425. Palmer Diana - Ukochany.rtf

(275 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

UKOCHANY

PROLOG

Simon Hart siedział samotnie w drugim rzędzie, zarezerwo­wanym dla członków rodziny. Wprawdzie nie był spokrewniony z Johnem Beckiem, ale od studenckich czasów łączyły ich wię­zy głębokiej przyjaźni. Prawdę mówiąc, Simon poza Johnem nie miał nikogo bliskiego.

A teraz jego przyjaciel leżał martwy, zaś ona z cyniczną odwagą uczestniczyła w ceremonii pogrzebowej. Nałożyła czar­ny welon na te swoje tycjanowskie włosy i udawała żałobę po byłym mężu, którego zaledwie w miesiąc po ślubie odrzuciła jak parę zużytych rękawiczek.

Simon poruszył się w ławce, szukając wygodniejszej pozy­cji. Bardzo mu dokuczała ręka amputowana na wysokości ło­kcia. Nie nosił protezy, ponieważ nie chciał niczego udawać, tylko składał i wysoko zapinał rękaw marynarki.

Mimo kalectwa nadal uchodził za przystojnego mężczyznę. Wysoki i dobrze zbudowany, o kruczoczarnych włosach i cie­mnej oprawie jasnoszarych oczu, prezentował się naprawdę świetnie. A do tego otaczała go aura człowieka sukcesu. Znano go powszechnie jako byłego prokuratora stanowego i jednego z najlepszych prawników w okręgu, ponadto był właścicielem świetnie prosperującego rancza.

Tak, był nieprzyzwoicie bogaty i nie ukrywał tego. Niestety, pieniądze nie były zbyt pomocne w ukojeniu nieznośnego poczucia samotności. Jego żona zginęła w katastrofie, w której on stracił rękę. Do wypadku doszło wkrótce po tym, jak Tira wyszła za Johna Becka.

Tira opiekowała się nim, gdy leżał w szpitalu, co wywołało wiele plotek. Uznano, że właśnie z powodu Simona wystąpiła o rozwód, chociaż dla niego samego ta myśl była po prostu wstrętna. Zresztą nie minął nawet tydzień od rozwodu, jak za­częto ją widywać z Charlesem Percym.

Musiał być jej kochankiem, bo do dziś tworzyli nierozłączną parę. Dziwne, że Percy nie pojawił się na pogrzebie, ale być może zachował resztki przyzwoitości.

Simon zastanawiał się, czy Tira zdaje sobie sprawę, co on o niej myśli. By zachować pozory, zawsze był wobec niej uprzejmy, ale w głębi duszy winił ją za to, co stało się z Johnem. Mówiąc wprost, nienawidził jej. Była zimna, samolubna i nieczuła. Tylko bowiem taka kobieta mogła odtrącić męża zaledwie w miesiąc po ślubie, a potem pozwolić, by szukając zapomnienia, podjął niebezpieczną pracę w firmie naftowej i poleciał na platformę wiertniczą na Mo­rzu Północnym. Właśnie tam, przed tygodniem, w lodowatych od­mętach John stracił życie.

Wyglądało to na tragiczny wypadek, ale Simon był przeko­nany, że John chciał umrzeć. Ostatnie listy od przyjaciela prze­pełnione były rozpaczą samotnego człowieka, który pożegnał wszelką nadzieję na miłość. Którego życie straciło sens.

Simon jeszcze raz zerknął w stronę Tiry. Obok niej siedział ojciec Johna i trzymał ją za rękę. Wyglądało to tak, jakby po­cieszał byłą synową i pomagał jej przetrwać najtrudniejsze chwile. A przecież to on stracił syna, swoje jedyne dziecko! Simon pomyślał z irytacją że pan Beck postępuje tak dla za­chowania pozorów, by ukrócić ewentualne plotki.

Simon patrzył na zamknięte wieko trumny, czując, że oto skończyła się dla niego pewna epoka. Zginęła Melia, on sam stracił rękę, nie ma również Johna. Był bogaty i cieszył się poważaniem, nie było jednak nikogo, z kim mógłby dzielić swoje wątpliwe szczęście.

Zastanawiał się, czy Tira odczuwa jakiekolwiek wyrzuty su­mienia z powodu śmierci Johna. Podejrzewał, że nie. Zawsze była lekkomyślna i ekstrawagancka, zmienna w nastrojach i de­cyzjach, nieodpowiedzialna. Cyniczna.

I była piękna. Wysoka, zgrabna, z płomiennorudymi, sięga­jącymi do pasa włosami. Lecz mimo tak olśniewającej urody, której pozazdrościć by jej mogła niejedna gwiazda filmowa i modelka, Tira była zaskakująco nieśmiała.

Simon nie mógł od tej kobiety oderwać oczu. Nienawidził siebie za to, próbował z tym walczyć, ale bez skutku. A teraz nienawidził również Tiry, doprowadziła bowiem do śmierci jego przyjaciela, lecz mimo to wciąż na nią spoglądał i podziwiał jej urodę.

Simon był już żonaty, gdy poznał Tirę. Namówił Johna, by umówił się z nią na randkę. Myślał, że będą do siebie pasowali - przystojni, bogaci, sympatyczni młodzi ludzie. Dlatego błys­kawiczny rozwód tak bardzo go zaskoczył.

Okłamywał się, że poznał ze sobą tych dwoje wyłącznie dla ich dobra. A tak naprawdę w obronnym geście wepchnął Tirę w obję­cia Johna po to, by rudowłosą piękność jak najdalej odsunąć od siebie i by zwalczyć wciąż rosnącą pokusę. I z rozpaczliwą deter­minacją wmawiał sobie, że nie znosi samolubnych, niezrównowa­żonych i nieodpowiedzialnych kobiet.

Czasami to skutkowało, ale najczęściej na widok Tiry Simon czuł dręczący ból niespełnienia. I nie chodziło tylko o nie za­spokojone marzenia erotyczne...

Ceremonia dobiegła końca. Tira wyszła z kaplicy, wciąż pod­trzymywana przez ojca Johna. Starszy pan, napotkawszy spo­jrzenie Simona, uśmiechnął się smutno. Natomiast wdowa, le­dwo powłócząc nogami, szła przed siebie, nie dostrzegając ni­kogo. Mimo czarnego welonu Simon zauważył, że z jej oczu płyną łzy.

To dobrze! pomyślał z furią. Cieszę się, że cierpisz. Przecież to ty go zabiłaś!

Gwałtownie odwrócił głowę, by na nią nie patrzeć. Wsiadł do czarnej limuzyny i z piskiem opon ruszył w kierunku biura. Nie pojedzie na stypę, nie ma zamiaru uczestniczyć dłużej w perfidnej komedii, cynicznie granej przez Tirę. Ból i łzy w oczach, smutek na bladej twarzy... nie, ona go nie oszuka. Innych być może tak, ale jego na pewno nie.

Gniew. To uczucie zawładnęło duszą Simona.

A może jednak zapomnieć o tym wszystkim i odgrodzić się od przeszłości?

Tylko jak to zrobić...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cena wywoławcza za stado bydła rasy Hereford była napra­wdę okazyjna, ale Tira Beck zupełnie to zignorowała. Zresztą i tak nie miała zamiaru niczego kupować. Przybyła na aukcję, gdyż wiedziała, że spotka tu Simona Harta. Zazwyczaj w licy­tacjach brali udział jego bracia, ale ponieważ Simon, tak jak i ona, mieszkał w San Antonio, było jasne, że tym razem ich zastąpi. To prawda, że Simon od pewnego czasu mało zajmował się ranczem. Po wypadku, mimo że nadal budził podziw swoją sylwetką i tężyzną, nie mógł już pracować fizycznie. Zresztą nie musiał. Jako były prokurator stanowy i znany obrońca mógł przebierać w ofertach i na ogół wybierał sprawy najtrudniejsze oraz najlepiej płatne.

Jego głównym atutem był głos, głęboki i aksamitny, docie­rający do najdalszych zakątków sali sądowej. Oraz to, że pro­wadził przesłuchania w taki sposób, iż świadek, zwiedziony fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, odprężał się, by po chwili zostać rozszarpanym na strzępy.

Natomiast Tira, kobieta wolna, bogata i niezależna, wiodła życie gorączkowe i pośpieszne, prawie bez reszty wypełnione pracą charytatywną. Mimo że była rozwódką, jej stosunki z mężczyznami nie wychodziły poza sferę platoniczną. Miała tylko dwóch przyjaciół - Simona Harta i Charlesa Percy'ego, który zresztą był nieszczęśliwie zakochany w żonie własnego brata. Była jedyną osobą która o tym wiedziała, lecz ku ich rozbawieniu wszyscy wokół byli przekonani, że Tira i Charles są kochankami.

Zresztą Tira też miała coś do ukrycia i była to jej największa tajemnica: uczucie, jakim darzyła Simona.

- Przepuściłaś już tyle okazji - odezwał się Simon, kiedy Tira nie zwróciła najmniejszej uwagi na kolejne stado. - Co się dzisiaj z tobą dzieje?

- Straciłam serce do rancza - odparła. - Od śmierci taty prawie się tam nie pokazuję. Chyba powinnam je sprzedać. Na pewno nigdy tam nie zamieszkam.

- Tylko tak mówisz, ale wcale nie chcesz go sprzedawać. Przecież wiąże się z nim mnóstwo miłych wspomnień. Chyba że teraz wolisz spacery po San Antonio z Charlesem Percym - dodał złośliwie.

Spojrzała na niego z ukosa i jej zielone oczy nabrały dziw­nego blasku. Na ich dnie czaiła się skrywana nadzieja, że Simon może jednak jest zazdrosny. Niestety, jego twarz była jak zamk­nięta księga. Tylko w jasnoszarych oczach, schowanych pod ciemnymi brwiami, czaił się ból. W wyniku wypadku, któremu uległ przed ośmiu laty, stracił nie tylko rękę, ale przede wszyst­kim ukochaną żonę, Melię.

Wszyscy wiedzieli, że ją wielbił do szaleństwa, chociaż na pozór zupełnie do siebie nie pasowali. Po jej śmierci nie związał się z żadną kobietą, mimo że od czasu do czasu widywano go w damskim towarzystwie.

- O co ci chodzi? - spytał, zaniepokojony jej spojrzeniem.

- Tak naprawdę, to o nic wielkiego... Mam tylko małą proś­bę. Nie zabijaj Charlesa, nawet jeśli wybiorę się z nim na spacer do parku lub na kolację do restauracji. Ja tylko żartuję! - zawo­łała szybko, widząc minę Simona.

- Jesteś dzisiaj jakaś dziwna - stwierdził.

- Taka dziwna jestem od kilku lat - odparła, wzruszając ramionami. - Ale nigdy nie sądziłam, że to zauważysz.

- Wciąż robisz mi uwagi, których nie rozumiem. Może po­wiedz po prostu, co masz na myśli?

- Naprawdę interesuje cię, co myślę... i co czuję? Nie sądzę.

Simon popatrzył na nią i po raz pierwszy zobaczył w jej oczach smutek i cierpienie. Lecz ona błyskawicznie odwróciła wzrok.

- Chyba załatwiłam już wszystko, co chciałam - oznajmiła sucho. - No to na razie!

Podniosła leżący na poręczy krzesła długi, skórzany płaszcz, przerzuciła go przez ramię i wyszła, przeciskając się pomiędzy stłoczonymi ludźmi. Wprawdzie odprowadzały ją liczne spo­jrzenia zachwyconych mężczyzn, jednak Tira jak zwykle je zignorowała. Mimo że natura obdarzyła ją wielką urodą, nie przykładała do tego faktu zbyt wielkiej wagi. Próżność na pew­no nie była cechą jej charakteru.

Simon pozostał na swoim miejscu, zastanawiając się nad postępowaniem Tiry. Już nie była tą wesołą, ekstrawagancką dziewczyną, której często przyglądał się z taką zachłannością i której widok koił nieco jego ból po śmierci Melii.

Mroczna, okrutna pamięć! Kiedyś żona była dla niego całym światem. Kochał ją do szaleństwa. Lecz tamtej nocy, gdy pędzili ciemną szosą, Melia wykrzyczała mu wszystko prosto w twarz. Okrutna prawda przestała być tajemnicą. To, na czym Simon zbudował swoje życie, jego wielkie i dozgonne uczucie do żony - wszystko runęło i zetlało w zgliszczach poniżenia, pochłania­jąc jego dumę i poczucie własnej wartości.

Jaki był głupi, sądząc, że wyszła za niego z miłości! A na­prawdę chodziło jej tylko o pieniądze. Kochanek? Oczywiście, że przez cały czas miała kochanka. Była przecież stworzona do miłości. Jej okrucieństwo przekroczyło wszelkie granice, gdy ze śmiechem przyznała się do aborcji. Zabiła dziecko, i co z tego... czyżby Simon naprawdę myślał, że ona narazi się na utratę figury i zostanie niańką rozwrzeszczanego bachora? A zresztą nie powinien tak bardzo się tym przejmować, najpewniej bo­wiem to nie on był ojcem...

Wówczas ogarnął go wielki gniew. Odezwała się urażona duma. Kłócili się i podczas tej awantury Simon oderwał na chwilę wzrok od jezdni. Samochód zahaczył kołem o bryłę lodu i wpadł w poślizg, a on stracił panowanie nad kierownicą. Wpadli do rowu i przekoziołkowali, a Melia, która jak zwykle jechała bez zapiętego pasa, została wyrzucona przez przednią szybę i zginęła na miejscu.

Simon miał więcej szczęścia. Co prawda poduszka powietrz­na nie zadziałała, a odłamki metalu zgruchotały jego lewą rękę, lecz przynajmniej ocalił życie.

Pamiętał, że Tira natychmiast pojawiła się w szpitalu. Od razu zahuczało od plotek na ich temat, tym bardziej uzasadnio­nych, iż państwo Beckowie byli w trakcie rozwodu.

Nigdy nie opowiadała Simonowi o swoim krótkim małżeń­stwie z Johnem. Uchodzili za idealną parę, ale po niecałym miesiącu Tira wystąpiła o rozwód. Simon nigdy nie zrozumiał, dlaczego tak się stało. Z czasem jednak uznał, że pani Beck jest osobą płytką i niewiele wartą. lepiej trzymać się od niej z da­leka. Zresztą, sam niedawno otrzymał bolesną lekcję. Jakże często kobiece piękno służy tylko temu, by ukryć zło, okrucień­stwo i podłość.

John także nie opowiadał, jak układa się jego małżeństwo. Co więcej, od czasu ślubu unikał Simona. Tylko raz, kiedy przypadkiem spotkali się na przyjęciu, podpity John oskarżył przyjaciela o to, że Simon zniszczył mu życie.

Jednak mimo ich wieloletniej przyjaźni nic więcej nie chciał powiedzieć. Zaraz po rozwodzie John opuścił Teksas, a rok później zginął w wypadku na platformie wiertniczej. Na wieść o tym Tira popadła w rozpacz i na jakiś czas wycofała się z ży­cia towarzyskiego. Po powrocie nie była już tą dawną, wesołą i spontaniczną dziewczyną. Poważna i wyciszona, wróciła na studia i skończyła je, zostając magistrem sztuki. Jednak chociaż od tamtej pory minęły prawie trzy lata, Tira nie podjęła pracy w wyuczonym zawodzie. Już wcześniej pochłaniała ją działal­ność społeczna i dobroczynna, a teraz poświęciła jej cały swój czas i siły. Simon podejrzewał, że w ten sposób chciała przytłu­mić dręczące ją myśli.

Czyżby czuła się winna śmierci Johna? Po wypadku Tira i Si­mon zbliżyli się do siebie, lecz on konsekwentnie pilnował, by nie przekroczyli pewnej granicy. Chociaż w bezsenne noce, gdy myśli i uczucia wymykały się spod kontroli, owa granica często znikała...

Również Tira stawała się coraz bardziej niecierpliwa. Obmy­śliła nawet pewną strategię, a mianowicie wciąż wspominała o Charlesie Percym, by wzbudzić w Simonie zazdrość. Usiło­wał ignorować te zaczepki, ale tak naprawdę nieodmiennie wy­prowadzały go z równowagi. Był zły na siebie, bo przecież Tira nie była tego warta. Zaraz po ślubie porzuciła męża, a potem związała się z takim zerem, jak Charles Percy. Niech idzie swoją drogą. Nic mu po niej.

Na szczęście udało mu się ukryć prawdziwe uczucia pod maską chłodu. Wszyscy byli przekonani, że wciąż cierpi po utracie Melii, bowiem nikt nie znał okrutnej prawdy. Simon podejrzewał, że Tira należy do tego samego gatunku kobiet, co jego zmarła żona. Nie, po raz drugi nie da się ogłupić urodą, pod którą ukrywa się pustka, egoizm i zło.

Tira usiadła za kierownicą srebrnego jaguara, ale zamiast odje­chać, pogrążyła się w zadumie. Czy kiedykolwiek zdoła zbliżyć się do Simona? Jak długo można walić głową w mur? Powinna w koń­cu przyjąć do wiadomości, że nie osiągnie niczego więcej ponad powierzchowną znajomość. Nadszedł czas, żeby raz na zawsze wykreślić Simona ze swojego życia. Tyle lat cierpiała, wyczekując chwili, kiedy znów go spotka - a potem zawsze jej ból był jeszcze większy. Teraz będzie żyła z dala od Simona, bez względu na cenę, jaką jej za to przyjdzie zapłacić.

Postanowiła, że najpierw sprzeda ranczo w Montanie, a po­nieważ jego dotychczasowy zarządca znalazł wspólnika i zapro­ponował całkiem rozsądną cenę, wszystko odbyło się szybko i bez rozgłosu. Nie musiała więc już pojawiać się na aukcjach bydła.

Następnie wyprowadziła się ze swojego dotychczasowego mieszkania, gdyż mieściło się zbyt blisko domu Simona, i kupiła posiadłość w eleganckiej dzielnicy, na przedmieściach San An­tonio. Dom był zaprojektowany w hiszpańskim stylu, z wyso­kimi łukami i żelaznym, kutym ogrodzeniem. Wybrała go prze­de wszystkim dlatego, że wewnątrz było piękne, brukowane patio z sadzawką, w której pluskały się złote rybki. Była też fontanna z kaskadami spływającej po kamieniach wody. Tira uznała, że to jest najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziała.

- Ten dom nabierze pełnego blasku, kiedy zamieszka w nim rodzina - stwierdził raz agent nieruchomości, lecz ona nie od­powiedziała ani słowem.

Teraz, gdy patrzyła na pusty, nie umeblowany salon, przypo­mniała sobie tę rozmowę. Ale do tego pięknego domu nigdy nie sprowadzi się rodzina, a po pustych pokojach, jak w lunatycz­nym śnie, snuć się będzie ona, samotna i zrozpaczona kobieta, żyjąca w świecie, w którym nie ma Simona.

W świecie pozbawionym nadziei.

Kilka tygodni zajęło jej urządzenie domu. Pieczołowicie do­bierała materiały, kolory, każdy szczegół wyposażenia. I kiedy prace została ukończone, wystrój rezydencji w każdym calu odzwierciedlał prawdziwą osobowość Tiry, nie mającą nic wspólnego z tą maską, którą od lat pokazywała światu.

Nikt z dawnych znajomych nie rozpoznałby, że to ona urządzała wnętrze. Ściany salonu wyklejone były białą tapetą, ozdobioną delikatnym niebieskim wzorem. Na podłodze leżał popielaty dy­wan, a stylowe meble pokryte były aksamitną tapicerką w pastelo­wych barwach. Inne pokoje Tira też umeblowała w podobnym sty­lu - delikatne kolory, przeważnie rozmyty róż i błękit, drewniane elementy w kształcie kwiatów. Odnosiło się wrażenie, że to dom osoby wrażliwej, zamkniętej w sobie i trochę staroświeckiej. Taka zresztą Tira była naprawdę, tyle że przedtem ukrywała to pod maską kobiety światowej i lubiącej się bawić.

Był tylko jeden minus - nieduży, ale był. Kiedy Tira wpro­wadziła się po zakończeniu remontu, okazało się, że nie jest jedynym lokatorem tego domu. Zaraz pierwszego wieczoru na­tknęła się w kuchni na mysz, siedzącą na szafce i spokojnie zajadającą okruchy krakersów.

Następnego dnia kupiła pułapkę na myszy. Miała nadzieję, że mordercze narzędzie zadziała skutecznie i nie będzie potrze­by opatrywania rannego gryzonia. Jednak mysz jakimś dziwnym sposobem unikała grożącej jej śmierci. Tira spróbowała więc klatki z przynętą w środku, lecz i to zawiodło. Albo ta mysz była nadzwyczaj inteligentna, jak w jej ulubionych filmach ry­sunkowych, albo też z Tirą było coraz gorzej i wytwory swojej wyobraźni brała za rzeczywistość.

Zaśmiała się gorzko na myśl, że obsesyjne marzenia o Simo­nie niemal doprowadziły ją do szaleństwa.

Pomijając kwestię myszy, lubiła swój nowy dom. Lecz chociaż starała się, by każdy jej dzień był bez reszty wypełnio­ny, dzięki czemu nie miała czasu na rozpamiętywanie swoich problemów, i tak pod wieczór okazywało się, że nieuchron­nie czeka ją samotna noc. Noc, podczas której sufit i ściany zdawały się walić na nią. Pracowała ponad siły, ale mimo to bardzo źle sypiała. Może byłoby lepiej, gdyby wychodziła z do­mu w określonych godzinach, ale Tira nie musiała zarabiać na życie - pieniędzy posiadała aż nadto. Podczas dnia była niezwy­kle aktywna i miała wypełnioną każdą minutę. Gdy jednak nad­chodziły puste wieczory, nie potrafiła zająć się niczym sensow­nym. Dopadały ją wówczas myśli, od których tak pragnęła uciec.

W poniedziałkowy ranek, dżdżysty i ponury, Tira wyszła z domu, żeby kupić na targu świeże warzywa. Szła, patrząc pod nogi, wszędzie bowiem były kałuże. Wychodząc zza rogu, wpadła prosto na Corrigana Harta i jego żonę Dorothy.

- O Boże! - zawołała, trochę wystraszona. - A wy co robi­cie w San Antonio?

- Jak to co? Kupujemy bydło - odparł Corrigan, uśmiecha­jąc się szeroko. - I właśnie uzmysłowiłem sobie, że nie widzie­liśmy ciebie na aukcji. Brałem w niej udział w zastępstwie Si­mona. On ostatnio zupełnie przestał się udzielać.

- Tak się składa, że ja również - odparła Tira. Boleśnie ugodziła ją myśl, że Simon nie przychodził na aukcje, by jej nie spotkać. - Sprzedałam ranczo - oznajmiła.

- Przecież to było ranczo twojego ojca - powiedział zasko­czony Corrigan. - Myśleliśmy, że kochasz to miejsce.

- Tak, ale miałam już wszystkiego dosyć - wyznała Tira, obracając w dłoniach pałąk od koszyka. - Postanowiłam całko­wicie zmienić swoje życie.

- Właśnie widzę. Wybraliśmy się, żeby cię odwiedzić, ale w mieszkaniu nikogo nie było.

- Przeprowadziłam się - odparła. - Kupiłam dom na przed­mieściu - dodała, rumieniąc się lekko pod badawczym spojrze­niem Corrigana.

- Ustronne miejsce, gdzie nie będziesz co i rusz wpadać na Simona?

- Gdzie w ogóle na niego nie będę wpadać - powiedziała stanowczo, ale zaczerwieniła się jeszcze bardziej. - Zerwałam wszystkie nici łączące mnie z przeszłością. Już mam dosyć tych przypadkowych spotkań. Nie będę wzdychała do mężczyzny, który mnie po prostu nie chce.

Widać było, że Corrigan jest zaskoczony, jego żona zaś pa­trzyła na Tirę ze współczuciem.

- Na dłuższą metę chyba masz rację - odezwała się cicho. - Jesteś taka młoda i piękna, a wokół jest mnóstwo mężczyzn.

- Pewnie, że tak - odparła Tira i również uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Cieszę się, że wasze małżeństwo tak dobrze się układa, i przepraszam, że kiedyś o mało wszystkiego nie popsułam. Wierz mi, to naprawdę było nieświadomie.

- Ależ wierzę ci - zapewniła Dorie, przypominając sobie, jak pojedyncze, wyrwane z kontekstu zdanie sprawiło, że w pa­nice szukała męża po całym mieście. - Corrigan wszystko mi wytłumaczył. Po prostu byłam zazdrosna i niepewna jego uczuć, ale to dawno minęło. Przykro mi, że nie ułożyło ci się z Simo­nem - dodała.

- Nie można nikogo zmusi żeby cię pokochał - powiedzia­ła Tira smutnym głosem. - Simon żyje tak, jak ma na to ochotę. Nadeszła pora, bym i ja zaczęła żyć po swojemu.

- A może byś tak wróciła do rzeźbienia i urządziła wystawę? - zaproponował Corrigan.

Tira zaśmiała się szczerze.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin