Daniela Preleśnik - Dom Lalek.doc

(981 KB) Pobierz
Daniela Preleśnik, czternastoletnia polska Żydówka, opuściła swój dom rodzinny w sierpniu 1939 roku i nigdy już do niego nie p

Daniela Preleśnik, czternastoletnia polska Żydówka, opuściła swój dom rodzinny w sierpniu 1939 roku i nigdy już do niego nie powróciła. Po wybuchu wojny znalazła się w getcie, potem w obozie pracy, wreszcie trafiła do Domu Lalek -jednego z wielu domów publicznych, organizowanych przez nazistów dla żołnierzy niemieckiej armii. Na podstawie pamiętnika Danieli powstała wstrząsająca powieść. Zawiera ona wiele przejmujących spostrzeżeń, tragicznych szczegółów. Ukazuje sylwetki przerażających ludzi, takich jak zwyrodniała kalefaktorka Elza. Dom Lalek jest, jak do tej pory, najsławniejszą, niezwykle wymowną osobistą relacją opisującą terror nazistowski.

 

KA-TZETNIK   135633

Przekład Andrzej Horodeński

 

ORBITA WARSZAWA 1992

Tytuł oryginału: House of Dolls

Projekt okładki: Maciej Sadowski

Redaktor prowadzący: Taida Zaluska-Szopa

Redaktor: Barbara Nowak

Redaktor techniczny    „, „, \ Włodzimierz " '   -> «-*-*"

Grafton Books

A Division of the Collins Publishing Group

8 Grafton Street, London W1X 3LA

Published by Grafton Books 1973

Reprinted 1975, 1977, 1978 (twice), 1979, 1980,

1981 (twice), 1982 (twice), 1984, 1985, 1986, 1989

First published in Great Britain by

Frederick Muller Ltd 1956

First published in paperback by Grafton Books 1956

Reprinted thirty-six times

Ali rights reserved. No part of this publication may be reproduced, stored in a retrieval system, or transmitted, in any form, or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording or otherwise, without the prior permission of the publishers.

© Copyright for the Polish edition by „Orbita", Warszawa 1992

ISBN 83-7034-080-6

Dla Nike, bez której ta książka nie zostałaby napisana

S.D'M.A.

K. Z. to inicjały niemieckich słów Kon-zentration Zenter - obóz koncentracyjny. Każdy więzień K. Z. potocznie nazywany był Ka-tzetnikiem... Słowu Ka-tzetnik towarzyszył osobisty numer więźnia. Bohaterka powieści i jednocześnie autorka pamiętnika, na podstawie którego powstała powieść Dom Lalek, była Ka-tzetnikiem 135633.

 

 

Rozdział pierwszy

I

-  Daniela! - usłyszała cichy głos. - Dlaczego nie przyszłaś wczoraj na gorące kiełbaski? Czekaliśmy na ciebie.

Głos dochodził zza pleców. Od razu wiedziała, że to Wowka - nikt inny nie wymawiał „1" w jej imieniu z taką ojcowską delikatnością.

Pruła szew na wpół już rozprutych spodni.

-  Dziękuję, Wowka - odpowiedziała nie odwrając się - nie byłam głodna. Naprawdę.

-  Przecież   nie   zbiedniejemy  -  ciągnął  Wowka szeptem nad jej ramieniem. - Przy misce dla siedmiu gąb ósma też się pożywi. Nie bądź uparta.

Schultze stał w progu rozpruwalni i w ręku miał trzcinkę uniesioną do góry, jak pniski oficer salutujący szablą. Wowka pospiesznie chwycił stertę szmat i uniósł do góry, trzymając przed sobą w potężnych ramionach. Gdy szedł do krajalni, by złożyć ładunek na jednym z wysokich stołów, kobiety odprowadzały go ukradkowymi spojrzeniami.

Zdarza się, że sterta ubrań zajmująca środek rozpruwalni niespodziewanie zwali się na bok, jakby wewnątrz niej ożył nagle wulkan. Pracujące wokół kobiety paraliżuje wówczas przejmujący strach. Pochylone sylwetki zamierają na chwilę, aby >podjąć

pracę ze zdwojoną energią. Noże w ich rękach błyskają, jak gdyby trzymały je kapłanki przygotowujące ofiarę dla okrutnego, wiecznie głodnego boga. Zwalony stos szmat zdaje się emanować gniewem, złością. Na szczęście sterta ubrań na ogół jest nieruchoma, tak jak tylko sterta starych, podartych szmat to potrafi. Wówczas usta kobiet prawie się nie zamykają od babskiej gadaniny.

Piętro wyżej, nad rozpruwalnią, znajduje się hala maszyn do szycia, wibrujących bez przerwy. Aby wyrobić normę, robotnicy pracują tak zapamiętale, że wibracja maszyn przenosi się na podłogę. Piętro niżej hałas przetacza się przez strop, jak błyskawice po niebie, lecz pracujące tu kobiety przyzwyczaiły się - już do tego, podobnie jak mieszkańcy wioski nadmorskiej do ryku fal.

Daniela wzięła kolejne ubranie z wierzchołka sterty. Męski płaszcz - to dobrze, płaszcze łatwo się prują. Długi szew, który biegnie przez cały tył, nie stwarza większych przeszkód dla ruchu noża, kieszenie zaś nie mają zewnętrznych szwów, więc nie ma niebezpieczeństwa, że nóż ześlizgnie się i przetnie* materiał. Podczas takiej pracy można pomarzyć na jawie.

Gdy sięga się po kolejne ubranie, nie wolno przebierać, trzeba brać z wierzchu, jak leci. Wszystko jest kwestią szczęścia, także to, że można czasem znaleźć zaszytą złotą monetę, najczęściej w kołnierzu dziecięcego płaszczyka.

Nikt nie wie, skąd pochodzą ubrania. Codziennie wielkie ciężarówki przywożą je do fabryki butów. Nie wiadomo też, gdzie są ludzie, którzy je nosili. Nikt nawet nie próbuje dochodzić do jedynego logicznego wniosku, który musiałby się nasunąć podczas rozmyślań o losie tych ludzi - nagich, pozbawionych wszelkiego okrycia. Wiadomo tylko, że w pobliżu

8

¦

Breslau jest obóz, w którym ubrania te są przeszukiwane po to, by usunąć z nich zaszyte kosztowności.

W obozie tym ubrania są również sortowane. Te w dobrym stanie wysyła się do Niemiec, te gorsze zaś kupuje podległy Himmlerowi komisarz pracy i przekazuje do fabryki obuwia, niedawno otwartej na terenie getta. Jedynym artykułem produkowanym w tej fabryce są buty-drewniaki; właśnie z materiału pochodzącego z rozprutych ubrań wykonuje się ich wierzchy. Drewniaki kupuje Gestapo, kupuje setki tysięcy sztuk, i tylko Gestapo wie, kto będzie je nosił.

Daniela mogłaby sobie pozwolić na przebieranie w stercie, która zalega środek rozpruwalni. Żadna z robotnic nie zdobyłaby się nawet na słowo protestu, a to dlatego, iż było jasne, że ta jasnowłosa panienka znajduje się pod specjalną opieką Wowki - technicznego nadzorcy całej fabryki: Jednak Daniela nie zrobiłaby tego za żadne skarby - gdyby tylko spróbowała sięgnąć po łatwiejszy w obróbce kawałek, ze wszystkich stron wbiłyby się w nią dziesiątki niechętnych oczu. Daniela wie, że wytrzymanie tego gromadnego spojrzenia byłoby ponad jej siły.

Wszystkie robotnice nieprzerwanie kontrolują się nawzajem wzrokiem. Z tego powodu ostrza ich szewskich noży często zsuwają się na palce rąk, raniąc boleśnie, lecz to nie powstrzymuje nikogo od wzajemnego szpiegowania. Każda się obawia, że sąsiadka może znaleźć coś cennego w rozpruwanym ubraniu. Dlatego właśnie w ich oczach ciągle jest widoczne napięcie, ich serca biją mocno, a wzrok przeskakuje nerwowo - z lewej na prawą, z rąk na ręce.

Nigdy nie ma pewności, czy łach wyciągnięty przed chwilą ze stosu nie zawiera czegoś drogocennego. Każda kurtka ma kołnierz, w każdych spodniach są ukryte szwy. Wiadomo, że ubrania zostały już dokład-

nie przeszukane, jednak oczy robotnic są stale czujne i przygotowane na błysk złotej monety, wyłaniającej się z rozpruwanego właśnie szwu, lub mignięcie zielonego zwitka - amerykańskiego „głupka" - spod pętli wieszaka kurtki. Przecież ci, co przeszukiwali ubrania w obozie Breslau, są tylko ludźmi i mogli coś przeoczyć.

Na prawo od rozprawami jest krajalnia, na lewo pomieszczenia szewców. Brygadziści i kierownicy oddziałów panicznie boją się o swoje funkcje, dlatego wymuszają wściekłe tempo pracy. NiemieL Schultze, główny nadzorca, krąży bez przerwy z trzciną w ręce. Wowka chodzi od stanowiska do stanowiska, ostentacyjnie donosząc materiał. Ale Wowka zna swych robotników, zawsze zdąży na czas, aby powstrzymać niezbyt wprawną rękę przed nieostrożnym ruchem, który spowodowałby zniszczenie surowca. W ten sposób Wowka ratuje drewniane chodaki przed uszkodzeniem, a szewca przed natychmiastowym wysłaniem do Auschwitz - Schulze uważa, że każdy zepsuty but to oczywisty sabotaż.

Dziwny facet ten Wowka - myśli sobie Daniela. „Przy misce dla siedmiu gąb ósma też się pożywi"... Od czasu nieszczęścia, które dotknęło Tadka, nie miała odwagi pokazać się w chałupie Wowki. Rzeczywiście, Wowka ma wszelkie powody, żeby jej nienawidzić, zresztą tak jak cała jego rodzina. Tadek był ukochanym synem Wowki, rodzinnym faworytem. Czy to, co się stało, było jej winą? Lecz oni wiedzieli jedno - Tadek uciekł z getta właśnie dla niej! A przecież Tadek wielokrotnie chodził na aryjską stronę, razem z Ferberem, który stale korzystał z jego pomocy w swych konspiracyjnych misjach. Wielokrotnie! I nigdy go nie przyłapano! Tak naprawdę to te ich genialne, pieczołowicie przygotowywane plany zawsze były głupie i naiwne. Tadek miał obsesję na jednym

10

punkcie - przedrzeć się przez Beskidy do Słowacji. Jakby nie miał nic innego do roboty, opracował ogromny plan, przemyślany w każdym szczególe, przedostania się wraz z Daniela do Palestyny.

Te projekty snute przez mieszkańców getta! Gdyby nie ona, Tadek nigdy nie podjąłby tej nieszczęsnej próby. Teraz już miała pewność - Tadek był w niej zakochany. Wszyscy o tym wiedzieli oprócz niej. Daniela nigdy nie okazywała mu uczuć tego rodzaju, nigdy też nie zgodziła się na planowaną przez niego ucieczkę, dlatego że czuła instynktownie, iż robił to dla niej, że ją właśnie chciał uratować. Mimo to nie mogła spojrzeć w oczy rodzinie Tadka, bo nie było sposobu, aby dowiedzieć się przynajmniej, czy został" wysłany do Auschwitz, czy do obozu pracy. Chociaż co to za różnica? I tak nie wiadomo, co się kryje za słowem „Auschwitz" ani też czym jest tak naprawdę „obóz pracy". Ludzie znikali bez żadnego śladu, a słowa „Auschwitz" lub „obóz" były tylko ostatnią informacją na ich temat.

Fotografie... Mnóstwo fotografii, wszystkie rodzaje fotografii. Duże i małe wyłaniają się z rozpruwanych kieszeni i padają w nieładzie na podłogę. Deptane z obojętnością. Początkowo próbowano czytać inskrypcje na odwrocie, ale teraz już nikogo nie obchodzą. Sprzątaczka Ryfka zamiata je regularnie w wielkie sterty. Nikt już^ nie poświęca zdjęciom uwagi - po pierwsze, Schultze patrzy, po drugie, twarze na fotografiach i tak nic nikomu nie mówią. Ludzie już przywykli do widoku nowożeńców w dniu ślubu, niemowląt gapiących się z dziecinnych wózków i hardych spojrzeń małych chłopców - wszystko to wala się u ich stóp. Dla pracowników rozpruwalni są to tylko nic nie znaczące relikty ich własnego, dawnego życia.

11

Nikt już nie czyta inskrypcji na odwrocie fotografii. I tak są w większości niezrozumiałe - po duńsku i francusku, po rosyjsku i niemiecku, flamandzku, czesku, grecku, niektóre są w jidysz, inne po włosku, hebrajsku. Nikt tu nie zna tylu języków. /

„...przy misce dla siedmiu gąb"... Słowa te wypowiedział Wowka tej nocy, gdy Daniela przybyła tu z Krakowa, wkrótce potem, jak wyciągnął ją z rąk żydowskiej policji. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła Tadka; był również Menasze. Pięć Dębów - pięciu synów szewca Wowki - wszyscy byli wtedy razem. Wowka powiedział wówczas „dla siedmiu gąb" i do dziś tak mawia. Dla niego ciągle jest ich siedmioro.

Tadek chyba stracił rozum. Zawsze był przecież chłodnym realistą, no i wiedział, że Menasze właśnie w lesie stracił życie. A co za różnica, w Beskidach czy już w Słowacji? Jeszcze na długo przed śmiercią Menasze znajdowano na rozstajach dróg zwłoki Żydów, a na ich nagich ciałach był wydrapany napis: „Zastrzelony przez polskich partyzantów".

Tadek wiedział o tym doskonale, lecz nie przestawał argumentować: „Nie mam zamiaru czekać, aż Niemcy wymordują wszystkich Żydów w getcie". Czegóż ona nie robiła, aby nakłonić go do porzucenia tych planów! Prosiła i błagała, lecz nigdy jednak nie wymawiała imienia zamordowanego brata Tadka. Nie śmiała. Wszystko na nic - Tadek się uparł i nawet matka i ojciec nie potrafili go przekonać. - „To bez sensu - odpowiedział - za żadne skarby nie zostanę w getcie". Wowka tylko westchnął głęboko...

Wtedy gdy Tadek przyniósł fałszywą wiadomość, że Menasze przyłączył się do partyzantów, Wowka westchnął w ten sam sposób. Do dziś nie wiadomo, czy dał się wówczas zwieść, czy też wiedział, co się naprawdę stało. Jego żona Gittel stała przy kuchni,

12

jej łzy kapały do garnków, które przesuwała bez sensu, z miejsca na miejsce. Wowka stał tuż za nią, mówiąc ponad jej ramieniem:

- Gittel, życie moje, Menasze wkrótce wróci na rosyjskim czołgu, wielkim jak dom towarowy Hellera. Zobaczysz, Gittel...

Powiedziawszy to, wybiegł z chaty, jakby go ktoś ścigał.

Na wysokich stołach krajalni kawałki materiału leżą w stertach; posortowane według barwy. Niebieski to kolor uczniowskich mundurków; czarna alpaka pochodzi z ubioru ortodoksyjnych Żydów i rachmistrzów; niebieska szarsza ze strojów wieczorowych; brązowy szewiot w jodełkę był kiedyś paltem odpowiednim na spacery w słoneczne, zimowe dni. Kawałki materiału są pieczołowicie ułożone w kupki, jeden na drugim. Krojczy przykłada na wierzch wzorzec, zanurza ostrze noża w materiał i tnie, nadając mu kształt - podobnie jak uczeń rysujący linię wzdłuż krzywika. Wykrojone w ten sposób „maty" wędrują do szwalni, a stamtąd do pomieszczenia szewców.

Gdy komisarz pracy zadecydował o otwarciu fabryki obuwia w getcie, w Judenracie zaczęło się istne piekło. Wszyscy chcieli w niej pracować. Ludzie wyciągali ostatnie, odłożone na czarną godzinę, oszczędności i wciskali je Żydom z Judenratu. Bo cóż mogło zapewnić żyjącym w getcie większe bezpieczeństwo niż karta identyfikacyjna członka Oddziałów Pracy? To przecież jasne, że komisarz pracy nie będzie wysyłał do obozów swoich własnych robotników!

Wkrótce jednak okazało się, że w getcie nie ma

13

 

szewców - Judęnrat zdążył już przekazać do Gestapo wszystkich ubogich rzemieślników w zamian za bogaczy, którzy mieli czym się wykupić. Któż mógł przewidzieć, że przyjdzie dzień, w którym właśnie szewc stanie się personą na wagę życia członków Judenratu! Intelektualiści i bogaci łapówkarze nie bardzo się nadawali do tego, aby wyprodukować choćby jeden but dla Gestapo. Łatwo więc wyobrazić sobie bezmiar ulgi w sercach osobistości z Judenratu, gdy pojawił się Wowka Litwin, mistrz szewski. To był prawdziwy ratunek zesłany z niebios - Wowka natychmiast został mianowany dyrektorem technicznym fabryki i raźnie zabrał się do szkolenia załogi.

Rzędy długich, niskich stołów zajmują obszerną halę szewców. Na ławkach wzdłuż stołów siedzą znakomici lekarze, sławni prawnicy, rabini, a wszyscy czynią rozpaczliwe wysiłki, aby w oczach Schultzego wyglądać na kogoś, kto całe życie spędził przy szewskim kopycie, z młotkiem i dratwą w ręku. Czasami można odnieść wrażenie, że to nie hala szewców, tylko pokój dziecinny, w którym, zamiast dzieci, starzy Żydzi niezgrabnie bawią się wbijaniem gwoździ w drewniane klocki.

W samo południe, gdy Schultze wychodzi na obiad do Klubu Niemieckiego, Wowka siada przy szewskim stole i sam zabiera się do roboty. Kiedy bierze do ręki młotek, w jego oczach pojawia się nieobecny dotąd błysk. Ciało się ożywia, na policzki wstępują rumieńce, tak samo jak po powrocie do domowego ciepła po długim, samotnym spacerze. Wowka nie jest stworzony na szefa. Całodzienne krążenie wokół stołów męczy go niezmiernie; stopy pieką, a powieki same opadają. Ciągle ktoś woła: „Szefie! Szefie!" to przy tym stole, to przy tamtym;  to z tego pokoju,  to z innego.

14

Wowka ma tego powyżej uszu i nie może już znieść odpowiedzialności za chodaki robione przez lekarzy i prawników.

Teraz, trzymając młotek w dłoni, czuje, jak w jego członki na nowo wsącza się życie. Ścięgna jego prawej ręki odzyskują sprężystość, klatka piersiowa się poszerza, a poczucie siły przenika całe ciało. Cóż za cudowne uczucie! Jak wygłodniały obżartuch, Wowka zręcznie wkłada sobie do ust całą garść gwoździ, a w jego duszy zapala się pragnienie śpiewania.

Dziwna rzecz. Nawet gdy się jest przytwierdzonym do fotela tortur w gestapowskim więzieniu, a narzędzia śmierci tylko na chwilę przestają łamać kości, nagle, chyba w szpiku, pojawia się przemożna potrzeba radosnego śpiewu, mimo że wokół są złowrogie czarne mundury, a tkwiące w nich mordy złowieszczo szczerzą zęby. Jest się przymocowanym do fotela tortur, a coś zmusza człowieka do śmiania się razem z nimi. To przychodzi wraz z ulgą, jaką daje przerwa w zadawaniu bólu. To szpik w kościach, którym ofiarowano chwilę miłosierdzia, tak się raduje. Gittel na pewno powiedziałaby: „siedemdziesiąt? Raczej siedem!" W środku getta, w niemieckiej fabryce jemu chce się śpiewać! Więc Wowka się powstrzymuje. Dusi pieśń, która wzbiera mu w piersiach, i słucha jednym uchem, jak Silberstein, wybitny pediatra, relacjonuje wiadomości polityczne dyrektorowi Wowce, który właśnie zaszczycił go swoją obecnością. Pozostali szewcy nie podnoszą oczu znad roboty; zapamiętale dziobią swoje klocki, jak stado kur rozsypane ziarno.

- „Pudełko" mówi, że Roosevelt powiedział...

„Roosevelt powiedział"... Szewcy przekazują słowa między sobą, od stołu do stołu, nie odrywając wzroku od roboty.

„Roosevelt powiedział"...

15

 

Nikt nie pyta, co powiedział Roosevelt; narkoman też nie pyta, czym naprawdę jest to, co stępia mu zmysły i co wywołuje drżenie na samą wzmiankę o białym proszku.

Wystarczy wiedzieć, że „Roosevelt powiedział"...

Bergson, kantor w synagodze, który przed wojną był sąsiadem Wowki - co w pełni tłumaczy jego zatrudnienie w fabryce obuwia - rysuje na podeszwie drewnianego buta sytuację strategiczną wokół Pere-kopu, na Krymie, którego zajęcie przez Niemców jest już bliskie.

- Syf i wszystkie plagi na nich i ich wojska! - Wowka cedzi słowa przez garść gwoździ wypełniających mu usta.

Przy szewskim stole Wowka zapomina o bólu drążącym jego serce. Szewski młotek w ręku działa jak magiczna różdżka - Wowka na chwilę porzuca swą obecną osobowość i staje się dawnym Wowką. Przestaje być „dyrektorem" włóczącym się między stołami, odpowiedzialnym wobec Niemców za chodaki wyprodukowane przez „fałszywych" szewców.

Ale szczęście trwa tylko do momentu, w którym Schultze wraca z obiadu.

Po powrocie Niemiec kieruje się najpierw do rozpruwalni. Wślizguje się ukradkiem, starając się pozostać nie zauważonym. Jego czaszka przypomina biały nadmuchany globus, bez śladu choćby jednego włosa od karku aż po oczy. Tam, gdzie powinna być twarz, czaszka pokryta jest układem pomarszczeń w taki sposób, jakby była to sztucznie nałożona maska. W sumie jego głowa sprawia wrażenie embrionu rozdętego do rozmiarów dorosłego mężczyzny. Usta nigdy nie są nieruchome, a między silnymi, wąskimi wargami zawsze tli się cygaro, jak gdyby jakiś głos stale mu podszeptywał: „Pokaż im, że jesteś

16

Schultze! Pokaż, że nie jesteś jakimś embrionem! Przecież umiesz palić cygaro!"

Schultze ma chromą nogę, dlatego pomaga sobie dodatkową nogą - długą trzciną zakończoną gumą. Ta trzecia noga jest bardzo niebezpieczna. Zazwyczaj mija sporo czasu, zanim po ciosie ofiara odzyska oddech, bo Schultze potrafi się nią posługiwać. Właściwie nie wiadomo, czy niebezpieczeństwo tkwi bardziej w owej gumowej nasadce, czy w mistrzostwie Niemca.

Tak więc Schultze po powrocie z obiadu wślizguje się do rozpruwalni; jest przekonany, że nikt go nie widzi. I rzeczywiście, czasami udaje mu się zjawić niepostrzeżenie, zwłaszcza wtedy, gdy smród jego cygara nie dotrze przed nim.

Niedawno zdarzyło mu się posłać dwie robotnice do Auschwitz. Jedna z nich znalazła złotą rosyjską „świnkę" pod łatą na kombinezonie, natomiast jej sąsiadka uważała, że jej należy się połowa zdobyczy, bo wcześniej miała ten kombinezon w rękach, Za nic w świecie nie chciała zrezygnować z tego, co jej się słusznie należy! Argument ten dotarł do uszu Schult-zego i obie natychmiast po pracy zostały przekazane Gestapo. Nikt o nich więcej nie usłyszał. Następnego dnia Schultze zarządził codzienną osobistą kontrolę wszystkich pracowników rozpruwalni, wykonaną przed opuszczeniem fabryki. Od tej pory wszelkie walory znalezione w ubraniach są natychmiast połykane, wzajemne zaś szpiegowanie obejmuje przede wszystkim usta współpracownic.

II

Fotografia upadła na podłogę tuż przy jej stopach. Wypadła z górnej kieszeni kurtki razem z małą torebką,

wykonaną z purpurowego aksamitu, ze srebrnym monogramem wpisanym w Gwiazdę Dawida. Daniela prowadzi nóż wzdłuż rozprutego uprzednio szwu kurtki, jak skrzypek podczas strojenia instrumentu... Schultze nie może z odległości zauważyć, że Daniela lylko pozoruje pracę; nie może oderwać wzroku od fotografii. Chłopiec i dziewczynka. Całkiem jak ona i Moni na zdjęciu przechowywanym w medalionie na sercu. Dwie pary dziecięcych oczu patrzą na nią z podłogi, nie pozwalając powrócić do pracy. Zwłaszcza oczy chłopca przykuły jej uwagę, całkiem jakby to Moni patrzył na nią z wyrzutem: „Dani, dlaczego mnie opuściłaś?"

Poczuła, jak jej przeszłość splata się z tym zdjęciem... Spogląda na nią z jakiegoś dziwnego, mglistego dystansu. Jej życie leży tuż obok kupy starych ubrań - jej własne życie, jej własna przeszłość. Była tak bardzo odmienna, tak odległa od wysokich stołów rozpruwalni i niskich stołów szewców! Nagle wydało się jej, że otaczający ją ludzie są figurkami zamkniętymi w kryształowej kuli; z wszelkimi objawami życia, lecz nie można ich dotknąć ręką. Ona jest daleko, daleko od nich, w jakiejś innej sferze, nieosiągalna - a jednak jest tu, między nimi. Jej życie leży na podłodze tuż obok kupy starych ubrań - strzępów oprzytomnienia dobijających się do świadomości, tak jak smród cygara Schultzego powoli wypełnia pomieszczenie. Jeszcze nie widać dymu, a już czuć jego odrażający szwabski odór.

Dwa życia. Całkowicie osobne, bez żadnych wzajemnych odniesień. Które z nich jest rzeczywistością? Które nocną marą? Sterta ubrań bez wątpienia nie jest mirażem, Daniela widzi ją, dotyka! Czy to możliwe, że dwa życia biegną równolegle? - „Nadciąga wojna... To nie jest czas odpowiedni na wycieczki"... Ojciec

18

macha białą chusteczką... pociąg oddala się od peronu... W jaki sposób głowa Schultzego pojawiła się nagle w drzwiach? Skąd ona się tu wzięła? Gdzie jest związek między dwoma życiami? Do czego służą le niebieskie znaczki na zimowej kurtce, którą trzyma w ręku? Jakie znaczenie ma ten nóż, którym pruje szew kurtki?...

Jej wzrok napotyka purpurową torebkę. Purpura wypełnia całe pole widzenia. Nachodzi ją przemożna chęć, aby podnieść,torebkę. Takie małe przedmioty Rywka powinna zamieść razem ze śmieciami - torebka jest zbyt mała, aby wyciąć z niej „matę". Ale pamiętnik Danieli ma taką samą purpurową oprawę. Ma także plakietkę z brązu z inskrypcją: „Dla mojej ukochanej Danieli". Przez napis ciągnie się obecnie długa rysa, jakby niemiecki-pocisk chciał przekreślić jego znaczenie. Gdyby tamtego dnia Daniela nie miała pamiętnika przy sobie, w sakiewce wiszącej na szyi, kula przeszyłaby jej plecy. Pozostałaby wówczas na zawsze na targowisku w Jabłowej, tak samo jak wielu innych Żydów, jak.wszyscy jej koledzy i wszystkie koleżanki z klasy.

W krajalni brygadziści miotają się od stołu do stołu. Pracujący tu łapówkarze wyciskają z siebie siódme poty. Coś wisi w powietrzu - chyba szykuje się Akcja. Posortowane kawałki materiału leżą poukładane na podłodze - całkiem jak Żydzi na placu targowym w Jabłowej, gdy Niemcy kazali im położyć się twarzą do ziemi. W jednej chwili plac pokrył się ludzkimi plecami; pełen ludzi nagle opustoszał, a raczej stał się pusty i pełny jednocześnie. Przedtem, na drodze do Krakowa, pustka i pełnia wyglądały zupełnie inaczej. Tłum był tak gęsty, że Daniela prawie nie widziała drogi. Tylko wtedy, gdy nurkowały niemieckie bombowce, wszyscy rzucali się gwałtownie na pobocza

19

i droga stawała się widoczna: podeptane przez uciekających końskie zwłoki z wyciągniętymi do góry nogami, przewrócony, połamany w tumulcie rower z kręcącymi się jeszcze kołami, dziecinny wózek tonący pod rozbitymi naczyniami i rozrzuconą pościelą. Pusta, wymarła droga nie wiadomo dokąd.

...Czy te ubrania mogły należeć do Żydów z Jab-łowej? Risza Mejerczyk miała na sobie taki właśnie płaszcz. Gdyby nie plakietka z brązu, jej własny płaszcz przeciwdeszczowy mógłby teraz być tu rozpruwany. Ale w jaki sposób ubrania Żydów z Jabłowej trafiły do fabryki obuwia? To było trzy lata temu! Mama nalegała do ostatniej chwili: „Dani, weź płaszcz przeciwdeszczowy, może się przydać w podróży"... Mama miała rację - pod tym płaszczem mogła szmuglować ubrania dla handlarza Abrama, dzięki czemu nie umarła z głodu.

Bez wątpienia wkrótce w getcie będzie Akcja. To dlatego złotnik Berman próbuje się ukryć na terenie fabryki. Krojczowie zwijają się przy robocie jak w ukropie, ani na chwilę nie opuszczają stołu. Również Wowka cały czas na nogach. Gdyby nie Wowka, Daniela nie mogłaby nawet marzyć o pracy w fabryce. Ma szczęście; zawsze je miała. Bo jak wytłumaczyć inaczej fakt, że jeszcze żyje?

Dziś jest dzień listów, napisanych i nie wysłanych. Listy wypadają prawie z każdej kieszeni. Chyba wszyscy ci ludzie pochodzili z jednego transportu i wszystkim obiecano, że zaraz po przybyciu na miejsce będą mogli napisać do domu. Teraz Rywka zmiata je do kosza na śmieci. Zaklejone koperty pulsują pod miotłą życiem palców, które je zaklejały.

Przerażenie wisi nad rozpruwalnią. Nagle podpinki kurtek zaczynają wydzielać ciepło ciał, które okrywały. Ręce wysuwają się z rękawów, szyje wystają z koł-

20

nierzy, brzuchy i nogi materializują się w spodniach. Żywe istoty wypełniają ubrania.

Zalega głucha cisza. Ostrza noży poruszają się własnym, złowrogim rytmem. Głowy pochylone nad robotą. Rozpruwane ubrania zdają się opowiadać o swym własnym losie.

Do jednego z okien, nad wybitą szybą lufcika, ktoś przybił szal modlitewny, aby osłonić otwór przed padającym śniegiem. Wiatr wzdyma szal, który wygląda tak, jakby owinęła się nim jakaś istota próbująca wyskoczyć przez okno.

Gdy kobiety w rozpruwalni tak siedzą w zastygłej ciszy, hałas dochodzący z maszynowni staje się głośniejszy niż zwykle. Hałas wiewa się jak lawa, która wkrótce zmiecie wszystko i wszystkich.

W drzwiach staje Schultze i wyciąga trzcinkę w kierunku leżącego na podłodze listu.

- Zara! - skrzeczy na Rywkę (dla Schultzego każda Żydówka to Sara) - posprzątaj to!

Trzcinka wymierzona między oczy Rywki zawisa w powietrzu. Nagle, jakby coś sobie przypomniał, Schultze wrzeszczy ponownie: - Posprzątaj to! - i kuśtykając wybiega z pomieszczenia.

Dzień listów. Jedne napisane atramentem, inne ołówkiem. I tak nie można ich przeczytać. Może są napisane po duńsku albo po grecku? Poza tym strach czytać, to może być zabronione. Z Schultzem nigdy nic nie wiadomo. Wysyłał już ludzi do Auschwitz za mniejsze przewinienia. „Daniela, nie zapomnij codziennie wysyłać kartki do domu"... Tata nigdy nie wyglądał na tak zaniepokojonego jak wtedy, na stacji. Nie rozumiała wówczas powodów niepokoju ojca, miała na głowie inne sprawy/Później, w krakowskim getcie, straszono ją, że „...Bóg zabrania Żydom korzystać z  niemieckiej   poczty!"   Wszystko,   co   miało   coś

21

 

 

określenia matki, „nawiedzała ją Muza" - i napominał: „nie zostaw gdzieś medalionu, tak jak to zrobiłaś dziś rano".                                                             ¦'¦':"¦.

Gdy pociąg wjechał wreszcie na stację, ponowna fala ożywienia przetoczyła się przez grupką dziewcząt. Szybko rozmieściły się w przedziałach wagonu. Daniela po chwili pojawiła się w jednym z okien. Niebo przeglądało się w jej oczach, a wiatr bawił się jej warkoczami.

Pociąg ruszył. Ojciec i M^ni, wraz z nimi cała stacja, zaczęli się powoli oddalać. Daniela nie odrywała wzroku od ojca: machał chusteczką, a drugą ręką trzymał Moniego.

Pociąg oddalał się coraz bardziej. Niespodziewanie szara pustka wypełniła przestrzeń między niknącymi w nieskończoności końcami torów.

Daniela długo jeszcze patrzyła przez okno. Scena na dworcu na zawsze pozostała w jej pamięci.

Rozdział drugi

Jasny świat, promienny jak wiosenny poranek. Świat pełen ponętnych tajemnic, kuszących młode serca. Schyłek lata 1939 roku.

Daniela Preleśnik, czternaście lat, uczennica.

W wieczór poprzedzający jej pierwszą w życiu wycieczkę nie mogła zasnąć, wypełniona podróżną gorączką. W jej głowie myśli galopowały jak przez otwarte drzwi, przedłużały dreszcz oczekiwania. Jutro, wczesnym rankiem, wyjeżdża do Krakowa wraz z całą klasą na pierwszą w życiu poważną wyprawę. Jakąż walkę musiała przeprowadzić z rodzicami! W końcu jej entuzjazm przeważył nad argumentacją ojca, który powtarzał: „To nie jest odpowiedni czas na wycieczki... Nadciąga wojna". Co ma wspólnego wojna ze szkolną wycieczką do grobu Mickiewicza na Wawelu? Dziś jest dwudziesty siódmy sierpnia, a trzeciego września, na początek roku szkolnego, cała klasa będzie już z powrotem. Więc czego się bać? Ci, którzy chcą wojny, nie muszą jeździć na wycieczki. Ale cóż ją to obchodzi?

Za oknem przemysłowe miasto szykowało się do snu. Klekotał nocny tramwaj, piszcząc kołami na zakręcie - hałas niesłyszalny za dnia, tonący w zgiełku tętniącego życiem miasta.

Księżyc w pełni przysiadł na krzyżu wieży kościoła, zbudowanego przez żydowskiego fabrykanta, Oskara Kahanova, dla pracowników jego zakładów. Blade

23

światło sączyło się przez otwarte okno do gustownie urządzonego pokoju dziecinnego o białych ścianach, oświetlając stojący na stole zapakowany tornister. Z drugiej strony pokoju dobiegał rytmiczny oddech Moniego, siedmioletniego braciszka Danieli.

... Jakaż to wspaniała okazja, żeby zatrzymać się w Mieście i odwiedzić Harry'ego! Daniela zrealizuje swój plan, nawet gdyby miało ją to kosztować nieobecność na rozpoczęciu roku szkolnego. Może uda jej się nakłonić Harry'ego, aby. zabrał ją ze sobą do Palestyny już teraz. Obiecał, że właśnie ją sprowadzi do siebie w pierwszej kolejności, dlaczego więc nie mogłaby pojechać z nim od razu? Oczywiście, mama i tata nie mogą się niczego domyślać.

Daniela kocha swego brata Harry'ego sercem i duszą. Jest jej idolem. Jednak ostatnio trochę się od niej oddalił. Od kiedy Sonia weszła w jego życie, listy od niego są rzadsze i nie ma w nich tyle uczuć, co dawniej. Bez dwóch zdań, jest bez reszty zaabsorbowany tą obcą - Sonia jest jak ściana między nią a bratem. Wystarczy porównać jego dawniejsze listy - długie i tak pełne treści, że Daniela studiowała je całymi godzinami - z pocztówkami przysyłanymi w ostatnim okresie. Każda pocztówka rozpoczyna się i kończy tymi samymi przeprosinami, że jest bardzo zajęty przygotowaniami do podróży do Palestyny. Również wizyty Harry'ego stały się znacznie rzadsze od czasu, gdy spotkał Sonię. Dawniej, gdy przyjeżdżał, zabierał ją na długie spacery, zapraszał na koncerty; w zimie chodzili razem na ślizgawkę. Często robił jej niespodzianki. Na przykład, wychodząc ze szkoły po lekcjach nieraz spostrzegała go stojącego po drugiej stronie ulicy. Podchodził wówczas do niej z gracją, uchylał elegancko kapelusza i mówił: „Czy mogę mieć honor towarzyszyć panience w popołudniowym

24

spacerze?" Po takim wydarzeniu koleżanki w klasie nie przestawały plotkować przez wiele dni.

Daniela przewróciła się na drugi bok. Przed jej oczami przesuwały się dziwaczne fantasmagorie, tu i ówdzie błyskające jakimś okruchem rzeczywistości. Nieraz zdarzały się jej tego rodzaju bezsenne noce. W takich przypadkach zazwyczaj zapalała lampkę nocną, siadała na brzegu łóżka i zapisywała kilka kartek w pamiętniku - przeważnie do chwili, w której mama zauważyła światło w szparze pod drzwiami. Następowała wówczas energiczna reakcja, po której pamiętnik (lub książka) był zamykany, światło gaszone nieodwołalnie, a Daniela lądowała z powrotem w łóżku. Dziś Daniela nie zaryzykuje - jutro jest wycieczka, a tata ciągle nie jest do końca przekonany. Niewielki błąd mógłby wszystko zepsuć.

Pamiętnik zabierze ze sobą. Tym razem musi wygrać szkolny konkurs na najlepsze wypracowanie. Całą swoją duszę włoży w opis wycieczki. Nikomu nie pokaże swej pracy przed konkursem, tylko Harry'emu. Pośle mu odpis. Zadziwi go, no i wygra konkurs - niech Harry wie, z kogo powinien być najbardziej dumny.

Wyskoczyła z łóżka, otworzyła szufladę i wyjęła / niej pamiętnik; do jutra mogłaby przecież zapomnieć, a początek wypracowania właśnie snuł się jej po głowie. Pamiętnik, oprawny w purpurowy aksamit, wypłynął z szuflady w obręb księżycowego światła, na jego okładce połyskiwała plakietka z brązu: „Dla mojej ukochanej Danieli od brata Harry'ego".

Zaczęła kaligrafować z namaszczeniem;

Uczniowie i uczennice często spacerują po miejskich parkach podczas wakacji. Niektórzy, pochyleni na drewnianym moście ponad jeziorem,

25

rzucają kawałki chleba śnieżnobiałemu łabędziowi, sunącemu po zwierciadle wody jak zadumana księżniczka. Z wyrazu jej twarzy widać, że czuje się panią tego królestwa: park i my wszyscy, którzy ją otaczamy, należymy do niej. Niebo i słońce to jej dworzanie, gwiazdy to towarzysze zabaw. Z nimi spędza dzień, a gdy księżyc schowa się, za chmurką, ma z nimi małe ,,soiree". Nie potrzebuje łaskawości tych, co są zaledwie ludźmi. Ale gdy chłopcy i dziewczynki rzucają kawałki chleba do wody, ona niedbale podpływa do mostu, omiata okolicę królewskim spojrzeniem i zanurza szlachetny dziób głęboko, głęboko w wodę i wyławia je miękkim, łukowatym gestem. Ona nie żuje - aby nie dać podstaw do posądzeń o żebraninę - tylko wdzięcznie połyka zdobycz, majestatycznie kontynuując żeglugę przez zwierciadło jeziora, uboga, lecz dumna.

Powieki Danieli same opadają pod ciężarem senności. Z mroku parku wyłania się biały łabędź. Płynie w jej kierunku, skąpany w bladym księżycowym świetle. Łabędź powoli się rozdwaja; teraz już dwa bliźniacze ptaki suną majestatycznie w kierunku drewnianego mostu. Daniela stoi na nie znanym brzegu, jezioro przybiera barwę ciemnej czerwieni. Zza pleców dochodzi ją hałas pociągu, wielu pociągów. Widzi je - lokomotywy mają okrutne twarze siepaczy; wydają zgrzyt ostrzonych noży. Daniela chce uciekać, ratować się, ale nie może ruszyć, jakby wichura zatrzymywała ją w miejscu. Jej stopy poruszają się ciężko, bardzo ciężko, niby w jakiejś gęstej mazi. Daniela odwraca się do tyłu - wśród skierowanych na nią tysięcy fzeźnickich noży dostrzega Harry'ego! Wokół niego kłębią się nierzeczywiste gęby lokomotyw,

26

I

rechocząc złowrogo. Z ich kominów buchają roziskrzone kłęby dymu i pary, ulatując w górę i rozpływając się na tle nieba o barwie ciemnego szkarłatu. Nagle Harry zaczyna powiększać się, rosnąć, olbrzymieć. Wyrasta ponad kominy, ponad dymy, już sięga głową sklepienia niebieskiego. Biała chmura otacza go postrzępionym całunem. Oczy Harry'ego wpatrują się w Daniele, całkowicie nieruchome. Lokomotywy o strasznych gębach rzucają się w pogoń za Daniela, loskotliwie dysząc dymem i parą z kominów. Łoskot wdziera się do dziecinnego pokoju Danieli, obezwładnia ją, ciągnie do okna, na zewnątrz... Lecz nagle sunące po wodzie łabędzie rozpościerają skrzydła i dają jej /.nak, aby biegła do nich, pomogą jej. Daniela biegnie, ale łabędzie są daleko; im bardziej się do nich zbliża, tym bardziej wydają się odległe. Daniela słabnie, jest już bliska upadku. Chce wołać, lecz głos grzęźnie w gardle. Nagle czuje, że spada z wielkich wysokości w bezdenną pustkę. Spada, spada...

Gdy otworzyła oczy, łoskot przejeżdżającego niedaleko tramwaju jeszcze wypełniał pokój. Serce biło jej gwałtownie, skronie pokrywał zimny pot. Czuła zmęczenie w nogach jak po wyczerpującym biegu. Ciągle sparaliżowana duszącym, lękiem, nie wiedziała, czy to sen, czy rzeczywistość. Strach był na pewno prawdziwy.

Mdłe światło księżyca już nie padało na stół- ostry, księżycowy promień skośn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin