09. May Karol - Jasna skała.pdf

(400 KB) Pobierz
May Karol - Jasna skała
K AROL M AY
J ASNA SKAŁA
C YKL : S ZATAN I J UDASZ TOM 9
Pueblo
Po trzech kwadransach jazdy dotarliśmy do śladów, wyraźnie wydeptanych przez Jumów.
Charakter miejscowości świadczył, Ŝe w pobliŜu jest rzeka. Emery zapytał Winnetou:
— O co wam właściwie chodzi? Chcieliście się pokazać Jumom, ale jak i gdzie o tym nie
słyszałem.
— Mój brat nie słyszał, poniewaŜ się nie pytał. Poszukamy kryjówki wrogów.
— Poszukamy otwarcie?
— Nie. Ukradkiem.
— Chcemy przecieŜ, aby nas spostrzegli.
— Tak, powinni nas zobaczyć, ale dopiero wtedy gdy będziemy przy nich.
— Ach! A zatem podkradniemy się do nich. Czy konie zabierzemy z sobą?
— Nie. Umieścimy je gdzieś niedaleko stąd. Zostanie przy nich nasz brat Vogel. Tak czy
owak nie mógłby pójść z nami, bo nie umie się podkradać.
— A więc musimy poszukać dla niego i dla koni dogodnej kryjówki.
Wkrótce ją znaleźliśmy. Były to równoległe połacie krzaków, leŜące na prawo od nas. Tam
teŜ postanowiliśmy ukryć nasze konie pod opieką Franciszka. Vogel niechętnie rozstawał się
z nami, ale musiał sam przyznać, Ŝe nie ma doświadczenia westmana i zamiast pomóc,
mógłby nam przeszkadzać.
Z największą ostroŜnością wracaliśmy po śladach Jumów, gdyŜ naleŜało przypuszczać, Ŝe
Indianie wyślą naprzeciw nam wywiadowcę.
Kryjąc się za drzewami i krzakami, przybyliśmy w pobliŜe głębokiej doliny, gdzie Flujo
Blanco wrzyna się w płasko wzgórze. Dolina tworzyła tu kanion, do którego zbliŜaliśmy się
prostopadle.
Naraz teren zaczął gwałtownie opadać. WydrąŜenie na kształt wąwozu prowadziło ku
rzece. Winnetou, jak zawsze przezorny i zapobiegliwy, rzekł:
— Nie zapuścimy się w ten wąwóz. Musimy się zorientować, dokąd prowadzi.
Wyminiemy go i dojdziemy do krawędzi kanionu.
Tak teŜ zrobiliśmy. Niebawem dotarliśmy do wysokiej krawędzi, z której moŜna było
spojrzeć w dół, na rzekę. Zobaczyliśmy wylot wąwozu, a na wprost niego, na drugim brzegu
ujście strumyka, o którym opowiadała indiańska kobieta, a który wypływał spośród skał.
Między strumieniem a skałami było tyle wolnego miejsca, Ŝe moŜna było wzdłuŜ brzegów
swobodnie iść, a nawet jechać. Emery wskazał w tym kierunku mówiąc:
— Tam jest kryjówka. JakŜe się dostaniemy do niej niepostrzeŜenie? Jeśli pójdziemy
wzdłuŜ brzegu, to szubrawcy wnet nas zobaczą.
— Czy musimy iść tamtędy? — zapytałem. — Znajdziemy inną drogę, jeśli nie tu, to gdzie
indziej.
Wróciliśmy do wąwozu. Nad brzegiem rzeki ujrzeliśmy, Ŝe ślady Jumów się rozdzieliły:
jedne biegły naprzód, drugie przez rzekę ku strumykowi. Nie uszłoby to naszej uwagi nawet
bez ostrzeŜenia Indianki. Po prostu nie mogłem pojąć, jak obaj Meltonowie mogli
przypisywać nam tak beznadziejną ślepotę. Na ten ślad zwróciłby uwagę kaŜdy, a cóŜ dopiero
Winnetou!
Przeprawiliśmy się wpław przez rzekę i zamiast pójść wzdłuŜ strumyka, cofnęliśmy się aŜ
do miejsca, gdzie nietrudno było wyjść na brzeg.
Zapewne Jumowie wypatrywali nas z lewej strony, od strumienia, my zaś skradaliśmy się z
przeciwległej. Oczywiście, musieliśmy podwoić czujność. W kaŜdej bowiem chwili
mogliśmy się natknąć na wroga.
— Uff! — usłyszałem nagle zdziwiony okrzyk Apacza.
Wyprzedził nas o kilka kroków. Wyprostował się, stanął za gęstym krzewem i pokazał na
przerzedzone miejsce. Podpełzliśmy we wskazanym kierunku. Ogarnęło nas zdumienie, a
raczej rozczarowanie. Trawa na tym terenie była udeptana, czyli ukrywali się tu Jumowie, ale
teraz nie widać było nikogo.
— Poszli sobie — mruknął Emery.
— Tak, o ile to nie jest podstęp — ostrzegłem. — Być moŜe, zobaczyli nas i cofnęli się
celowo.
— Zobaczymy! — rzekł Winnetou. — Moi bracia niechaj tu poczekają.
Oddalił się, przeskoczył przez strumyk i znowu zaczął się czołgać. Skradał się jak wąŜ.
Zniknął nam na dziesięć minut z oczu i znowu się pojawił, ukazując wyprostowaną sylwetkę.
Był to znak, Ŝe nie znalazł wrogów.
— Uciekli! — krzyknął zawiedziony Emery. — Wrócili do puebla. Nie schwytamy starego
Meltona.
— GdybyŜ się tylko na tym skończyło! — dorzuciłem.
— Tylko na tym? Co jeszcze mogło się zdarzyć?
— Przeprawili się przez rzekę. Jeśli zobaczyli nasz ślad, to…
— Do stu piorunów, tak! W takim razie pójdą brzegiem i wrócą nad strumień. Musimy tu
zostać i godnie ich przyjąć. Lepiej nie mogło się przytrafić!
— Nie jestem tak uradowany, jak ty. Gdy tylko zobaczą nasze ślady, pójdą za nami. Lecz
pytanie, w którą stronę? Jeśli się cofną, to znajdą Vogla i nasze konie.
— Byłby to największy pech, jaki moŜna sobie wyobrazić!
— Więcej niŜ pech. Musimy natychmiast podąŜyć za nimi i przekonać się, dokąd poszli.
Pośpieszyliśmy w kierunku rzeki i szybko przeprawiliśmy się przez płytką wodę. U wylotu
wąwozu ujrzeliśmy o wiele więcej śladów niŜ poprzednio. Oglądałem je bardzo uwaŜnie, ale
nici mogłem nic wywnioskować. Tak sama Emery, a nawet Winnetou potrząsnął przecząco
głową, wreszcie rzekł:
— Być moŜe, Jumowie znowu wrócili. Moi bracia niech szybko podąŜą za mną ku
wierzchowcom.
Przebiegliśmy wąwóz. Tu na trawie, ku najwyŜszemu przeraŜeniu, równieŜ zobaczyliśmy
ślady Indian. A zatem odkryli nasz trop i poszli za nimi, ale niestety nie naprzód, lecz wstecz,
tam skąd przybyliśmy.
Ruszyliśmy co tchu do krzaków, gdzie pozostawiliśmy Franciszka z końmi. Nie
myśleliśmy juŜ o zachowaniu ostroŜności, wszak chodziło o naszego towarzysza i o nasze
wierzchowce. Jak ścigane zwierzęta popędziliśmy przez zagajnik, z bronią w ręku, aby w
kaŜdej chwili móc jej uŜyć.
Dobiegliśmy… lecz nie było ani koni, ani Vogla. Darnina nie była zdeptana. Ani śladu
walki. Nasz znakomity wirtuoz został po prostu zaskoczony. Ślady łukiem wracały stąd do
wąwozu. My, tak doświadczeni westmani, ponieśliśmy haniebną poraŜkę.
Emery omalŜe nie pękł z wściekłości.
— Stoicie tylko i wyłupiacie na siebie gały! — zawołał. — Gdybyście mnie usłuchali, nie
zostalibyśmy wystrychnięci na dudka.
— Czy mój brat Emery nigdy nie popełnił błędu? — zapytał spokojnie Winnetou.
— Dosyć wiele — odpowiedział Anglik szczerze. — Ale nie powinniśmy się tutaj
zatrzymywać. Musimy go jak najszybciej uwolnić. Ruszajmy, ruszajmy natychmiast!
Pobiegł naprzód. Widząc, Ŝe wleczemy się za nim powoli, przystanął i zawołał:
— Chodźcie, no chodźcie! Nie moŜna tracić czasu!
— Dokąd to? — zapytałem. — Do puebla?
— Do… Ach, więc myślisz, Ŝe go tam zawlekli? W takim razie nie pójdzie nam tak
gładko, jak sądziłem.
— Rozumie się, Ŝe nie moŜemy teraz, w jasny dzień szturmować fortecy.
— Ale co będziemy robić do nocy?
— Poczekamy, nic więcej.
— Gdzie spędzimy ten czas?
— PokaŜę wam — rzekł Winnetou.
— Moi bracia niech idą za mną! Poprowadził nas aŜ pod wąwóz i usiadł pod krzakiem.
— Czy zechcą moi bracia tu zostać? — zapytał.
— Ja nie — skrzywił się Emery. — Siedzimy pod samym nosem wroga.
— To jest jedyne i właściwe postępowanie — oświadczyłem. — Jumowie po
odprowadzeniu Vogla do puebla na pewno tutaj powrócą.
— Nie odwaŜą się.
— W kaŜdym razie Meltonowie wyślą kilku wywiadowców, aby się dowiedzieli, gdzie
jesteśmy i co robimy.
— Czy myślą, Ŝe będą nas mogli tutaj łatwo złapać w pułapkę?
— Tak, są święcie przekonani, Ŝe to im się uda.
— Ale nie pozwolimy się zaskoczyć i zabić. Mogli schwytać Franciszką ale nie nas.
Odkryliśmy ich gniazdo, Jeśli stąd uciekną, to pojedziemy za nimi i nie spoczniemy, dopóki
nie wpadną nam w ręce. Zdają sobie z te go sprawę. Pojmali Vogla, który na pewno zarzuca
im teraz zbrodnie i mówi, Ŝe jest jedynym prawdziwym spadkobiercą. Co w takim razie będą
chcieli z nim zrobić?
— Natychmiast go usunąć — odpowiedział z pełnym przekonaniem Emery.
— Czy mój brat Szarlieh podziela ta zdanie?
— Nie — zaoponowałem, przypuszczając co myśli Winnetou. — Morderstwo nie polepszy
ich sytuacji, leci jeszcze ją pogorszy. Mordercy nie będą mogli liczyć na nasze pobłaŜanie.
— Mój brat ma słuszność, gdyŜ trzy mając Vogla jako zakładnika, zyskują szansę
uratowania się.
— A więc mój brat Winnetou myśli, Ŝe jeśli zostaniemy tutaj, to wkrótce nadejdzie ich
wywiadowca, a moŜe nawet poseł?
— Tak.
— Mój brat jest najbardziej z nas domyślny. Nigdy się nie myli. Jestem przekonany, Ŝe i
dziś sprawdzą się jego przewidywania.
— Bardzo w to wątpię — mruknął i przekąsem Emery.
Gdy tak rozmawiając siedzieliśmy na skraju wąwozu, nagle Apacz połoŜył palec na ustach,
dając znak do milczenia. Okazało się, Ŝe jego przypuszczenia były jak najbardziej słuszne.
Nie opodal miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, dał się słyszeć lekki szelest. Po chwili
zauwaŜyliśmy skradającego się Indianina. Domyśliliśmy się, Ŝe jest on zwiadowcą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin