Krentz Jayne Ann - Ostre krawędzie.doc

(1223 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Jayne Ann Krentz

 

 

Ostre krawędzie


Prolog

Cyrus Chandler Colfax przyglądał się Hadesowi, który ścigał Persefonę uciekającą z Piekła z nasionami Wiosny w dłoniach. Udręka, jaka malowała się na obliczu władcy podziemi, wydawała się Cyrusowi dziwnie znajoma. Wiedział dobrze, co przeżywa teraz ten biedak. Chciał nawet dać mu kilka dobrych rad.

Na pewno przyjemnie jest mieć przy sobie kobietę, zwłaszcza w miejscu takim jak piekło. Miło mieć kogoś, kto zawsze śmieje się uprzejmie z twoich świńskich dowcipów. Kogoś, kogo można zabrać na wakacje - zakładając oczywiście, że czasami wyjeżdżasz na wakacje. Kogoś, kto może potrafi nawet zrobić z tuńczyka coś więcej niż zwykłą kanapkę.

Ale co dobrego może być w kobiecie, która cię nie chce?

Cyrus przyjrzał się bliżej zdesperowanej twarzy Hadesa. „Zapomnij o niej. Pewnie i tak zawsze udawała orgazm”. Cyrus znał tego rodzaju spektakle z pierwszej ręki. Katy opanowała je niemal do perfekcji.

- Niesamowite, prawda? - Doskonale biały uśmiech Damiena Marcha rozbłysnął w mroku otaczającym piedestał i ustawione na nim dzieło. - Czwarty wiek. Rzym, oczywiście. Absolutne apogeum kryształu w starożytności.

- Uhm... - Cyrus czuł, że już zaczyna mu się robić niedobrze. Damien był wyjątkowo irytujący, kiedy wpadał w ten swój mentorski ton.

- Ta akurat technika cięcia nazywa się „diatreta”. Większość dzieł sztuki wykonanych tą metodą to właśnie takie puchary jak ten. Znawcy nazywają to „pucharem klatkowym” ze względu na sposób, w jaki wyrzeźbione postacie odcinają się od tła. Wygląda to tak, jakby były doń przymocowane siatką. Albo uwięzione w niewidzialnej klatce.

- Taak... - Cyrus przestał słuchać wykładu Damiena i wpatrzył się w starożytny puchar z jeszcze większym zainteresowaniem.

Hades i Persefona wyglądali tak, jakby próbowali oderwać się od szklanych pasemek, które przyciskały ich do kielicha. Otoczony wąskim, lecz mocnym strumieniem światła, padającym nań z umieszczonej pod sufitem lampki, puchar błyszczał dziesiątkami odcieni czerwieni i żółci. Barwy piekielnego ognia? - zastanawiał się Cyrus. Drobne postacie zostały wyrzeźbione tak precyzyjnie, że wyglądały jak żywe istoty, zamrożone na zawsze w przezroczystym szkle.

Jednak to nie olśniewający blask kielicha tak bardzo go zafascynował, lecz jego wiek. Czuł jakieś dziwne podniecenie z tego powodu, że patrzy na przedmiot wykonany niemal siedemnaście stuleci temu.

- Nasz klient zakupił go na prywatnej aukcji. - Damien wyszedł z cienia i stanął po przeciwnej stronie szklanego klosza, który chronił starożytne dzieło. - Na bardzo prywatnej aukcji, jeśli mogę tak powiedzieć. Nikt z kupujących nie znał, ani nawet nie widział swoich konkurentów, nikt z nich nie wiedział też, kto wystawia puchar na sprzedaż. Wszystko zostało załatwione bardzo dyskretnie i z gwarancją absolutnej anonimowości.

Cyrus spojrzał na Damiena z zainteresowaniem.

- Chcesz powiedzieć, że to była nielegalna aukcja?

- A jakżeż mogłaby być legalna? - Damien był najwyraźniej rozbawiony. - Wszyscy eksperci powiedzą ci, że puchar Hadesa już nie istnieje. Ostatnie oficjalne zapisy na jego temat pochodzą z początku dziewiętnastego wieku. Uważa się, że został zniszczony gdzieś w czasach wiktoriańskich. W rzeczywistości jednak znalazł się w rękach prywatnych kolekcjonerów.

- I przez wszystkie te lata nikt się o tym nie dowiedział?

- Mówi się, że kilka razy dochodziło do zmiany właściciela, jednak zawsze transakcje były nieoficjalne. - Damien z zachwytem wpatrywał się w starożytny kielich, Gdy pochylił się niżej, światło odbiło się od jego przedwcześnie posiwiałych włosów i wyostrzyło arystokratyczne rysy patrycjuszowskiej twarzy. - Zdobył sobie nawet dość ponurą sławę.

- Jaką?

Usta Damiena wykrzywiły się w protekcjonalnym uśmieszku, który od kilku miesięcy coraz bardziej działał Cyrusowi na nerwy.

- Legenda mówi, że za każdym razem, gdy kielich zmienia właściciela, ktoś z otoczenia nowego posiadacza umiera.

Cyrus uniósł lekko brwi.

- Więc to tego rodzaju sława, hm?

- To nic dziwnego, gdy w grę wchodzi tak stary przedmiot. Wszystkie zabytki o tak długiej historii mają podobną moc. Jeśli ktoś jest dość wrażliwy, może to wyczuć.

Damien wbił spojrzenie w puchar i wpatrywał się weń tak intensywnie, że Cyrus znów poczuł irytację. Potem po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, który nie miał jednak nic wspólnego z wiekiem pucharu Hadesa.

- Daj spokój, March, chyba nie wierzysz w takie brednie.

Damien nie odpowiedział mu wprost.

- Właściwie niewiele o nim wiadomo. Eksperci nigdy go nie zbadali, bo zawsze pozostawał ukryty w prywatnych kolekcjach. Na przykład nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak starożytni osiągali takie zadziwiające kolory. Czy w procesie wytapiania szkła dodawano do niego złoto lub jakiś inny metal? Czy możejest to zupełnie przypadkowy efekt?

Cyrus doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zna się wcale na sztuce. To Damien był autorytetem od tych spraw w firmie March & Colfax Security. Niemniej jednak nie sądził, by cokolwiek w tym starożytnym cudeńku było dziełem przypadku. Nawet on, zupełny ignorant, rozumiał, że cała rzecz wykonana została zbyt precyzyjnie i zbyt kunsztownie, by w jej tworzeniu mógł odegrać rolę jakiś przypadkowy czynnik.

- Wątpię, by to był przypadek - powiedział.

Damien podniósł głowę. W jego zimnych, błękitnych oczach pojawił się szyderczy błysk.

- Naprawdę?

W poprzedni poniedziałek minęło pół roku od daty założenia firmy March & Colfax Security. Cyrus sądził, że spółka nie przetrwa następnych sześciu miesięcy. Wbrew temu, co twierdziła Katy, wiedział już, że popełnił błąd wiążąc się z Damienem w interesach.

Wcześniej wmawiał sobie, że nie musi się wcale z kimś przyjaźnić, by podjąć z nim wspólną pracę. Teraz jednak okazywało się, że nie tylko bardzo nie lubił Damiena Marcha, ale także nie darzył go już zaufaniem. Nie widział sensu we współpracy z człowiekiem, któremu nie powierzyłby nawet szelek od spodni, jak mawiał jego dziadek, Beauregard Lancelot Colfax.

To prawda, że Damien zapewnił odpowiednią klientelę ich firmie. Miał rozległe znajomości w świecie elity towarzyskiej, gdzie pieniądze i władza tworzyły zamkniętą biosferę.

Na pozór ich spółka działała całkiem dobrze. March wiedział, jak należy zawierać znajomości z możnymi tego świata. Wiedział, jak z nimi rozmawiać. Mógł zapewnić im korzystne zamówienia i spore zyski.

Udział Cyrusa w spółce był prosty. Cyrus miał instynkt i doświadczenie, był na wskroś uczciwy i sumienny, które to cechy pozwalały osiągać zadowalające rezultaty.

Dostarczenie pucharu Hadesa do jego nowego właściciela było jednym z najważniejszych zadań, jakich podjęła się dotąd firma March & Colfax. Klient, miliarder i kolekcjoner z Teksasu, żądał od nich absolutnej dyskrecji. Nie życzył sobie, by choćby najdrobniejsza wzmianka o pucharze dostała się do prasy czy do świata sztuki. Wręcz obsesyjnie pragnął zachować całkowitą anonimowość i gotów był zapłacić za to całkiem sporą sumę.

Cyrus wiedział, że w tej chwili nie może jeszcze odejść. Nie mógł zerwać spółki z Marchem jeszcze tego wieczora. Zobowiązał się dostarczyć puchar do miejsca przeznaczenia. Nigdy nie wycofywał się z podjętego zobowiązania.

Jednak teraz, gdy stal nieruchomo, wpatrując się w starożytne naczynie, wypełnione czerwonawym blaskiem, jakby trawione piekielnym ogniem, podjął ostateczną decyzję. Gdy tylko puchar znajdzie się w rękach samotnego miliardera, który wynajął March & Colfax, rozwiąże umowę z Marchem. Bezzwłocznie.

I tak nigdy nie lubił tego afektowanego i wyniosłego typka.

Katy będzie przerażona i wściekła. Cyrus wiedział, że marzyła o tym, by stać się częścią tego świata, w którym zamieszkiwał Damien. Jednak niektóre marzenia, jak mawiał dziadek Beau, nie warte były zachodu.

- Puchar Hadesa ma pewne wielce interesujące właściwości - kontynuował Damien swym mentorskim tonem. - W silnym sztucznym świetle, takim jak to, wydaje się być napełniony bursztynowymi płomieniami.

- I co?

- Popatrz tylko, co się stanie, gdy ustawię światło tak, by odbijało się od powierzchni szkła, a nie przechodziło przez nie.

Damien sięgnął do lampy zawieszonej nad szklanym kloszem i ustawił ją pod właściwym kątem.

- A niech mnie... - Cyrus wpatrywał się w naczynie, zafascynowany niesamowitym widokiem.

W odbitym świetle puchar Hadesa zmienił barwę. Wypełniała go teraz głęboka, ciemna czerwień. Kolor krwi.

- Lepiej ruszajmy w drogę. - Damien wypuścił lampę i ponownie ukrył się w ciemności. Podsunął mankiet włoskiego, szarego garnituru i spojrzał na swój złoty, szwajcarski zegarek. - Nasz bogaty przyjaciel z Teksasu będzie nas oczekiwał z niecierpliwością.

Cyrus spojrzał na własny zegarek, którego tarczę zdobił rysunek sympatycznej papugi, i który przytwierdzony był do zwykłego skórzanego paska. Barwne upierzenie ptaka pasowało do jaskrawych odcieni czerwieni, żółci i błękitu, które pokrywały jego letnią koszulę.

- Wszystko idzie zgodnie z planem.

Damien wykrzywił usta w kolejnym protekcjonalnym uśmiechu.

- Czas to rzecz najważniejsza w życiu i w interesach.

- Dziadek Beau mówił coś podobnego.

 

Nie minęły jeszcze dwie godziny, gdy z ciemności za plecami Cyrusa wyleciała kula, a on sam zmuszony był przyznać, jak bardzo złe było jego wyczucie czasu.

Kiedy osuwał się powoli na ziemię, pomyślał, że powinien był zerwać umowę z Damienem poprzedniego dnia. Jednak ta świadomość przyszła zbyt późno. Pocisk przebił już jego lewe ramię. Barwna, tropikalna koszula nasiąkała szybko krwią.

Jedynym pocieszeniem była dlań świadomość, że nieznany napastnik mierzył w kręgosłup, a nie w ramię. Ocalał tylko dzięki instynktowi, instynktowi myśliwego, który ostrzegł go w porę. Poczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa było dlań czymś wrodzonym, czymś, co zawdzięczał swemu dziadkowi, i co teraz uratowało mu życie.

Cyrus przeżył jakoś tę noc. Kiedy jednak następnego dnia odzyskał w szpitalu przytomność, dowiedział się, że cały jego świat legł w gruzach.

Jego żona, Katy, nie żyła. Według policji została ofiarą napadu na samochód.

Damien March zniknął wraz ze wszystkimi aktywami firmy March & Colfax Security, pozostawiając go na krawędzi bankructwa.

A puchar Hadesa przepadł bez śladu.


Rozdział pierwszy

Trzy lata później...

Eugenia Swift musiała wytężyć całą siłę woli, by utrzymać nerwy na wodzy i odpowiedzieć w miarę opanowanym tonem:

- Na miłość boską, Tabithio, ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest ochroniarz.

Tabithia Leabrook uśmiechnęła się z pewnego rodzaju jadowitą wyższością, zarezerwowaną dla tych, którym nigdy nie brakowało pieniędzy, wpływów i pewności siebie.

- Pomyśl o tym jako o pewnym środku ostrożności, Eugenio - powiedziała. - Rozsądne działanie profilaktyczne. Jak zakładanie pasa bezpieczeństwa.

- Albo szczepionka przeciw grypie - podsunął Cyrus Chandler Colfax.

Eugenia zacisnęła palce w odruchu bezradnej wściekłości, mnąc dopiero co wydrukowane zaproszenie na coroczne przyjęcie do Muzeum Szkła Leabrook.

Zastanawiała się, jaka może być kara za uduszenie wielkiego mężczyzny, który nosi krzykliwe tropikalne koszulki, spodnie w kolorze khaki i mokasyny. Pomyślała, że żadna ława przysięgłych ani żaden sędzia nie wydałby na nią wyroku, gdyby tylko ujrzał na własne oczy len dowód.

Colfax dotychczas prawie się nie odzywał, spokojnie przysłuchując się rozmowie, a raczej kłótni, która wirowała dokoła niczym trąba wodna. Grał na czas, pozwalając, by Tabithia znużyła ją swym uporem. Eugenia wyczuwała jego zamiary tak dokładnie, jakby napisał je na kartce i dał jej do przeczytania. Zamierzał czaić się w cieniu do chwili, gdy ona będzie już niemal pokonana. Wtedy wkroczy do akcji, by zadać ostateczny cios.

Ubrany w plamistą, błękitno-zielono-pornarańczową koszulę powinien wyglądać absurdalnie na tle perskiego dywanu i drewnianych paneli, którymi obite były ściany jej drogiego, luksusowego biura. Niestety, wcale nie wyglądał jak ktoś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu. Oczywiście, nie harmonizował zupełnie z kosztownym wystrojem, ale nie wyglądał jak intruz. To jej biuro było zbyt bogate i zbyt eleganckie.

Eugenia nie dała się zwieść pozorom. Ani przez chwilę. Potrafiła wyjątkowo trafnie oceniać prawdziwą naturę ludzi i rzeczy, nie zważając przy tym na ich wygląd czy zachowanie. To właśnie ten dar pozwolił jej osiągnąć sukces, najpierw jako asystentce kustosza muzeum Leabrook, a teraz jako dyrektorowi. Zrozumiała więc od razu, że ten Colfax będzie dla niej sporym problemem.

Tajemnicze, tropikalne odzienie nie mogło ukryć przed nią prawdziwego oblicza Cyrusa Cołfaxa. Wyglądał tak, jakby zjechał właśnie z gór, z parą sześciostrzałowych coltów przypiętych do bioder, i zamierzał oczyścić miasto z wszelkiej szumowiny.

Poruszał się i mówił powoli, jak ucieleśnienie dzikiego, ascetycznego i nieustępliwego stróża prawa z mitycznego Zachodu. Eugenia pomyślała, że Cyrus ma nawet dłonie rewolwerowca. A przynajmniej takie, jakie według jej wyobrażeń powinien mieć prawdziwy rewolwerowiec. Silne i szczupłe, zręczne i dzikie, wrażliwe, a jednocześnie bezwzględne.

Otaczała go aura wielkiego spokoju. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów. Nie bębnił nerwowo palcami. Nie bawił się długopisem. Po prostu zajmował pewną przestrzeń. Nie, poprawiła się w myślach Eugenia, on kontrolował przestrzeń.

Przypuszczała, że ma jakieś trzydzieści pięć lat, wcale jednak nie była tego pewna. Cyrus miał tego rodzaju rysy, które wraz z wiekiem łagodniały, a nie wyostrzały się. Tu i ówdzie pojawiły się na jego włosach ślady siwizny, jednak nic poza tym nie wskazywało na upływ czasu. Zauważyła też, że z pewnością nie ma ani grama zbędnego tłuszczu.

Jednak tym, co niepokoiło ją najbardziej, były jego oczy. Miały barwę ciężkiego, grubego szkła, kiedy patrzy się na nie z boku - intensywny, nieodparcie zielony odcień, zimny, jasny i tajemniczy. Był to kolor właściwy tylko materiałom hartowanym w ogniu.

Eugenia odrzuciła na bok pomięte zaproszenie i oparła się mocno o blat swego wiśniowego biurka. To było jej biuro i to ona tutaj rządziła. Spojrzała wyzywająco na Tabithię.

- Ta propozycja oznacza jedynie niepotrzebne wydatki i zmarnowany czas - oznajmiła. - Poza tym, mam przecież wyjechać na wakacje.

- Na bardzo pracowite wakacje - przypomniała jej Tabithia.

Eugenia wiedziała, że przegrywa tę bitwę, ale zgodnie ze swą naturą walczyła do końca, nawet kiedy klęska była nieunikniona. To prawda, że zarządzała muzeum, jednak Tabithia Leabrook była głównym zarządcą Fundacji Leabrook. To właśnie Fundacja stworzyła muzeum i opłacała wszelkie rachunki. Kiedy należało rozwiązać jakąś sporną kwestię, to Tabithia miała zawsze ostatnie słowo.

W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto ta zależność nie stwarzała dla Eugenii żadnego problemu. Darzyła ogromnym szacunkiem Tabithię, drobną, delikatną kobietę po siedemdziesiątce. Tabithia miała wyrafinowany smak, dobre serce i niespożyte złoża życiowej energii. Regularnie poddawała się operacjom plastycznym twarzy i spokojnie mogła sobie na to pozwolić. Do tego wszystkiego miała też żelazną, niezłomną wolę.

Zazwyczaj Tabithia okazywała wielki respekt dla zdolności i inteligencji Eugenii. Odkąd ta została mianowana dyrektorem Leabrook, Tabithia dala jej niemal zupełną swobodę decyzji, gdy chodziło o administrowanie muzeum.

Tabithia i Zarząd Fundacji Leabrook byli zachwyceni osiągnięciami Eugenii. Pod jej rządami muzeum szybko pozbyło się swego przyciężkawego wizerunku i zyskało reputację niezwykle ciekawego miejsca, w którym obejrzeć można było wspaniałą kolekcję zabytkowych i współczesnych szkieł.

Wtrącanie się do decyzji podejmowanych przez Eugenię było do Tabithii zupełnie niepodobne. Fakt, że dzisiaj tak mocno naciskała na swą podwładną, dowodził, jak głęboki jest jej niepokój.

- Byłabym znacznie spokojniejsza, gdyby pan Colfax ci towarzyszył w podróży na Frog Cove Island - powiedziała Tabithia. - Przecież, jeśli rzeczywiście popełniono tam morderstwo...

- Jeśli o to chodzi - przerwała jej Eugenia - to nie ma mowy o żadnym morderstwie. Miejscowe władze oświadczyły, że śmierć Adama Daventry'ego była wynikiem wypadku. Spadł ze schodów i skręcił sobie kark.

- Prawnik, który zajmuje się majątkiem Daventry'ego, zadzwonił do mnie godzinę temu - odpowiedziała jej Tabithia. - Powiedział mi, że wykonawcy testamentu życzą sobie, by pan Colfax zajął się dokładniej tą sprawą.

- Więc niech się nią zajmie - Eugenia rozłożyła szeroko ręce. - Dlaczego ja mam być w to wmieszana?

Colfax poruszył się nieznacznie na skraju kręgu światła, rzucanego przez lampkę z biurka Eugenii.

- Właściciele majątku chcą, by wszystko zostało przeprowadzone jak najciszej. Bardzo dyskretnie.

Eugenia spojrzała wymownie na jego wzorzystą, kolorową koszulę.

- Bez urazy, ale nie wygląda pan na wcielenie umiarkowania i dyskrecji, panie Colfax.

Cyrus uśmiechnął się swym powolnym, tajemniczym uśmiechem.

- Mam wiele ukrytych zalet.

- Rzeczywiście, są ukryte wyjątkowo głęboko - zgodziła się uprzejmie Eugenia.

- To będzie sekretna operacja. - Oczy Tabithii zapłonęły entuzjazmem. - To może być bardzo ekscytujące, nie uważasz, Eugenio?

- Uważam, - zaczęła Eugenia ostrożnie - że to brzmi jak jedna wielka bzdura. Czytałam artykuły w „Seattle Times” i „Post-Inneligencer”. Nie wspomniano w nich ani słowem, by ktoś przyczynił się do śmierci Davenrry'ego.

Tabithia spojrzała na nią znad swych okularów do czytania.

- Zmuszona jestem przypomnieć ci, Eugenio, że im szybciej wykonawcy testamentu będą usatysfakcjonowani, tym prędzej będziemy mogli zabrać kolekcję szkieł Daventry'ego do naszego muzeum.

Tabithia miała rację, i Eugenia dobrze o tym wiedziała. Adam Daventry zapisał swą wspaniałą kolekcję szkieł muzeum Leabrook. Niemal przez całe życie zajmował się gromadzeniem szklanych dzieł sztuki z okresu od siedemnastego do dwudziestego wieku. Jednak na kilka miesięcy przed śmiercią zaczął także skupywać szkła starożytne.

Eugenia bardzo chciała dostać już tę kolekcję w swoje ręce, jednak nie był to najważniejszy powód, dla którego zamierzała spędzić wakacje na Frog Cove Island.

Śmierć Adama Daventry'ego odbiła się szerokim echem w mediach w Seattle z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że Adam byt ostatnim bezpośrednim potomkiem Złotych Daventrych, słynnej rodziny z północnego zachodu, która niegdyś zbiła fortunę na handlu drewnem, a potem przeprowadziła się na wybrzeże Pacyfiku, by tam zająć się transportem morskim i zgromadzić jeszcze większy majątek.

Drugim powodem, dla którego śmierć Adama zdobyła tak szeroki rozgłos, był fakt, że pięć lat wcześniej przeprowadził się on na wyspę Frog Cove Island u wybrzeży stanu Waszyngton, gdzie założył coś na kształt artystycznej kolonii. Wyspa stalą się popularnym miejscem letniego wypoczynku dla mieszkańców Seattle, turystów i koneserów sztuki, którzy chcieli obejrzeć tamtejsze galerie. Doroczny festiwal pod nazwą „Warsztaty Artystyczne Daventry'ego”, który odbywał się zawsze na początku lipca, stał się wkrótce najważniejszym wydarzeniem lata, ściągającym na wyspę ogromne tłumy.

Choć Daventry umieścił swe imię zarówno w nazwie artystycznej kolonii, jak i letniego festiwalu, sam unikał kontaktów towarzyskich. Nieliczne fotografie, wykonane przez najbardziej wścibskich fotoreporterów, przedstawiały szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę w średnim wieku o rozpalonych oczach i faustowskich rysach twarzy.

Eugenia poznała go sześć miesięcy temu, gdy przyjechał do Seattle, by wykorzystać jej niezwykłą znajomość sztuki i skonsultować z nią pewien problem. Szybko odkryła, że z Daventrym łączy ją jedna cecha, a mianowicie ogromne zafascynowanie szkłem artystycznym. Jednak po tym spotkaniu znalazła tylko jedno słowo, którym mogła go opisać. Krwiopijca.

- Nie rozumiem, dlaczego tak mocno sprzeciwiasz się tej propozycji - mówiła Tabithia. - Przecież i tak oboje będziecie mieli mnóstwo miejsca i na pewno nie będziecie sobie przeszkadzać. Z tego, co mówił prawnik, wynika, że Szklany Dom jest całkiem duży. Dwa piętra i piwnice. Na pewno jest tam co najmniej kilka łazienek i sypialni. Właściwie budynek jest tak duży, że wykonawcy testamentu chcą go sprzedać jakiejś firmie hotelarskiej.

- Tak, wiem, ale...

- Jedynym pomieszczeniem, które będziesz musiała dzielić z Cyrusem, jest kuchnia - zakończyła Tabithia.

- Proszę się nie niepokoić, panno Swift - dodał Cyrus. - Sam będę kupował sobie jedzenie i przygotowywał posiłki.

Eugenia postanowiła zignorować tę uwagę. Zmieniła nieco głos i zaczęła przemawiać łagodnym, perswazyjnym tonem, jakiego używała zawsze w rozmowach z bogatymi kolekcjonerami, gdy próbowała namówić ich, by oddali swe najlepsze eksponaty do muzeum Leabrook.

- Nikt nie zamierza panu przeszkadzać, jeśli zechce pan wybrać się na Frog Cove Island, panie Colfax. Nie rozumiem jednak, dlaczego chce pan zamieszkać wraz ze mną w Szklanym Domu, nawet jeśli jest on na tyk duży, by zamienić go w hotel

- Bo chciałbym mieć całkiem swobodny dostęp do tego miejsca, panno Swift. Chciałbym na przykład przejrzeć wszystkie listy i dokumenty Daventry'ego. Przeprowadzenie dokładnego śledztwa zajmie mi sporo czasu, a najłatwiej poradzę sobie z tym mieszkając na miejscu.

Eugenia bębniła palcami o blat biurka.

- Przypuszczam, że obecni właściciele majątku mają pełne prawo do tego, by wynająć detektywa. I wcale nie obchodzi mnie to, czym pan się będzie zajmował, panie Colfax. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego musi pan przyłączyć się do mnie.

- To przecież całkiem logiczne posunięcie - nalegała Tabithia.

Eugenia zacisnęła palce na długopisie. Tabithia była wielbicielką wszelkich zagadek kryminalnych. Najwyraźniej perspektywa współpracy z prawdziwym prywatnym detektywem bardzo ją ekscytowała.

- Będę miała sporo pracy na Frog Cove Island - powiedziała Eugenia, uspokoiwszy się nieco. - Zamierzam zinwentaryzować kolekcję Daventry'ego. Chcę dopilnować, by wszystko zostało odpowiednio zapakowane i wysłane do Seattle. Nie mam czasu na zabawę w Holmesa i Watsona.

- Nie musisz pomagać w prowadzeniu śledztwa - zapewniła ją Tabithia. - To zadanie pana Colfaxa. Potrzebny mu tylko jakiś pretekst do pobytu w tym miejscu, coś, co nie wzbudzałoby podejrzeń.

- A dlaczego nie może po prostu zrobić tego otwarcie? - Odparowała Eugenia. - Dlaczego nie może powiedzieć wszystkim, że prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Daventry'ego?

- Powiedziałem pani przed chwilą, że mam działać dyskretnie - odparł Cyrus. - Poza tym środowisko wyspiarzy jest bardzo małe i zamknięte. Wątpię, czy ktokolwiek z mieszkańców zechciałby rozmawiać ze mną otwarcie, gdybym przyznał, że jestem prywatnym detektywem i że prowadzę tutaj śledztwo.

- Jestem przekonana, że pan Colfax nie będzie wchodził ci w drogę - oznajmiła Tabithia uśmiechając się zachęcająco.

Eugenia popatrzyła na Cyrusa z powątpiewaniem i konsternacją jednocześnie. Z pewnością ten mężczyzna będzie wchodził jej w drogę. Wystarczyło, by nań spojrzała, a już była o tym przekonana. Takiego człowieka po prostu niemożna było zignorować. Już sama koszula czyniła to niemożliwym.

W normalnych okolicznościach jego obecność nie stanowiłaby dla niej większego problemu. Być może irytowałaby ją nieco, ale by nie przeszkadzała. Tabithia miała rację, mówiąc, że Szklany Dom to całkiem spory budynek. Jednak zadanie, które musiała wykonać na Frog Cove Island, nie należało do „normalnych”. Właściwie nie miało ono nic wspólnego z inwentaryzacją kolekcji szkieł zgromadzonych przez ostatniego z rodu Daventrych.

Dwadzieścia cztery godziny po tym, jak Adam Daventry skręcił kark na schodach, jego kochanka, Nellie Grant, wypłynęła łodzią żaglową na ocean i utonęła. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.

Według oficjalnego śledztwa, przeprowadzonego przez miejscową policję, Nellie została zmyta z pokładu i utopiła się w lodowatych wodach Puget Sound. Niektórzy snuli przypuszczenia, że w rozpaczy po śmierci kochanka popełniła samobójstwo.

Eugenia nie wierzyła, by Nellie odebrała sobie życie, i wiedziała, że jej przyjaciółka doskonale radzi sobie z małymi żaglówkami.

Problem w tym, że nie potrafiła znaleźć innego logicznego wyjaśnienia śmierci Nellie. Wiedziała natomiast, że nie będzie mogła spać spokojnie, dopóki nie znajdzie jakiejś zadowalającej odpowiedzi.

W końcu to ona przedstawiła Nellie Adamowi Daventry. Była przekonana, że Nellie nie zginęłaby, gdyby nie poznała Adama i nie wyjechała na Frog Cove Island.

- Pan Colfax może pojechać na wyspę jako turysta - zaproponowała tonem, który w jej mniemaniu był spokojny i rozsądny. - Może zwiedzać galerie i przesiadywać w miejscowych tawernach. Czy to nie tak właśnie prawdziwy detektyw próbuje zdobywać informacje?

Colfax nawet nie mrugnął okiem w reakcji na tę zawoalowaną obelgę, natomiast Tabithia zacisnęła mocniej zęby.

- Pan Colfax to prawdziwy, bardzo profesjonalny detektyw - powiedziała. - Ma swoją własną finnę, Colfax Security, i dwa biura na Zachodnim Wybrzeżu, w tym jedno w Portland.

- W tym roku zamierzamy otworzyć następne w Seattle - dodał spokojnie Cyrus.

- Och, doprawdy? - Eugenia zmrużyła oczy. - Proszę mi powiedzieć, dlaczego wykonawcy testamentu podejrzewają, że śmierć Adama Daventry'ego nie była zupełnie przypadkowa?

- To nie jest kwestia podejrzeń - odparł Cyrus. - Chodzi raczej o to, że wykonawcy uważają, iż miejscowe władze nie przeprowadziły śledztwa we właściwy sposób. Chcą tylko uzyskać opinię kogoś spoza wyspy, to wszystko. I chcą, by odbyło się to dyskretnie.

- Ale jaki motyw mógłby kierować ewentualnym mordercą? - spytała Eugenia.

- Nie mam pojęcia - odparł Cyrus.

Eugenia przymknęła oczy i policzyła do dziesięciu.

- Boję się spytać, ale czy ma pan może jakichś podejrzanych?

- Nikogo.

Eugenia westchnęła ciężko.

- Poprosił pan nas o jakiś pretekst, przykrywkę, która pozwoliłaby panu dyskretnie przeprowadzić śledztwo. Chciałabym jednak wiedzieć, jak właściwie pan to sobie wyobraża? Jakiego wybiegu mam użyć, by wytłumaczyć, dlaczego spędzam z panem wakacje w Szklanym Domu?

Tabithia przemówiła, nim Cyrus mógł samjej odpowiedzieć:

- Pomyślałam, że moglibyśmy wysłać pana Colfaxa jako twojego asystenta.

- Mojego asystenta? - Eugenia opadła ciężko na oparcie krzesła. - Przykro mi, Tabitliio, ale nikt ani na moment nieuwierzy, że pan Colfax jest asystentem kustosza ani kimkolwiek związanym ze sztuką i pracą w muzeum.

Cyrus spojrzał na jaskrawozielone palmy, zdobiące jego koszulę.

- Chodzi o tę koszule?

Eugenia udała, że nie słyszy tego pytania. Spojrzała błagalnym wzrokiem na Tabithię.

- To nie wyjdzie. Na pewno sama doskonale zdajesz sobie z tego sprawę,

Tabithia wydęła usta, zamyśliła się.

- Rzeczywiście, pan Colfax jest trochę ekscentryczny, prawda? Może powiemy, że jest fotografem, i że muzeum wynajęło go, by przygotował fotograficzną dokumentację kolekcji Daventry'ego. Fotografowie to ekscentrycy.

- Nigdy jeszcze - cedziła Eugenia przez zęby - nie spotkałam fotografa, który wyglądałby równie ekscentrycznie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin