McCaffrey Anne - 2 Ocaleni-Planeta dinozaurow.rtf

(587 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

ANNE McCAFFREY

 

 

 

OCALENI

 

(Przełożyła Lucyna Targosz)


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Kai z trudem uniósł odrobinę powieki i zobaczył skałę. Zamknął oczy. Tu nie powinno być żadnej skały. A zwłaszcza takiej, która mówi. Bo skała najwyraźniej wydawała dźwięk, który przypominał jego imię. Wyglądało na to, że tylko mięśnie wokół oczu są posłuszne woli Kaia. Poza tym nie mógł nawet poruszyć palcem. Spróbował przeanalizować ów brak wszelkich doznań; na koniec uznał, że nie byłby zdolny do myślenia, gdyby nie znajdował się w swoim ciele. Uspokoił się. I postarał się szerzej otworzyć oczy.

- Kkkk...aaaah...eeee!

Te dźwięki odpowiadały jego imieniu, lecz od wieków nie słyszał, żeby je w ten sposób wymawiano. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy to było. I stopniowo zyskiwał świadomość, że ma szyję, ramiona, klatkę piersiową. Bezwład ustępował powoli. O tak, czuł, że klatka piersiowa porusza się w prawidłowym oddechu, lecz powietrze wciągane do płuc było stęchłe i pozostawiało w gardle Kaia dziwaczny posmak. Odzyskawszy zmysł węchu, Kai zrozumiał, że wcale nie był sparaliżowany. Był uśpiony.

- Kkkk...aaaa...eee! Wuuuuh...aaaakkkhhuhh!

Chłopak jeszcze szerzej rozchylił powieki. Ta cholerna skała zajmowała całe pole widzenia, zwieszając się nad nim niebezpiecznie. A kiedy tak patrzył w milczeniu, z niedowierzaniem, skała wolniutko wypuściła wyrostek, który się rozdzielił na trzy macki. Owymi mackami pochwyciła ramię Kaia - delikatnie, lecz zdecydowanie - i zaczęła nim potrząsać.

- Tor? - Głos chłopaka zadziwiająco przypominał dźwięki wydawane przez skałę; odchrząknął, oczyszczając gardło z lepkiej flegmy, i znów się odezwał: - Tor? Zjawiłeś się?

Tor wydał zgrzytliwy dźwięk, który Kai uznał za potwierdzenie; ale wyczuł też wyraźną naganę. Chłopak przypomniał sobie wszystko i jęknął. Wcale nie był pogrążony w normalnym śnie - hibernował! A Tor się zjawił, bo dotarło do niego wołanie o pomoc.

- Mmmm...óóówwww.

Kai patrzył, jak Wypustka Tora kładzie mu na piersi mały szary przedmiot, tak by otwór był zwrócony ku ustom. Głęboko zaczerpnął powietrza; jego umysł nie działał jeszcze jak należy. Miał więc kłopoty ze znalezieniem słów, które by najlepiej wyjaśniały, dlaczego się ośmielił oderwać Theka od badania zewnętrznych planet tego układu. Wiadomość, którą wtedy nadał, była jednoznaczna: “Bunt! Pilne! Pomoc niezbędna!" A może nie cała sekwencja została przesłana, zanim grawitanci zniszczyli system łączności.

- Szszszsz...czczcze...góółłłłyyy.

Kai poczuł, jak zakołysała się permaplasowa podłoga wahadłowca, kiedy skała o imieniu Tor sadowiła się obok niego.

- Wwww...szszszyy...ssstkkkooo - dorzucił Tor, kiedy Kai otworzył usta.

Chłopak gwałtownie zamknął usta; wolałby, żeby Tor dał mu więcej czasu na zebranie myśli. W końcu Thek nie musiał się przejmować czasem. A “dokładne sprawozdanie" w jego rozumieniu znaczyło, że raport powinien być zwięzły i treściwy - to zaś przyjdzie teraz Kaiowi z trudem. Będzie więc mówić normalnie. Tor potem dostosuje odczyt do wymagań Theków.

- Krążyły pogłoski, że postanowiono spisać Zespół Badawczy na straty. Grawitanci cofnęli się do fazy pierwotnej wszystkożerności. Zmusili resztę załogi do zamknięcia się w jednym budynku, na który celowo skierowali wielkie stada przestraszonych roślinożerców, bo chcieli ich śmierci. Czworo Adeptów wydostało się i schroniło w wahadłowcu, który przywaliły wielkie cielska. Uciekli nocą. Dotarli do naturalnej groty, nie znanej grawitantom i czekali na pomoc. Po siedmiu dniach jedynym logicznym wyjściem okazał się kriogeniczny sen. Koniec raportu.

- Oooodddd...pppoooczczcz...nnniiijjj.

Kai poczuł lekkie jak piórko dotknięcie na ramieniu, usłyszał syk, doświadczył chłodu i mrowienia. Po ciele chłopca z zadziwiającą szybkością rozlało się dziwne ciepło. Łatwiej mu było oddychać; spróbował poruszyć głową i ramionami. Czuł mrowienie w palcach. Z coraz większą łatwością mógł nimi poruszać.

- W w wwy yy...ppppoooczczczy... w ww waajjj.

Kai usłuchał, choć nie był zadowolony z tego polecenia. Musiał jednak uznać, że Tor o wiele lepiej zna kriogeniczny sen i wychodzenie z niego; ale myślał już jasno. Zbyt jasno, bo zdołał sobie przypomnieć - i to z kłopotliwą dokładnością - wszystko, co zmusiło ich do skorzystania z kriogenicznego snu.

Jak długo hibernowali? Miał o to spytać, ale zabrakło mu śmiałości, żeby wypytywać Theka, ile czasu upłynęło od wysłania SOS do zjawienia się Tora. Rzadko zadawano Thekom pytania dotyczące czasu, bo owe długowieczne krzemowe istoty liczyły go w syderycznych latach swojej macierzystej planety - co zwykle odpowiadało stuleciom u takich efemerycznych gatunków, jakiego przedstawicielem był Kai.

Jego nadgarstek! Tardma złamała go z wielką rozkoszą, kiedy wraz z Paskuttim wpadła do sterówki. Lunzie nastawiła kości, gdy zdołali uciec buntownikom. Kai wypróbował palce lewej dłoni. Kości nadgarstka potrzebują około sześciu tygodni, żeby się zrosnąć. Przegub był sztywny, lecz nie bardziej niż prawy. Sześć tygodni? A może dłużej?

Zostawił kwestię czasu i z satysfakcją stwierdził, że buntownicy nie odnaleźli wahadłowca. Uśmiechnął się, myśląc o wściekłym rozczarowaniu, jakie ich ucieczka musiała sprawić Paskuttiemu! Pewno szukali ich dopóty, dopóki dysponowali choć jednym działającym pasem nośnym. Buntownicy - Paskutti, Tardma, Tanegli, Divisti... Kai zawahał się, a potem dodał jeszcze Berru i Bakkuna. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego się przyłączyli do buntu; zwłaszcza do takiego bezpodstawnego buntu.

Chłopak ostrożnie odwrócił głowę w lewo, w stronę szeregu uśpionych postaci: oto resztki jego ekipy geologów i ksenobiologów Varian. Varian miała taki uroczy profil... Za nią leżała Lunzie, a jeszcze dalej widać było długą, krzepką postać Triva. Czterej Uczniowie jako ostatni pogrążyli się w kriogenicznym śnie.

Seria dziwnych, głębokich pomruków sprawiła, że Kai zwrócił głowę w prawo, ku małej sterówce wahadłowca. Chłopak widział już przedtem dwie kończyny Theka, ale teraz wyglądało na to, że “kawałki" Tora są wszędzie, nawet w takich miejscach wahadłowca, których Kai nie mógł dostrzec. Zamrugał parę razy oczami. Kiedy znów spojrzał, Tor już wciągnął większość wypustek.

Kaia bardzo zdumiała taka ruchliwość przedstawiciela gatunku słynnego z nieskończonego milczenia, dziesięcioleci kontemplacji i zwięzłości mowy.

- Uuuuszszsz.. .kkkoodddzz.. .ooonnnyyy.

Przy pomocy owego słowa Thek powiedział Kaiowi nie tylko to, że szkody były wielkie, ale i to, że nie zdoła ich naprawić, co Tora ogromnie irytowało. Chłopak pomyślał, że to cud, iż lokator, skonstruowany przez Portegina, zdołał naprowadzić Tora na wahadłowiec.

- Statek badawczy powrócił? - spytał po długim namyśle Kai, choć była to raczej próżna nadzieja, by statek badawczy wracał po trzy niezależne zespoły.

- Nnnnniiiieeee - odparł obojętnie Thek; najwyraźniej nic go nie obchodziła nieobecność statku.

Kai westchnął z rezygnacją i zaczął się zastanawiać, czy aby Gaber nie miał racji: ich małą grupkę spisano na straty. Gabera na pewno, bo zabito go na samym początku buntu. No, ale trzecia grupa, uskrzydleni Ryxi, którzy chcieli skolonizować swoją planetę, chyba zastanawiali się nad milczeniem tych z Irety? Chłopak przypomniał sobie, jak się wściekał pełen temperamentu przywódca Ryxiów, kiedy podczas ostatniego kontaktu - potem łączność została przerwana - wspomniał mu, że na Irecie istnieją inteligentne skrzydlate istoty. Ale w końcu statek z kolonii Ryxiów byłby pilotowany przez przedstawiciela innego gatunku, może humanoida. Na pewno...

- Ryxiowie? - spytał z nadzieją Kai.

Nastąpiło długie milczenie i Tor wysłał jedną mackę ku desce kontrolnej. Cisza przedłużała się, więc chłopak szykował się do powtórzenia pytania, sądząc, że Tor go nie dosłyszał.

- Bbbbrrraaakkk łłłłąąączczcznnnooośśśccciii.

Kai zrozumiał: Thekowi nie zależało na utrzymywaniu kontaktu z tak nadpobudliwymi i - według standardów jego rasy - nieodpowiedzialnymi skrzydlatymi osobnikami.

Chłopak odetchnął z ulgą. To i tak kłopotliwe, że musieli przywołać na pomoc Theka, lecz odwołanie się do wsparcia Ryxiów byłoby jeszcze bardziej upokarzające. Ryxiowie z rozkoszą rozpaplaliby taką wspaniałą wieść po całym wszechświecie, ku pognębieniu ras pozbawionych skrzydeł.

Kai mógł już bez trudu poruszać szyją i głową. Przyjrzał się uśpionym współtowarzyszom. Dłoń Varian leżała tak, jak się wysunęła z jego ręki, rozluźnionej snem. Tor zainstalował w wahadłowcu przymglone oświetlenie; na pewno po to, żeby czuć się pewniej, bo Thekowie nie potrzebowali światła. Chłopak dotknął dłoni Varian - sztywnej i zimnej, w okowach kriogenicznego snu. Patrzył, wstrzymując oddech, póki nie dostrzegł jak pierś dziewczyny wznosi się i opada w spowolnionym oddychaniu. Dopiero wtedy uspokoił się i westchnął z ulgą.

Potem odwrócił się w stronę Tora, lecz wyczuł, że Thek całkowicie “się wycofał": stał się wielkim, gładkim głazem o spłaszczonej, ściśle przylegającej do podłoża podstawie; nie wystawała z niego nawet najmniejsza wypustka. Był to właściwy owej rasie stan kontemplacji i Kai wolał go nie przerywać. Leżał spokojnie, dopóki go nie zaczęło kręcić w nosie. Zdusił kichnięcie i poczuł się głupio - przecież kichnięcie nie wytrąci Theka z zamyślenia, ani nie zbudzi pozostałych. Owo kręcenie w nosie było wstępem do innych “kręceń" w jego ciele, które uznał za efekt działania wstrzykniętych mu przez Theka stymulatorów. Tor nie powiedział, że Kai ma leżeć bez ruchu; po prostu kazał mu odpoczywać. Widocznie już dość wypoczął.

Chłopak zaczął ćwiczenia poprawiające napięcie mięśni i - choć się spocił - wkrótce przekonał się, że hibernacja nie wyrządziła mu żadnej szkody, a wygojony nadgarstek nie sprawiał kłopotu. Już dawno odpadł plaskin, którym Lunzie usztywniła złamanie. To by znaczyło, że spali co najmniej cztery, pięć miesięcy.

Kai spojrzał na swój chronometr, ale tarcza była pusta. Wyczerpały się nawet “długowieczne" baterie. Jak dawno temu?

Ćwiczenia odniosły jeszcze jeden skutek: chłopak wstał ostrożnie, a potem, poprzez zalegającą wahadłowiec mgłę kriogenicznego snu, pobrnął do toalety. W drodze powrotnej obejrzał każdego ze śpiących i zaobserwował osobliwą przemianę rysów twarzy. Bonnard, który był w połowie drugiej dekady swych lat, wydawał się dwukrotnie starszy od Dimenona. Portegin wyglądał tak, jakby wciąż się martwił sprawnością wymyślonego przez siebie lokatora. Lunzie, pragmatyczna lekarka, uśmiechała się - co się rzadko zdarzało, kiedy nie spała - a jej twarz wyrażała łagodność kłócącą się z kwaśnym usposobieniem. Przyznała, że już kiedyś się poddała hibernacji; w jej danych zapisano chronologiczny wiek - i zawsze było w dziewczynie coś, co uderzało Kaia, jakaś wyniosła tolerancja: jakby już widziała większość z tego, co wszechświat miał do zaoferowania i nie zamierzała tracić energii na ekscytowanie się czymś jeszcze.

Triv, kolejny adept Dyscypliny, wyglądał ponuro i groźnie; linia ust, podbródka i czoło ujawniały siłę, która nie była tak wyraźnie widoczna, kiedy spokojnie wypełniał codzienne obowiązki.

Tor nadal trwał w bezruchu, więc Kai usiadł obok Varian; nawet teraz, kiedy spała, czuł łączące ich więzy. Była piękna. Nagle zauważył, że połowa twarzy dziewczyny jakby się obsunęła, a druga nieco uniosła - wyglądała na zdziwioną, jakby kriogeniczny sen ją zaskoczył. Zatęsknił nagle za jej serdeczną obecnością. Kto wie, jak długo Tor pozostanie owym niekomunikatywnym głazem? Potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać, zanim podda się samooskarżeniom w posępnej ciszy. Varian była współdowódcą, więc oczywiście należało ją obudzić. Nagle Kai zdał sobie sprawę, jakie to szczęście, że Tor potrafił go rozpoznać. Gdyby tak obudził... powiedzmy Aulię, ta wpadłaby w histerię z powodu samej obecności Theka, a potem dostałaby konwulsji uświadomiwszy sobie, że poddano ją hibernacji bez wcześniejszego uzgodnienia z nią tego zabiegu! Aulia była dobrym geologiem, ale charakterek miała okropny.

Kai rozejrzał się w mglistym świetle za zestawem budzącym - leżał pokryty pyłem, tuż obok czystego miejsca, które chłopak zajmował śpiąc. Pył? Wahadłowiec nie był, rzecz jasna, hermetycznie zamknięty - i hibernujący potrzebują powietrza - ale żeby osadziła się warstewka pyłu...

Kolejność wtryskiwaczy była dokładnie oznaczona. Cylindry wykalibrowano według dawek na ciężar ciała. Opis przy pierwszym cylindrze poinformował Kaia, że powinien zaczekać ze wstrzyknięciem stymulatorów, dopóki nie zobaczy wyraźnych oznak, że budzony wychodzi z hibernacji.

Chłopak ostrożnie wstrzyknął odpowiednią dawkę w ramię Varian i czekał, usiłując sobie przypomnieć własne przechodzenie od kriogenicznego snu do świadomości. Nie dostrzegł żadnej zmiany na uśpionej twarzy dziewczyny. Może wstrzyknął zbyt mało specyfiku. Sprawdził dawkę i zaczął się zastanawiać, czy aby dobrze ocenił wagę Varian. Namyślał się właśnie nad podaniem dodatkowej, małej, dozy, kiedy powieki dziewczyny drgnęły. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że oddycha ona w normalnym tempie.

- Varian? - pochylił się nad nią, dotykając jej ramienia i z uśmiechem patrzył, jak usiłuje rozkleić powieki; przypomniał sobie starą opowieść i delikatnie ucałował wargi dziewczyny.

- Kkkkkaaaaiiii? - otworzyła i zaraz zamknęła oczy; uniesieniem lewego kącika ust wyraziła swoje uznanie.

- Odpręż się, Varian, wypocznij. Wkrótce odzyskasz siły.

- Jjjjaaakkk? - wyszeptała.

- Tor się zjawił. Nie mów już nic, kochanie. Pozwól zadziałać stymulatorom. Jestem przy tobie. Nic się nie zmieniło!

- Uuuuhhhh! - Dziewczynie zaburczało w brzuchu, a jej pełen obrzydzenia okrzyk rozbawił Kaia.

- No cóż, Thek ruszył się z miejsca z naszego powodu. Ma mój pełny raport. Nagrałem go - wyjaśnił szybko, widząc zdumienie Varian. - Teraz pewno przetrawia moje słowa. - Wskazał na milczącą skałę. - Nie ruszaj się jeszcze - ostrzegł dziewczynę, bo zauważył, jak się napinają mięśnie jej szyi, jak walczy z długotrwałym bezruchem. - Chyba ci już podam te stymulatory, ale nie szalej. O, ramię ci się wygoiło - dorzucił. Zanim Tardma złamała mu nadgarstek, Paskutti poważnie zranił Varian w ramię.

Dziewczyna uniosła brwi w wyrazie przyjemnego zaskoczenia i natychmiast je zmarszczyła w namyśle.

- Nie, Varian, nie mam pojęcia, jak długo spaliśmy. Paskutti uszkodził chronometr wahadłowca. Przecież był zamontowany tuż nad komunitem, przypomnij sobie.

Dziewczyna przewróciła z rozpaczą oczami i usiłowała oczyścić gardło.

- Spiesz się powoli. - Ostrzegawczo położył dłoń na jej ramieniu. - A może mam obudzić Lunzie...?

Varian potrząsnęła głową; poruszyła językiem, wnętrze ust zwilgotniało.

- Przede wszystkim... przywódcy - jej głos brzmiał równie chrypliwie i niewyraźnie, jak przedtem głos Kaia i chłopak powściągnął uśmiech.

- Jeżeli czujesz mrówki w palcach dłoni i stóp, to zacznij ćwiczenia Dyscypliny na małe mięśnie. Ćwiczenia przywrócą ci krążenie i tonus.

Varian zaczerpnęła głęboko powietrza i zamknęła oczy, koncentrując się.

- Nie mam pojęcia, nad czym Tor tak rozmyśla - ciągnął Kai - ale nie potrafi naprawić komunitu. Nie powiedział, czy odebrał nasz komunikat, czy też się zorientował, że nie nawiązujemy rutynowego kontaktu. ARCT-10 się nie odezwał, lecz Tor nie wydaje się tym poruszony. Trudno mi stwierdzić, czy to zwyczajna obojętność Theków, czy też nie. - Kai roześmiał się i dorzucił: - Nie było kontaktu z Ryximi.

Dziewczyna zachichotała jak przed hibernacją, więc się do niej uśmiechnął. Jej oczy aż iskrzyły się śmiechem.

- Na starych taśmach na mojej planecie - słowa wolniutko spływały z jej warg - książę budzi pocałunkiem śpiącą piękność po upływie stu lat. Uroczy sposób budzenia. - Uniosła rękę i musnęła palcami usta Kaia.

- Wiele bym dał, żeby się dowiedzieć, czy to istotnie było sto lat! - odparł chłopak, ujmując palce Varian i całując je w, jak uznał, odpowiednim stylu. Wciąż trzymał dłoń dziewczyny, kiedy nagle go olśniło: - Moglibyśmy to szybciutko sprawdzić. Wyjdźmy z jaskini i pokażmy się złocistym ptakom. Jeżeli zareagują, to nie spaliśmy aż tak długo.

- Nie mam pojęcia, jak długo one żyją.

- Odczuwam niepowstrzymaną potrzebę, żeby rozpoznało mnie coś, co mnie pamięta - tu spojrzał na nieruchomego Theka i uderzył się pięścią w pierś - a nie tylko ta skała!

- Gdyby to było sto lat, buntownicy już by na nas nie czatowali.

- Celna uwaga. Nawet najnowsze baterie starczą najwyżej na dwa łata. Przypuszczam również, że zostali w drugim obozie, bo dobrze go zaopatrzyli w ostatnim dniu wypoczynku...

- Ostatni dzień wypoczynku? - Varian spojrzała na Kaia z rozbawieniem zmieszanym z niedowierzaniem. - Jak dawno był ów ostatni dzień wypoczynku?

- W czasie subiektywnym czy obiektywnym? - odparował i uśmiechnął się, żeby złagodzić uwagę.

- Dobre pytanie. - Dziewczyna mówiła już o wiele swobodniej; zaczęła zginać łokcie i kolana. - Hej, moje stawy wspaniale działają! - Usiadła, mrucząc coś pod nosem, bo oporne mięśnie pozbawiły ową czynność wdzięku. - Wygląda na to, że wszystko świetnie działa - dodała, kierując się ku toalecie.

Odeszła, a Kai przypatrywał się Torowi. Potem obszedł Theka wokoło, szukając magnetofonu. Z całkowitym brakiem szacunku zaczął rozmyślać, czy Tor na nim usiadł, połknął go lub może wytworzył termoodporną kieszeń, w której mógł przechowywać kruche wytwory obcej mu techniki.

- Będzie tak tkwił całymi dniami - stwierdziła z niesmakiem Varian, wracając do Kaia. - Chodź. Chcę zobaczyć, co też się wydarzyło na zewnątrz. I chciałabym się czegoś napić, żeby przepłukać usta z pyłu, no i dać memu biednemu skurczonemu żołądkowi trochę prawdziwego jedzonka.

Mrugnęła kpiąco do Kaia, bo dobrze wiedziała, że on, urodzony i wychowany na statku, nigdy - w przeciwieństwie do niej - nie zauważał niemiłego posmaku syntetycznej żywności.

Uchylili śluzę wyjściową wahadłowca na tyle tylko, żeby rzucić okiem na zewnątrz i nie rozrzedzić zanadto gazów kriogenicznego snu. Powietrze smagnęło im twarze jak wilgotna, cuchnąca ścierka. Varian mruknęła ze zdziwieniem i zaczęła głęboko oddychać, żeby się zaadaptować do tak nagłej zmiany temperatury. Kai sądził z początku, że obudzili się w nocy; ale kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku zobaczył, że to gęste, zielone liście przesłaniają wylot jaskini. Pojazd Theka zrobił w tej zasłonie wyrwę: stożkowaty transporter tkwił parę metrów od włazu wahadłowca.

- A gdzie jest napęd?! - Zawołała Varian, kiedy oglądali osobliwy pojazd. - Ma ten sam kształt co Tor, tylko jest trochę obszerniejszy. - Wykonała gest pełen zdumienia, a potem dotknęła matowego metalu zaokrąglonej lufy i pospiesznie cofnęła dłoń. - Ojej, z tego bije ciepło.

Kai stał u dziobu Thekowego pojazdu i oglądał na wpół otwarty, ciężki właz. Zajrzał do środka; usiłował się domyślić przeznaczenia rozmaitych dziwacznych wybrzuszeń i zagłębień, rozmieszczonych na metalowym pierścieniu sekcji dziobowej.

- Jedynie Thek jest w stanie pilotować taki piekielny statek z nieomal nieprzejrzystym ekranem! - wykrzyknęła dziewczyna i odwróciła się, obojętna na tajemnice nawigacji Theków. Chwyciła pnącze i uwiesiła się na nim, wypróbowując wytrzymałość. - Dostarczy nam jedzenia na całe tygodnie, o ile się tym zadowolimy.

Zanim Kai zdążył ją powstrzymać, Varian rozpędziła się, uwiesiła na pnączu i wyfrunęła poza jaskinię.

- Hoooop!

- Varian! - Chłopak rzucił się naprzód i złapał ją w locie powrotnym; wyobraźnia podsunęła mu okropną wizję pękającego pnącza i dziewczyny spadającej do morza, na pewną śmierć.

- Przepraszam, Kai - powiedziała, ale w jej głosie nie było ani odrobinki skruchy. - Nie mogłam się opanować. Robiłam to mnóstwo razy na Fomalhaut, kiedy byłam mała. - Wyczuła, że go naprawdę przestraszyła i zmieniła ton. - To lekkomyślne postępowanie, skoro nie jestem w pełnej formie, ale... - Uśmiechnęła się doń szelmowsko. - W Theku jest coś takiego, co sprawia, że się zachowuję...

- Dziecinnie? - dokończył chłopak; już się uspokoił i zdał sobie sprawę, że i jego reakcja była przesadna.

- Tak, dziecinnie. Czy widziałeś kiedyś Thekowe dziecko, młode, pączek, pisklę, szczeniaczka... a może nazwałbyś to kamyczkiem?

Varian zawsze się śmiała bardzo zaraźliwie, więc Kai zawtórował jej i teraz, na przekór swoim kłopotom i zmartwieniom; przytulił ją mocno, wyrażając milczące uznanie dla jej zdolności dopatrywania się zabawnych stron każdej sytuacji.

- No, widzisz, tak jest o wiele lepiej - potarła swój nosek o jego nos. - Dla mnie Thek to mrok i przeznaczenie. - Uwolniła się z jego objęć i pochwyciła pnącze. - Wiesz, to dziwne, że takie liany rosną na skale pterodaktyli. Czyżby nasza obecność...

Varian uwiesiła się na pnączu i znów wyfrunęła poza jaskinię; spojrzała ku niebu, a potem w prawo.

- One nadal mieszkają ponad nami - oznajmiła wracając.

Pozwoliła, by liana znów ją wyniosła poza jaskinię i tym razem spojrzała w lewo. - To jedyne urwisko porośnięte pnączami. Jestem pewna, że to była naga skała, kiedy przyprowadziliśmy tu wahadłowiec. - Po raz trzeci wyfrunęła poza jaskinię, a potem puściła lianę i z uśmiechem wylądowała obok Kaia. - I na dodatek te pnącza dają owoce. - Sięgnęła do buta i triumfalnie gwizdnęła, wyciągając nóż. - Zbyt delikatny, jak my, żeby przebić bok grawitanta; lecz, chwała Krimowi, zostawili go nam. Mam zamiar odciąć soczysty, świeży owoc na śniadanie. Czy jak tam nazwiemy ów posiłek.

Zanim Kai zdążył zaprotestować, dziewczyna wzięła nóż w zęby i wspięła się po lianie. Chłopak wypróbowywał wytrzymałość jednej z łodyg, kiedy radosny głos Varian zmusił go do spojrzenia w górę. Instynktownie złapał przedmiot, który mu rzuciła.

- A oto następny. Są bardzo dojrzałe, więc nie duś ich zbyt mocno.

- Varian... - Ścisnął za mocno melon t wspaniały, słodki zapach sprawił, że ślinka napłynęła mu do ust.

- Mogłabym sama zjeść wszystkie. Jeszcze jeden dla ciebie! - Dziewczyna zsunęła się w dół.

- Nie powinniśmy jeść zbyt dużo na początek - oznajmił Kai; usiadł obok niej, a ona odcięła plaster melona i podała mu.

- Pewno tak. - Odcięła plaster dla siebie; odgryzła kęs miękkiego zielonego miąższu i zamruczała z rozkoszy - Mniamm! No dalej! Jedz! - ponagliła Kaia; sok ściekał jej po brodzie.

- Robię to tylko dla EEC - rzekł chłopak, udając, że jest przerażony koniecznością zjedzenia nie przetworzonej żywności. Pierwszy słodki kęs rozpłynął mu się w ustach i Kai musiał przyznać w skrytości ducha, że naturalne pożywienie jest o niebo soczystsze i lepsze niż syntetyczne.

Jedli powoli, dokładnie żując każdy kęs.

- Sądzę, że warzywa korzeniowe dałyby nam więcej białka, za to te owoce podniosą poziom cukru we krwi - stwierdziła mądrze Varian. - Oooo, ależ to pyszne. Jednego nie rozumiem - podjęła, machając nie dojedzonym plastrem melona - jakim cudem wyrosły tu te pnącza. - Uniosła plaster uciszając chłopaka. - Zgoda, nie wiemy, jak długo spaliśmy, a na Irecie wszystko rośnie w piorunującym tempie. No, ale pozostałe urwiska nadal są gołe. Pterodaktyle żywią się głównie rybami i trawami z Doliny Przesmyku. Te pnącza wcale stamtąd nie pochodzą. No, i ta część urwiska bardziej przypomina las niż skalną zaporę. Pnącza schodzą aż do samej wody.

- Przyznaję, że to zadziwiająca wybiórczość. Czy widziałaś ptaszyska?

- Parę; krążyły wysoko. I nie sądzę, żeby mnie zauważyły, jeśli ci o to chodzi. Jest wczesny ranek, pochmurny i mglisty. Nie mogłam stąd dostrzec ich łowisk, lecz przypuszczam, że rybacy już działają.

- Zaczekamy, aż się dobrze pożywią - oznajmił z powagą Kai - a dopiero potem się im pokażemy.

- O, widzę, że zapamiętałeś moje uwagi, że nie należy przeszkadzać jedzącym zwierzętom!

- Nie minęło aż tyle subiektywnego czasu, Varian!

Kai uśmiechnął się, bo dziewczyna automatycznie spojrzała na swój chronometr, który, rzecz jasna, nie działał. Zerknęła w stronę wahadłowca:

- Może powinniśmy obudzić Lunzie albo Triva?

- Nie widzę potrzeby, żebyśmy ich budzili, zanim Tor dojdzie do jakichś wniosków.

- Albo raczy nam powiedzieć, ile czasu właściwie minęło. To właśnie najbardziej chciałabym wiedzieć! - Varian niemalże się rozzłościła. - Gdyby nie te pnącza i wyczerpane baterie, można by pomyśleć, że po prostu zaspaliśmy. - Wzdrygnęła się.

- To przygnębiające - Kai świetnie wyczuł jej nastrój. - Wszechświat w ogóle nie zauważył, że nas zabrakło. - Zabrzmiało to tak pompatycznie jak słowa Gabera, więc prędko odgryzł kawałek melona, kryjąc w ten sposób swoje zakłopotanie.

- I to mnie gryzie. Mamy tak mało czasu - wskazała na wahadłowiec z dumającym Thekiem w środku - żeby zostawić jakiś ślad, czymś się zasłużyć. Tak bardzo chciałam coś po sobie zostawić! Oby Krim zniszczył tych wstrętnych, obrzydliwych buntowników! Wściekam się na myśl, że nasz los jest dowodem ich zwycięstwa! - Varian poderwała się i cisnęła plaster melona poza kotarę pnączy; usłyszeli cichy plusk, kiedy wpadł do wody. - O nie, na Krima! My też mamy coś do powiedzenia pomimo tego całego bałaganu i nie obchodzi mnie, jak długo spaliśmy. Jakiś statek EEC odnajdzie ten lokator. A kiedy to się stanie, nadciągnie na orbitę, żeby korzystać z bogactw Irety! A ja tu wtedy będę!


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Nie chcieli, żeby ich wędrówki do i z wahadłowca rozrzedziły gaz kriogenicznego snu albo przeszkodziły Thekowi, zanim będzie gotów do “rozmów" z nimi. Usiedli więc w pobliżu wylotu jaskini. Przelotny, gęsty deszcz, typowy dla tropikalnego klimatu Irety, zakołysał pnączami; wiatr wepchnął je do jaskini.

- Wiesz co, Kai? - odezwała się po długim milczeniu dziewczyna. - Czuję zapach tego wiatru.

- Hmmm?

- To znaczy... nie czuję już zaduchu Irety. Łapię inne wonie: gnijące ryby i psujące się owoce i jeszcze coś, co cuchnie gorzej niż Ireta, kiedy tu wylądowaliśmy.

- Masz rację! - odrzekł chłopak, węsząc uważnie.

Żadne z nich nie było zachwycone - Ireta przede wszystkim woniała hydrotellurkami. Nosili specjalne filtry nosowe, żeby zneutralizować ów odór.

- Przypuszczam - rzekła z rezygnacją Varian - że najlepiej jest się przyzwyczaić do wszechobecnego smrodu, bo wtedy można wyczuć inne wonie, ale...

- Wiem. Wszystko tylko nie hydrotellurek. Lunzie mówiła, że zmysł powonienia można... - Kai zamilkł, szukając odpowiedniego słowa.

- Przeprogramować - podpowiedziała, pochylając się ku wylotowi jaskini i węsząc z uwagą; potem odwróciła się i zbadała zapach wnętrza. - Część tego nowego zapaszku dolatuje ze statku Theka. Jaki toto ma napęd?

- Ojciec mówił, że na krótkich dystansach Thekowie wykorzystują własną energię.

- Krótkie dystanse? Czyli podróże wewnątrz-układowe?

- Wszystko jest względne - zachichotał Kai. - Thekowie wyjaśnili nam, że są rodzajem granitu z radioaktywnym rdzeniem, który dostarcza im energii. Dzięki temu mogą wypuszczać nibynóżki. Mają zapas ciekłego krzemu, z którego tworzą wypustki. “Naładowany" Thek potrafi się poruszać z zadziwiającą szybkością. Astrofizyk z ARCT opowiadał mi, że słyszał z godnego zaufania źródła, iż Thekowi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin