Becnel Rexanne - Kameleon.pdf

(1285 KB) Pobierz
Rexanne Becnel
REXANNE BECNEL
KAMELEON
1
Rok 1844. Londyn, Anglia
Eliza zawsze uważała oficjalną salę jadalną za najmniej pociągające ze wszystkich
pomieszczeń w Diamond Hall, londyńskiej rezydencji rodziców. Komnata przypominała
jaskinię: wielka i zdobna ponad potrzebę. Tego zaś wieczoru była na dodatek zbyt zatłoczona
- choć powinna się z tego cieszyć, gdyż goście zasypywali Elizę komplementami i życzeniami
szczęścia. Zobaczyła, jak ojciec, siedzący po drugiej stronie połyskliwego mahoniowego
stołu, gęsto zastawionego srebrem z Emes, markową chińską porcelaną i waterfordzkim
szkłem, daje ukradkowego kuksańca Michaelowi. Po chwili młodzieniec posłusznie wstał.
Oczy obecnych zwróciły się ku niemu wyczekująco. Nie bez powodu! Michael Geoffrey
Johnstone - jedyny spadkobierca hrabiego Marley, wicehrabia Cregmore - promieniował
naturalną charyzmą. Gdziekolwiek był, skupiał na sobie uwagę otoczenia. Oczywiście,
pomagały mu w tym szerokie bary, złociste loki i profil, przypominający greckie posągi,
którym przyglądała się Eliza, studiując dzieje starożytne.
Kiedy przemawiał, wszyscy słuchali uważnie. Ojciec często przytaczał jej kolejną z
wnikliwych opinii Michaela. Jej najmłodszy brat, Perry, naśladował go w sposobie układania
włosów i wiązania fontazia, a najstarszy, LeClere, starał się przypominać swoje bożyszcze w
sposobie chodzenia i mówienia - co mu się całkiem nieźle udawało. Czyż nie dość było
powszechnego uwielbienia, by wzbudzić w niej chęć ucieczki do własnego pokoju? Chętnie
wymówiłaby się bólem głowy, lecz dzisiaj właśnie nie wojno jej było tego uczynić, gdyż
wszyscy obecni zebrali się, by świętować jej urodziny. Solenizantce wypadało wyglądać na
zadowoloną.
- Za zdrowie panny Elizy Wiktoryny Thoroughgood.
-... która wkrótce stanie się lady Cregmore - dorzucił siedzący nieco niżej LeClere.
- Jako żywo! - dodał Perry. - Moja siostrzyczka już długo nie będzie mną rządzić,
zamiast tego okręci ciebie wokół swojego małego paluszka! - Roześmiał się do Michaela. Ten
mrugnął do niego porozumiewawczo, a jego kształtne wargi wygięły się we wdzięcznym
uśmiechu. Ze swobodą człowieka o dużym obyciu towarzyskim przezornie zaczekał, aż
ucichnie fala chichotu, obiegająca stół, zanim podjął toast:
- Za zdrowie mojej najdroższej Elizy z okazji ukończenia dziewiętnastego roku życia.
Życzę jej wiele szczęścia!
Podniósł kryształowy kielich o pozłacanych brzegach i wypił duszkiem wino, po czym
255585469.001.png
zwrócił uśmiechniętą twarz wprost do dziewczyny:
- Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę gospodarzem na przyjęciu urodzinowym z
okazji twoich dwudziestych urodzin, które odbędzie się w naszym wspólnym domu. loby było
ono równie huczne i wesołe jak dzisiejsze!
Bólu głowy Eliza sobie nie wymyśliła, a na dźwięk toastu zawierającego aluzję do
czekającego ją małżeństwa - z najbardziej popularnym i cenionym kawalerem Anglii! -
wzmógł się tak, że skronie dziewczyny pulsowały gorączką. Rosnąca wrzawa, kolejne toasty,
dreptanie służby napełniającej od nowa kielichy ekskluzywnym szampanem Veuve Cliqot,
głosy gości rozbawionych napitkiem i atmosferą udanego przyjęcia - wszystko to budziło w
Elizie przerażenie. Głowa jej pękała, w piersiach brakło tchu. Choć ostatnio cieszyła się
dobrym zdrowiem, zaczęła się obawiać, czy nie dostanie przy gościach jednego ze swoich
dawnych ataków. Rzuciła zrozpaczone spojrzenie matce. Konstancja Thoroughgood siedziała
daleko, gdyż stół w tej olbrzymiej jadalni był aż do przesady długi, lecz bezbłędnie
rozpoznała wyraz twarzy córki. Wciąż utrzymując na obliczu wdzięczny, pełen spokoju
uśmiech, kiwnęła ręką majordomusowi, a kiedy ten dał sygnał dzwonkiem, podniosła się od
stołu.
- Myślę, iż nadszedł czas, by panie udały się na krótki wypoczynek - powiedziała. -
Mój drogi? Gerald Thoroughgood przełknął resztę szampana i wstał, ocierając usta pięknie
haftowaną lnianą serwetką.
- Oczywiście, moja droga. Panowie, oddalmy się do palarni. Mam niezłe cygara z
Indii Zachodnich. Eliza zapomniała o dokuczliwych słowach Perry'ego sprzed chwili z
wdzięczności, że to on, a nie Michael, odsunął jej krzesło i pomógł wstać od stołu. Obawiała
się bowiem, że gdyby to Michael Johnstone, wzór wszelkich cnót, ujął ją pod łokieć, resztka
powietrza uciekłaby ze ściśniętych płuc i mogłaby zadusić się na śmierć.
Czemu rodzice wpadli na pomysł, by połączyć ją z tym wzorcem doskonałości?
Owszem, ich związek wydawał się dobrany, gdyż na pozór wiele ich łączyło: pozycja
społeczna i bogactwo. Lecz podczas gdy on był niezwykle przystojny, piękny aż do przesady,
Eliza - choć nie brakowało jej urody, o czym gorąco zapewniało kilku wcześniejszych
kandydatów do ręki - nie mogła się z nim równać w tym względzie. Poza tym Michael był
bystry, obyty towarzysko i wygadany. Czy to na polowaniu, w pokoju bilardowym, czy w
Izbie Lordów, ten młody Anglik zawsze czuł się panem sytuacji. Eliza dobrze o tym
wiedziała! Bezustannie przypominały jej to pochwalne pienia rodziców, braci i wszystkich
pozostałych krewnych.
Ona zaś była inna: nieśmiała, kryjąca się w cieniu myszka, pragnąca jedynie znaleźć
255585469.002.png
cichy kącik do czytania czy ręcznych robótek. Nie miała w naturze nic z błyskotliwości, nie
była nawet zabawna. Kuzynka Jessica Haberton zdecydowanie bardziej nadawałaby się na
żonę Michaela. Dlaczego nie zalecał się raczej do niej? Eliza nie potrafiła tego zrozumieć.
Oczywiście, na początku czuła się zaszczycona jego atencją.
W sezonie przyjęć Michael stawiał się na każdym balu, w którym brała udział, tańczył
z nią tak często, jak tylko było to możliwe w granicach dobrego wychowania. Co najmniej raz
w tygodniu składał jej wizyty, za każdym razem przynosząc troskliwie dobrany drobny
podarek: emaliowany naparstek, szkatułkę na przybory, ozdobioną jej inicjałami,
poduszeczkę do igieł, naszywaną maleńkimi muszelkami... Właśnie w tym czasie, gdy jego
intencje stały się jasne, Eliza zaczęła odczuwać pierwsze objawy paniki. Poślubiwszy
Michaela, będzie musiała prowadzić nie jeden, a kilka domów, organizować przyjęcia dla
licznej hordy jego przyjaciół i jeszcze liczniejszej - wspólników w interesach. Jednym
słowem, czekała ją rola, jaką w życiu jej ojca pełniła matka, tyle że na większą skalę.
Co prawda Eliza dumna była ze swego domu i uwielbiała wprowadzać w nim
upiększenia; lecz obawiała się drugiej części obowiązków małżonki: nie była dobra w
zabawianiu towarzystwa. Jej matka to co innego! Bez wysiłku przyciągała do siebie ludzi i
miała dar stwarzania atmosfery, w której goście czuli się swobodnie i mogli bawić się wesoło.
Eliza zdawała sobie sprawę, że nigdy nie zdoła opanować tej umiejętności. Nawet nie
wiedziałaby, od czego zacząć. Poza tym była chora. Od urodzenia nie cieszyła się dobrym
zdrowiem.
Och, czemu musi wyjść za mąż za Michaela? Czemu w ogóle musi wychodzić za
mąż? Tysiąckroć bardziej wolałaby zostać w domu - w każdym razie przynajmniej przez kilka
najbliższych lat. - Skarbie, czy dobrze się czujesz? - spytała matka, chwytając ją pod ramię i
kierując się do salonu. - Czyżbyś znowu miała trudności z oddychaniem?
- Gdybym mogła przez chwilę zostać sama... - szepnęła dziewczyna drżącym i słabym
głosem. Konstancja Thoroughgood bez zbędnych komentarzy popchnęła córkę w stronę
sypialni, zarezerwowanej specjalnie dla Elizy na parterze rozległej rezydencji. Wciąż
uważano ją za zbyt słabą, by mogła codziennie wspinać się po schodach wiodących do pokoi
sypialnych. Ostrzegano ją, że taki wysiłek zbytnio obciążałby słabe płuca i mógłby
doprowadzić do ataku duszności, jakie miewała w dzieciństwie. Ale Eliza wolałaby cierpieć
katusze wspinaczki po schodach niż małżeństwo z Michaelem.
- Klotyldo, czy nie sądzisz, że należy przygotować namiot parowy? - zwróciła się
Konstancja do wiernej pokojówki, gdy tylko znalazły się za zamkniętymi drzwiami pokoju. -
A może wystarczy, jeśli rozluźnię nieco suknię i zwilżę jej nadgarstki i szyję... Szybko, mamy
255585469.003.png
zaledwie kilka minut. Spojrzała na córkę łagodnymi orzechowymi oczami:
- Elizo, kochanie. Postaraj się opanować podniecenie. To przecież tylko przyjęcie
urodzinowe! - Tak, mamo - posłusznie odrzekła dziewczyna. Lecz gdy oparła głowę na
poduszkach zdobnej złotym reliefem kanapy w greckim stylu, powieki same opadły jej na
oczy. - Spróbuję - dodała jeszcze wątlejszym głosem.
Wywarło to na jej rodzicielce pożądany efekt: matka ujęła dłoń Elizy i zaczęła po
cichu mierzyć jej puls.
- Czy teraz oddycha ci się nieco lżej? Powoli. I licz oddechy, jak ci radził doktor
Smalley. Uspokój się... to tylko przyjęcie urodzinowe - powtórzyła głosem dalece mniej
pewnym niż poprzednio.
Dziewczyna wykorzystała nadarzającą się okazję:
- Wiem, że to tylko przyjęcie, ale Michael... i myśl o nadchodzącym weselu... Mamo,
proszę, porozmawiaj jeszcze raz z papą. - Otworzyła oczy i błagalnie wpatrzyła się w twarz
matki.
- Proszę, obiecaj, że go namówisz, by ponownie rozważył całą sprawę!
Po chwili milczenia Konstancja zmarszczyła czoło.
- Klotyldo, zostaw nas same. - Gdy pokojowa opuściła sypialnię, ujęła dłonie
dziewczyny.
- Małżeństwo to twój obowiązek, wiesz o tym doskonale. Ojciec dołożył starań, by
znaleźć ci taką partię jak Michael, dobry i wykształcony człowiek. Jego szlachetna krew i
nasz majątek wspaniale się uzupełniają.
- Tak... Michael z pewnością jest chodzącą doskonałością - przyznała Eliza z goryczą.
- Nie pojmuję twych wahań, córeczko. Zachowujesz się tak, jak gdyby brak wad
przynosił mu ujmę!
Eliza uniosła się nieco na kremowo - złotych poduszkach kanapy i oparła stopy na
drogocennym antyku, który wyścielał podłogę: dywanie z Aubusson.
- On jest bez skazy, a ja... w porównaniu z nim jestem żałosna!
- Elizo! To nieprawda! Jesteś urocza. Każdy mężczyzna byłby zachwycony, żeniąc się
z tobą.
Dziewczyna rzuciła matce bolesny uśmieszek.
- Przyznaję, że tworzymy „uroczą parę”, jak powtarzają do znudzenia wszyscy
znajomi, i z pewnością również wszyscy nieznajomi, odkąd ty i papa ogłosiliście nasze
zaręczyny. Lecz nie o to chodzi, mamo, chodzi o coś poważniejszego. To sięga głębiej, on
jest... - Urwała, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów wyjaśnienia. - Michael jest... zbyt
255585469.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin