeszczył oczy. – To niemożliwe – odparł po chwili, patrząc na Kathi.

Jego spojrzenie podziałało na jej zmysły, ale postanowiła to zignorować. Odmówił jej, lecz warto było spróbować jeszcze raz.

– Dlaczego niemożliwe? Ma pan coś ciekawszego do roboty w taki upalny weekend?

– Wszystko jest ciekawsze niż jazda ciężarówką przez osiem godzin w sercu Florydy, Kathi.

Znieruchomiała. Powiedział: Kathi. A więc znał jej imię. Znał ją. Nawet jego zachowanie o tym świadczyło, ale dziewczyna była zbyt zaabsorbowana wygraną, żeby spostrzec to w porę.

– Przepraszam, czy ja pana znam?

Teraz kierowca skrzywił się i zmarszczył brwi.

– Obawiam się, że tak.

Rzuciła okiem na jego fryzurę. Nie, nie był klientem salonu, w którym pracowała. Od razu by go rozpoznała.

– Czy poznaliśmy się ostatnio?

– Od dawna się nie widzieliśmy. Hm, mężczyzna był dość tajemniczy.

– Czy muszę zadać jeszcze dwadzieścia pytań? – spytała lekko poirytowana.

– Dlaczego nie? Ja zadałem dwanaście i nie dowiedziałem się, gdzie panią wysadzić. Z jakiego powodu miałbym pani odpowiadać?

Odpowiedź była równie logiczna, co złośliwa. Kathi miała wrażenie, że mężczyzna zachowuje się w znajomy jej sposób. Czyżby rzeczywiście już kiedyś go spotkała? Tak. Była tego pewna. Musiała tylko skupić się, żeby sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.

Hannibal Saunders włożył kluczyki do stacyjki i włączył silnik, jakby zaczynał realizować jakiś plan. Już chciał się uśmiechnąć z satysfakcją, ale w końcu się powstrzymał. Przynajmniej raz Kathi nie miała nad nim przewagi. Przynajmniej raz był górą i dziewczyna była zdana na jego łaskę. Kathi Rebecca Baylor, jego pogromczyni ze szkoły podstawowej i średniej, siedziała obok niego i nie pamiętała jego imienia!

Hannibalem wstrząsały mieszane uczucia. Z jednej strony cieszył się, że ją zaskoczył, a z drugiej czuł się dotknięty, że go nie pamiętała. W dzieciństwie był jej skrytym wielbicielem. Po rozwodzie rodziców wychowywał się u babki w Miami. Kathi mieszkała po sąsiedzku. W tamtych czasach kulił się ze strachu na sam dźwięk jej głosu. Zawsze był przygotowany na to, że z jej zaciśniętych ust wymknie się jakaś złośliwa uwaga, która zrani jego uczucia, a równocześnie za każdym razem był tym zaskoczony. Wyglądała słodko i niewinnie jak anioł, lecz jej język bywał bezlitosny!

Kathi pochyliła się lekko do przodu. Spoglądała na kierowcę, próbując sobie przypomnieć, skąd zna jego twarz, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Oparła się wreszcie na fotelu i ciężko westchnęła.

– Jeśli zna pan moje imię, to zapewne pan wie, że nigdy nie proszę o nic dwa razy.

Hannibal włączył bieg i zaczął ostrożnie zjeżdżać z parkingu.

– Kto nie prosi, ten nie otrzymuje. Kathi z trudem skrywała zaskoczenie.

– A więc dobrze, proszę, by zechciał pan rozważyć propo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin